czwartek, 2 czerwca 2022


Siły ukraińskie utrzymują się w przemysłowych dzielnicach Siewierodoniecka (na południu i zachodzie miasta), jednak 80% jego obszaru kontrolują już wojska rosyjskie, które miały też opanować większą część położonej pomiędzy Popasną a Lisiczańskiem Komyszuwachy. Jednostki agresora powstrzymywane są na południowych obrzeżach Lisiczańska, a także w kilku innych miejscowościach pozostałej pod kontrolą ukraińską części obwodu ługańskiego. W obwodzie donieckim obrońcy odparli natarcie na północno-wschodnich obrzeżach Słowiańska, rozstrzygnięcia nie przyniosły natomiast walki na wschód od Bachmutu. Rosyjska artyleria i lotnictwo kontynuują ataki na pozycje ukraińskie na całej linii styczności wojsk oraz w przygranicznych rejonach obwodu sumskiego. Kolejną dobę ostrzeliwano i bombardowano Charków, Mikołajów i Słowiańsk, a także szereg miejscowości w obwodach charkowskim, mikołajowskim, zaporoskim oraz w południowej części obwodu dniepropetrowskiego (na południe od Krzywego Rogu oraz w pobliżu węzła kolejowego Synelnykowe). Celem ataku rakietowego była infrastruktura kolejowa w rejonie stryjskim na południe od Lwowa. Uzupełnienia w zakresie uzbrojenia i sprzętu wojskowego mają docierać do jednostek rosyjskich rozlokowanych na obszarach graniczących z obwodem sumskim, partię zmodernizowanych w Rosji haubic samobieżnych 2S3M Akacja otrzymała również armia białoruska.

Nowy pakiet amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy o wartości 700 mln dolarów przewiduje dostarczenie m.in. 4 wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych (MLRS) HIMARS, 4 śmigłowców Mi-17, 1 tys. rakiet przeciwpancernych do przenośnych wyrzutni Javelin i 6 tys. innych pocisków przeciwpancernych. W porozumieniu z Waszyngtonem partię MLRS M270 ma Ukrainie dostarczyć Wielka Brytania. Media podają, że Kijów otrzyma rakiety o zasięgu do 80 km. Przekazanie wyrzutni MARS II o zasięgu 40 km mają rozważać Niemcy. Ukraina i Słowacja podpisały kontrakt na dostawę 8 armatohaubic samobieżnych kalibru 155 mm Zuzana 2. Podczas wizyty premiera Mateusza Morawieckiego w Kijowie uzgodniono dostarczenie blisko 60 armatohaubic samobieżnych 155 mm Krab (wyposażenie trzech dywizjonów).

W Rosji trwa kampania propagandowa mająca ugruntować tezę o konieczności szybkiej aneksji terytoriów ukraińskich. Pochodzący z Krymu senator Rady Federacji FR Siergiej Cekow stwierdził, że referenda w sprawie przyłączenia do Rosji tzw. republik ludowych Donbasu i zajętych obszarów obwodów chersońskiego i zaporoskiego mogą się odbyć w ciągu roku. Według niego wszystkie terytoria kontrolowane przez Rosję mają bardzo duże szanse na ponowne zjednoczenie z nią. Przewodniczący Komisji Spraw Międzynarodowych Dumy Państwowej Leonid Słucki ocenił, że przeprowadzenie referendów aneksyjnych będzie możliwe już latem. Według niego o włączeniu „wyzwolonych” terytoriów do Rosji powinna zdecydować miejscowa ludność.

1 czerwca w Kijowie odbyły się polsko-ukraińskie konsultacje międzyrządowe, w których wzięli udział premierzy Mateusz Morawiecki i Denys Szmyhal. W czasie wizyty podpisano szereg dokumentów dwustronnych związanych m.in. z energetyką, ochroną środowiska i wymianą handlową. Obie strony porozumiały się w sprawie intensyfikacji działań na rzecz uproszczenia procedur obowiązujących przy przekraczaniu granicy. W czerwcu ma się rozpocząć pilotażowy program wspólnych odpraw na przejściu Korczowa–Krakowiec.

Minister finansów Serhij Marczenko poinformował, że wpływy z podatków pozwalają na pokrycie jedynie jednej trzeciej wydatków budżetowych. Dochody z ceł po rosyjskiej agresji zmniejszyły się o 73%, zaś z pozostałych podatków – o 25–30%. Marczenko ocenił, że PKB Ukrainy w 2022 r. być może skurczy się o 20%, a nie, jak wcześniej prognozowano, o 30–45%, co jest związane ze stopniowym przywracaniem aktywności biznesowej w kraju. Zaznaczył przy tym, że realny spadek będzie zależał od intensywności i długotrwałości działań wojennych. Narodowy Bank Ukrainy zakomunikował, że w kwietniu przekazy pieniężne od emigrantów zarobkowych zmniejszyły się o 14,7% w stosunku do analogicznego miesiąca ub.r. i wyniosły 1 mld dolarów.

Ukraińskie Stowarzyszenie Ziarna szacuje, że produkcja w 2022 r. może sięgnąć 66,5 mln ton zboża i nasion roślin oleistych, które mają zostać zebrane z 18,8 mln ha. Produkcja pszenicy może wynieść 19,2 mln ton, co będzie wynikiem znacząco niższym niż w ub.r., kiedy zebrano 33 mln ton. Szacunki dotyczące kukurydzy mówią o 26,1 mln ton (w ub.r. – 37,6 mln ton), jęczmienia – 6,6 mln ton (w ub.r. – 10,1 mln ton), a słonecznika – 9 mln ton (w ub.r. – 16,9 mln ton).

Komentarz

•  Ogłoszony przez Waszyngton nowy pakiet pomocy wojskowej jest zdecydowanie uboższy od poprzedniego, obejmującego m.in. dostarczenie 90 armatohaubic M777 i 11 śmigłowców Mi-17. Przełamanie „tabu” w postaci dostaw wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych ma charakter symboliczny (cztery wyrzutnie pozwalają na wyposażenie jednej baterii artylerii rakietowej), a amerykańskie HIMARS-y dotrą na Ukrainę najwcześniej za kilka tygodni. Należy przyjąć, że porównywalna liczebnie będzie w tym zakresie donacja brytyjska (nb. żeby przekazać Ukrainie wyrzutnie M270, Londyn musiał uzyskać zgodę USA). Docierające z Niemiec doniesienia na temat możliwości dostaw wyrzutni MARS II stanowią przejaw polityki informacyjnej mającej sprawić wrażenie zaangażowania RFN we wsparcie wojskowe armii ukraińskiej. Informacja o zamiarze dostarczenia przez Berlin rakietowych systemów przeciwlotniczych IRIS-T (w stanowiącej produkt eksportowy lądowej wersji SLM, której głównym użytkownikiem jest Egipt) nie potwierdziła się. Po wykazaniu zainteresowania nią ze strony mediów okazało się, że przynajmniej w najbliższych miesiącach Niemcy nie będą dysponowały systemami, które mogłyby przekazać.

•  Na podstawowego obok Stanów Zjednoczonych dostawcę uzbrojenia dla armii ukraińskiej wyrasta Polska. Szacowany na 700 mln dolarów (analogicznie do najnowszego pakietu pomocy amerykańskiej) kontrakt na dostawę armatohaubic Krab jest największym, jaki kiedykolwiek zawarła Ukraina w zakresie zakupu nowoczesnego uzbrojenia zachodniego. Pierwsze Kraby mają być przekazane już w najbliższych miesiącach, tymczasem obecne moce produkcyjne Huty Stalowa Wola umożliwiają budowę nie więcej niż 30 egzemplarzy rocznie. W celu przyspieszenia produkcji do Krabów mogą zostać wykorzystane koreańskie podwozia K9 koncernu Samsung. Należy podkreślić, że z zasobów polskiego wojska pochodzi zdecydowana większość przekazanych dotychczas armii ukraińskiej czołgów, także znacząca część bojowych wozów piechoty, artylerii samobieżnej kalibru 122 mm oraz uzbrojenia i części zamiennych do samolotów bojowych.

•  Przedstawiciele rosyjskich władz coraz mocniej angażują się w propagowanie koncepcji przyspieszonej integracji zajętych terytoriów Ukrainy. Potwierdza to tezę, że w maju na Kremlu zapadła decyzja o konieczności powiększenia obszaru Rosji. Pozwoli to na ogłoszenie zakończenia kolejnego, zwycięskiego etapu scalania ziem rosyjskich. Niejasna jest jeszcze przyszłość okupowanych przez Rosjan obszarów obwodu charkowskiego. Wypowiedź przedstawiciela Rady Federacji Leonida Słuckiego, który stwierdził, że trzeba zastanowić się nad losem mieszkańców Iziumu, może oznaczać, że rozważa się wcielenie do Rosji również niewielkiej części Charkowszczyzny, po uprzednim włączeniu jej do tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.

•  Choć szacunki dotyczące tegorocznych zbiorów są znacząco niższe niż ubiegłoroczne, kiedy zebrano 86 mln ton zbóż i 22,8 mln ton roślin oleistych, to i tak wielokrotnie przewyższają potrzeby konsumpcyjne na Ukrainie. Przed wojną około trzech czwartych zbiorów zbóż przeznaczano na eksport, obecnie znacząco utrudniony z powodu blokady portów czarnomorskich. W rezultacie w marcu sprzedaż zbóż za granicę zmniejszyła się w porównaniu ze styczniem o 75%, a olejów roślinnych – o 77%. Jeśli nie zostaną szybko znalezione alternatywne trasy dostaw ukraińskiej produkcji rolnej, może dojść do znaczącego zmniejszenia areału zasiewów jesienią – powodem będzie brak środków na ich przeprowadzenie u farmerów i w przedsiębiorstwach rolnych. To z kolei może doprowadzić do pogłębienia się kryzysu żywnościowego na świecie.

osw.waw.pl

Victor Terradellas, bliski przyjaciel lidera secesjonistów Carlesa Puigdemonta odpowiedzialny za kontakty międzynarodowe w rządzie autonomicznym prowincji, wszystko bierze na siebie. W zeznaniach złożonych przed sędzią w Madrycie oświadczył, że to on zorganizował spotkanie 26 października 2017 r. między przywódcą katalońskich nacjonalistów a Nikołajem Sadownikowem, szarą eminencją rosyjskiej dyplomacji.

Jak jednak dowodzą ustalenia międzynarodowego konsorcjum dziennikarzy pracujących dla Bellingcat, barcelońskiego dziennika „El Periodico”, włoskiego pisma „Il Fatto Quotidiano” i włoskiego portalu IRPI oraz specjalizującego się w wykrywaniu afer korupcyjnych stowarzyszenia OCCRP, rosyjską ofertę Puigdemont traktował bardzo poważnie. Tego, którego Terradellas w esemesach do swojego szefa nazywał „wysłannikiem Putina”, przyjął dzień przed ogłoszeniem przez kataloński parlament niepodległości. To był moment maksymalnej presji na Puigdemonta, któremu od zorganizowania 1 października nielegalnego referendum niepodległościowego w każdej chwili groziło zatrzymanie przez hiszpańskie władze (wkrótce potem zbiegł do Belgii).

Do rozmów doszło w siedzibie katalońskiego rządu regionalnego, gotyckiej Casa del Canonges. Relacje świadków spotkania, a także dane z telefonu komórkowego Terradellasa pokazują, że w jego trakcie Sadownikow złożył Katalończykom niezwykłą wprost ofertę. Rosja nie tylko była gotowa wysłać do obrony nowego państwa 10 tys. swoich żołnierzy (z hiszpańskiego MON dochodziły wtedy sygnały o możliwej interwencji wojskowej w Barcelonie), ale także przekazać niewiarygodną sumę 500 mld dol., a więc więcej, niż wynosił ówczesny budżet państwa rosyjskiego. Ukoronowaniem tej współpracy miałoby być spotkanie Puigdemonta z Putinem, osobiste lub przynajmniej zdalne.

Terradellas twierdzi, że Puigdemont był ofertą „oszołomiony”. I jej nie przyjął. Czy tak było w rzeczywistości, nie wiadomo: Sadownikow, do którego dotarli dziennikarze konsorcjum, udaje bowiem Greka. Twierdzi, że na spotkanie został zaciągnięty przez „przyjaciela”, niczego nie rozumiał, bo nie zna hiszpańskiego, i tylko czekał, kiedy mógł z niego wyjść, aby wykąpać się w morzu. Dowodzi też, że z powodu ciężko przebytego covidu „narodził się na nowo” i nie jest nawet w stanie rozpoznać na zdjęciu Puigdemonta.

Zapisy telefonu komórkowego Terradellasa pokazują jednak, że lider katalońskich secesjonistów polecił „utrzymać kontakt” z Sadownikowem. Taki sojusz z ponurą kremlowską dyktaturą pozostaje w sprzeczności z lansowanym wówczas przez Puigdemonta wizerunkiem walczącego o demokrację i prawa człowieka ruchu, który jest prześladowany przez „dyktatorów z Madrytu”.

Kontakty Terradellasa z Sadownikowem trwały zresztą jeszcze długie miesiące 2018 r., kiedy hiszpańskie władze przejęły bezpośrednią kontrolę nad prowincją, a działacze niepodległościowi albo rozpierzchli się za granicą, albo zostali skazani na wieloletnie więzienie przez hiszpański wymiar sprawiedliwości.

„Wszystko to oznaczało próbę ingerencji planowanej przez reżim otwarcie zainteresowany destabilizacją UE w przeddzień jednostronnej deklaracji niepodległości przez region europejski” – wskazuje w komentarzu redakcyjnym największy dziennik kraju „El Pais”, domagając się rozliczenia się przez ekipę Puigdemonta ze współpracy ze służbami specjalnymi Putina.

Faktycznie, Sadownikow przez wiele lat był uważany za „człowieka Putina”, odpowiedzialnego w rosyjskim MSZ za prowadzenie „równoległej dyplomacji”. Rosyjski przywódca, z którym miał bezpośredni kontakt, powierzał mu wiele delikatnych misji, m.in. w Syrii i Iranie. Zdarzało się, że towarzyszył on wyjazdom ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, tak jakby prezydent nie ufał do końca szefowi dyplomacji i wolał mieć niezależne źródło informacji. Sadownikow jest też właścicielem pięciu spółek, których siedziby znajdują się przy placu Czerwonym w Moskwie – jeszcze jeden sygnał mocnej pozycji 64-latka na Kremlu.

Pośrednikiem w kontaktach Terradellasa z Sadownikowem był Jordi Sarda, tłumacz, który uczestniczył w spotkaniu 26 października. W 2018 r. przedstawił on nawet katalońskiemu politykowi depozyt szwajcarskiego banku na 500 mld dol., który – jak ustalili dziennikarze konsorcjum – okazał się fałszerstwem. Celem działania Kremla było jednak wówczas nie tylko rozbicie jednego z sześciu dużych krajów Unii (Wielka Brytania pozostawała jej częścią). Sadownikow zażądał także w zamian za wsparcie Rosji przyjęcia przez kataloński parlament liberalnych regulacji dotyczących kryptowalut. Nowe państwo miało się przekształcić w drugą Szwajcarię, tylko w świecie finansów wirtualnych. Zdaniem Christophera Nehringa, specjalisty od działań wywiadu na Uniwersytecie w Poczdamie, to sygnał bliskiego powiązania w katalońskiej inicjatywie rosyjskich służb specjalnych i rosyjskiej mafii.

Na Kremlu najwyraźniej uznano jednak, że idea niepodległej Katalonii dobrze nie rokuje. Rosja nie uznała deklaracji niepodległości nowego kraju, podobnie jak nie zrobiło tego żadne inne państwo świata. A pomoc finansowa Moskwy dla działaczy z Barcelony ostatecznie zamknęła się kwotą 10 tysięcy dolarów – taki był w chwili darowizny kurs jednego bitcoina, jaki przekazano Katalończykom.

W kluczowym okresie katalońskiego ruchu niepodległościowego Polska zajęła pryncypialną pozycję, wykazując pełną lojalność wobec władz w Madrycie. Uciekając w marcu 2018 r. z konferencji w Helsinkach przed listem gończym, Puigdemont wybrał więc drogę nie przez państwa bałtyckie i nasz kraj, ale Niemcy. Te odmówiły wydania zdrajcy hiszpańskim władzom, stawiając pod wielkim znakiem zapytania podstawową lojalność między krajami UE.

Nie inaczej do dziś postępuje Belgia, na terenie której (w Waterloo) mieszka dawny premier katalońskich władz regionalnych. Z secesjonistami w szczególności sympatyzują flamandzcy nacjonaliści, którzy sami chętnie doprowadziliby do rozpadu belgijskiego królestwa.

rp.pl

Od pewnego czasu wiemy, że ciało migdałowate jest aranżerem emocji oraz komunikuje się z podwzgórzem, rejonem, który sprawuje kontrolę nad zachowaniami instynktownymi, takimi jak opieka rodzicielska, karmienie, spółkowanie, strach, walka (...). Anderson wykrył w podwzgórzu jądro (skupisko neuronów), które zawiera dwie osobne populacje neuronów: jedna reguluje agresję, a druga seks i spółkowanie. Około 20 procent neuronów umiejscowionych na pograniczu tych populacji może uaktywniać się albo w trakcie spółkowania, albo w trakcie agresji. Sugeruje to, że obwody nerwowe kierujące tymi dwoma zachowaniami są ściśle powiązane. 

Jak dwa wzajemnie wykluczające się zachowania – spółkowanie i walka – mogą być zależne od tej samej populacji komórek nerwowych? Anderson odkrył, że różnica zasadza się na natężeniu bodźca trafiającego do tych neuronów. Słabe pobudzenie czuciowe, takie jak gra wstępna, aktywuje spółkowanie, podczas gdy silniejsza stymulacja, na przykład zagrożenie, aktywuje walkę.

Bliskość obszarów związanych z seksualnością i agresją oraz ich strefa wspólna pomagają zrozumieć, dlaczego te dwa instynktowne popędy mogą się łatwo zlać w jeden, jak dzieje się na przykład w furii seksualnej – dodatkowej przyjemności, jaką niektóre pary czerpią z doświadczeń seksualnych tuż po kłótni.

Eric R. Kandell - Zaburzony umysł

Pisaliśmy o tym wielokrotnie. Pandemia obnażyła dramatyczny stan ochrony zdrowia w Polsce. Mamy bardzo mało lekarzy i pielęgniarek na 1000 mieszkańców na tle innych krajów UE, ratownicy medyczni są fatalnie opłacani i nierzadko nie pracują na normalnych etatach tylko na śmieciówkach. Ale do czasów pandemii te zdania o "fatalnej służbie zdrowia" wydawały się utartą, powtarzaną od lat mantrą. Koronawirus dostarczył nam bardzo twardych dowodów na to, że jest gorzej, niż myśleliśmy.

Wskaźnik nadmiarowych zgonów jest bardzo prosty i nie da się go łatwo zmanipulować. Nie zależy od liczby wykonanych testów, nie liczy się przyczyna zgonu. Liczy się tylko to, że ktoś umarł. Liczbę zgonów w skali roku się sumuje i porównuje z wcześniejszymi latami.

W 2021 r. w Polsce zmarło najwięcej osób od czasów II wojny światowej – ponad 506 tys. To o 40 tys. więcej niż w równie tragicznym roku 2020, gdy odeszło ponad 477 tys. Polaków (68 tys. więcej niż w 2019 r.). – W większości są to zgony na COVID-19 zdiagnozowane i niezdiagnozowane. Ludzie umierali w domu, nie otrzymawszy pomocy, a zanim umarli, nie byli przetestowani i widnieją w statystyce z przyczynami zgonu: niewydolność oddechowa lub zapalenie płuc. Drugą grupą osób są takie, które umarły na inne schorzenia z powodu przeciążenia ochrony zdrowia – tłumaczył w rozmowie z Medonetem psychoterapeuta Maciej Roszkowski.

Ale te liczby i tak nie oddają wszystkiego. Dramat widać dopiero wtedy, gdy porównamy się z innymi krajami.

Otóż spośród krajów ocenianych jako bogate (tak, w skali świata jesteśmy już dość bogatym krajem i zaliczamy się do grupy państw wysoko rozwiniętych), tylko Rumunia ma gorszy wskaźnik nadmiarowych zgonów od nas (20 proc.). Bardzo źle wypadają pod tym względem bardzo różne kraje: od Chile (17 proc.), przez Czechy (16 proc.), po USA (15 proc.). Inne duże kraje Europy (Hiszpania, Włochy, Niemcy, Wielka Brytania) osiągnęły wskaźniki w okolicach 11-12 proc., a Francja jedynie 7 proc.

Bardzo ciekawym przypadkiem jest Szwecja, eksperymentująca w czasie pandemii z bardzo luźnymi restrykcjami. Zanotowała 8 proc. więcej nadmiarowych zgonów. Na tle większości świata to dobry wynik. Ale już na tle sąsiednich krajów skandynawskich kiepski, bo Dania i Finlandia mają te wskaźniki w okolicach 2-3 proc., a w Norwegii pandemia w ogóle nie przełożyła się na większą liczbę nadmiarowych zgonów.

Kraje z grupy o średnich dochodach na mieszkańca osiągnęły jeszcze bardziej przerażające wyniki. W Peru umierało w latach pandemii dwukrotnie więcej ludzi niż wcześniej (97 proc.). To zdecydowanie najgorszy wynik w całym zestawieniu, jeszcze tylko Ekwador ma wskaźnik nadmiarowych zgonów powyżej 50 proc. (zresztą bardzo nieznacznie, 51 proc.). Z krajów Europy najgorzej wypadają Rosja i Turcja (31 i 30 proc.).

W krajach najbiedniejszych wyniki nie były gorsze niż u średniaków. Iran, Indonezja, Indie, czy Egipt nie przekroczyły bariery 30 proc. Ukraina poradziła sobie lepiej niż Polska (17 proc.), jeszcze lepiej Tunezja (16 proc.) czy Filipiny (12 proc.).

Średnia dla świata to 13 proc., ale ze względu na nie do końca wiarygodne dane z najsłabiej rozwiniętych krajów nie jest to precyzyjny wskaźnik.

onet.pl

W prasie ekonomicznej jest jednak pełno informacji o tym, że w różnych branżach popyt przewyższa obecnie podaż – czyli ludzie chcą kupować, tylko nie ma komu produkować. Jak to rozumieć? 

Ożywienie gospodarcze na świecie jest dużo szybsze od oczekiwań. Ten fakt wynika między innymi ze stymulacji fiskalnej. W USA czują napływ popytu i to od dawna. Tak samo jest w Chinach, czyli drugiej największej gospodarce świata. Jednocześnie pandemia spowodowała, że na pewnych rynkach pojawiły się niedobory, ponieważ nie były one przygotowane na tak gigantyczne wahania – najpierw załamanie gospodarcze, a potem szybkie ożywienie.

Rynki na świecie funkcjonują w oparciu o łańcuchy dostaw działające jak szwajcarski zegarek. Wszystko przyjeżdża co do godziny z fabryki, która jest daleko – na przykład w Chinach czy w Polsce – według dokładnego planu godzinowego, z dokładnym planem dotyczącym przetworzenia i wysłania do kolejnego odbiorcy. Ten system ma swoją angielską nazwę just in time – wszystko jest na czas. Nagle ten napięty łańcuszek zaczyna się zrywać. I jest na przykład problem z kontenerami, polegający na tym, że one zbyt wolno wracały do portów wyjściowych, ponieważ w wielu miejscach na świecie trwały lockdowny… Uważam natomiast, że to jest zjawisko przejściowe. To nie jest tak, że mamy ogółem za dużo popytu w gospodarce. Teraz system gospodarczy ma po prostu problemy z dostosowaniem się do sytuacji, ale to będzie trwało kilka kwartałów.

Czyli z czasem wszyscy i tak sprzedadzą to, co mieli sprzedać? Jaka jest w takim razie rola pakietów stymulacyjnych?

Odróżnijmy dwie sprawy. Przede wszystkim, bez stymulacji fiskalnej w czasie kryzysu, która trwa już od dłuższego czasu, w ogóle nie byłoby tego ożywienia, które obserwujemy. W USA wpompowano w gospodarkę bardzo dużo pieniędzy, a teraz jeszcze dosypują do pieca. W Chinach podobnie było w zeszłym roku – bardzo mocno zwiększono inwestycje infrastrukturalnie. W Europie może w mniejszym stopniu wspierano popyt, ale było bardzo dużo pomocy płynnościowej – czyli firmy dostały gotówkę. To dla ludzi nie jest intuicyjne, ale w konsekwencji zasoby gotówkowe polskich firm i gospodarstw domowych są dużo wyższe niż były przed kryzysem! A jednocześnie jest prawdą, że wiele firm straciło na tym kryzysie, a wiele osób straciło życie.

I teraz drugie pytanie, które jest zasadne: patrząc w przyszłość, czy przypadkiem nie dosypujemy za dużo do tego pieca? To pytanie dotyczy w szczególności USA, gdzie stymulacja jest naprawdę duża, dwukrotnie większa niż w Europie.

I jak jest?

Powiem tak: odpowiedź na ten kryzys wynika z porażki odpowiedzi na kryzys finansowy z 2008 roku. Jeżeli wyobrazimy sobie wzrost gospodarczy jako ścieżkę, która idzie pod górę, to generalnie doświadczenie pokazuje, że zdolności wytwórcze w krajach rozwiniętych zwiększają się średnio o jakieś 2 procent rocznie. Jak przychodzi kryzys, to zaczynamy od tej ścieżki odchodzić. I po kryzysie finansowym trajektoria dochodu spadła poniżej tej ścieżki potencjalnej. Realny dochód już nie wrócił na tamtą ścieżkę, ponieważ po kryzysie finansowym panowało przekonanie, że trzeba jak najszybciej ograniczyć długi – czyli rządy powinny szybko redukować deficyty. To sprawiło, że popyt był trwale niski. Koniec końców, przyczyniło się to do wstrząsów politycznych na świecie, takich jak brexit czy Trump, a także przemiany polityczne w Polsce. Wszystko to było w pewnej mierze funkcją oszczędności fiskalnych dokonywanych po 2010 roku.

A teraz, inaczej niż wtedy, ludzie zarządzający gospodarką doszli do przekonania, że trzeba zrobić odwrotnie, czyli dosypywać do pieca, aż do momentu kiedy gospodarka wróci na swoją potencjalną ścieżkę rozwoju. Bo jak nie wróci, to będziemy mieli kolejne rewolucje polityczne, a także rozpad międzynarodowych więzi handlowych. I mamy ogromną mobilizację, żeby przywrócić gospodarkę na przedkryzysową ścieżkę wzrostu.

(...)

Opozycja w Polsce ostrzega od pewnego czasu przed rosnącą inflacją. Wspomniałeś wcześniej o tym, że wzrost inflacji to cena za ożywienie gospodarcze. Jakie będzie to miało konsekwencje? Czy mamy się czego obawiać?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy najpierw zastanowić się, z czego bierze się obecny wzrost inflacji. W czasie kryzysu w praktycznie wszystkich krajach rozwiniętych podjęto decyzję, że za wszelką cenę należy bronić zatrudnienia i firm. W związku z tym doszło do spadku aktywności gospodarczej, była mniejsza ilość wytwarzanych dóbr i usług, a jednocześnie mocno wzrosły dochody ludności. W konsekwencji zwiększyła się stopa oszczędności, czyli część naszych dochodów, których nie przeznaczamy na bieżącą konsumpcję. Szacowałbym, że polskie gospodarstwa domowe mają około 140 miliardów złotych więcej płynnych aktywów finansowych, niż miałyby, gdyby nie kryzys. To tworzy bardzo duży potencjał popytowy w momencie wychodzenia z kryzysu. W tym momencie przyspieszenie popytu może być znacznie większe niż możliwości podażowe gospodarki – a to powoduje, że inflacja wzrośnie i już rośnie.

W pewnym sensie jest to cena, którą płacimy za to, że ludzie nie stracili pracy. Szacowałbym, że w Polsce pracę z tytułu pandemii straciło około 100 tysięcy osób, czyli relatywnie niedużo. Myślę, że bez działań pomocowych pracę straciłoby ponad 1 milion osób, co oznaczałoby w wielu przypadkach złamane kariery i złamane życie, dla wielu przedsiębiorców utratę majątku, a dla wielu młodych osób utratę potencjału dochodowego. Koszty społeczne byłyby ogromne. Jeżeli ktoś chce mi powiedzieć, że wzrost inflacji z 2,5 procent do 4,5 procent to jest straszna rzecz w porównaniu z tym scenariuszem alternatywnym, to przykro mi, ale nie dam się do czegoś takiego przekonać.

kulturaliberalna.pl