poniedziałek, 10 lutego 2025



W szerszej perspektywie pomysł opiera się na tym, że wszyscy zyskają. Palestyńczycy ze Strefy Gazy opuszczą zniszczone domy i dostaną nowe. W dodatku będą mieszkać wśród „swoich” (tzn. Arabów), więc jakoby nie powinno im to czynić różnicy. Jeśli osiedliliby się na Synaju, to przecież jest to niczym przeprowadzka z Nowego Meksyku do Teksasu. Same korzyści, brak wad. Zlikwiduje się w ten sposób Hamas, bo nie będzie miał on bazy społecznej, a Izraelczycy osiedlą się w luksusowych osiedlach sąsiadujących z pięknymi kurortami, wybudowanymi przez kogoś, kto się zna na nieruchomościach i biznesie. A na nieruchomościach zna się przecież Donald Trump i jego specjalny wysłannik na Bliski Wschód, czyli główny negocjator z ramienia USA w sprawie zawieszenia broni w Gazie, Steve Witkoff.

Na biznesie zna się też zięć prezydenta Jared Kushner, który najwyraźniej nie zraził się tym, że jeden jego „plan pokojowy” w odniesieniu do konfliktu izraelsko-palestyńskiego okazał się totalnym nieporozumieniem. W 2020 r. Kushner założył bowiem, że Palestyńczycy zgodzą się na swoisty archipelag rozbrojonych enklaw połączonych siecią tuneli i wiaduktów, w zamian za władowanie w te enklawy miliardów dolarów na inwestycje budowlane.

Warto przypomnieć, że Kushner już w marcu 2024 r. mówił o bardzo wysokiej wartości nadbrzeżnych nieruchomości w Strefie Gazy i roztaczał wizję pięknego przekształcenia tego terenu jeśli udałoby się wysiedlić jego mieszkańców i go „oczyścić”. Nie były to tylko puste słowa, bo warto również pamiętać, że firma Kushnera Affinity Partners silnie inwestuje w Izraelu, w tym m.in. posiada 10 % udziałów w izraelskiej formie Phoenix Financial, która z kolei finansuje budowę osiedli żydowskich na terenach okupowanych. Należy również dodać, że w 2021 r. saudyjski następca tronu Mohammed bin Salman władował w Affinity Partners 2 mld usd z Saudi Investent Fund. Zatem skorzystaliby też Saudowie, inwestując w te tereny, a po normalizacji saudyjsko-izraelskiej (która w sposób oczywisty wpisuje się w ten hurraoptymistyczny obraz) otwarty byłby dla nich również cały rynek izraelski.

Dlatego zapewne zgodziliby się zbudować biednym palestyńskim uchodźcom nowe domy gdzieś tam, gdziekolwiek by się ich przesiedliło. Dodatkowo Saudowie mogliby zostać zachęceni dostaniem tego, o czym Mohammed bin Salman od dawna mówi: zielone światło na saudyjski program nuklearny (oczywiście dla celów pokojowych) oraz traktat o wzajemnej obronie. W zamian Saudowie zrealizowaliby swoją zapowiedź władowania w USA 600 mld dolarów w inwestycjach oraz odcięliby się od BRICS i zaprzestaliby współpracy z Rosją w ramach OPEC+. Wielki sukces prezydenta USA, który wzmocniłby jego popularność. W takim scenariuszu za zaprowadzenie pokoju na Biskim Wschodzie dostałby pokojowego Nobla.

Jeśli chodzi o miejsce przesiedlenia, to pierwszym pomysłem był oczywiście Egipt. Synaj jest blisko, więc co za różnica dla Palestyńczyków ze Strefy Gazy przenieść się tych kilkadziesiąt km na południowy zachód. Przecież i w Gazie, i w Egipcie mieszkają Arabowie, więc co za różnica, a prezydent Egiptu zgodzi się, bo dostanie od Saudów parę miliardów dolarów, których bardzo potrzebuje. A jak się to sprawdzi, to powtórzy się to z Zachodnim Brzegiem, którego ludność przeniesie się do Jordanii, zachęcając ten kraj miliardowymi inwestycjami, a przesiedlanych życiem w pokoju i z lepszym standardem życia. Problem palestyński przestanie istnieć, a wszyscy będą szczęśliwi.

(...)

Z perspektywy Egiptu czy Jordanii sytuacja wygląda fatalnie. Prezydent Abdulfatah al-Sisi już obecnie ma powody, by obawiać się niepokojów w kraju w związku z fatalną sytuacją ekonomiczną oraz tym, że sukces dżihadystów w Syrii może zachęcić do podobnej rewolucji w jego kraju. Zawieszenie broni w Strefie Gazy spowodowało, że Huti wstrzymali ataki na Morzu Czerwonym, ale jeśli Izrael wznowi wojnę, to wszystko wróci do stanu z 2024 r., który spowodował spadek dochodów z Kanału Sueskiego o 60%. Ale Sisi musi też brać pod uwagę to, że jeśli Izrael lub USA przejmą kontrolę nad Strefą Gazy, to może powstać alternatywny kanał z Zatoki Akaby.

Poza tym Hamas nie wyparuje tylko przeniesie się tam, gdzie będą mieszkańcy Strefy Gazy i będzie to wówczas problem Sisiego. Dlatego można się spodziewać, że Egipt przyjmie palestyńskich uchodźców, tylko jeśli będzie miał pewność, że przeniosą się następnie do Europy. A to scenariusz katastrofalny już dla nas i wątpliwe by w obecnej sytuacji politycznej Europa na to pozwoliła. Z drugiej jednak strony Egipt potrzebuje pomocy USA (rocznie jest to ok. 2 mld usd), a Trump zrobił wyjątek dla Kairu jeśli chodzi o zawieszenie amerykańskiej pomocy zagranicznej (dla Egiptu została utrzymana). Raptem kilka dni temu zostały też zatwierdzone kolejne dostawy amerykańskiej broni do Egiptu. Jeśli Sisi odmówi Trumpowi, to kurek z pieniędzmi może zostać zakręcony, a poza tym pojawiły się sugestie, że USA może wystąpić wówczas przeciwko Egiptowi w sprawie sporu o etiopską tamę GERD. Podobnie jest w przypadku Jordanii, której król Abdullah II ma 11 lutego przylecieć na rozmowy z Trumpem do Waszyngtonu.

Akceptacja planu Trumpa oznacza groźbę rewolucji w kraju. Problem w tym, że przejęcie władzy przez dżihadystów w Egipcie i Jordanii, po tym, jak stało się to w Syrii, mogłoby mieć fatalne skutki i to m.in. dla Izraela i USA, a także potencjalnie dla Europy. Sensowny plan powinien brać to pod uwagę. Jednakże o tym, że ten pomysł nie ma charakteru takiego planu świadczy to, że pojawiły się dość fantastyczne sugestie dotyczące alternatywnego miejsca przesiedlenia Palestyńczyków: Maroko, Puntland i Somaliland. Z kolei izraelski minister obrony Israel Katz stwierdził, że „prawny obowiązek” przyjęcia Palestyńczyków mają europejskie państwa, które zdaniem Izraela wspierają Palestynę, w szczególności Hiszpania, Irlandia i Norwegia.

(...)

Najbardziej zadowolony z pomysłu Trumpa był oczywiście Netanjahu, zwłaszcza, że zwiększa to prawdopodobieństwo, że negocjacje nad wprowadzeniem II fazy zawieszenia broni zakończą się fiaskiem, a izraelski premier będzie miał wymówkę przed amerykańskim przywódcą, że to wina Hamasu, a nie jego zła wola. Ponadto Izrael już zadeklarował, że rozpoczyna realizację „dobrowolnych przesiedleń”. Minister Katz poinformował, że wydał IDF instrukcje by stworzyć plan „umożliwiający każdemu mieszkańcowi Gazy, który chce ją opuścić, aby mógł udać się do kraju zgadzającego się na jego przyjęcie”. Plan ma uwzględniać „opcje wyjścia przez przejścia lądowe, a także specjalne możliwości wyjazdu drogą morską lub lotniczą”.

(...)

Faktem jest to, że Hamas, mimo zdziesiątkowania jego kierownictwa, nie został rozłożony na łopatki, a niezwłocznie po zawieszeniu broni pokazał, że wciąż w pełni kontroluje Gazę. Było to oczywiste wyzwanie rzucone Netanjahu. I środkami militarnymi nie da się zniszczyć Hamasu, jeśli populacja palestyńska nie zostanie wygnana z Gazy. Hamas mógłby się jednak zgodzić na kontrolę arabskich sił międzynarodowych i niezależną administrację tyle, że tego nie chce Netanjahu (a tym bardziej jego ekstremistyczni sojusznicy). To oznacza, że wojna zostanie wznowiona, chyba, że Trump wycofa się ze swojego pomysłu i zrozumie, że jedyną drogą by doprowadzić do faktycznego rozwiązania kwestii palestyńskiej i normalizacji arabsko-izraelskiej jest implementacja rozwiązania dwupaństwowego. I jest to w zasięgu jego możliwości. Pozostaje kwestia chęci i właściwego zrozumienia sytuacji.

defence24.pl