Choć w Rosji brak tradycji prężnego samorządu, nie znaczy to wcale, że żywa jest tam tradycja biurokratycznego centralizmu. Przed dojściem do władzy komunistów biurokracja rosyjska była stosunkowo nieliczna i mało sprawna. Biurokratyzację państwa ogromnie utrudniała rozległość kraju, niewielka gęstość zaludnienia, kiepska sieć komunikacyjna i chyba przede wszystkim brak funduszy. Władzom rosyjskim zawsze brakowało pieniędzy, a to, co miały, wolały wydać na wojsko. Za Piotra Wielkiego aparat administracyjny w Rosji – już wówczas największym państwie świata – pochłaniał 135.000 – 140.000 rubli rocznie, czyli 3–4 procent budżetu państwa. Jak skromna była to suma, świadczy następujący przykład. Pod wrażeniem porządku panującego w Inflantach, niedawno odebranych Szwedom, Piotr I nakazał w 1718 roku zbadać, jak funkcjonuje tam administracja. Dochodzenie wykazało, że rząd szwedzki przeznaczał na zarządzanie tą jedną prowincją, której powierzchnia liczyła może 50.000 kilometrów kwadratowych, tyle pieniędzy, ile car wydawał na całe imperium, obejmujące 15 milionów kilometrów kwadratowych. Zamiast jednak naśladować szwedzkie wzory, Piotr I kazał rozwiązać administrację w Inflantach.
Rosyjska biurokracja zajmowała mało miejsca nie tylko w budżecie państwa, była również niewielka w porównaniu z liczbą ludności. W połowie XIX wieku Rosja miała od 11 do 13 urzędników państwowych na 10.000 mieszkańców. Było to trzy-, czterokrotnie mniej niż w ówczesnej Europie Zachodniej. Rosja moskiewska i Rosja imperialna, których biurokracja korzystała z wielkiej swobody działania i słynęła z samowoli, rozporządzały z pewnością zbyt szczupłym aparatem administracyjnym. Przeszkody na drodze do biurokratyzacji na pełną skalę usunięto dopiero w październiku 1917 roku, po zdobyciu władzy przez bolszewików. W tym czasie środki komunikacji i łączności były już tak nowoczesne, że ani odległość, ani klimat nie przeszkadzały centrali sprawować ścisłej kontroli nad odległymi guberniami. Pieniądze też nie były już problemem; przejęcie przez państwo całego majątku produkcyjnego zapewniło nowemu rządowi wszystkie środki, jakich potrzebował do celów administracyjnych, a jednocześnie stanowiło świetny pretekst do zbudowania ogromnego aparatu biurokratycznego.
Organizacja administracji rosyjskiej przed rokiem 1917 polegała na swoistym systemie dzierżawnym, który nie przypominał ani biurokratycznego centralizmu, ani samorządu. Jego prototypem była moskiewska instytucja kormlenija, która dawała służbie państwowej praktycznie wolną rękę w eksploatacji kraju, pod warunkiem jedynie, że w zamian przekaże ona państwu ustaloną część swoich dochodów. Reszta nie interesowała Korony. Katarzyna II z rozbrajającą szczerością objaśniła ten system – w takim zakresie, w jakim dotyczył on jej dworu – francuskiemu ambasadorowi:
Król Francji nigdy dokładnie nie wie, ile wydaje; nic nie jest zawczasu uregulowane ani ustalone. Ja robię inaczej: co roku ustalam kwotę, zawsze tę samą, na wydatki mojego stołu, na meble, przedstawienia, stajnie, słowem, na całe gospodarstwo. Każę podawać na stoły w moim pałacu określoną ilość wina i określoną liczbę dań. To samo dotyczy wszystkich innych dziedzin administracji. Dopóki dostaję dokładnie tyle, pod względem jakości i ilości, ile żądałam, i nikt się nie skarży na zaniedbania w tej mierze, jestem zadowolona; jest mi zupełnie wszystko jedno, czy z ustalonej kwoty podkradną mi coś dzięki oszustwu bądź gospodarności...
Ten sam system panował w zasadzie w całym państwie, w każdym razie do drugiej połowy XIX wieku.
Słynna chciwość urzędników rosyjskich, zwłaszcza gubernialnych, szczególnie w guberniach oddalonych od stolicy, nie wynikała z jakichś osobliwych cech rosyjskiego charakteru narodowego ani nawet niskiego poziomu ludzi, którzy wybierali karierę urzędniczą. Jej przyczyną był system, w którym rząd, nie mając pieniędzy na administrację, nie tylko przez stulecia nie płacił urzędnikom pensji, ale wprost kazał im „żyć ze spraw urzędowych” (kormiatsia ot dieł). W państwie moskiewskim możliwości bogacenia się urzędników ograniczało do pewnego stopnia to, że sprawowali oni określone stanowisko na prowincji bardzo krótko. Aby wojewodowie mianowani na lukratywne stanowiska na Syberii nie przekraczali rozsądnego, w oczach władz, poziomu zdzierstwa, rząd wystawiał warty przy głównych drogach wiodących z Syberii do Moskwy, które rewidowały wracających wojewodów z rodzinami i konfiskowały nadwyżkę. W celu ich ominięcia obrotni dygnitarze wracali bocznymi drogami, przemykając się do domu jak złodzieje.
(...)
W Rosji carskiej zatem korupcja urzędników nie była aberracją, odstępstwem od przyjętej normy, jak to jest w większości krajów; była nieodłączną częścią systemu administracyjnego. Od czasu powstania Rusi Kijowskiej urzędnicy byli przyzwyczajeni do życia na koszt miejscowej ludności. Władzy centralnej, choć się starała, brakowało środków, aby zmienić tę tradycję. I tak to trwało. W ciągu stuleci wykształcił się w Rosji cały łapówkarski savoir-vivre. Rozróżniano między „niewinnymi dochodami” (biezgriesznyje dochody) a „grzesznymi dochodami” (griesznyje dochody). Wszystko zależało od charakteru ofiary. „Grzeszne” były „dochody” osiągane kosztem Korony, takie jak defraudacja rządowych funduszy albo świadome fałszowanie danych żądanych przez jakiś urząd centralny. „Niewinne dochody” pochodziły z kieszeni społeczeństwa; były to pieniądze, które urzędnicy wymuszali od obywateli, opłaty pobierane przez sędziów za korzystny wyrok, a najczęściej napiwki za przyspieszenie załatwienia sprawy urzędowej. (...) Przyjmujący łapówkę często stosował się do niepisanego cennika i wydawał resztę. Inspektorzy rządowi nie patyczkowali się z urzędnikami szkodzącymi interesom państwa, zwłaszcza za Piotra Wielkiego i jego następców. Rzadko interweniowali, gdy pokrzywdzonym był zwykły obywatel.
Richard Pipes — Rosja carów