piątek, 21 czerwca 2024



W dniach 18–19 czerwca Władimir Putin złożył oficjalną wizytę w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej (KRLD). W skład rosyjskiej delegacji weszli dwaj wicepremierzy (odpowiedzialni za sektor energetyczny i przemysł obronny), ministrowie: obrony, spraw zagranicznych, transportu i zdrowia, wiceminister obrony oraz gubernator graniczącego z ChRL Kraju Nadmorskiego. Oprócz rozmów Putina z liderem KRLD Kim Dzong Unem odbyło się też spotkanie w rozszerzonym składzie. Podpisano trzy dokumenty: międzypaństwowy Układ o wszechstronnym partnerstwie strategicznym oraz dwa międzyrządowe porozumienia – o budowie mostu drogowego przez graniczną rzekę Tumen i o współpracy w dziedzinie ochrony zdrowia, kształcenia medycznego i nauki.

Układ o strategicznym partnerstwie zawiera klauzulę o niezwłocznym udzieleniu „wojskowej i innej pomocy przy użyciu wszystkich dostępnych sił” – zgodnie z art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych – w wypadku gdy druga strona znajdować się będzie w stanie wojny w konsekwencji agresji zbrojnej. Ponadto zamieszczono w nim zobowiązanie do niepodpisywania z państwami trzecimi umów, które naruszałyby suwerenność i bezpieczeństwo drugiego sygnatariusza, oraz do podjęcia wspólnych działań w celu wzmocnienia zdolności obronnych stron. Dokument zobowiązuje FR i KRLD do zwiększenia handlu, stwarzania sprzyjających warunków współpracy gospodarczej w kwestiach celnych i finansowych oraz stymulowania wzajemnych inwestycji. Putin w trakcie wizyty, jak również w opublikowanym dzień przed nią artykule dla północnokoreańskiego dziennika odnotował z wdzięcznością poparcie, jakiego Korea Północna udziela Rosji w wojnie z Ukrainą, wyrażał się z uznaniem o antyamerykańskiej polityce Pjongjangu i obarczał całą winą za napięcia na Półwyspie Koreańskim Stany Zjednoczone. Zapowiedział, że Moskwa sprzeciwia się przedłużaniu reżimu sankcyjnego ONZ wobec KRLD.

Komentarz

Podpisanie układu o partnerstwie strategicznym – a zwłaszcza włączenie do niego klauzuli o wzajemnej pomocy wojskowej na wypadek agresji – ma poważne konsekwencje. Oznacza intensyfikację współpracy wojskowo-technicznej, co niewątpliwie przełoży się na zwiększenie dostaw północnokoreańskiego wyposażenia i amunicji dla armii rosyjskiej walczącej przeciwko Ukrainie. Pośrednio świadczy o tym obecność w delegacji FR wicepremiera odpowiedzialnego za przemysł zbrojeniowy i – obok ministra obrony – zajmującego się zaopatrzeniem sił zbrojnych wiceministra tego resortu. Jednocześnie podpisanie układu wiąże się z tym, że Rosja będzie wspierać modernizację technologiczną armii północnokoreańskiej, a zwłaszcza jej komponentu rakietowego, kosmicznego i – prawdopodobnie – nuklearnego. To zaś przyczyni się do podniesienia zagrożenia militarnego dla Korei Południowej i stacjonujących w tym państwie (z którym Stany Zjednoczone są związane sojuszem obronnym) sił amerykańskich. Co więcej, można założyć, że porozumienie wojskowe z Rosją zachęci północnokoreański reżim do eskalowania napięcia i zwiększenia gotowości do zachowań niosących ze sobą niebezpieczeństwo pełnoskalowego konfliktu na Półwyspie Koreańskim. Niewątpliwie podpisanie tego dokumentu pokazuje, że Moskwa uważa, iż wybuch takiego konfliktu byłby dla niej korzystny, a co najmniej jest gotowa ponieść jego ryzyko.

Porozumienie należy również uznać za przypieczętowanie radykalnego zwrotu Kremla od Zachodu ku Azji w sferze nie tylko polityki zagranicznej, lecz także kształtowania tożsamości Rosji. Warto w tym miejscu przypomnieć, że FR odziedziczyła po Związku Radzieckim pochodzące z 1961 r. porozumienie z KRLD, które zawierało też zapisy o wzajemnej pomocy wojskowej. Moskwa klauzulę tę wypowiedziała jednak w 1996 r. Nawet pod koniec lat 90., gdy rosyjski establishment polityczny był już głęboko rozczarowany relacjami z Zachodem (za symboliczny przełom można uznać sprzeciw wobec interwencji zbrojnej NATO w Kosowie), pomysł antyzachodniego sojuszu z Koreą Północną zgłaszały jedynie środowiska stanowiące absolutny margines polityczny i intelektualny. Do samego pełnoskalowego ataku FR na Ukrainę w lutym 2022 r. KRLD w rosyjskim dyskursie politycznym traktowano jako przykład tego, czym Rosja nie chciałaby się stać – nawet w sytuacji konfliktu z Zachodem. Zacieśnienie więzi z Pjongjangiem i towarzysząca temu retoryka Kremla doskonale pasują do rozwijanej przezeń ideologicznej koncepcji cywilizacyjnego zerwania z tradycją zachodnią i budowania antyzachodniego sojuszu „tradycyjnych cywilizacji”.

Skład rosyjskiej delegacji świadczy o tym, że w wymiarze praktycznym strony będą poszerzały współpracę przede wszystkim w sferach wojskowo-technicznej, energetyki, ochrony zdrowia oraz zamierzają dążyć do rozbudowania połączeń komunikacyjnych. Warto zwrócić uwagę, że formalnie Rosja nadal przestrzega sankcji ONZ nałożonych na KRLD. W związku z tym oficjalne obroty handlowe między nimi – mimo dziewięciokrotnego wzrostu w 2022 r. i ponownego podniesienia się o połowę w 2023 r. – osiągnęły zaledwie 35 mln dolarów rocznie. Należy jednak przypuszczać (co pośrednio potwierdza zawetowanie przez Rosję w zeszłym roku prac grupy ekspertów ONZ zajmującej się monitorowaniem restrykcji wymierzonych w Koreę Północną), że w rzeczywistości wymiana jest znacznie wyższe. Niemniej ewentualny rozwój tej współpracy będzie miał większe znaczenie dla KRLD niż dla Rosji.

Wizyta Putina w Korei Północnej i zawarte porozumienia staną się dla Moskwy narzędziem presji polityczno-psychologicznej na Zachód. Tworzą bowiem zagrożenie wzrostem regionalnej i globalnej niestabilności, a jednocześnie służą lansowaniu tezy, że północnokoreańskie zasoby ułatwią Rosji przedłużenie wojny z Ukrainą lub nawet przyczynią się do zwycięstwa agresora. W ten sposób zwiększają presję na polityczną regulację konfliktu na warunkach Moskwy. Ponadto są instrumentem zastraszania azjatyckich sojuszników USA bezpośrednio lub pośrednio wspierających Ukrainę (politycznie, finansowo lub dostawami amunicji) – Japonii, a szczególnie Korei Południowej – co podnosi koszty i ryzyka takiej ich polityki.

Zwraca uwagę powściągliwa reakcja Pekinu na zawarcie przez Moskwę i Pjongjang układu o partnerstwie strategicznym. Należy założyć, że Putin poinformował chińskiego lidera o zamiarze podpisania takiego dokumentu podczas ostatniej wizyty w Pekinie w kwietniu. Dla Chin konsekwencje tego porozumienia są niejednoznaczne. Z jednej strony pomoże ono Rosji prowadzić wojnę na Ukrainie i będzie stanowić dodatkowy problem dla Waszyngtonu, co leży w interesie Pekinu. Z drugiej jednak – zwiększone ryzyko eskalacji na Półwyspie Koreańskim mogłoby doprowadzić do pełnoskalowego konfliktu w regionie Azji Północno-Wschodniej z udziałem Stanów Zjednoczonych, czego ChRL chciałaby obecnie uniknąć.

osw.waw.pl


Filipińsko-chińskie morskie przepychanki mają miejsce w archipelagu wysp Spratlay na Morzu Południowochińskim. Konkretnie rafy Ayungin, na której spoczywa stary filipiński (ex-amerykański) okręt desantowy Sierra Madre. Został tam umieszczony w 1999 roku, aby wzmocnić filipińską obecność w okolicy, po tym jak kilka lat wcześniej Chińczycy zaczęli budowę swojej nielegalnej placówki wojskowej (początkowo nazywanej "schronieniem dla rybaków") na pobliskim atolu Mischief Reef. Aktualnie na rdzewiejącym i rozpadającym się kadłubie na zmianę przebywają w spartańskich warunkach kilkuosobowe grupy filipińskich marynarzy. Ich jedyną funkcją jest być i trwać, aby utrudnić Chińczykom zawłaszczenie rafy. Ci nie podejmują bezpośrednich ataków na Sierra Madre, jednak już od ponad dekady próbują sabotować misje zaopatrzeniowe i wymianę obsady filipińskiej placówki.

17 czerwca doszło do kolejnego tego rodzaju starcia. Filipińczycy wysłali do Sierra Madre jedną większą łódź i kilka mniejszych półsztywnych. Chińczycy czekali z ponad dwukrotnie liczniejszymi siłami, do tego ich jednostki były większe. Według relacji filipińskiego wojska chińska straż wybrzeża używała taranowania, aby zmusić ich łodzie do zmiany kursu i niepłynięcia ku Sierra Madre. Jedna z nich miała zostać wzięta w kleszcze przez dwie chińskie jednostki, jej silniki celowo uszkodzono, po czym doszło do abordażu. Chińczycy mieli dokonać bezprawnego przeszukania i zagrabienia części broni oraz wyposażenia filipińskich marynarzy.

Pomimo wszystko część jednostek Filipin dotarła do burty Sierra Madre i rozpoczęła przeładunek. Chińczycy nie dali za wygraną i zaatakowali je przy pomocy kilku swoich łodzi półsztywnych. Na filipińskich nagraniach widać, jak dochodzi do taranowania, przepychania i prób odholowywania. Można też zobaczyć, że chińscy marynarze grożą siekierą, kiedy Filipińczyk próbuje odwiązać linę, która służyła do odholowywania jego łodzi. Jeden z filipińskich załogantów został ugodzony ostrym przedmiotem w ramię i musiał zostać opatrzony. Według Filipin został ugodzony nożem przywiązany do bambusa i używanym jak prosta dzida. Filipińczycy nagrali też, jak jeden z Chińczyków dziurawi gumowaną burtę ich jednostki przy pomocy noża. Widać też, jak bosakami po prostu kradną plecaki i torby z pokładów filipińskich łodzi. Do tego Chińczycy próbowali utrudniać nagrywanie wydarzeń przy pomocy silnych świateł stroboskopowych i puszczali z głośników wysoki dźwięk.

(...)

Chiny stosują jednak strategię faktów dokonanych i wykorzystują swoją siłę. Od lat 90. sztucznie powiększyły kilka wcześniej bezludnych lub tylko okresowo zamieszkanych wysepek i raf, przeobrażając je w bazy wojskowe. Część z lotniskami i stanowiskami obrony przeciwlotniczej oraz brzegowej. Używają ich jako podstawy do wysuwania żądań co do kontroli nad okolicznymi wodami. Do prób ich egzekucji używają przede wszystkim sił Straży Wybrzeża, która jest bardzo rozbudowaną i dobrze wyposażoną organizacją paramilitarną. Jej największe jednostki są rozmiarów porównywalnych do amerykańskich niszczycieli typu Alreigh Burke. Łączna liczba oceanicznych i przybrzeżnych jednostek patrolowych jest szacowana na prawie 300 sztuk. Dodatkowo i tak już bardzo silna Straż Wybrzeża jest wspierana przez tak zwaną Milicję Morską. To kolejna paramilitarna organizacja, która używa nieuzbrojonych zaadoptowanych lub specjalne budowanych jednostek cywilnych do zadań patrolowych, a raczej hybrydowych. Zadaniem milicji jest głównie dbanie o chińskie interesy na spornych wodach. Dokładna liczba jednostek tej formacji nie jest znana, ale jest szacowana na 300-400 na Morzu Południowochińskim.

Państwa spierające się z Chinami o kontrolę nad tymże morzem nie dysponują porównywalnymi środkami. Brunei, Filipiny, Indonezja, Malezja, Tajwan i Wietnam muszą więc prowadzić skomplikowaną grę ze swoim znacznie większym zaborczym sąsiadem. Trudną zwłaszcza z tego powodu, że Chiny są dla każdego z tych państw kluczowym partnerem gospodarczym. Chińczycy dysponują więc nie tylko znaczną przewagą siły na morzu, ale też narzędziami presji gospodarczej. Większość unika więc zaogniania stosunków z Chinami i stara się nie doprowadzać do incydentów. Okresowo dochodzi jednak do okresów napięć, zwłaszcza z udziałem Filipin oraz Wietnamu, które są relatywnie najbardziej dotknięte chińskimi zakusami.

gazeta.pl


Według "Handelsblatt" jest udokumentowane, że Scholz (wówczas jako minister finansów) wielokrotnie lobbował w USA, aby zapobiec nałożeniu sankcji na Nord Stream 2. Szczególnie u sekretarza skarbu Stevena Mnuchina, który za rządów Donalda Trumpa był odpowiedzialny za kwestię sankcji. Scholz miał już w 2020 roku zaproponować poufnie zainwestowanie miliarda euro z pieniędzy niemieckich podatników w terminale do przeładunku skroplonego gazu ziemnego na północnym wybrzeżu Niemiec. Warunkiem było zniesienie przez USA sankcji nałożonych na Nord Stream 2.

"Notatka z Ministerstwa Gospodarki z września 2020 r. potwierdza teorię, że terminale LNG były dla Scholza jedynie środkiem do celu. (…) Zwraca uwagę, że ‘ani kwestie finansowania nie zostały ostatecznie wyjaśnione, ani nie udzielono wszystkich zezwoleń na budowę terminali'. Notatka pokazuje również, że Scholz najwyraźniej chciał przeforsować swoją tajną umowę bez zgody niemieckiego parlamentu jako ustawodawcy budżetowego" – pisze "Handelsblatt".

Jak przypomina, zabiegi Scholza okazały się bezcelowe, ponieważ administracja Trumpa odrzuciła propozycję umowy. "Biały Dom ogłosił, że nie da się nabrać na 'bzdury' niemieckiego rządu" – czytamy.

Po nieudanym zabiegu Scholza do akcji wkroczyła Manuela Schwesig, która zgodziła się na utworzenie fundacji z rosyjskim koncernem energetycznym Gazprom, jedynym właścicielem Nord Stream 2 AG. Fundacja Ochrony Klimatu i Środowiska MV miała rzekomo zajmować się ochroną klimatu, ale w rzeczywistości jej głównym celem było ominięcie amerykańskich sankcji nałożonych na Nord Stream 2. Plan się udał, przynajmniej początkowo. Departament Stanu USA uznał pod koniec 2021 r., że fundacja jest instytucją rządową, wobec której obowiązuje zwolnienie z sankcji. Restrykcjami nie został też objęty należący do fundacji statek, który dokończył prace.

"Handelsblatt" opisuje również decydującą rolę innego socjaldemokraty, ówczesnego szefa MSZ, obecnego prezydenta Niemiec Franka-Waltra Steinmeiera. Choć przyznał on po inwazji Rosji na Ukrainę, że jego poparcie dla Nord Stream było "oczywistym błędem", to dokumenty odsłaniają, jego wielkie zaangażowanie na rzecz budowy gazociągu. W "katalogu środków na rzecz politycznego wsparcia Nord Stream 2" z 2016 roku, opracowanym przez biuro Steinmeiera "wschodnioeuropejscy przeciwnicy gazociągu zostali w nim oskarżeni o kierowanie się niskimi pobudkami" – czytamy.

(..)

Zdaniem "Handelsblatt" cała trójka polityków, Scholz, Schwesig i Steinmeier, zamknęła rozdział dotyczący Nord Stream 2. Jednak poseł Zielonych Felix Banaszak apeluje o powołanie komisji śledczej w Bundestagu. "Dlaczego wielka koalicja (za czasów Angeli Merkel była to CDU/CSU i SPD – red.) najwyraźniej chciała szybko przeforsować Nord Stream 2 przy wsparciu Scholza tuż przed dojściem do władzy obecnej koalicji? Czy chodziło o przedstawienie faktu dokonanego nowym partnerom koalicyjnym, Zielonym i FDP, którzy są krytyczni wobec projektu?" – pyta w rozmowie z dziennikiem Banaszak.

Gazeta podkreśla, że SPD nie jest jak dotąd zainteresowana rozliczeniem się ze sprawą Nord Stream 2. Także obecna opozycyjna CDU woli zachować milczenie. "Była kanclerz Angela Merkel, były minister gospodarki Altmeier i politycy CDU z Meklemburgii-Pomorza Przedniego są tak samo zaangażowani w aferę jak Steinmeier, Scholz i Schwesig" – konkluduje "Handelsblatt".

gazeta.pl/Deutsche Welle