poniedziałek, 18 kwietnia 2022


Grzegorz Sroczyński: „Przywódcy Niemiec byli pożytecznymi idiotami Putina" – pisze amerykańskie „Politico". 

Sebastian Płóciennik: W gazetach niemieckich przeczytasz mnóstwo artykułów w podobnym tonie. 

Cytuję dalej: „Merkel znajdzie się w panteonie politycznej naiwności obok Neille'a Chamberlaina". 
Moim zdaniem już tam jest. 

- „Niemcy nie będą mieli żadnej realnej wiarygodności w NATO, dopóki nie przeprowadzą uczciwego rozliczenia z historią lat Merkel – Putin".

Tyle że Merkel do tego się nie pali: była kanclerz właściwie zniknęła z przestrzeni publicznej. Jeszcze w grudniu wydawało się, że jej wpływ na politykę potrwa wiele lat, że ona będzie komentować, doradzać. Tymczasem z ostatnich dwóch miesięcy najbardziej zapamiętałem news, że w komisariacie nr 53 przy Friedrichstrasse w Berlinie pojawiła się 67-latka i zgłosiła kradzież portfela. Była to Angela Merkel, okradziono ją w supermarkecie. Żadnego mocnego wywiadu od wybuchu wojny.

- Żadnego: „Byliśmy głupi". „Myliłam się". Nic?

Zastanawiam się, czy ona na coś takiego kiedykolwiek się zdecyduje. Miała przejść do historii jako osoba, która pilotowała Niemcy podczas ciężkich kryzysów – gospodarczego i migracyjnego. W ocenie jej dorobku bardziej dziś ważą błędy w polityce wschodniej, uparte forsowanie Nord Stream 2 i wspieranie Putina. Ignorowała ostrzeżenia, również te płynące z Polski. 

- Wyobrażasz sobie komisję śledczą w Bundestagu do spraw zbadania polityki Merkel wobec Rosji? To możliwe?

Owszem. Jeśli młodsze pokolenie niemieckich polityków zafunduje rozliczenie starszemu pokoleniu. Ktoś przecież oddał strategiczne magazyny gazowe pod kontrolę obcemu wrogiemu państwu, ktoś blokował budowę terminali LNG, zakładał podejrzane fundacje. To są sprawy, których nie da się tłumaczyć tylko polityczną naiwnością. I rzeczywiście pojawiają się pomysły, żeby takimi kwiatkami zajęła się komisja śledcza, która zbada, jak rosyjskie pieniądze korumpowały scenę polityczną. Tylko kto miałby zostać skazany? Prawie cały niemiecki mainstream latami powtarzał, że tak trzeba.

- Po zbrodniach w Buczy i Kramatorsku co oni mówią?

Russlandversteher? Po wybuchu wojny było sporo samokrytyki, potem „rozumiejący Rosję" unikali mediów, pochowali się. Wśród wyjątków wyróżnia się głośny wywiad Franka-Waltera Steinmeiera, obecnego prezydenta Niemiec, a wcześniej ministra spraw zagranicznych w rządzie Merkel. „Myliłem się, wszyscy się myliliśmy" – powiedział. Głowa państwa przyznaje się do błędu, ale trzeba to wyraźnie powiedzieć: cała jego polityczna kariera to budowanie – by użyć jego słów – „wspólnego europejskiego domu razem z Rosją", coraz bardziej autorytarną i agresywną. Zbrodnie w Buczy były bez wątpienia wstrząsem. Bez tych szokujących obrazów trwałoby już poszukiwanie dialogu z Rosją: porozmawiajmy, przecież rozwiązania militarne nie są dobre, trzeba stawiać na dyplomację itp. Zwolennicy takiej postawy mają dziś w Niemczech o wiele trudniej. Na fali są zwolennicy zmiany kursu w polityce zagranicznej. Dlatego – mimo wielu zastrzeżeń – można mówić o przełomie. 

- Ale coś konkretnego z tego przełomu wynika?  

Wynika, choć na razie mniej, niż byśmy oczekiwali. Kanclerz Scholz ogłosił, że Niemcy przeznaczą 100 mld euro na wojsko, co oznacza zwiększenie wydatków obronnych do 2 proc. PKB. „Potrzebujemy samolotów, które latają, statków, które pływają, i żołnierzy, którzy są porządnie wyposażeni do swoich misji" – mówił w Bundestagu. Brzmi to banalnie, ale nie w przypadku dramatycznie niedoinwestowanej Bundeswehry. Niestety kanclerz beznadziejnie kluczy w sprawie dostaw broni Ukrainie, ulegając najwyraźniej gołębiom z SPD. Idźmy dalej: minister gospodarki Habeck na poważnie zabrał się za odcinanie powiązań energetycznych z Rosją. Nie zapominajmy też, że mamy już pięć pakietów sankcji z ograniczeniami w handlu, restrykcjami finansowymi, zakazem importu węgla. Bez wsparcia Niemiec to by nie przeszło.

- To nadal nie jest embargo na ropę i gaz, którego Niemcy nie chcą. 

Bo Scholz i jego ministrowie czują na plecach oddech opinii publicznej. Sondaże pokazują, że o ile wcześniej większość opowiadała się za nałożeniem pełnego embarga na węgiel, ropę, gaz, o tyle w drugiej połowie kwietnia górę bierze strach przed wzrostem cen. Zwolennicy postawy „trudno, będziemy marznąć, ale trzeba zatrzymać Putina" mają dziś około 43 procent. Więcej pewnie poparłoby dostawy broni.

Moim zdaniem niedocenianym elementem odwlekającym decyzje są wybory we Francji: szok cenowy mógłby przynieść zwycięstwo Le Pen, a nikt tego w rządzie RFN nie chce. Sankcji energetycznych boi się gospodarka, której przedstawiciele cały czas cisną rząd. Ponadto sprzeciwia się im część elity politycznej, zwłaszcza ludzie związani z socjaldemokratami, czyli z SPD. I zwłaszcza starsze Pokolenie '68, kurczowo trzymające się idei bezwzględnego pacyfizmu. 

- Czyli ludzie, którzy tkwią w systemie od czasów Schroedera?

Nawet dłużej. I nadal są wpływowi. Cały czas twierdzą, że polityka sankcji wobec Rosji nie ma sensu. 

- Po Buczy?!

Tak. 

- Bo biorą pieniądze od Putina?
 
Gdyby skomplikowana rzeczywistość miała tak proste wyjaśnienia...

Lobby gospodarcze obawia się kosmicznych cen energii, co może skutkować utratą konkurencyjności. Niemcy stoją eksportem, więc jeśli ich produkty eksportowe staną się zbyt drogie, to się nie sprzedadzą na świecie. Część branż – np. chemiczna – mówi nawet nie tyle o cenach, ile o braku gazu w ogóle i dezorganizacji produkcji. Poza tym kręgi biznesowe panicznie się boją, że zawali się globalizacja, na której zbudowali swój model rozwoju. I próbują przekonać Scholza, by nie szedł dalej z sankcjami, bo one wyzwolą falę ostrej deglobalizacji.

- I Scholz musi słuchać? 

Od kondycji gospodarki zależą wyniki wyborów. Pamiętaj też o zwykłej psychologii: niemiecka klasa polityczna poniosła totalną klęskę, jeśli chodzi o politykę wobec Rosji, więc z trudem przechodzi im przez gardło to, co powiedział Steinmeier: byliśmy naiwni, nierozsądni, a może nawet – trzeba byłoby dodać – niemoralni. Krytykując trzy dekady niemieckiej polityki – przymykanie oczy na masakry Groznego i Aleppo, zabójstwa polityczne, Nord Stream, spotkania i toasty z Putinem, biznesy z Rosją – koncentrujemy się na spektakularnych postaciach: Schroeder, Merkel, Steinmeier, Gabriel, Schwesig. Ale to było dzieło politycznego Pokolenia '68, które – tak po ludzku – ma problem z przyznaniem się do porażki, zwłaszcza że to może oznaczać wewnątrzpartyjne rozliczenia. Oni wciąż liczą na to, że tak do końca się nie mylili i historia stanie po ich stronie. Moim zdaniem wielu w SPD sądzi, że Putin ostatecznie wybierze Niemcy na mediatora, a oni – cali na biało – uratują świat przed trzecią wojną. W mniej ambitnym scenariuszu zakładają po prostu, że wyborcy zmęczą się jeszcze bardziej rosnącymi kosztami energii i zwrócą się przeciw sankcjom. 

(...)

- Czego tak naprawdę boją się Niemcy, że nie chcą podsunąć Putinowi pięści? 

Po pierwsze wojny jądrowej, końca cywilizacji. Po drugie załamania własnej gospodarki. Germanangst i Excel w jednym pakiecie. 

- Tyle że niemieccy ekonomiści policzyli, że pełne embargo na rosyjskie surowce obniżyłoby niemiecki PKB od 0,5 do 3 procent. To nie jest koniec świata. 

Nie jest. W pandemii spadki były większe i wiemy już, że rządy mogą wiele zrobić, by zapobiec katastrofie. 

- No więc?

Politycy nie do końca wierzą tym liczbom, albo lepiej – nie chcą wierzyć. Olaf Scholz powiedział, że to nieodpowiedzialne zabawy modelami matematycznymi, a naukowcy nie zdają sobie sprawy, do czego takie pełne embargo doprowadzi. 

- Czyli: "Ja wiem lepiej, a naukowcy się nie znają"?

Właśnie. To dość niezwykłe zarzuty, bo jeszcze niedawno w czasie pandemii Scholz i cały polityczny mainstream nieustannie powtarzał społeczeństwu: słuchajcie naukowców, oni mają rację, oni się znają. A tutaj nagle kanclerz Niemiec i jego ministrowie odrzucają analizy czołowych ekspertów. Jest na to całkiem przekonujące wyjaśnienie. Klasa polityczna jest w ścisłym kontakcie z organizacjami biznesowymi, które straszą „biedą" i „końcem dobrobytu" w razie embarga. Lobbyści twierdzą, że poszczególne branże, np. chemiczna, padną, a potem będzie efekt domina w całej gospodarce. Według nich akademiccy ekonomiści takich efektów nie doceniają.

- Bo my, praktycy, wiemy lepiej niż jakieś gryzipiórki z uczelni? 

Tak. Mam wrażenie, że po raporcie ekonomistów Scholz podjął decyzję, że szybkiego embarga nie będzie – i wycofał się z mediów. Komunikację ze społeczeństwem przejął wicekanclerz Habeck, który umiejętnie przekierował dyskusję na długofalową niezależność energetyczną od Rosji. Robił to świetnie: zamiast kanclerskiego wykładu, tzw. „scholzomatu", było empatyczne „słuchajcie, jest problem", wezmę was pod rękę i wyjaśnię, nie ma idealnych sytuacji, jadę właśnie do Kataru i chociaż to nie jest zbyt fajne państwo z kwitnącą demokracją, to przynajmniej nie bombarduje sąsiadów, więc pogadam z nimi o dostawach paliw. 

Trzeba jednak jasno powiedzieć, że nie tylko gospodarka liczy się w niemieckiej dyskusji. Ważnym składnikiem jest kompleks historyczny wobec Rosji, brak wiary w zdolność Ukrainy do obrony, a nade wszystko strach przed wojną atomową. „Putin jest zdolny do szaleństwa" – pisze wielu publicystów i trafia chyba w sedno lęków przeciętnego Schmidta. Wydaje mi się, że ostentacja, z jaką Rosjanie popełniali zbrodnie w Buczy, nie była przypadkowa. Makabryczne zdjęcia miały przypomnieć Zachodowi – zwłaszcza Niemcom – że Putin jest szaleńcem, może zrobić rzeczy, których sobie „nawet nie wyobrażacie" – zresztą to cytat z niego. 

(...)

- Oburzenie zachodnich społeczeństw łatwo może zamienić się w strach?

Moskwa bardzo na to liczy. Przypomnij sobie otrucie Skripala. Wszyscy się zastanawialiśmy, po co ta ostentacja, po co użyto nowiczoka? Przecież to tak, jakby ktoś zostawił w brytyjskim Salisbury napis „Władimir Putin – tu byłem". A jemu właśnie o to chodzi. Istotą tych działań jest ostentacja i komunikat do nas: mogę zrobić rzeczy, których sobie nawet nie wyobrażacie. A potem wystarczy czekać, jak sobie ten komunikat zachodnie społeczeństwa przetrawią i wybiorą wygodną obojętność. Dotąd to działało. Być może jednak Zachód uczy się, jak sobie radzić z takim zastraszaniem. Świadczy o tym decyzja Finlandii i Szwecji, by wejść do NATO – mimo rosyjskich gróźb, a może właśnie z ich powodu. 

- Powiedziałeś, że niemiecki biznes boi się końca globalizacji. Czyli czego się boi?

Niemcy są wielkim beneficjentem systemu, który Stany Zjednoczone stworzyły po II wojnie światowej. Amerykanie rozpięli nad nimi parasol bezpieczeństwa, zdjęli im z pleców ciężar inwestowania w obronę, Niemcy mogli się skupić na gospodarce. Róbcie biznes – powiedziano im – to jest teraz najważniejszy wymiar waszej polityki zagranicznej. Niemcy posłuchali i szybko stali się mistrzem eksportu. W globalizującej się gospodarce nauczyli się robić interes ze wszystkimi – zarówno z sojusznikami z Zachodu, jak i mało apetycznymi despotiami. 

Prawdziwe żniwa zaczęły się jednak po zakończeniu zimnej wojny, gdy szybko znoszono bariery w wymianie i cały świat zapragnął mieć te wspaniałe auta i maszyny made in Germany. Niemcy piekielnie uzależnili się od globalizacji: relacja niemieckiego handlu do PKB wynosi dziś aż 80 procent, najwięcej w grupie krajów G7. Problem w tym, że przy okazji za mocno postawili na import taniej energii z Rosji i głębokie powiązania gospodarcze z Chinami. Wymiana z nimi sięga 245 mld euro, o wiele więcej niż z USA. Czyli Niemcy uzależnili się od systemowych rywali, przeciwników Zachodu.

Nie można wykluczyć, że obecna wojna i wprowadzane sankcje rozmontują globalizację, i tak już mocno osłabioną przez pandemię i problemy podażowe. Chińczycy mogą zacząć budować razem ze zwasalizowaną Rosją, Iranem, Pakistanem, Bliskim Wschodem i częścią Afryki własną platformę gospodarczą, niezależną od Zachodu. Dla Niemiec byłby to wstrząs. Nie chodzi tylko o straty tych czy innych firm, ale konieczność przebudowy modelu gospodarczego opierającego się na eksporcie. Stąd zapewne obawa elit niemieckich przed dalszym zaostrzaniem sankcji. 

gazeta.pl

Wskutek rosyjskiej inwazji oraz blokady portów morskich rośnie znaczenie zachodnich obwodów Ukrainy jako zaplecza walczącego państwa. Z uwagi na względne bezpieczeństwo i bliskość granicy UE tereny te stały się głównym korytarzem tranzytowym dla dostaw i dystrybucji uzbrojenia, paliw i pomocy humanitarnej, co odgrywa kluczową rolę w obliczu wyczerpujących się zasobów krajowych. Zwiększyło się również ich znaczenie militarne – tu dokonuje się napraw uszkodzonego sprzętu wojskowego, odbywają się szkolenia i uzupełniana jest obsada kadrowa jednostek walczących z agresorem. Obwody te udzielają też schronienia uchodźcom z obszarów objętych działaniami bojowymi oraz relokowanym przedsiębiorstwom. Mimo nagłego wzrostu obciążeń finansowych i logistycznych zachodnia Ukraina była w stanie dość efektywnie sprostać nowym zadaniom, czemu sprzyjają współpraca władz lokalnych i wolontariuszy oraz napływ zagranicznej pomocy humanitarnej. Jednocześnie bezpieczeństwo regionu regularnie zakłócają rosyjskie ataki rakietowe na strategiczne obiekty wojskowe, bazy paliwowe i lotniska. Zagrożone są też nimi linie kolejowe i drogi wiodące w głąb kraju. Wraz z upływem kolejnych tygodni wojny również na tych terenach pogarsza się sytuacja gospodarcza, a zasoby finansowe samorządów lokalnych kurczą się. Frustrację osób zaangażowanych w działania mające na celu wspieranie wojska i cywilów w innych obwodach rodzi zaś sposób dystrybuowania pomocy humanitarnej.

Zachodnie obwody Ukrainy stały się najważniejszym korytarzem transportowym dla płynącego z zagranicy wsparcia wojskowego, humanitarnego czy medycznego. 23 marca rząd uprościł odprawę celną tych dostaw i zniósł ograniczenia w zakresie towarów uznawanych za pomoc humanitarną (obecnie mogą nią być wszystkie legalne produkty). Według służby granicznej od początku agresji na Ukrainę wjechało ponad 20 tys. ciężarówek przewożących towary o takim charakterze (stan na 31 marca; w kwietniu dociera tam z tego typu transportem po 500–700 samochodów i ciężarówek dziennie). Część konwojów decyduje się na dostarczenie pomocy do odbiorców docelowych w głębi kraju, lecz z uwagi na problemy logistyczne i kwestie bezpieczeństwa ładunki są najczęściej przekazywane sztabowi humanitarnemu przy służbie celnej obwodu lwowskiego, a proces dystrybucji koordynują przedstawiciele władz lokalnych i wolontariusze.

W przypadku pomocy o charakterze wojskowym zawartość transportów trafia do magazynów na terenie obwodu lwowskiego i jest rozprowadzana przez administrację wojskową w porozumieniu z Biurem Prezydenta lub kierowana do konkretnego odbiorcy (np. jednostki wojskowej z obwodu objętego działaniami wojennymi). 22 marca rząd powołał serwis internetowy poświęcony pomocy humanitarnej, który pokazuje specyfikę jej dystrybucji pomiędzy poszczególne regiony kraju. Według niego gros tej pomocy przypada na zachodnie obwody: od 11 marca do obwodu lwowskiego trafiło ponad 49,5 tys. ton wsparcia (w tym do samego Lwowa – 37 tys. ton), do wołyńskiego – 19,8 tys. ton, do zakarpackiego – 16 tys. ton, a do czerniowieckiego – 12,8 tys. ton. W tym samym czasie do miast w głębi kraju (z wyjątkiem Kijowa – 27 tys. ton) popłynęło go już znacznie mniej – obwód dniepropetrowski otrzymał 4,7 tys. ton, charkowski – 4,2 tys. ton, czerkaski – 1,7 tys. ton, a czernihowski – 885 ton. Taki podział wynika ze względów logistycznych (problem z bezpieczeństwem tras dostaw do centrum i na wschód Ukrainy), a także zwiększonych potrzeb zachodnich obwodów, które muszą utrzymywać uchodźców z innych regionów.

Obwód lwowski należy do miejsc relokacji produkcji wielu przedsiębiorstw z terenów objętych działaniami wojennymi. W ramach rządowego programu przeniesiono do niego 89 firm, a łącznie złożono w tej sprawie 1120 wniosków. Proces spowalniają jednak problemy logistyczne (ograniczona przepustowość Kolei Ukraińskich, ostrzały tras). Z kolei w przypadku dużych zakładów, korzystających z większych maszyn, ewakuacja będzie bardzo trudna, o ile w ogóle możliwa. Gospodarka w zachodnich i centralnych obwodach funkcjonuje w miarę stabilnie w porównaniu z resztą kraju, a w ostatnich trzech tygodniach notuje pewne oznaki ożywienia: działają przedsiębiorstwa komunalne oraz wytwarzające towary pierwszej potrzeby (przede wszystkim żywność), otwierają się restauracje. Aktywność usługową ogranicza jednak spadająca siła nabywcza społeczeństwa.

W związku ze względnie stabilną sytuacją w stolicy pozostaje ona głównym ośrodkiem politycznym Ukrainy. Na zachód kraju przemieszczono jedynie Elektroniczny System Płatności Narodowego Banku Ukrainy, a do Lwowa – jeszcze przed inwazją – przeniosły się ambasady USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Holandii, Australii, Izraela i Indii oraz przedstawicielstwo NATO (większość z nich po 24 lutego opuściła jednak terytorium państwa).

Zachodnie obwody stanowią naturalne zaplecze logistyczne i szkoleniowe Sił Zbrojnych Ukrainy, a także miejsce magazynowania dostaw broni z zagranicy, organizacji oddziałów ochotniczych (również zagranicznych), mobilizacji i przygotowania żołnierzy do zasilenia walczących jednostek oraz ewakuacji zakładów produkcyjnych przemysłu obronnego. Zgodnie z systemem organizacji militarnej państwa obwody tej części kraju włączono w odrębną strukturę wojskową – Dowództwo Operacyjne „Zachód”, którego sztab mieści się w Równem. Podlegają mu następujące jednostki: 10. Brygada Piechoty Górskiej w Kołomyi, 14. Brygada Zmechanizowana we Włodzimierzu Wołyńskim, 24. Brygada Zmechanizowana w Jaworowie, 128. Brygada Piechoty Górskiej w Mukaczewie, 44. Brygada Artylerii w Tarnopolu, 39. pułk rakietowy obrony powietrznej we Włodzimierzu Wołyńskim oraz 130. samodzielny batalion rozpoznawczy w Równem. Obecnie są one osłabione, gdyż większość ich pododdziałów skierowano do walk w rejonie Kijowa, Mikołajowa i Donbasu.

W tej sytuacji rośnie znaczenie innych rodzajów wojsk – ważnym elementem obronności regionu jest siedem brygad wojsk obrony terytorialnej w Łucku, Równem, Tarnopolu, Lwowie, Chmielnickim, Iwano-Frankiwsku i Czerniowcach. Rosnąca liczba ochotników spowodowała, że zdecydowano się na utworzenie we Lwowie drugiej jednostki tego typu – 125. Brygady Obrony Terytorialnej. Oddziały te nie biorą udziału w starciach – przeznaczone są do obrony miast obwodowych w razie ofensywy wroga. Dodatkowo w drugiej połowie lutego rozpoczęto organizację ochotniczej obrony terytorialnej. Zachowuje się podwyższoną gotowość do ewentualnej obrony miejscowości, wzmocniono ochronę tras konwojów humanitarnych i dostaw sprzętu wojskowego z Zachodu. Istotny odsetek składu oddziałów ochotniczych stanowią mężczyźni ewakuowani z terenów zajętych przez agresora. Jak dotąd nie odnotowano prac inżynieryjnych mających świadczyć o tym, że zagrożenie rosyjską ofensywą oceniane jest jako wysoce prawdopodobne.

Znaczenie militarne zachodnich regionów dla walczącego kraju sprawia, że ich bezpieczeństwo wielokrotnie zakłócały ataki rakietowe wroga. Cel ostrzałów stanowiły lotniska, składy amunicji, siedziby jednostek wojskowych i zbiorniki paliwa. W połowie marca zniszczono m.in. wojskowy ośrodek szkoleniowy w Jaworowie pod Lwowem, zabijając przy tym 35 pracujących tam osób i raniąc ponad 100. Po zbombardowaniu lotnisk w Iwano-Frankiwsku i Łucku maszyny Sił Powietrznych Ukrainy mają skrajnie ograniczone możliwości bezpiecznego bazowania. Jedyne obiekty do ewentualnego wykorzystania przez samoloty wojskowe znajdują się we Lwowie i Użhorodzie. Należy założyć, że w toku agresji zachodnie obwody wciąż będą dewastowane ostrzałami rakietowymi, mającymi na celu destabilizację funkcjonowania całego zaplecza, w tym zakłócenie bezpiecznego gromadzenia rezerw materiałowych i ludzkich.

W sferze bezpieczeństwa wewnętrznego region, przez który biegną korytarze transportowe na Zachód, jest stale narażony na działania rosyjskich służb specjalnych. Od początku wojny odnotowuje się nasilenie aktywności agenturalnej skupiającej się na działaniach rozpoznawczych i dywersyjnych. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy podejmuje szeroko zakrojoną aktywność kontrwywiadowczą – ma ona zagwarantować bezpieczeństwo zaplecza sił zbrojnych oraz obiektów infrastruktury krytycznej. W centrum uwagi służb specjalnych pozostają migracje związane z ewakuacją cywilów, wśród których wykryto osoby należące do rosyjskich grup dywersyjno-rozpoznawczych.

Choć w zachodniej części kraju panuje względne bezpieczeństwo, to działalność gospodarczą regionu paraliżują coraz częstsze alarmy przeciwlotnicze, powtarzające się wiele razy dziennie i trwające w sumie kilka godzin, a także korki na drogach dojazdowych powodowane przez nagromadzenie punktów kontrolnych. Wyzwanie stanowi wysokie bezrobocie, do którego przyczynia się masowy napływ uchodźców wewnętrznych, zaś oferowane przez władze wsparcie jest niewystarczające. Znacząco zmalał popyt, gdyż większość mieszkańców ogranicza konsumpcję do artykułów pierwszej potrzeby i – wobec niepewności jutra – raczej oszczędza pieniądze, niż je wydaje. W wielu nadal otwartych sieciach, np. oferujących sprzęt RTV, obroty spadły do minimum, co w dłuższej perspektywie może prowadzić do bankructwa firm.

W warunkach panującej niestabilności ujawnia się coraz więcej patologii społecznych. Dochodzi na przykład do wykorzystywania dramatu przesiedleńców przez oszustów wyłudzających pieniądze za wynajem nieruchomości bądź podających się za wolontariuszy. Nasilają się próby nielegalnego wyjazdu z kraju mężczyzn w wieku poborowym (18–60 lat). Służba Graniczna Ukrainy i organy ścigania zachodnich obwodów regularnie informują o usiłowaniach przekroczenia tzw. zielonej granicy, korzystaniu z pomocy przemytników czy podrabianiu dokumentów – od początku działań wojennych zatrzymano ok. 2,2 tys. mężczyzn uchylających się przed mobilizacją. Pojawiają się też doniesienia o próbach nielegalnego wywozu dużych ilości gotówki czy złota.

Kolejne wyzwanie stanowi niewystarczająca koordynacja i zabezpieczenie finansowe działań pomocowych skierowanych do uchodźców, zwłaszcza w perspektywie długotrwałego konfliktu. Władze obwodów przyjmujących największą ich liczbę zaczynają domagać się od Kijowa ustawowych regulacji w tym zakresie, w tym adaptacji migrantów i relokowanych przedsiębiorstw. Mer Lwowa Andrij Sadowy oskarżył władze centralne o przerzucanie odpowiedzialności na miasta. Wskazał przy tym, że jedna doba utrzymywania 200 tys. uchodźców kosztuje Lwów ok. 1 mln dolarów, a w jego budżecie nie ma na ten cel wystarczających środków. Inny problem, rodzący frustrację zwłaszcza osób zaangażowanych we wspieranie żołnierzy i mieszkańców ośrodków objętych działaniami bojowymi, to specyfika dystrybucji pomocy humanitarnej i medycznej. Oficjalne dane i relacje mediów mówią, że większość z niej trafia na zachód kraju. Częściowo da się to uzasadnić pobytem dużej liczby uchodźców, problemami logistycznymi i względami bezpieczeństwa, jednak niektóre przekazy sugerują, że o takim podziale decyduje także arbitralne podejście osób biorących udział w tym procesie i ich prywatne interesy.

Postawy mieszkańców Ukrainy Zachodniej nadal wskazują na konsolidację wokół uchodźców i sił zbrojnych oraz solidarności z nimi. Utrzymuje się wysoka mobilizacja do obrony kraju, czego dowodzi chęć obywateli do uczestnictwa w działaniach obrony terytorialnej. W obliczu pogłębiających się trudności wypełnianie przez zachodnie obwody zadań czasu wojny można uznać za efektywne. Dzieje się tak za sprawą dużego zaangażowania organizacji społecznych i wolontariuszy, ale też dzięki wsparciu z zagranicy w postaci pomocy humanitarnej. Niemniej brak perspektyw szybkiego zakończenia wojny oraz pogłębiające się problemy regionu – wynikające ze sprawowania przezeń funkcji zarówno zaplecza gospodarczego i militarnego, jak i hubu pomocy uchodźcom – skutkują stopniowym ustępowaniem obserwowanych na początku inwazji nastrojów „hurraoptymistycznych”. W ich miejsce pojawia się krytyka władz centralnych, u której podstaw leży przekonanie o konieczności profesjonalizacji i optymalizacji procesów służących rozwiązaniu konkretnych problemów, uzyskania na te cele środków finansowych oraz wdrożenia sprzyjających i przejrzystych regulacji prawnych.

osw.waw.pl

W ramach reformy poprzedniego ministra obrony Sierdiukowa rosyjska armia rozpoczęła wielką przebudowę organizacyjną. Jednym z ważniejszych jej elementów było przejście w wojskach lądowych ze struktury dywizyjnej na brygadową. Armia rosyjska odziedziczyła po czasach ZSRR dużą liczbę dywizji wojsk lądowych. Część z nich została przejęta przez nowo powstałe państwa. Cześć przekształcono w głęboko skadrowane różnego rodzaju bazy, a część rozformowano. Niektóre dywizje przekazano do marynarki wojennej, a nawet ochrony pogranicza. Dywizje, które pozostały, w większości nie miały nawet zapełnionych etatów czasu pokojowego. Oczywiście nieustannie uaktualniane plany mobilizacyjne zakładały pełne rozwinięcie istniejących w czasie pokoju dywizji oraz sformowanie dywizji czasu wojennego.

W ocenie zespołu przygotowującego reformę Sierdiukowa system ten był nieefektywny. Dlatego postawiono na stworzenie brygad zmechanizowanych i brygad pancernych. Miały one być ekwiwalentem dotychczasowych pułków, ale istotnie wzmocnionych dodatkową artylerią i środkami obrony przeciwlotniczej. Sprzęt ten pochodził z rozformowywanych dywizyjnych pułków artylerii i rakiet przeciwlotniczych. Dodatkowo założono, iż brygady istniejące w czasie pokoju będą miały wysoki stopień ukompletowania, a cześć z nich będzie obsadzonych tylko żołnierzami kontraktowymi. Miała to być próba stworzenia namiastki rosyjskiej armii zawodowej, choć nie zakładano zaniechania poboru. Utrzymanie ówczesnej ponad milionowej armii zawodowej nie wchodziło w rachubę. Dlatego postanowiono utrzymać pobór, ale kategoryzować jednostki, w których większość żołnierzy miało być kontraktowych, a w których większość żołnierzy mogło być z poboru.

W wyniku reforma Sierdiukowa powstały liczne brygady czasu pokojowego. Na czas wojny przygotowano kolejne do mobilizacji jako nowo formowane. Struktura etatowa brygad wojsk lądowych była podobna, ale elastycznie zostały potraktowane niektóre z nich mające specyficzne zadania lub specyficzny teren przewidywanych działań. Z jednostek liniowych do składnic i baz przesunięto dużą liczbę przestarzałego i niemodernizowanego sprzętu wojskowego.

Nowa brygada zmechanizowana składa się z trzech batalionów zmechanizowanych i batalionu czołgów. To ważne dla dalszego rozpatrywania funkcjonowania BGT. Równie ważne jest to, iż część brygad zmechanizowanych nie ma batalionów czołgów. Dotyczy to brygad o profilu arktycznym, górskim, pokojowych, ale nie tylko. Zgodnie z rosyjskimi koncepcjami najważniejsze na polu walki jest wsparcie artyleryjskie i dlatego brygada ma, aż dwa dywizjony artylerii lufowej i jeden dywizjon artylerii rakietowej uzupełnione dywizjonem lub baterią wyrzutni przeciwpancernych pocisków kierowanych i lufowej artylerii przeciwpancernej.

Osłonę przeciwlotniczą stanowią również dwa dywizjony. Liczba pododdziałów artyleryjskich i obrony przeciwlotniczej pokazuje jak bardzo wzmocnione są siły brygady w porównaniu z pułkiem zmechanizowanym. Oprócz tych zasadniczych batalionów i dywizjonów brygada składa się z całego kompletu pododdziałów rozpoznawczych, inżynieryjno-saperskich i zabezpieczenia. W ostatnich latach poszczególne brygady były uzupełniane o kompanie bezzałogowych statków powietrznych i kompanie walki radioelektronicznych. (...)

W reformie Sierdiukowa powstały również brygady pancerne, co prawda nieliczne w porównaniu z brygadami zmechanizowanymi. Główną różnicą organizacyjną jest odwrotna liczba podstawowych batalionów, czyli trzy bataliony pancerne i jeden batalion zmechanizowany. Przy rozważaniach na temat bGT również i w tym przypadku warto zwrócić uwagę na ich liczbę. Pozostałe dywizjony, bataliony i kompanie generalnie są podobne do tych z brygady zmechanizowanej z uwzględnieniem potrzeb wynikających z funkcjonowania dużej liczby czołgów, a mniejszej innych pojazdów bojowych. Brygada pancerna z racji głównego uzbrojenia czołgowego przeznaczonego do zwalczania innych czołgów nie ma dywizjonu lub baterii przeciwpancernych pocisków kierowanych, ani lufowej artylerii przeciwpancernej. Również w miejsce batalionu rozpoznawczego brygada pancerna ma tylko kompanię rozpoznawczą. (...)

Rosyjska kompania czołgów składa się z 10 wozów, czyli trzech plutonów po trzy czołgi i czołgu dowódcy kompanii. Batalion czołgów liczy przeważnie trzy kompanie i czołg dowódcy batalionu, czyli razem 31 czołgów. Przez pewien czas tworzone były większe bataliony składające się z czterech kompanii i łącznie 41 czołgów, ale struktura ta nie przyjęła się i obecnie wraca się do 31-czołgowych batalionów. Batalionów 41-czołgowych w armii rosyjskiej pozostało już niewiele. Brygada pancerna mająca trzy bataliony czołgów liczyła 94 wozy, czyli trzy bataliony po 31 czołgów i czołg dowódcy brygady.

Rosyjska kompania zmechanizowana również składa się z 10 pojazdów bojowych, czyli trzech plutonów po trzy wozy i wóz dowódcy kompanii. Przy szczeblu batalionu i brygady jest już bardziej skomplikowanie. Wynika to, iż generalnie brygady zmechanizowane można organizacyjnie podzielić na trzy grupy w zależności od podstawowego typu wykorzystywanych wozów. Są brygady używające gąsienicowych bojowych wozów piechoty (BMP), są brygady na kołowych transporterach opancerzonych (BTR) oraz brygady na gąsienicowych transporterach opancerzonych (MT-LB).

Natomiast na początku obecnej dekady wyciągnięto w Rosji wnioski z reformy Sierdiukowa. Do końca nie jest jasne i czytelne czemu reforma ta została wstrzymana i praktycznie odwrócona. Nowy minister obrony Szojgu rozpoczął własne reformowanie sił zbrojnych. W wojskach lądowych ich zasadniczym punktem jest likwidowanie kolejnych brygad zmechanizowanych i pancernych oraz tworzenie (odtwarzanie) dywizji zmechanizowanych i pancernych. Dodatkowo wzrosła liczba dowództw korpusów (większość z nich podlega marynarce wojennej) i armii ogólnowojskowych.

defence24.pl

— Rosja, która ma nad Ukrainą przewagę w kilku aspektach militarnych, nadal jest w stanie wywalczyć swój cel minimum. Czyli przejąć kontrolę nad obwodami donieckim i ługańskim oraz uzyskać lądowe połączenie z Krymem. Na razie walczy "tylko" o tyle, bo przed 24 lutego zlekceważyła Ukrainę. Rosja nie zrozumiała, że po 2014 r., po utracie Krymu, Ukraina wdrożyła wielkie reformy. Odmłodziła swoją kadrę, poza tym zaczęła korzystać ze wsparcia Zachodu. Teraz wojsko ukraińskie ma wysokie morale, jest wyszkolone. Kluczowy był tutaj szczyt NATO w Warszawie w 2016 r., na którym zapadła decyzja o wejściu Ukrainy w skład kompleksowego pakietu pomocy w celu zapewnienia jej zdolności do obrony. Zachód wymógł na Ukrainie zmiany, w tym pozbycie się ze służb specjalnych osób kolaborujących z Rosją, które w 2014 r. przyczyniły się do szybkiego poddania Krymu. Ponadto zostało uruchomionych szesnaście programów budowania jej potencjału obronnego. Ukraina dostała również wsparcie w zakresie cyberbezpieczeństwa, co także ma istotne znaczenie — mówi dr Robert Reczkowski.

Podkreśla, że w trakcie ataku 24 lutego Rosja próbowała sparaliżować Ukrainę cyberatakiem na jej systemy dowodzenia i kierowania obroną państwa. Celem było wywołanie chaosu, odcięcie polityków i obywateli od informacji. Tym samym Rosja zamierzała powtórzyć scenariusz z 2017 r., gdy Ukraina została zaskoczona cyberatakami o nazwie "NotPetya". Rosja do ataku się nie przyznała. Wirus rozprzestrzenił się także na inne kraje, na agencje rządowe i prywatne firmy. USA oceniały później, że za olbrzymim atakiem, który doprowadził do chwilowego paraliżu na całym świecie, stały rosyjskie służby.

(...)

— Rosja przegapiła okno pogodowe na zaatakowanie Ukrainy. Jeśli myślała o sukcesie, powinna uderzyć w styczniu. Zapewne jednak Chiny naciskały na Władimira Putina, aby nie psuł olimpiady w Pekinie. Teraz rosyjski ciężki sprzęt grzęźnie w mazistym błocie. Oprócz tego w tej okolicy są limany, czyli płytkie zatoki wchodzące głęboko w teren. Gdyby Rosjanie chcieli dojść teraz do Odessy, musieliby je omijać, nadkładać drogi, robić manewry oskrzydlające, a przez to narażaliby się na kolejne ataki na swoje kolumny: zwłaszcza na czołgi, środki artyleryjskie i elementy obrony przeciwlotniczej. Istotną kwestią na tym obszarze jest również silna ukraińska obrona wybrzeża i zaminowane podejście do portu. Dlatego na Odessę Rosjanie nie pójdą. To nie ten czas. Skupiają się za to na południowo—wschodniej Ukrainie — wskazuje dr Reczkowski.

Podkreśla, że niebawem pogoda się poprawi. Gdy tak się stanie, Rosjanie przystąpią do zmasowanego ataku, do decydującego starcia na tym etapie wojny. Poza tym gdy pułap chmur będzie wyższy, na niebie pojawią się również rosyjskie samoloty i śmigłowce bojowe. Tutaj Rosja ma przewagę, choć nie decydującą.

(...)

— Atutem Ukrainy jest teren, wysokie morale żołnierzy, ich doświadczenie. Jak podaje strona ukraińska, 90 procent żołnierzy rezerwy to weterani wojny na Donbasie toczonej od 2014 r. Poza tym tamta wojna spowodowała, że tereny na Donbasie są bardzo dobrze ufortyfikowane. Powstały okopy, pola minowe, bunkry oraz inne umocnienia. Ponadto Ukraińcy mają zachodnią broń przeciwpancerną oraz przeciwlotniczą krótkiego zasięgu czy już słynne tureckie drony bojowe Bayraktar TB2. Do tego trzeba dodać wysoką świadomość operacyjną ukraińskich obrońców oraz adekwatnie do uwarunkowań operacyjnych przyjętą taktykę działania — mówi dr Robert Reczkowski.

(...)

— Mimo przewagi w uzbrojeniu, Rosjanie wcale nie mają doświadczonych żołnierzy. Ich kłopotem jest także na przykład łączność i szyfrowanie rozmów, są więc podsłuchiwani. Ich system Era opiera się na wykorzystaniu masztów 3G i 4G. Tutaj Rosjanie sami strzelili sobie w kolano, bo podczas walk w Ukrainie niszczyli te maszty swoimi ostrzałami. Mają też niską skuteczność informacyjną, przegrywają na polu propagandy, dezinformacji, operacji wpływu. Sympatia świata nie jest po ich stronie, a to także wpływa na morale żołnierzy. Reasumując, szanse obu stron oceniam 50 na 50. O tym, kto wygra w południowo-wschodniej Ukrainie, zadecyduje również zwykłe żołnierskie szczęście.

Nasz rozmówca przewiduje, że Rosja rzuci do walki właściwie wszystko, czym dysponuje. Zmieniła też głównodowodzącego, którym został gen. Aleksandr Dwornikow, nazywany "rzeźnikiem z Syrii".

— To bezwzględny człowiek. Znam go z działań z Syrii, którą także się interesuję. Dwornikow kierował wówczas atakami Rosjan m.in. na Aleppo, które zostało doszczętnie zniszczone, na które spadły bomby kasetowe, chemiczne, fosforowe, beczkowe. Rosja miała za nic prawo międzynarodowe, które zakazuje używania broni tego typu. Podobną taktykę zastosowała teraz w Mariupolu, może także to samo zrobić w nadchodzących walkach na Donbasie i w okolicach Ługańska. Nową odsłonę wojny Rosjanie zaczną od zmasowanego ognia artyleryjsko-rakietowego. Użyją też pocisków z głowicami termobarycznymi, które są zabójcami piechoty. Nawet dobrze okopani ukraińscy żołnierze nie będą mieli tutaj szans. Rosjanie pójdą na całość. Zgromadzili na tę kluczową rozgrywkę od 55 do 70 batalionowych zgrupowań taktycznych. To około 40-50 tys. żołnierzy. Nadzieją Ukraińców są dostawy broni z Zachodu i tutaj jestem umiarkowanym optymistą, że dotrą na czas. Tym bardziej że Zachód zdaje się w końcu rozumieć, o co toczy się gra i jak bezwzględna jest putinowska Rosja — mówi Robert Reczkowski.

(...)

Nadciągające kluczowe walki na Donbasie i okolicach Ługańska, zdaniem eksperta, skupią m.in. wokół miejscowości Izium. Jeśli Rosjanie przełamią tam opór Ukraińców, a nie mogą tego zrobić od początku inwazji, pójdą na Kramatorsk i dalej na południe. Zażarte walki będą się także toczyć w okolicach Siewierodoniecka. Wszystko po to, aby przy wsparciu z południa z okolic Popasnej, zamknąć Ukraińców w kotle i wygrać walkę o obwody doniecki i ługański. Taki prawdopodobnie plan mają Rosjanie. Niewykluczone, że inne obszary Ukrainy będą również intensywnie ostrzeliwane – głównie pociskami rakietowymi.

— Tuż przed 24 lutego Władimir Putin i Rosja uznały niepodległość obwodów ługańskiego i donieckiego. Teraz Rosja gra o to, co zaczęła w 2014 r., czyli o opanowanie tych terenów w ich administracyjnych obwodach. Do tego, od południa, chcą kontrolować całe obwody chersoński i zaporoski. Wszystko zmierza do pozbawienia Ukrainy zasobnego w surowce naturalne Donbasu oraz dostępu do Morza Azowskiego i portów w Berdiańsku oraz Mariupolu. Z tych właśnie portów przed wojną Ukraina eksportowała swoje płody rolne czy stal. Rosja chce więc zabrać Ukrainie to, co jest bardzo cenne z punktu widzenia funkcjonowania jej gospodarki. To byłaby katastrofa dla Ukrainy — podkreśla Robert Reczkowski.

(...)

— Zbigniew Brzeziński pisał w "Wielkiej szachownicy" o Ukrainie jako sworzniu geopolitycznym. O tym może nie mówi się głośno, ale obecna wojna w mojej ocenie jest pierwszą zbrojną odsłoną w rywalizacji mocarstw w ramach tworzącego się na naszych oczach nowego ładu międzynarodowego. Ładu prawdopodobnie o układzie dwubiegunowym. Po jednej stronie mamy demokratyczny Zachód z USA na czele, po drugiej autokratyczny Wschód z Rosją i Chinami. Jeśli teraz Ukraina przegra walki o swoją południową-wschodnią część, Rosja zakończy wojnę tylko na pewien czas. Sądzę, że w przyszłości, za kilka lat, zapragnie dalszych części Ukrainy – obwodu mikołajewskiego i odeskiego. Celem będzie w końcu wdrożenie putinowskiej koncepcji Noworosji, a w dalszej kolejności połączenie się z Naddniestrzem oraz uczynienie z Ukrainy kadłubkowego, zależnego od Moskwy państwa śródlądowego — mówi Robert Reczkowski.

Widzi jednak także optymistyczny scenariusz, który w jego ocenie jest całkiem realny.

— Mimo że potencjał obu stron wskazuje na razie na remis, Ukraina ma szansę pokonać Rosję i przejść do kontrofensywy. Możliwe jest nawet odzyskanie przez nią pełnej kontroli nad obwodem donieckim i ługańskim. Nie ma szans jednak na odbicie Krymu. Rosja go nie odda z powodów strategicznego położenia półwyspu, a Ukrainie zwyczajnie zabraknie sił i środków do dalszej walki. Jednak wypchnięcie teraz Rosji ze wschodu Ukrainy oznaczałoby całkowitą porażkę Putina i osłabienie Rosji. Dałoby to kolejne argumenty do presji politycznej i gospodarczej na Rosję, do ograniczenia jej wpływów. To byłby idealny scenariusz dla Ukrainy, ale również dla Polski i temu należy kibicować — podsumowuje ekspert.

onet.pl