poniedziałek, 28 marca 2022


Rada Bezpieczeństwa, powołana w 1992 roku na wzór zachodnich demokracji, w systemie putinowskim bywa najczęściej porównywana do Biura Politycznego Komitetu Centralnego, a więc ścisłego kierownictwa państwa, gdzie strategiczne decyzje zapadają w gronie kilku najważniejszych osób czy stałych członków Rady. Większość z nich to tak zwane siłowiki, czyli przedstawiciele struktur siłowych w randze generała. W skład Rady wchodzą także niestali członkowie, czyli ci, którzy dostali od Putina szansę na wejście do elitarnego klubu.

Dotychczas większość posiedzeń Rady Bezpieczeństwa wyglądała w sposób następujący: najpierw kilkominutowa pokazucha dla mediów. Putin pytał, kto jest tego dnia obecny, następnie uczestnicy, pełni dostojeństwa, pochylali głowy nad problemami ojczyzny. Panie prezydencie, to, panie ministrze, tamto. Klub dżentelmenów w pagonach i garniturach. Następnie dziennikarze opuszczali salę, kurtyna opadała, a Rada przyjmowała formę spotkań zamkniętych, co pozwalało na większą swobodę wypowiedzi, kamuflowało nieporozumienia wewnętrzne oraz zakrywało przed zagranicą podział wpływów, proces decyzyjny, a często i same decyzje. Jedyne, co mogliśmy odczytać z posiedzeń, to to, że człowiek nominowany na stałego członka Rady stawał się osobą uprzywilejowaną w pionie władzy. Rosyjscy dziennikarze bazujący na swoich źródłach pisali, że przez długie lata Putin działał wewnątrz Rady jako arbiter, wsłuchujący się w opinię przybyłych członków i nierzadko na tej podstawie podejmował decyzje.

Posiedzenie Rady z 21 lutego pokazało jednak, że dotychczasowy modus operandi jest martwy oraz że od pewnego czasu Putin słucha wyłącznie samego siebie, a podwładni - zamiast być doradcami, sprawczymi ogniwami systemu - stali się żołnierzami posłusznie wykonującymi rozkazy. Co więcej, najważniejsze osoby w państwie weszły w rolę potwierdzaczy, którzy choć nie podejmują decyzji, muszą wygłosić jej publiczne poparcie, a tym samym wziąć za nią część odpowiedzialności. Jednak w ramach spektaklu ponurej monarchii zobaczyć można było, że część wywołanych do odpowiedzi nie paliła się do uznania niepodległości obu republik, a zatem można podejrzewać, że tym bardziej nie paliła się do wojny z Ukrainą.

To bardzo niewdzięczna rola analizować posiedzenia Rady Bezpieczeństwa - kto lubi Putina, a kto nie; kto jest za, a kto przeciw; kto z kim zawiera sojusze, a kto prowadzi konflikty, bo przecież to czysta spekulacja. Można jednak, jak z kamerą wśród zwierząt, poprzyglądać się najważniejszym figurom na rosyjskiej szachownicy władzy, spekulując who is who, oraz komu spieszno zabijać Ukraińców i maszerować w zwartym pochodzie swojego wodza.

tvn24.pl

Na podstawie źródeł ukraińskich można szacować, że do początku lutego 2022 roku Siły Zbrojne Ukrainy otrzymały następujący sprzęt przeciwpancerny: 150–175 przyrządów obserwacyjno-celowniczych (wyrzutni) Javelin, ok. 1000–1200 pocisków Javelin w dwóch wariantach produkcyjnych, 2200 granatników przeciwpancernych NLAW. Uzupełnił on zasoby własne, które wynosiły w kategorii sprzętu zakupionego po 2012 roku nie mniej niż: 650 przyrządów obserwacyjno-celowniczych Stugna-P i Korsar oraz blisko 7000 ppk do obu tych systemów. Dodatkowo posiadano minimum 150 systemów wieżowych ze zdwojonymi ppk Barier. Licząc zapas pocisków w pojeździe jako dodatkowe 2–4 ppk, daje nam to około 600–900 rakiet. Należy też pamiętać, że Siły Zbrojne Ukrainy rozpoczęły pozyskiwanie czołgowych ppk odpalanych z luf armatnich, tak więc stare sowieckie Kobry zostały wymienione nanowe rodzime Kombaty. Znając jednostkę ognia w pojeździe i zakładając, że nowe czołgowe ppk otrzymały tylko wozy modernizowane i Bułat, szacować można ich liczbę na 1200–1800 sztuk.

Sumarycznie oznacza to stworzenie stosunkowo nowoczesnego ukraińskiego systemu przeciwpancernego szacowanego sumarycznie na ponad 950 wyrzutni ppk (Javelin, Stugna-P, Korsar, Barier) oraz około 9100 pocisków kierowanych. Jeśli dodamy do tego granatniki NLAW i czołgowe Kombaty, widzimy siłę zbudowanego potencjału. Ponadto Ukraińcy użytkują ponad tysiąc wyrzutni ppk Fagot i Konkurs oraz kilka tysięcy pocisków do nich. Sprzęt posowiecki uznawany jest jednak za wyjątkowo zawodny z racji przekroczonych resursów. Doświadczenia z walk w 2014 i 2015 roku pokazują, że zaledwie kilka procent ppk prawidłowo kontynuuje lot do celu po odpaleniu (!), same zaś ppk z łatwością są zagłuszane przez rosyjskie zestawy aktywnej ochrony Sztora.

Po wybuchu walk, ukraińskie wojska otrzymały dodatkowo bezprecedensowe wsparcie z krajów NATO. O ile kluczowe było zapewnienie świadomości sytuacyjnej oraz łączności, tym niemniej ważne były także transporty materiałowe z różnych państw, nie tylko należących do Sojuszu. Do 5 marca br. dostarczono (lub zadeklarowano dostawę) Ukraińcom: 5000 jednorazowych granatników AT4 ze Szwecji, 2700 granatników przeciwpancernych M72 z Danii, 2000 granatników M72 z Norwegii, 1500 nieujawnionych granatników przeciwpancernych z Finlandii (spekulacje o NLAW), 1000 granatników Panzerfaust-3 z Niemiec (spekulacje o przekazaniu również ok. 450 wyrzutni ppk Milan oraz około 4500 rakiet), 400 granatników Panzerfaust-3 z Holandii, 4500 granatników M72 z Kanady, 200 sztuk nieujawnionych granatników z Belgii, kilkanaście przyrządów celowniczych Javelin i kilkadziesiąt pocisków z Estonii. Wiadomo, że trwały kolejne dostawy ppk Javelin ze Stanów Zjednoczonych. Sumarycznie zatem do potencjału około 950–1000 wyrzutni oraz około 10 000 ppk, mogło dołączyć kilkaset wyrzutni Milan (i kilka razy więcej pocisków) oraz ponad 17 tysięcy granatników, w tym blisko 3000 stanowią nowoczesne NLAW i Panzerfaust-3. Podsumowując wszystkie zasoby, Ukraińcy posiadają prawie 20 tysięcy ręcznych środków przeciwpancernych.

Powyższy potencjał ukraiński, zestawmy z grubsza z polskim. Nie licząc muzealnych ppk Malutka, mowa o blisko 20 przyrządach celowniczych Javelin (z zamówionych 60 egz.)., zapewne kilkadziesiąt pocisków FGM-148F (ze 180 zamówionych) i przede wszystkim 264 przenośne wyrzutnie Spike-LR plus pierwotnie zamówionych 2675 rakiet do nich (z czego około 700 odpalono już na poligonach, a 300 dostarczono z nowych dostaw). Można zasadniczo powiedzieć, że polski potencjał w ręcznych środkach przeciwpancernych wręcz się kurczy, a nie rozbudowuje. Brak ciągle umowy na zakup wież ZSSW-30, zintegrowanych z ppk. Zdecydowanie słabsza ekonomicznie Ukraina, będąc poza sojuszem NATO i Unią Europejską (zatem i politycznie bardziej skomplikowaną sytuacje pod względem zakupu uzbrojenia), toczący od prawie dekady wojnę, posiada obecnie „system” wielokrotnie przekraczający zasoby polskiego wojska, w niektórych rozwiązaniach (NLAW, Kombat), nie ma u nas w ogóle zbliżonych rozwiązań.

„Perłą w koronie” ukraińskich ppk jest zestaw Stugna-P w eksportowej wersji znany jako Skif. Ten ciężki ppk został opracowany w KB Łucz i stanowi de facto ukraiński odpowiednik rosyjskiego Korneta. Trudno go jednak charakteryzować jako „przenośny”, ponieważ w swojej maksymalnej kompletacji waży aż 104 kg. Wyrzutnia cechuje się masą 38,2 kg, panel zdalnego sterowania to 14 kg, sam przyrząd obserwacyjno-celowniczy bez celownika termalnego waży 15 kg, a dokładany celownik termalny kolejne 4,1 kg. Pocisk w pojemniku transportowo-startowym (PTS) ma masę 30 lub 37 kg – zależnie od kalibru. Stugna posiada bowiem dwie rodziny ppk: kalibru 130 mm i 152 mm. Pierwsza z nich ma długość 1360 mm i średnicę PTS równą 140 mm, druga zaś odpowiednio 1435 mm i 162 mm.

Wersja mniejszego kalibru występuje w dwóch wariantach: RK-2S oraz RK-2OF. Obie mają zasięg ognia od 100 do 5000 m, przy czym ta pierwsza posiada głowicę kumulacyjną z prekursorem o zdolności pokonywania ponad 800 mm RHA (nie wliczając prekursora). Wersja RK-2OF posiada z kolei głowicę penetrująco-odłamkową wyposażoną w ładunek klasy EFP, o penetracji 60 mm stali oraz wytwarzającą ponad 600 odłamków. Zdecydowanie potężniejsze są RK-2M-K i RK-2M-OF o kalibrze 152 mm. Zasięg obu jest w zasadzie identyczny (5100 m), ale już zdolności przeciwpancerne przekraczają 1000 mm RHA, nie wliczając prekursora. To wartość odpowiadająca w pełni rosyjskim Kornetom produkowanym od 1994 do 2018 roku. Zbliżony jest także sposób naprowadzania. Pocisk Stugna naprowadzany jest w wiązce lasera (tzw. beam ridder), czyli w zasadzie identycznie jak w Kornecie. Są jednak pewne różnice. Po pierwsze, ppk z Ukrainy ma dość słaby parametrami celownik termalny o zasięgu nocnym zaledwie 3000 m. Po drugie, posiada wygodny pulpit zdalnego sterowania z długim na kilkadziesiąt metrów kablem. Mimo zwiększonej o 14 kg masy zestawu, to bardzo dobre rozwiązanie, zdecydowanie podnoszące przeżywalność operatorów na polu walki. Stugna posiada też quasi top-attack. Ppk leci znacznie nad linią celowania i w wyliczonym momencie nurkuje na cel. Powoduje to, że rosną szanse porażenia górnych powierzchni czołgów (stropu wieży i kadłuba). Co prawda użycie lasera demaskuje fakt ataku na pojazd wyposażony w systemy osłony klasy soft kill (np. Sztora), niemniej tylko nieliczne pojazdy rosyjskie takowe posiadają (T-90, T-90A, T-90M). Można uznać, że skuteczność ppk Stugna jest zbliżona do rosyjskiego Korneta. Mocna głowica z prekursorem, dobry zasięg maksymalny, naprowadzanie w wiązce lasera – to są niewątpliwe plusy tego zestawu. Jego jedynym poważnym minusem jest moduł celownika termalnego o słabych parametrach. Niezależnie do tego można uznać, że Stugna stanowi najgroźniejszy oręż przeciwpancerny w rękach ukraińskich, choć jego mobilność jest rzeczą dyskusyjną. Ppk Barier z kolei stanowi wariant Stugny kal. 130 mm, ale dostosowany do modułów wieżowych.

magnum-x.pl

Piotr Pilewski, redaktor naczelny money.pl: Minął miesiąc od wybuchu wojny w Ukrainie. Jak oceniacie dzisiaj skalę potrzeb pomocy humanitarnej?

Renata Bem, z-ca Dyrektora Generalnego UNICEF Polska: Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co robi społeczność w Polsce, ale i na świecie, która natychmiast ruszyła do pomocy Ukraińcom. Z naszej perspektywy ważne jest, aby zastanowić się teraz nad tym, co dalej. Wiele osób przyjęło do siebie uchodźców z Ukrainy, utrzymują ich, ale już mierzymy się z problemem tego, co ma się wydarzyć z nimi i ich dziećmi. Praktycznie połowa uchodźców to właśnie dzieci, które za chwilę powinny pójść do szkoły, kontynuować edukację. Konieczne jest też zapewnienie opieki zdrowotnej. Jako organizacja humanitarna spoglądamy na konieczność stworzenia systemów do dalszego działania i pomagania.

Co z osobami, które jednak zostały w Ukrainie? Po kilkunastu dniach od rozpoczęcia wojny, kiedy Rosjanie zaczęli atakować obiekty cywilne, pomoc niesiona tym, którzy tam zostali, jest trudniejsza i bardziej skomplikowana?

I tak i nie. Ona jest trudna i skomplikowana od samego początku wojny. Natomiast w kolejnych dniach i tygodniach zwiększyła się liczba organizacji i ludzi, którzy pomagają. Każdego dnia rośnie więc zakres pomocy udzielanej na miejscu. Jako UNICEF rozpoczynaliśmy od stu czterdziestu osób, które w Ukrainie były od ośmiu lat i które od początku tego konfliktu niosły pomoc taką, jaka była możliwa. W tej chwili mówimy już o ogromnej liczbie naszych pracowników, którzy są na miejscu i organizują m.in. mobilne zespoły pomocy zajmujące się ochroną dzieci, ale i wsparciem psychologicznym. Do tej pory wysłaliśmy osiemdziesiąt pięć ciężarówek z najważniejszymi produktami dla mieszkańców Ukrainy. Jesteśmy na bieżąco z przedstawicielami UNICEF, którzy są na miejscu i znają potrzeby m.in. szpitali, więc wiedzą co i gdzie powinno trafić.

Jak pomagać mądrze i jak biznes może pomagać, aby ta pomoc była skuteczna?

Dla nas jako organizacji humanitarnej pomoc jest efektywna wtedy, gdy jest celowana. Zachęcam firmy, które już odpowiedziały na nasze apele, aby kontaktować się z organizacjami charytatywnymi i humanitarnymi, które niosą pomoc i mają dostęp do wiedzy – co i gdzie jest najbardziej potrzebne. Ta pomoc może być dwojaka. Może być to pomoc finansowa, która z naszego punktu widzenia jest też niezwykle istotna, bo pozwala zapewnić ciągłość dostaw. Mamy ogromny magazyn humanitarny w Danii, z którego w ciągu trzech dni jesteśmy w dostarczyć w każdy zakątek świata artykuły pomocowe. Siłą rzeczy trzeba ten największy magazyn na świecie jednak uzupełniać. Są też firmy, które mogą pomagać, przekazując swoje produkty. Produkty, które są najbardziej potrzebne. Zachęcam, aby robić to w mądry sposób – skontaktować się z organizacjami, które mają wiedzę, jak pomóc.

A pomoc na terenie Polski? W kraju jest ponad dwa miliony trzysta tysięcy uchodźców z Ukrainy, w tym połowa to dzieci. Co obecnie jest najbardziej potrzebne?

Szeroko pojęta ochrona dzieci. Pamiętajmy, że do Polski trafia bardzo dużo dzieci, w tym takie, które są oddzielone od rodziców. Trafiają też dzieci z domów dziecka. To są dzieci, które są narażone na przemoc, czy nawet handel ludźmi. Staramy się wraz z rządem i samorządem stworzyć system, który pomoże takim dzieciom zapewnić wszelką możliwą pomoc.

Poza psychologiczną pomocą potrzebna jest też pomoc finansowa. UNICEF ma w najbliższych tygodniach uruchomić program finansowego wsparcia dla najbardziej potrzebujących. Na czym on będzie polegać?

Bardzo blisko współpracujemy z UNHCR (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców – red.) i będziemy tworzyć program przekazywania środków finansowych uchodźcom z Ukrainy w postaci kart przedpłaconych, na którym znajdą się środki finansowe i które nasi partnerzy będą dystrybuowali. Na obecną chwilę rozmawiamy na temat skali finansowego wsparcia. Na początek będzie to ok. 1500 złotych.

money.pl

W pierwszej fali wyjechało 70 tys. osób, najczęściej do Gruzji, Kazachstanu, Armenii czy krajów, które zwlekały z sankcjami. Prędzej czy później wielu z nich wyląduje w UE lub USA. W kolejnej, kwietniowej fali kraj opuści - wg szacunków - kolejne 70-100 tys. osób - prognozuje agencja Interfax. A i tu mówimy o tych najbardziej zdeterminowanych, którym się udało. Sankcje, jakimi obłożona jest Rosja, nie ułatwiają podróżowania, a i rosyjski paszport na świecie dziś bardziej przeszkadza, niż pomaga.

Potwierdza to Witold Sekulski, zajmujący się pozyskiwaniem talentów w firmie Evolution, zajmującej się oprogramowaniem do gier online. - Masowa ucieczka pracowników IT do innych krajów w najbliższym czasie raczej się nie zatrzyma - mówi.

Na sprawę zwróciła uwagę rosyjska Duma, która - według doniesień rosyjskiej agencji Interfax - próbuje mamić specjalistów specjalnymi programami. Mowa tu o trzyletnim zwolnieniu z podatków dla firm informatycznych, preferencje podatkowe dla firm wdrażających rozwiązania techniczne i - co ciekawe - odroczenie powołania do wojska dla programistów.

- Ze względu na duży spadek wartości rubla, ewentualne trudności z wypłacalnością wynagrodzenia czy zamknięcie działalności firm zachodnich, pracowników IT przed ucieczką raczej to nie powstrzyma - mówi Witold Sekulski.

Dlatego uciekają, przynajmniej ci, którzy mogą. Ciekawie ujął to Konstantin Siniushin, łotewski inwestor, który w początkach konfliktu pomógł wyczarterować samoloty do Armenii dla 300 specjalistów z Rosji. W rozmowie z "Wired" wskazał, że rozpoczęła się pewna transformacja tego środowiska. Jego zdaniem dzieli się na dwie części. Pierwsza będzie chętnie zaspokajać potrzeby rynku lokalnego. Druga to "ci, którzy odpisują na listy przyjaciół, wciąż pytających, jak przesiedlić się za granicę".

Niemniej Mateczka Rosja tak łatwo nie wypuszcza swoich dzieci. - Ciekawostką jest to, że z relacji osób na Twitterze można wyczytać, iż muszą kłamać, że nie zajmują się IT, gdyż osoby o wykształceniu technicznym nie są wypuszczane z Rosji - mówi w rozmowie z money.pl Arkadiusz Talun, CTO w firmie Emplocity, zajmującej się wdrażaniem rozwiązań z zakresu sztucznej inteligencji i automatyzacji w biznesie.

Podobny odpływ programistów dotyczy Białorusi, przy czym ten zaczął się znacznie wcześniej, o czym pisaliśmy w money.pl.

Ciekawym pytaniem jest, co dalej. Kto ich zatrudni? W branży IT niezależnie od geografii jest ogromne zapotrzebowanie na pracowników. Trudno doprawdy wskazać drugą taką, która jest w stanie tak szybko wciągnąć nowe rzuty nieopierzonych jeszcze programistów i wciąż krzyczy o jeszcze. A doświadczeni programiści to podwójnie łakomy kąsek.

(...)

Dlaczego to bolesna strata dla Putina? Bo to fachowcy. Rosyjscy programiści mają taką renomę, że tylko pozazdrościć. Jeśli spojrzeć na ciemną stronę mocy, to również rosyjskojęzyczni cyberprzestępcy (niekoniecznie muszą mieć rosyjski paszport) są jednymi ze skuteczniejszych. To od nich wychodzi większość prób ataków.

Programiści to też na ogół ludzie dobrze uposażeni, wykształceni, posługujący się uniwersalnym językiem angielskim, ceniący sobie zglobalizowany świat, w jakim funkcjonują. To nie jest elektorat, który kupowałby brednie i pokrzykiwania Putina o denazyfikacji.

- Rosjanie mają bardzo bogate tradycje matematyczne, co przekłada się na wysoki poziom nauczania, także informatyki. Nawet w czasie głębokiego socjalizmu, gdy dostęp do najnowszych technologii był bardzo ograniczony, wielu inżynierów rozwijało sztukę programowania za żelazną kurtyną - wyjaśnia Arkadiusz Talun.

I wskazuje za przykład jedną z najpopularniejszych gier w historii - Tetris - dzieło właśnie rosyjskiego programisty w latach 80. - W większości rankingów Rosjanie znajdują się w topie stawki, często nawet wyżej od Polaków, którzy masowo wygrywają różnego rodzaju konkursy i olimpiady - dodaje Arkadiusz Tałun.

I to odbije się Putinowi czkawką. Jak zwraca uwagę Witold Sekulski, do wyrównania tej straty nie wystarczy łapanka. - Nie jest łatwo zastąpić wysoko wykwalifikowanych specjalistów i może to mieć wpływ na wiele gałęzi gospodarki rosyjskiej - wskazuje. - To olbrzymi cios dla nowoczesnej gospodarki Rosji - wtóruje Arkadiusz Tałun.

money.pl