sobota, 1 lipca 2017


Zasadniczy problem leży w naturze relacji pomiędzy wyborcami a elitami politycznymi – ten związek zmienił się przez ostatnie lata. W czasach zimnej wojny i państw narodowych wyborca był ważny nie dlatego, że mógł zagłosować na tę czy inną partię. Nie mógł zostać zignorowany, ponieważ był jednocześnie podatnikiem, robotnikiem i – całkiem często – także żołnierzem. Dla zachodnich demokracji szalenie istotne było to, by klasy robotnicze były lojalne wobec swojego systemu politycznego, a tym samym mniej podatne na ideologiczne ataki wychodzące z bloku komunistycznego. To dlatego w czasach zimnej wojny granice między Zachodem a Wschodem pozostawały ściśle chronione, ale te między klasami społecznymi w społeczeństwach zachodnich były o wiele bardziej otwarte. Wraz z wyeliminowaniem komunistycznego zagrożenia i postępem globalizacji granice pomiędzy krajami stały się o wiele bardziej otwarte, a te między klasami społecznymi okrzepły.

ŁP: Więc obecny kryzys demokracji liberalnej ostatecznie sprowadza się do rosnących nierówności społecznych?

Prawdziwy problem dotyczy nie tyle nierówności społecznych, ile społecznej mobilności. Żyjemy w świecie, w którym mobilność społeczna bardzo często przyjmuje formę migracji. Dziś, jeśli ktoś chce poprawić swój status społeczny, decyduje się na emigrację, zamiast pracować na awans w ramach swojego społeczeństwa. Ta tendencja jest szczególnie silna w wielu państwach wschodniej Europy, gdzie młodzi ludzie uważają, że o wiele bardziej prestiżowe jest bycie taksówkarzem w Londynie niż urzędnikiem w Polsce czy Bułgarii. I nie chodzi wyłącznie o pieniądze.

Te powszechne zmiany przeobrażają naturę relacji elita-wyborca. Wyborca jest dziś o wiele słabszy. Nie jest już żołnierzem – armie zostały sprofesjonalizowane, a ogromną rolę w walce odgrywa technologia. Może wciąż być robotnikiem, ale robotnik nie ma już takiego statusu jak kiedyś, a to dlatego, że międzynarodowe koncerny z łatwością mogą przenosić się z miejsca na miejsce, jeśli coś im się nie podoba. Wyborca stracił także część swojej władzy jako podatnik, ponieważ dla państwa i jego zamożności istotniejsza jest zdolność przyciągania inwestorów niż samo zbieranie podatków.

(...)

ŁP: Czy to znaczy, że międzynarodowy system liberalnych demokracji dotarł już do kresu swoich możliwości?

Systemy demokratyczne od zawsze się zmieniały – na początku zmieniało się to, kto ma prawo głosu, potem zakres kwestii, o których możemy decydować. W międzyczasie zmieniały się także relacje władzy pomiędzy większością a różnymi mniejszościami w obrębie społeczeństwa. Z tego punktu widzenia demokracja zawsze znajdowała się w pewnego rodzaju kryzysie. Dlatego nie widzę w obecnej sytuacji egzystencjalnego zagrożenia. Niepokoją mnie raczej pewne koncepcje, które postrzegam jako wyraz nostalgii za minionymi czasami.

Jedna z nich to wiara w to, że system polityczny należy utrzymać w całkowicie niezmienionej formie. Zgodnie z tym poglądem powinniśmy obawiać się partii populistycznych, ponieważ ugrupowania głównego nurtu to jedyne narzędzie dla „robienia” polityki w demokracji liberalnej. Niekoniecznie. Być może za 10–20 lat liczba partii centrolewicowych i centroprawicowych będzie o wiele mniejsza niż przez ostatnie dekady.

Inny nostalgiczny pogląd wychodzi od tych, którzy wierzą, że demokrację można ocalić przez całkowite zamknięcie granic – w ten sposób mielibyśmy przywrócić dawne, spójne społeczeństwa. Przez jakiś czas można podtrzymać iluzję, że naród udało się skonsolidować. Nie da się jednak zamknąć granic dla obiegu informacji, nie da się również stworzyć samowystarczalnej gospodarki, a przynajmniej nie w przypadku większości małych i średnich państw.

Z tego punktu widzenia, paradoksalnie, radykalizm występujący po obu stronach sporu politycznego – lewej i prawej – również jest nostalgiczny. Lewicowcy tęsknie spoglądają na dni, kiedy mieli wyraźną tożsamość ideową i mogli toczyć walki, które im odpowiadały. Prawica zaś tęskni za czasem państw i tożsamości narodowych. Gdy jednak przychodzi do rządzenia, ani skrajna prawica, ani skrajna lewica nie proponują niczego, co sprawdzi się za następne 5–10 lat.

kulturaliberalna.pl