czwartek, 21 marca 2024



Andrzej Kozłowski, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa i dezinformacji: Czy jest obecnie wojna psychologiczna i jak wygląda w praktyce?

Mikael Tofvesson, szef działu operacyjnego szwedzkiej Agencji Obrony Psychologicznej: Wojna psychologiczna to stary termin, który był popularny w latach 40., 50. i 60. XX wieku. Obecnie jednak bardziej odpowiednie jest określenie „wrogie zagraniczne operacje wpływu”. Sytuacja taka zachodzi, kiedy następuje użycie informacji jako narzędzia do wywierania szkodliwego wpływu na innych aktorów. Naszym zadaniem jest identyfikowanie, analizowanie i przeciwdziałanie złośliwym zagranicznym operacjom wpływu. Operacje takie muszą pochodzić z zagranicy, mieć jasny cel, być zwodnicze i szkodliwe dla Szwecji i Szwedów. Nie ma znaczenia, czy dana informacja jest poprawna czy błędna, ale musi być zwodnicza. Na przykład, jeśli kontrolujesz środowisko informacyjne, masz pewność, że ludzie usłyszą tylko twoją wersję wydarzeń. Nawet jeśli to, co mówisz, jest poprawne, nie zapewni zrównoważonej wiedzy na temat tego, co naprawdę się dzieje.

- Jak wyglądają wrogie zagraniczne operacje wpływu wymierzone w Szwecję?

Patrząc na społeczeństwo szwedzkie, zauważyć można wiele informacji napływających z zagranicy, które są zwodnicze i antagonizujące. Nie jesteśmy w stanie uchronić się przed wszystkim takimi operacjami i nie interweniujemy w każdym przypadku. To, co jest dla nas ważne, to negatywny wpływ, jaki dana operacja może wywierać. Na przykład, jeśli ktoś rozpowszechnia dezinformację lub plotki wymierzone w Szwecję, które oddziałują negatywnie na bezpieczeństwo czy funkcjonowanie naszego społeczeństwa lub nasze podstawowe wartości, takie jak wolność słowa, praworządność czy proces demokratyczny, to uznajemy takie działanie za niedopuszczalne i klasyfikujemy je jako wrogą zagraniczną operację wpływu. Mamy z nimi do czynienia praktycznie codziennie.

Na przykład Rosja najechała Krym w 2014 roku i skupiła cały swój potencjał w obszarze informacyjnym na tym odcinku, próbując kontrolować populację Ukrainy, własną populację oraz reakcję państw i społeczeństw na świecie. W tym czasie Rosjanie nie mieli czasu na interwencję w innych krajach. W latach 2014 i 2015 przyglądaliśmy się rosyjskiemu aparatowi wpływu i temu, jak kształtuje percepcję inwazji na Krym i wschodnią Ukrainę. Na przykład zauważyliśmy, że nazywano Ukraińców nazistami, a społeczeństwo ukraińskie przedstawiano jako skorumpowane. Działania te miały na celu spowodowanie, żeby osoby wspierające Ukrainę nie czuły się komfortowo we współpracy z Kijowem.

Na początku 2015 roku nagle w Szwecji zaobserwowaliśmy, że „media” takie jak RT oraz rosyjskie fabryki trolli przestały zajmować się Krymem i Ukrainą, jakby operacja się zakończyła. Za cel obrali resztę Europy, zwłaszcza Niemcy i Wielką Brytanię oraz Stany Zjednoczone. Celem była także Szwecja. Nagle zobaczyliśmy, że rosyjskie media zaczęły rozpowszechniać pogłoski o migracji w Szwecji, łącząc ją z terroryzmem, niepokojami społecznymi, przestępczością. To narracja, którą budowali przez wiele lat. Migracja jest problemem w Szwecji, ale jest to też problem większości innych europejskich państw.

Główny przekaz dezinformacji był taki, że nie można ufać rządowi ani środowisku informacyjnemu, i dlatego lepiej jest słuchać „nas”, mediów alternatywnych, niż mediów głównego nurtu. W ten sposób podważano zaufanie społeczeństwa do przywódców. Działania takie mają na celu przygotowanie kraju do dalszych operacji psychologicznych i nie tylko. Rosjanie prowadzili je przed inwazją w 2014 roku wobec Ukrainy. To jest coś, co mogą zrobić także Polsce. W przypadku Ukrainy były to działania przed inwazją, dlatego mówiłem, że Rosjanie „tankują samochód” w ramach przygotowań do bezpośredniego ataku na Szwecję. Przygotowują grunt, wywołując konflikty w naszych społeczeństwach i pogłębiając brak zaufania. Rosjanie rozsiewali pogłoski nieprzerwanie od 2015 roku i atakowali Szwecję, choć nie tylko, aż do inwazji na pełną skalę na Ukrainę w 2022 roku. W rezultacie UE zablokowała rosyjskie media, a propaganda kremlowska straciła jeden z możliwych sposobów dotarcia do nas.

- Jakie kryteria decydują o zakwalifikowaniu operacji jako wrogiej zagranicznej operacji wpływu?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, wróćmy do roku 2014, kiedy Rosja najechała Krym, a następnie wschodnią część Ukrainy. Wtedy dysponowałem zespołem analityków, który zajmował się badaniem rosyjskiej infrastruktury informacyjnej, narracji i dezinformacji oraz kanałów odpowiedzianych za rozpowszechnianie tych informacji. Szukaliśmy sposobu, w jaki przeciwnik koordynuje swoje wysiłki i dzięki któremu infrastruktura całego rosyjskiego społeczeństwa szerzyła narracje chroniące ich inwazję na Krym. Pozwoliło nam to dokładnie poznać rosyjski aparat wpływu.

Od 2014 roku mogliśmy szczegółowo monitorować rosyjskie działania, ponieważ prowadzenie wrogich zagranicznych operacji wpływu wymaga wyjścia z ukrycia. Śledziliśmy ich, a także przyglądaliśmy się ich firmom, strukturze rządu i sposobom integracji tych podmiotów w prowadzeniu działań informacyjnych. Obserwowaliśmy i próbowaliśmy zrozumieć, w jaki sposób rosyjska dezinformacja szerzy się w naszym społeczeństwie. Zobaczyliśmy, że Rosjanie robią to samo z własną ludnością. Dzięki temu mogliśmy odróżnić narracje, które Rosjanie szerzą na użytek wewnętrzny i zewnętrzny.

Kiedy przyglądamy się dezinformacji, zazwyczaj monitorujemy plotki i nieporozumienia, które mogą budzić strach, a także tematy potencjalnych konfliktów w naszym społeczeństwie. Robimy więc listę tematów, które mogą zostać wykorzystane przez Rosjan lub innych adwersarzy. Niemal każde spotkanie w Agencji zaczyna się od omówienia tematów, które mogą być wykorzystane do rozsiewania dezinformacji. Określamy je mianem „wrażliwości”. Tworząc taki rejestr, nigdy nie informujemy, kto za danym tematem stoi, bo chcemy, aby szwedzki obywatel korzystał z wolności słowa. Wolność słowa to również prawo do mylenia się. Nie możemy więc traktować naszej populacji jako zagrożenia. Mają prawo się mylić i szerzyć nieprawdziwe treści. Lista tematów może przykładowo obejmować strach przed bronią nuklearną, kryzysem energetycznym czy negatywne skutki przystąpienia do NATO.

Dzięki temu, gdy dowiadujemy się, co robią ugrupowania wrogie Szwecji i jakie narracje wykorzystują Rosjanie do atakowania naszego kraju, możemy je odnieść do wcześniej przygotowanej listy tematów wrażliwych. Na przykład zimą Rosja koncentruje się na sektorze energetycznym, kiedy rosną ceny ogrzewania. Ponieważ temat ten jest wykorzystywany przez Rosjan przeciwko szwedzkiej ludności, to musimy go przeanalizować i zrozumieć, co jego użycie może dla nas oznaczać. Badamy, jakie mogą być negatywne skutki, jeśli ludzie zaczną wierzyć w narrację Rosji, kto odgrywa rolę w szerzeniu dezinformacji, a następnie decydujemy, co możemy zrobić i jakie działania podjąć.

- Jaka była najpoważniejsza złośliwa zagraniczna operacja wpływu, którą się pan zajmował?

Jako przykład opiszę ważny przypadek z przeszłości, który był jednym z trudniejszych do zwalczenia. Mieliśmy do czynienia z politycznym ekstremistą posiadającym w środowisku informacyjnym zdolności na poziomie państwa narodowego. Działo się to na przełomie 2021 i 2022 roku. Istniał wtedy podmiot Sprawy Islamskie, szerzący dezinformację w środowisku arabskojęzycznym, oskarżając szwedzki rząd o porywanie muzułmańskich dzieci i wykorzystywanie ich w celach seksualnych, deislamizacji lub umieszczania ich w rodzinach LGBTQ+. Ludzie byli naprawdę zdenerwowani. Zmanipulowane treści mówiące o tym, że rząd porywa dzieci, rozpowszechniały się wiralowo. Jako dowody wykorzystywano filmy z interwencji politycznych. Obserwowaliśmy, że dezinformacja była naprawdę toksyczna i skutkowała groźbami wobec pracowników samorządów lokalnych zajmujących się ochroną dzieci. Groźby otrzymywali także politycy. Nawoływało do aktów przemocy i demonstracji. Naturalnie w Szwecji można demonstrować do woli, ale zdaliśmy sobie sprawę, że ludzie wychodzą na ulice, bo dali się zwieść nieprawdziwym informacjom. Dlatego musieliśmy ich ostrzec.

Problem w tym, że prowadzili swoje operacje w środowisku arabskim i nie mieliśmy informacji o dzieciach. Nie mogliśmy rozpowszechniać informacji prawdziwych, jednak sytuacja była tak toksyczna i groźna dla bezpieczeństwa naszych obywateli, że zdecydowaliśmy się odpowiedzieć. Sklasyfikowaliśmy Sprawy Islamskie jako obcy, antagonistyczny, zwodniczy podmiot uderzający w zaufanie i podstawowe wartości i postanowiliśmy dotrzeć do wszystkich szwedzkich mediów publicznych w celu zdemaskowania ich działania. Podkreślaliśmy, że Sprawy Islamskie wspierają ekstremizm, niedemokratyczne wartości oraz konsekwentnie szerzą dezinformację na temat Szwecji i innych krajów, aby zradykalizować osoby mówiące po arabsku, a następnie wywołać konflikt między nimi a Zachodem. Szwecja była tu narzędziem.

Był to przykład odpowiedzi polegającej na informowaniu obywateli, że nie należy słuchać tego kanału. Oczywiście był to długi proces budowania wiedzy na ten temat. Ten kanał atakował też Francję i inne kraje. Była to mała platforma, prowadzona przez niewielką liczbę osób, którym udało się wywołać konflikt i zasiać nienawiść.

- Równolegle z ogłoszeniem przez Szwecję chęci przystąpienia do NATO i rozpoczęcia procesu akcesyjnego dochodziło do przypadków palenia Koranu. Jaki był cel tych operacji i kto je przeprowadził?

Głównymi aktorami byli tutaj Irańczycy, którzy działali sami, a Szwecję obrali za cel z jeszcze innego powodu. Aresztowaliśmy i skazaliśmy Irańczyka, który popełniał zbrodnie przeciwko ludzkości. Od tego czasu Iran atakuje nas swoimi kampaniami wpływów. Proces akcesyjny do NATO był dobrą okazją, aby zaszkodzić Szwecji i zantagonizować Turcję, a tym samym zatrzymać przystąpienie do NATO.

Widzieliśmy także, że Rosjanie się w to wtrącali, i ostrzegaliśmy obywateli o aktywności Iranu i Rosji w tej kampanii. W paleniu Koranu brały udział głównie Sprawy Islamskie, Państwo Islamskie i Al-Kaida, lecz do tej operacji dołączały również inne grupy ekstremistyczne. Może istnieć pewna koordynacja między aktorami, ale co do zasady każdy ma w tym własny interes.

new.org.pl


Podobnie ocenia sytuację "Handelsblatt" pisząc: "SPD swoimi retorycznymi voltami karmi podejrzenia, że w polityce wobec Rosji Niemcy nie są godni zaufania". W związku z tym niektórzy z partii Zielonych zastanawiają się, czy po 2025 roku nie byłaby może lepsza koalicja z CDU. A Putin będzie interpretować sygnały ze strony SPD jako to, czym są: oznaką słabości. Według dziennika z Düsseldorfu "Dla Scholza oznacza to dodatkową komplikację. W tej chwili jest trochę zagubiony pomiędzy Emmanuelem Macronem, który nie wyklucza użycia wojsk lądowych w Ukrainie, a własną partią, która intonuje pieśń o pokoju". Dla kanclerza siły lądowe są tabu, ale w przeciwieństwie do Rolfa Mützenicha Scholz z pewnością nie jest politykiem apelującym o ustępstwa. Kanclerz dostarczył Ukrainie wiele broni. A będzie potrzebne jeszcze wiele, wiele więcej, jeśli Ukraina ma wygrać. Scholz to wie, ale ma problem: potężna część jego partii wciąż żyje w erze sprzed Zeitwende (przełomu)" – wskazuje "Handelsblatt".

(...)

"Weser – Kurier" z Bremy uważa, że "Mützenich i jego towarzysze powinni zrezygnować ze wszystkich fantazji o zamrożeniu konfliktu i zamiast tego pracować nad zacieśnieniem szeregów sojuszników na Zachodzie. Dopiero gdy Putin zrozumie, że nie może skutecznie przetrwać przeciwko wsparciu gospodarczo i militarnie przeważającego Zachodu, przestanie używać broni. Język potęgi jest jedynym, który Putin rozumie".

gazeta.pl


Rzeczywiście, wiele krajów nie poparło pomysłu Macrona. A które kraje mogłyby go poprzeć?

Najpierw trzeba zrozumieć, co ten pomysł oznacza. To rodzaj strategicznej autonomii, na której Francji bardzo zależy. Ale co to dokładnie oznacza, czy będzie to dodatek do NATO, czy też będą to niezależne struktury bezpieczeństwa i wojskowe w ramach UE?

Ważne jest, aby Ukraińcy zrozumieli, że Europejczycy są podzieleni w wielu kwestiach. Zwłaszcza w kwestii bezpieczeństwa i obrony.

Kwestie obronne nie należą do kompetencji Komisji Europejskiej. Decyzje w tych kwestiach są zazwyczaj podejmowane przez państwa członkowskie. Ale te nie ufają sobie na tyle, by stworzyć unijną organizację obronną. Tu jest clue problemu.

Widać sceptycyzm wobec Macrona. Jest on zdolny do składania oświadczeń, ale Francja nie jest liderem, jeśli chodzi o pomoc dla Ukrainy. Dlaczego retoryka Macrona jest bardziej radykalna niż jego działania?

To bardzo dobre pytanie. Myślę, że Macron myśli o wyborach do Parlamentu Europejskiego. I stara się pozycjonować Francję jako lidera Europy w czasie, gdy przywództwo jest bardzo, bardzo słabe.

Widzimy sytuację w Niemczech pod rządami kanclerza Olafa Scholza. Rząd koalicyjny nieustannie się ze sobą kłóci. Nieustannie spiera się o Ukrainę, obronę, wojnę między Izraelem a Hamasem. W związku z tym z Berlina nie płynie żadne przywództwo.

Dynamika stosunków między Berlinem a Paryżem tradycyjnie była motorem polityki europejskiej. Teraz to po prostu nie działa. Być może Macron czuje, że może teraz wypełnić tę lukę i objąć przywództwo w Europie.

Jak Ukraina może wykorzystać przywódcze aspiracje Macrona?

Faktem jest, że żaden kraj w UE nie może działać sam. Jeśli Macron naprawdę wierzy, że Europa powinna mieć pewną autonomię w sferze wojskowej i obronnej, to powinien ściśle współpracować z jak największą liczbą krajów UE.

W szczególności z Niemcami, Polską i Holandią. A także z Wielką Brytanią, która nie jest członkiem UE, ale ma specjalne stosunki z Ukrainą.

Potrzebujemy znacznie bardziej koalicyjnej filozofii, a nie jednostronnych oświadczeń bez angażowania innych krajów. Ponieważ to nie zadziała. Powinno nastąpić przebudzenie, aby budować koalicję, a nie urządzać show.

My, Europejczycy, nie możemy sobie teraz pozwolić na popisy. W Europie, w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie jest zbyt wiele niebezpieczeństw. Współpraca jest jedyną opcją.

Mówi Pani o budowaniu koalicji, ale cała zachodnia prasa pełna jest artykułów o napięciach między Francją a Niemcami.

Scholz ma bardzo złożoną koalicję. A sam Scholz jest niechętny ryzyku i bardzo ostrożny. Wygłosił ważne przemówienie po lutym 2022 r., ale nie dokonał logicznego skoku w bezpośrednim wsparciu dla Ukrainy.

Urząd Kanclerski prawie zawsze spogląda wstecz na Rosję przy podejmowaniu decyzji o pomocy dla Ukrainy. Używa przy tym argumentu, że nie chce eskalować wojny. Ale kto ją w ogóle eskaluje? To myślenie musi się zmienić.

Stosunki francusko-niemieckie nie układają się natomiast na wielu polach: energii, klimatu, przemysłu samochodowego, Ukrainy. Dlatego bardzo ważne jest, że przywódcy Niemiec, Francji i Polski spotykają się w Berlinie. Polska jest również bardzo dużym i wpływowym krajem. Ważne jest, aby te trzy kraje rozwiązały swoje różnice w sprawie Ukrainy i wzięły na siebie odpowiedzialność.

Ukraina ma napięte stosunki z Polską z powodu protestów rolników. Jak można to rozwiązać?

Rolnicy wychodzą na ulice w wielu krajach UE. Ale konkurencja polskiego sektora rolnego z ukraińskim jest szczególnie wrażliwą kwestią.

Będzie to wymagało szczerego dialogu z Kijowem, Komisją Europejską, Warszawą i rolnikami. W rządzie Donalda Tuska jest silne lobby rolników. Trzeba usiąść do stołu negocjacyjnego. Inaczej spowoduje to niepotrzebne napięcia między Warszawą a Kijowem. A napięcia nie leżą w interesie obu stron i UE.

Jeśli Ukraina dołączy do UE, stworzy to wiele problemów dla unijnej polityki konkurencji. Ale do członkostwa w Unii jeszcze długa droga.

Wielka Brytania była lodołamaczem wspierającym Ukrainę. Czy można oczekiwać, że Londyn i „nowy Macron” będą rywalizować o to przywództwo?

Rywalizacja jest daremna i przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Nie przyniesie korzyści UE. Londyn i Paryż o tym wiedzą.

Konieczne jest oddzielenie retoryki Macrona od tego, co dzieje się za kulisami stosunków dyplomatycznych między Londynem a Paryżem. Francja i Wielka Brytania mają ze sobą wiele wspólnego. Są członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ, potęgami nuklearnymi i mają szczególny zmysł strategicznego myślenia. Ale jeśli Francja chce brać udział w tym wyścigu, musi wypełniać swoje zobowiązania.

Obecnie Wielka Brytania udziela pomocy Ukrainie. Zaproponowała nawet Niemcom pomoc w dostarczeniu ukraińskim siłom zbrojnym rakiet Taurus.

Dlaczego Niemcy tak ostrożnie podchodzą do Taurusa?

To zależy od tego, z kim się rozmawia. Biuro Scholza uważa, że niemieccy eksperci wojskowi będą musieli zostać wysłani na Ukrainę, aby nadzorować Taurusa. A także, że Ukraina mogłaby użyć tych pocisków do ataku na terytorium Rosji. Dyskutuje się o tym, że pociski mogłyby dotrzeć do Cieśniny Kerczeńskiej. I tak w kółko.

Niemcy są sponsorem finansowym i wojskowym nr 2 Ukrainy. Ale pociski rakietowe denerwują Partię Socjaldemokratyczną Olafa Scholza, zwłaszcza jej pacyfistyczne skrzydło. A partia ta wciąż ma też prorosyjskie skrzydło. To również porusza niemieckie społeczeństwo. W tej chwili opinie są podzielone 50-50 w kwestii tego, czy dostarczyć Ukrainie Taurusy.

Wielka Brytania zaproponowała taką opcję, ale Scholz się nie zgadza, prawdopodobnie z powodów, o których wspomniałam.

Interesujące jest to, że konserwatywna opozycja, Chrześcijańscy Demokraci, są największymi zwolennikami dostaw. Podobnie jak Partia Zielonych w koalicji Scholza. Obecnie w Berlinie panuje bardzo napięta atmosfera w związku z Taurusami.

Kolejną problematyczną kwestią dla UE są Węgry. Parlament Europejski pozwie Komisję Europejską, która w grudniu 2023 r. podjęła decyzję o odmrożeniu 10 mld euro dla Budapesztu, które wcześniej zostały zamrożone z powodu problemów z praworządnością w tym kraju. Dlaczego?

Praworządność na Węgrzech praktycznie zniknęła. Sposób, w jaki rząd Viktora Orbána wykorzystuje fundusze głównie dla własnych korzyści, sposób, w jaki traktuje niezależne organizacje pozarządowe i media – wszystko to jest sprzeczne z wartościami, za którymi opowiada się UE. Takimi prostymi wartościami jak wolność mediów, niezależność sądownictwa, odpowiedzialność i przejrzystość.

Dlatego Parlament Europejski chce wstrzymać bardzo lukratywne środki z funduszu post-COVID. Aby wywrzeć presję na Orbánie, by przestał podważać demokrację i praworządność.

Węgry długo ociągały się także z wyrażeniem zgody na przystąpienie Szwecji do NATO. Orbán ugiął się pod ogromną presją ze strony USA, Szwecji, UE i NATO. Ale cena była wysoka – był w stanie wymóc na UE rzeczy, na których mu zależało. UE jest często bardzo słaba w realizacji swoich celów.

W jaki sposób wybory do Parlamentu Europejskiego i liczne wybory lokalne mogą zmienić strategiczną pozycję Europy w tym roku?

Europa nie ma strategicznej pozycji, ponieważ państwa członkowskie nie podzielają wspólnego postrzegania zagrożeń. Kraje Europy Północnej, Środkowej i Wschodniej wiedzą, że zagrożeniem jest Rosja. Kraje Europy Południowej widzą zagrożenie na Bliskim Wschodzie.

onet.pl/Forbes


Premier Ukrainy Denys Szmyhal jest jednym z tych, którzy są gotowi zezwolić na tranzyt gazu z Rosji, jeśli Ukraina zostanie o to poproszona przez Europejczyków zainteresowanych kupnem błękitnego paliwa. Nabywcy gazu, którzy mają kontrakty z Gazpromem, mogliby zawrzeć nowe umowy z ukraińską spółką naftową na dostawę gazu z rosyjskiej granicy.

Stanowisko premiera Szmychala podziela dziś wielu ukraińskich urzędników i polityków.

Co znamienne, możliwość realizacji takiego schematu dostrzegają także "papugi" Gazpromu — ci analitycy, którzy zazwyczaj popierają punkt widzenia rosyjskiego koncernu. Nie przestają oni powtarzać, że zakończenie tranzytu nie jest korzystne ani dla Rosji, ani dla Ukrainy. Wcześniej Gazprom kategorycznie sprzeciwiał się sprzedaży gazu za pośrednictwem Ukrainy.

Nie ulega wątpliwości, że zakończenie ukraińskiego tranzytu jest niekorzystne dla Gazpromu. Wraz z zamknięciem tej trasy, jeśli chodzi o zaangażowanie na europejskim rynku, koncernowi pozostanie tylko rurociąg TurkStream, który poza Turcją zasila także Serbię i Węgry.

(...)

Co zyska Ukraina, jeśli odmówi tranzytu?

Po pierwsze: Gazprom straci znaczną część swoich dochodów, za które Rosja produkuje pociski spadające na ukraińskie miasta i wsie. Przesyłając 14,56 mld m sześc. gazu przez Ukrainę, rosyjska firma wygenerowała w 2023 r. co najmniej 6 mld dol. (ok. 24 mld zł) przychodu.

Po drugie: austriaccy i słowaccy zwolennicy reżimu Putina, czyli zarazem przeciwnicy Ukrainy, mogą stracić poparcie wśród mieszkańców tych krajów. Nie będą już mogli wówczas motywować swojej proputinowskiej postawy zależnością od dostaw Gazpromu. Solidarność Unii Europejskiej we wspieraniu Ukrainy zdecydowanie się wzmocni.

onet.pl/The Moscow Times


Swoje „Sto konkretów na sto dni" Koalicja Obywatelska ogłosiła 9 września 2023 na konwencji w Tarnowie, czyli pół roku temu. Pół roku! W obecnej sytuacji geopolitycznej to cała epoka, świat bowiem pędzi, aż łeb urywa, od czasu platformerskich stu obietnic wybuchła nowa wojna w Gazie, która angażuje uwagę Ameryki, trumpiści zablokowali w Kongresie USA pomoc dla Ukrainy, a Europie zajrzała w oczy groźba samotnej wojny Rosja-NATO. Czy w tej sytuacji ktoś serio uważa, że Tusk powinien nadal realizować „Konkret nr 4" i obniżać podatki? Czy to na pewno dobry pomysł, żeby pozbawiać budżet centralny oraz budżety samorządowe kolejnych 50 mld złotych? Za co w takim razie powstaną te schrony, które Polacy zaczęli nerwowo guglować?

Pełna realizacja „Stu konkretów na sto dni" rozłożyłaby państwo polskie na obie łopatki, już wtedy podpisując się pod swoją populistyczną listą życzeń, Platforma wiedziała, że po ewentualnym przejęciu władzy nie zdoła wszystkiego dowieźć, bo mamy na głowie nie tylko wojnę, ale też gigantyczne wydatki związane z transformacją energetyczną, a tymczasem program PO można streścić krótko: rozdawnictwo skierowane w stronę Wilanowa. Począwszy od drobnych pomysłów - nie za mądrych, ale mało szkodliwych - jak niższe podatki dla sektora beauty (koszt: 2,2 mld zł), skończywszy na dużych i bardziej szkodliwych pomysłach, jak podniesienie kwoty wolnej do 60 tysięcy. 70 procent tej wyższej kwoty wolnej wylądowałoby w kieszeniach zamożniejszych obywateli. Jeśli ktoś zarabia 4500 zł, to by zyskał na takiej zmianie sto złotych miesięcznie, jak ktoś zarabia 15 tysięcy - zyskałby trzysta złotych miesięcznie. Jaki w tym sens? Zwiększanie produkcji francuskich serów i włoskiego salami?

Ostatnią rzeczą, jakiej Polska teraz potrzebuje to pozbawianie budżetu wpływów, żeby rzucać kwietnymi bukietami rozdawnictwa w stronę jednoosobowych firm, bo czymś takim byłaby z kolei realizacja „konkretu nr 34", czyli powrót do ryczałtowej składki zdrowotnej. Przed pisowskim Nowym Ładem najzamożniejsi „na liniowcu" płacili składkę na NFZ w wysokości 53 złote (niby więcej, bo trzysta coś, ale potem tę żenująco niską kwotę i tak odliczali). Hołownia i Kosiniak-Kamysz tak bardzo chcą powrotu tego nadwiślańskiego raju podatkowego (określenie Marka Belki), że stawiają sprawę na ostrzu noża, mówią „to nasze być albo nie być w koalicji". I jest to szczególnie smutne. Oto bowiem marszałek Sejmu oraz minister obrony narodowej kraju zagrożonego wojną chcą pozbawiać wpływów ze składek system służby zdrowia. Halo, panowie! Być może trzeba będzie polskich żołnierzy wysłać, żeby bronili Litwy albo Estonii! Serio uważacie, że w warunkach grożącego nam konfliktu Rosja-NATO należy w Polsce zmniejszać finansowanie szpitali i przekierować te pieniądze na wydatki w luksusowych knajpach?

(...)

„Obejmiemy rzeki stałym monitoringiem w automatycznych stacjach pomiaru czystości" (konkret 53). Ktoś coś o tym słyszał? „Uruchomimy program budowy nowoczesnych targowisk w każdym mieście" (konkret 58). Ktoś coś wie? I tak dalej, można wymieniać przedwyborcze obietnice na sto pierwszych dni - w większości pokryte dziś kurzem. Tylko co z tego, że rząd tego wszystkiego nie wprowadził, ani nawet nie zaczął? Co z tego, że nie podwyższył kwoty wolnej i nie obniżył firmom składek? Nie z tego będzie rozliczany przez obywateli i historię Donald Tusk, ale z aktualnego zadania głównego: wzmocnienia odporności państwa na spodziewany szok wojny. I nie chodzi tu o czołgi rosyjskie jadące na Warszawę - tego na szczęście raczej nie zobaczymy - ale o czasy chaosu, który w całej Europie będzie próbował spotęgować Putin. Cześć analityków uważa, że na Kremlu już zapadła decyzja wywołania konfliktu zbrojnego z NATO, być może przybierze to postać hybrydowej agresji na kraje bałtyckie, co niemal automatycznie oznacza posłanie do walki również polskich żołnierzy i przejście państwa w tryb wojenny.

Zamiast cyrkowych sztuczek typu "obniżymy podatki i jednocześnie zwiększymy wydatki" trzeba od rządu wymagać pewnej podstawowej wojennej powagi i odpowiedzialności za państwo, aktywności międzynarodowej, wspierania Ukrainy, gdzie się tylko da, bo jej przegrana oznaczałaby dla nas katastrofę. Ofensywa dyplomatyczna Tuska i Sikorskiego, reanimacja Trójkąta Weimarskiego, wspólna wizyta u Bidena - właśnie to są działania, które najwięcej teraz znaczą. W Europie mamy bowiem ideologiczną próżnię: rządy w ostatnich miesiącach zrozumiały, że Putin będzie chciał iść dalej, zrozumiały też, że Ameryka niekoniecznie przyjdzie z pomocą, ale wciąż jeszcze nie wiedzą, jak w tej nowej sytuacji działać i co robić. Każdy sam czy wszyscy razem? Nie denerwować Rosji, czy raczej podsunąć jej piąchę pod nos jeszcze mocniej? Dlatego słowa Macrona - że być może wojska NATO znajdą się w Ukrainie - nie są wyskokiem narcyza, gadaniną, ale próbą wypełnienia tej próżni jakąś nową treścią. Tusk z Sikorskim też tego próbują i to dość skutecznie. PiS pokłócone ze wszystkim, co nie jest na chama pisowskie, poobrażane na kraje ościenne, trwające wiecznie w nastroju nieprzysiadalnym, dysponowało zerową skutecznością międzynarodową, nawet jeśli miało dobre intencje i pomysły.

gazeta.pl