piątek, 31 marca 2017
W czerwcu 1972 roku agent Daniel Bledsoe, nadzorujący śledztwo FBI w sprawie włamania do siedziby krajowego komitetu Partii Demokratycznej w budynku Watergate, odebrał telefon i rozpoznał głos Johna Ehrlichmana. Szef gabinetu w Białym Domu poinformował go, że dzwoni w imieniu prezydenta Richarda Nixona z poleceniem natychmiastowego zamknięcia dochodzenia. W słuchawce zapadła cisza.
– Słyszał pan, co powiedziałem? Zamkniecie śledztwo? – zapytał Ehrlichman.
– Nie – odpowiedział Bledsoe.
– Odmawia pan prezydentowi Stanów Zjednoczonych?
– Tak.
Śledztwo zostało przeprowadzone. Dwa lata później Nixon jako jedyny prezydent w historii złożył rezygnację. Pogrążyły go przecieki, które przez miesiące do „Washington Post” wypuszczał jeden z dyrektorów w FBI.
Pion wywiadowczy FBI jest jedną z 17 agencji, które składają się na potężną maszynerię amerykańskiego wywiadu. Ledwie po trzech tygodniach urzędowania prezydent Donald Trump znalazł się ze służbami w stanie wojny. Przecieki wypuszczone – najprawdopodobniej z FBI – do „Washington Post” pogrążyły jednego z jego najbliższych ludzi, wywołały polityczne trzęsienie ziemi i postawiły pytania o przyszłość samego Trumpa w Białym Domu.
(...)
Niezależnie od tego, czy źródła przecieków kierują się interesem osobistym, czy dobrem państwa, większość publikacji opartych na tajnych informacjach miała zbawienny wpływ na amerykańską demokrację. Jednym z najsłynniejszych wycieków w historii było ujawnienie przez Daniela Ellsberga, pracownika związanego z administracją think tanku Rand Corporation, rządowych raportów dotyczących wojny w Wietnamie. Pokazywały, że władza przez lata prowadziła zaplanowaną kampanię okłamywania obywateli. Po ich publikacji Nixon stworzył w Białym Domu oddział tzw. hydraulików, byłych funkcjonariuszy służb, którzy mieli zatykać wszelkie przeciekowe dziury. To oni z jego polecenia w środku nocy wtargnęli do biur w Watergate.
wyborcza.pl
Jest złotym dzieckiem swoich czasów. Jego ojciec, nowojorski deweloper, powtarzał mu w nieskończoność: „Bądź kilerem, będziesz królem”. Donald skrzydła rozwinął w latach 80., w erze Reagana, który w kilerów zapragnął zamienić wszystkich obywateli. Prezydent porwał Amerykanów wizją niespętanego żadnymi ograniczeniami indywidualizmu. Forsował gospodarczy pakiet, którego częścią była m.in. głęboka deregulacja sektora finansowego. Zdemontował postawioną w czasach Roosevelta barierę między bankami komercyjnymi, które zarządzają depozytami objętymi gwarancjami państwa, a bankami inwestycyjnymi, jak Goldman Sachs. Szybko rozmnożyły się coraz bardziej ryzykowne instrumenty inwestycyjne. W 1986 roku brytyjska ekonomistka Susan Strange w książce „Casino Capitalism” napisze: „Zachodni system finansowy w szybkim tempie zaczyna upodabniać się do ogromnego kasyna”.
„The Art of the Deal” Trumpa o kilka miesięcy wyprzedza premierę filmu „Wall Street” Olivera Stone’a, w którym kreowany przez Michaela Douglasa rekin giełdy Gordon Gekko w trzech słowach dokonuje streszczenia tamtej dekady: „Chciwość jest dobra”.
W kolejnym dziesięcioleciu Bill Clinton kontynuuje dzieło luzowania regulacji, a niejaki John Paulson otwiera fundusz hedgingowy, w którym wymyśli najsprytniejszy trik giełdowy w dziejach. Przekona bankierów, że można zarobić miliardy, sprzedając ludziom tanie kredyty mieszkaniowe, których nie mają szans spłacić, a następnie, grając na giełdzie na to, że nie spłacą. Nie spłacili i tysiącami poszli na bruk. Paulson i wielu mu podobnych zgarnęli miliardy. Gospodarka planety stanęła nad przepaścią.
wyborcza.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)