czwartek, 1 czerwca 2017


Do 10.000 pracowników fizycznych kalifornijskiej fabryki samochodów firmy Tesla karetka dojeżdżała ponad 100 razy od 2014 roku – to statystyki dotyczące tylko zasłabnięć, zawrotów głowy i problemów z oddychaniem. Fizyczne urazy to kolejne kilkaset interwencji – wynika z informacji, do których dotarł dziennik „The Guardian”. Co na to Elon Musk? Trudne warunki pracy tłumaczy walką o przetrwanie firmy, a nie oszczędnościami.

- Jesteśmy spółką tracącą pieniądze. To nie to samo, gdybyśmy byli chciwymi kapitalistami, którzy decydują się na cięcia budżetu na bezpieczeństwo tylko po to, żeby wypracować większy zysk i zapewnić inwestorom dywidendę – powiedział Elon Musk w czwartkowym wywiadzie dla „The Guardian”. Odnosząc to do warunków pracy w fabryce, przyznaje, że pracownicy pracują po godzinach i na wymagających stanowiskach, a wsparcie w zakresie ochrony ich zdrowia jest wciąż poprawiane.

(...)

Zanim Tesla zredukowała dzienny czas pracy w październiku 2016 roku, częstym zjawiskiem były 12-godzinne zmiany przez 6 dni w tygodniu. Teraz udało się zmniejszyć wymiar nadgodzin o połowę. Pojawiło się także oddelegowywanie pracowników, którzy doznali uszczerbku na zdrowiu do lżejszych zadań. To jednak okazała się pułapka, bo jak mówi jeden z pracowników, każdy boi się obecnie takie rzeczy zgłaszać – objęcie mniej obciążającego stanowiska kończy się spadkiem stawki wynagrodzenia z 22 do 10 dolarów amerykańskich za godzinę.

bankier.pl

W Rosji istnieje gotowość do konfrontacji, "która mnie przeraża" – mówi tak powściągliwy zwykle Gernot Erler, koordynator rządu RFN do spraw Rosji. Tamtejsi wojskowi wychodzą obecnie z założenia, że armia nie powinna się już przygotowywać do wojny obronnej, lecz do zadawania ciosów poza swoim terytorium. Celem jest "terapia szokowa", która "nauczy Zachód rozumu". Prawdopodobieństwo ataku NATO na Rosję wynosi "absolutne zero" – uważają moskiewscy eksperci wojskowi. Europejskich armii z ich wyposażeniem technicznym i w ich obecnym stanie psychologicznym nie trzeba traktować poważnie. Amerykańskie wojsko jest natomiast silne, składa się jednak wyłącznie z najemników. Z obawy przed stratami będą walczyć jedynie mając pełną przewagę techniczną. "Przeciwko Rosji i tak nic nie wskórają".

onet.pl

Pozwolę sobie na dłuższy cytat z pana książki p.t. „Cena wojny”. Przytacza pan relację byłego dyrektora Muzeum Obrony Carycynu-Stalingradu Andrieja Michajłowicza Borodina: „Pierwsza i ostatnia próba ustalenia skali naszych strat w bitwie pod Stalingradem została podjęta na początku lat 1960. Jewgenij Wuczeticz chciał, aby na Kurhanie Mamaja zostały wybite nazwiska wszystkich żołnierzy i oficerów poległych w bitwie stalingradzkiej. On myślał, że to jest w zasadzie możliwe i poprosił mnie o sporządzenie pełnej listy. Ja chętnie podjąłem się pomocy, komitet obwodowy [partii komunistycznej – przyp. tłum.] zwolnił mnie z wszelkiej innej pracy. Udałem się do archiwum w Podolsku [Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Związku Radzieckiego, obecnie Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej – przyp. tłum.], do Biura Strat Sztabu Generalnego. Generał-major kierujący wówczas tym biurem powiedział, że takie zadanie postawił już przed nim sekretarz Komitetu Centralnego Kozłow. Po roku pracy wezwał on generała i zapytał o rezultaty. Gdy dowiedział się, że doliczono się już 2 mln poległych, a pracy jest jeszcze na wiele miesięcy, powiedział: „Wystarczy!” I prace przerwano. Zapytałem wtedy tego generała: „To ilu żołnierze straciliśmy pod Stalingradem, przynajmniej mniej więcej?” „Ja panu nie powiem”. Przed oczami mam raporty rzuconych w bój jednostek. Tylko płakać... Pułki znikały razem ze sztabami i wszystkimi dokumentami. W ciągu trzech dni zginęło wiele dywizji. Nie, żaden badacz nie ustali skali naszych strat. Nie pozwolono nam pojąć tego koszmaru”.

freerussia.eu

— Borysie Wadimowiczu, w swoim badaniach przytacza pan obliczenia, na podstawie których formułuje pan podobne szacunki dotyczące ogólnej liczby strat Związku Radzieckiego co autorzy raportu zaprezentowanego w Dumie. Zacznijmy jednak od przypomnienia, jakie liczby podawano wcześniej: Stalin stwierdził, że Związek Radziecki stracił 7 milionów ludzi, Chruszczow, że 20, a za Jelcyna liczba ta wzrosła do 27... I za każdym razem mówiono nam, że są to szacunki oparte na nowych, dokładniejszych danych. Jak można wyjaśnić te „korekty”?

— Stalin w ogóle nie znał realnych strat, liczbę 7 milionów wziął po prostu z głowy. „Korzenie” 20 milionów tkwią w niemieckim zbiorze „Bilans II wojny światowej” [oryg. Bilanz Des Zweiten Weltkrieges: Erkenntnisse und Verpflichtungen Für Die Zukunft, Oldenburg 1953]. Był tam artykuł niemieckiego lekarza Helmuta Arndta p.t. „Straty ludzie w II wojnie światowej”, ale podana tam liczba została obliczona w sposób po prostu śmieszny: jako podstawę przyjęto dane „pułkownika Kalinowa”: 8,5 zabitych, 2,5 zmarłych z powodu ran i 2,6 zmarłych w niewoli. To daje 13,6 mln i do tego dodano jeszcze stalinowskie 7 mln (które jednak w tym przypadku kwalifikowano wyłącznie jako straty cywilne). I tak otrzymano 20 milionów. To stąd Chruszczow wziął tę liczbę.

Ale sęk w tym, że „Kalinow” to postać zmyślona. Miał to być jakoby radziecki pułkownik, który uciekł z Berlina na Zachód. W rzeczywistości jego książka „Radzieccy marszałkowie mówią” [oryg. Sowjetmarschälle haben das Wort, Hamburg 1950] to dzieło dwóch emigrantów, Grigorija Biesedowskiego i Kiryła Pomerancewa. Na cześć Pomerancewa, którego zwano Kirył Dmitrijewicz „Kalinowa” nazywano Kiryłem Dmitrijewiczem. A zatem, powtarzam, liczba 20 milionów to szacunek Pomerancewa i Biesedowskiego.

A co się tyczy 27 milionów, to tę liczbę osiągnięto tak: z 194 mln, czyli ogólnej liczbę ludności Związku Radzieckiego według danych Centralnego Urzędu Statystycznego, odjęto powojenne 167 mln, a liczbę 167 otrzymano ekstrapolując wstecz dane ze spisu z 1959 roku.

(...)

— A czy w ogóle da się teraz ustalić dokładną liczbę strat poniesionych w wyniku wojny, która zakończyła się ponad 70 lat temu? Albo przynajmniej taką liczbę, na którą nie można by tak po prostu machnąć ręką?

Według moich obliczeń straty naszych sił zbrojnych wyniosły gdzieś około 26,9 mln poległych, a to, nawiasem mówiąc, obejmuje i tych radzieckich wojskowych, którzy zginęli później, walcząc w szeregach Wehrmachtu, SS, służąc w policji, walcząc w oddziałach partyzanckich albo po prostu zmarłych na choroby i z innych przyczyn już po wyzwoleniu z łagrów, ale jeszcze przed wyzwoleniem okupowanego terytorium przez Armię Czerwoną. Ich łączną liczbę ja szacuję na 700 tysięcy ludzi. Co się tyczy strat ludności cywilnej, to wedle moich obliczeń było to gdzieś od 13,2 do 14 milionów. A łącznie Związek Radziecki stracił od 40,1 do 40,9 milionów ludzi.

freerussia.eu

Czym jest stara gospodarka – każdy widzi. Tradycyjny przemysł korzystający z surowców kopalnych i dewastujący środowisko. Olbrzymie korporacje powstałe w ciągu ostatnich dziesięcioleci w wyniku fuzji i przejęć oraz dążeń do optymalizacji podatkowej. Są tak złożone, że zarządzanie nimi, nie mówiąc o wprowadzaniu innowacji czy transformacji, jest wyczynem porównywalnym z zatrzymaniem w miejscu Titanica.

Największy kłopot starej gospodarki to brak popytu, bo ostatecznie popyt zgłasza konsument. Dlaczego nie ma popytu? Są na ten temat różne hipotezy. Przyjrzyjmy się kilku z nich. Popyt zależy od rozporządzalnych dochodów społeczeństw i poczucia stabilności. Dochody tymczasem kumulują się w najwyższych decylach zamożności, podczas gdy te niższe wciąż muszą się liczyć z ich utratą – upraszczając myśli Branko Milanovicia. Brak popytu to także efekt zadłużenia gospodarstw domowych powstałego jeszcze przed kryzysem.

Skutek jest taki, że wartość dodana, którą przemysł (łącznie z wydobywczym, budownictwem, zaopatrywaniem w wodę, prąd, gaz itp.) wnosi do globalnego PKB, spadła z 33,4 proc. w 1995 roku do 27,6 proc. w 2014 roku – mówią dane Banku Światowego. Stara gospodarka kurczy się już od lat.

obserwatorfinansowy.pl