piątek, 31 stycznia 2020


Kim właściwie są Bracia Muzułmanie? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się cofnąć w czasie do 1928 roku w Ismailii, gdzie Hasan al-Banna, egipski działacz religijny, powołał do życia organizację, której celem było przygotowanie gruntu pod stworzenie nowego, prawdziwie muzułmańskiego społeczeństwa. Bracia nie nawoływali jednak do rewolucji. Spokojnie, bez pośpiechu wzywali do tworzenia lepszych muzułmańskich rodzin, lepszego muzułmańskiego społeczeństwa, by wreszcie w rezultacie – kiedyś, w przyszłości – powstało państwo funkcjonujące na podstawie Koranu i szariatu. – Bractwo ma reformatorską, a nie rewolucyjną naturę. Nie chce władzy tylko po to, by ją mieć. Chce jej jako środka, który pozwoliłby zaprowadzić szariat – mówił al-Banna.

W latach 40. Bracia stanowili masowy i wpływowy ruch. Członkami organizacji według różnych szacunków było od pięciuset tysięcy do miliona Egipcjan – a pamiętać trzeba, że Egipt liczył sobie wówczas zaledwie 18 milionów ludności. Popularność Braci wynikała z faktu, że jako jedna z nielicznych w tamtym czasie organizacji dbali o interesy zwykłych ludzi – zakładali szkoły i szpitale, fabryki, organizacje charytatywne. Ich działalność można pod tym względem porównać do tego, co robi libański Hezbollah – z tą różnicą, że aspiracją al-Banny nigdy nie było stworzenie partii politycznej sensu stricto.

Problemy zaczęły się, kiedy w ramach organizacji powstało aktywne skrzydło paramilitarne. Choć nigdy nie należało to do oficjalnej agendy stowarzyszenia, a kierownictwo nie pochwalało stosowania przemocy, od lat 40. XX wieku członkowie Braci angażowali się w wiele aktów przemocy i terroru, w tym zabójstwo pierwszego premiera Egiptu Mahmuda Nakrasziego. Poskutkowało to delegalizacją organizacji w 1948 roku i zleceniem zabójstwa al-Banny rok później.

Śmierć lidera nie położyła jednak kresu istnieniu organizacji. Kiedy al-Banna umierał w Kairze, w szpitalu w Waszyngtonie oczekiwał na operację usunięcia migdałków Sajjid Kutb. Ten filozof i dziennikarz, którzy przebywał w USA na stypendium egipskiego rządu, znał lidera Braci i jego dokonania. Byli rówieśnikami, obaj uczęszczali też – choć w różnym czasie – do kolegium nauczycielskiego Dar al-Ulum (Ziemia wiedzy) w Kairze. Choć wizja politycznego islamu, jaką reprezentowała organizacja al-Banny, była Kutbowi bliska, całe życie trzymał się od Braci z daleka. Zaszły jednak dwie zmiany – śmierć intelektualnego rywala otworzyła mu drzwi do wstąpienia w szeregi stowarzyszenia, a doświadczenie życia w Ameryce, wbrew temu, czego można by się spodziewać, wpłynęło na znaczną radykalizację jego poglądów.

Z dzienników Kutba i jego listów do przyjaciół wynika, że liberalne amerykańskie społeczeństwo raziło go pod wieloma względami. Solą w oku była mu swoboda seksualna i skupienie na wartościach materialnych. Nie odpowiadały mu nawet amerykańskie gusta i smaki oraz zbyt duży luz. „Jestem w restauracji – pisał do przyjaciela w Kairze – i na wprost mnie siedzi młody Amerykanin. Na koszuli zamiast krawata ma obrazek z pomarańczową hieną, a na jego plecach, które powinna okrywać kamizelka, widnieje grafitowy rysunek przedstawiający słonia. Oto tutejszy gust i dobór kolorów. A muzyka?! Zostawmy to na później”.

Sprzeciwiając się brytyjskiej dominacji nad Egiptem, Bracia rozpoczęli współpracę z Ruchem Wolnych Oficerów. Ta wojskowa junta, której przewodził charyzmatyczny młody pułkownik Gamal Abdel Naser, w 1952 roku dokonała przewrotu i obaliła króla Faruka. Po raz pierwszy od ponad dwóch tysięcy lat Egiptem zaczęli rządzić Egipcjanie. Wkrótce jednak się okazało, że wizje Braci i Wolnych Oficerów są w wielu punktach zbyt rozbieżne. Egipt Nasera miał być państwem nowoczesnym, egalitarnym i świeckim, co nie pokrywało się z wyobrażeniami Braci o islamskiej teokracji. Jak pisze Lawrence Wright w fenomenalnym reportażu Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę, spór zaczął się w istocie sprowadzać do pytania, czy społeczeństwo egipskie powinno mieć charakter militarny czy też religijny.

Kutb wrócił do Egiptu w 1951 roku jako autor wydanego podczas jego pobytu w USA dzieła Sprawiedliwość społeczna w islamie, które ugruntowało jego pozycję muzułmańskiego myśliciela. Wstąpił w szeregi Braci Muzułmanów, zostając jednym z ich najbardziej radykalnych ideologów. Początkowo często spotykał się z Naserem, który oferował mu wysokie posady państwowe. Kutb jednak zdecydowanie odrzucał świecki nacjonalizm, jaki reprezentował Naser, i coraz mocniej angażował się w działania Braci, zmierzających ku otwartemu starciu z Naserem.

Konflikt stopniowo eskalował, aż 26 października 1954 roku podczas wiecu Nasera w Aleksandrii jeden z członków Braci oddał w jego kierunku strzały. Żadna z kul nie dosięgła prezydenta, nieudany zamach zapewnił mu za to popularność, jaką nie cieszył się nigdy wcześniej. Naser odsunął Braci Muzułmanów od udziału w rządzeniu państwem, a setki członków organizacji – na czele z Sajjidem Kutbem – wtrącił do więzień. Sześciu spiskowców od razu powieszono, tysiące zesłano do obozów. Mimo to grupa nadal funkcjonowała w świadomości egipskiego społeczeństwa jako populistyczna alternatywa dla reżimu wojskowych, który nie miał nic wspólnego z zapowiadanym państwem opiekuńczym, a w dodatku raz po raz ponosił porażki militarne w potyczkach z Izraelem.

W 1966 roku Kutba i 42 osoby działające pod jego przywództwem postawiono przed sądem. Po trzymiesięcznym procesie ideologa skazano na karę śmierci. Podstawą do skazania była cienka książeczka, którą udało mu się napisać w więzieniu i z pomocą współpracowników wyeksportować na zewnątrz. Kierunkowskazy, zbiór antyzachodnich haseł, komentarzy do islamu, historii świata arabskiego i aktualnej sytuacji w Egipcie, cieszyły się swego czasu wielką popularnością wśród książąt dżihadu na całym świecie. Zaczytywali się w nich m.in. Osama bin Laden i palestyńscy bojownicy. Kutb przyjął wyrok ze spokojem. „Bogu niech będą dzięki – miał oświadczyć. – Przez piętnaście lat prowadziłem dżihad, aż w końcu zasłużyłem na męczeńską śmierć”.

Po śmierci Nasera w 1970 roku obowiązki prezydenta objął, zgodnie z konstytucją, dotychczasowy wiceprezydent Anwar as-Sadat. Ten wykonał ukłon w stronę Braci, doprowadzając do przyjęcia nowej konstytucji z wyraźnymi islamskimi akcentami – szariat został w niej wskazany jako jedno ze źródeł prawa. Kazał także usunąć wartę honorową sprzed mauzoleum Nasera, co stanowiło dla Braci słodką chwilę triumfu. Gest prezydenta okazał się jednak niewystarczający. W 1979 roku, po podpisaniu porozumienia z Izraelem w Camp David, radykalni islamiści oskarżyli prezydenta o zdradę. Nie pomogły wymierzone w nich zmasowane represje – trzy miesiące po podpisaniu traktatu Sadat zginął w zamachu z ręki członka Egipskiego Dżihadu. Władzę w kraju znów objął wiceprezydent – marszałek sił powietrznych Hosni Mubarak.

Rządy Mubaraka, po Naserze i Sadacie, to trzeci akt tego samego dramatu. Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było wprowadzenie stanu wyjątkowego, który trwał nieprzerwanie przez cały okres jego rządów. Początkowo prezydent stosował ostre represje, zbiorowe aresztowania i tortury, których ofiarami byli członkowie organizacji islamskich, w tym Braci Muzułmanów i ich różnorakich odłamów.

Złagodził jednak linię, gdy się okazało, że działania te nie przynoszą spodziewanych rezultatów. W 1984 roku Mubarak ponownie zalegalizował działalność Braci, ale tylko jako organizacji religijnej i dobroczynnej. Skutecznie posługiwał się nią jednak jako straszakiem w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem. Egipt, przywołujący widmo irańskiej rewolucji z 1979 roku oraz będący gwarantem „zimnego pokoju” w regionie dzięki układowi z Izraelem, przez cały okres rządów Mubaraka był odbiorcą gigantycznej pomocy wojskowej od Stanów Zjednoczonych. Miliardy dolarów z Białego Domu były jednym z silnych fundamentów egipskiej dyktatury.

Drugim, wewnętrznym fundamentem była niepisana umowa między państwem a społeczeństwem. W zamian za niezłe warunki życia, jakie zapewniał Egipcjanom reżim, przymykali oko na jego autorytarne zapędy. W miarę jednak jak państwo przestawało wypełniać swoją część zobowiązania, zmagając się ze złożonymi problemami gospodarczymi i znacząco ograniczając subsydia, zanikać zaczęła jego legitymacja. Rząd coraz częściej musiał się uciekać do przemocy. Rosnące niezadowolenie społeczne starali się umiejętnie kanalizować Bracia, którzy w 2005 roku uzyskali rekordową liczbę miejsc w egipskim parlamencie.

krytykapolityczna.pl

Przedsiębiorstwo to jest największą platformą handlową Europy, z obrotem dwukrotnie większym, niż wykazuje dwudziestu kolejnych konkurentów łącznie. Kiedy jego prezes zarabiał w 2017 roku 2,16 miliona dolarów na godzinę, jego pracownicy mieli być wdzięczni za ustawową płacę minimalną, która w Unii Europejskiej wynosi od 1,42 do 11,27 euro za godzinę.

W 2017 roku Amazon miał globalny obrót wielkości około 210 miliardów euro, o 31 procent więcej niż rok wcześniej. Firma zatrudnia na całym świecie ponad 600 tysięcy pracownic i pracowników. Z kapitalizacją na poziomie ponad 730 miliardów euro należy do najbardziej wartościowych spółek notowanych na giełdzie. Zysk przedsiębiorstwa wyniósł około 11 miliardów euro, ale za sprawą układu z luksemburskim nadzorem finansowym w latach 2003–2014 Amazon nie płacił podatków od 75 procent swego obrotu.

Na dłuższą metę ekonomia platformowa zagraża stabilności oraz stanowi budżetów państw, w których koncerny faktycznie zarabiają pieniądze, ale nie płacą podatków. (...)

Szkody dla budżetu to jednak tylko jedna strona medalu. Druga to wyzysk pracowników i niszczenie konkurencji rynkowej przez nieuczciwe praktyki biznesowe. Wreszcie nie bez znaczenia są skutki środowiskowe: od nadmiernego zużycia opakowań po niszczenie zwracanych, zupełnie nowych towarów.

Amazon generuje obroty na cztery sposoby: jako jeden z największych sklepów internetowych, jako organizator zdecydowanie największego rynku online dla stron trzecich, jako jeden z największych oferentów usług sieciowych oraz jako dostawca zamówionych towarów. W przypadku niektórych grup produktów koncern jest tak silny, że niezależni sprzedawcy zdani są na rynek Amazona, aby w ogóle móc dotrzeć do klientów. Wiele wskazuje na to, że Amazon stosuje rozmaite strategie, aby samą swą rynkową siłą wypierać innych z rynku, np. przez oferowanie kopii produktów czy zaniżanie cen.

Sprzedawcy stawiają jednak opór. W efekcie licznych skarg toczy się obecnie kilka postępowań przeciw Amazonowi w sprawie konkurencji. Niemiecki Urząd Antymonopolowy już w 2018 roku otworzył postępowanie w sprawie takich nadużyć, a rok później poszedł w jego ślady austriacki Federalny Urząd Konkurencji. Jak jednak mają się sprawy z zatrudnionymi w firmie?

Gwałtowny wzrost Amazona dokonuje się kosztem pracowników oraz systemów zabezpieczenia społecznego w krajach, gdzie funkcjonuje. Według raportów międzynarodowej organizacji zrzeszającej związki zawodowe sektora usług, UNI Global Union, strategia koncernu opiera się na brutalnej pracy na akord, wykonywanej pod stałą kontrolą z zastosowaniem najnowocześniejszych technik nadzoru. W czasie 10-godzinnej zmiany zatrudnieni przechodzą od 16 do 20 kilometrów i przenoszą łącznie 50 ton kartonów dziennie. Oczekuje się od nich, że w ciągu godziny odprawią 300 paczek; przerwy w pracy często ledwie starczają na wyjście do toalety. W ciągu trzech lat wskutek wypadków lub przeciążenia pracą tylko w jednym zakładzie Amazona 600 razy wzywano karetki pogotowia. 87 procent zatrudnionych odczuwało trwałe bóle spowodowane wykonywanymi w pracy czynnościami.

(...)

Im większa jednak siła rynkowa przedsiębiorstwa, tym łatwiej mu wymuszać własne (nieuczciwe) warunki na kontrahentach. Dlatego Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej przewiduje zakaz nadużywania dominującej pozycji na rynku. To dość oczywiste, że Amazon ze względu na swą potrójną funkcję – rynku obrotu, sprzedawcy i dostawcy – ma dominującą pozycję, a w handlu internetowym jego udział w rynku wynosi już ponad 50 procent. Przez efekt sieciowy oraz przewagę skali firma winduje swą pozycję jeszcze bardziej i wypiera konkurentów wedle reguły „zwycięzca bierze wszystko”. To oczywiście fatalny trend z punktu widzenia pozostałych uczestników rynku, jak również osób zatrudnionych w tej firmie. Dzięki pozycji monopolisty łatwo jest Amazonowi łamać strajki na rzecz przyzwoitych płac przez wynajem pracowników agencyjnych lub przenoszenie zakładów do innych państw członkowskich UE, gdzie płaca minimalna jest niższa.

krytykapolityczna.pl

Nie jest tajemnicą, że od wielu lat wielki biznes nie ma najlepszej prasy. Badania pokazują, że młodzi ludzie na całym niemal świecie są raczej anty-kapitalistycznie nastawieni, a duże korporacje traktują często jako zło wcielone. Nawet w USA – kolebce kapitalizmu korporacyjnego – badania naukowców z Harvard University pokazały, że tylko 42 proc. osób w wieku od 19 do 29 lat popiera kapitalizm (51 proc. go nie popiera). Z ankiety instytutu Gallupa przeprowadzonej wśród Amerykanów w 2016 r. wynika, że wielkie korporacje nie cieszą się zaufaniem społecznym – gorzej niż one postrzegany jest jedynie Kongres (stąd zapewne wielka popularność amerykańskiego serialu z gatunku dramatu politycznego „House of Cards”). Obserwując wypowiedzi i zachowania niektórych naukowców, można dojść do wniosku, że na uniwersytetach rozpoczęła się – i to już dawno – pełzająca marksistowska rewolucja.

Wiele śmiałości pokazał więc znany amerykański ekonomista i publicysta, profesor George Mason University Tyler Cowen, publikując „Big Business: A Love Letter to an American Anti-Hero” (St. Martin’s Press, 2019). Jak sam pisze we wstępie: „Biznes stał się niedoceniany. Napisałem więc książkę na pierwszy rzut oka kontrariańską, która wcale taką w istocie rzeczy nie jest. […] Biznes produkuje większość rzeczy i usług, które wszyscy konsumujemy. Poza tym daje nam pracę. Bez wielkiego prywatnego biznesu nie mielibyśmy statków, pociągów, samochodów, elektryczności, wielu produktów spożywczych, wielu leków, telefonów, książek i wielu, wielu innych przydatnych rzeczy oraz usług.”

Zdaniem autora „Big Business”, za spaczony obraz wielkiego biznesu odpowiedzialne są głównie media. „Chodzi o to, że media – nie tylko telewizja, ale także blogi czy media społecznościowe – prezentują głównie ciemną stronę rzeczywistości korporacyjnej. Skandale korupcyjne, seksualne czy wszelkiego innego rodzaju – ostatnio ich synonimem stały się nazwy takich firm, jak Theranos, Volkswagen czy Wells Fargo – to jest to, o czym słyszy odbiorca mediów. Nie słyszy on natomiast o wielkich sukcesach prywatnych firm. A takich nie brakuje. Największym z nich jest to, że codziennie pomagają one podnosić poziom życia nas wszystkich. […] Nawet tak wybitni publicyści jak na przykład Rana Foroohar nie unikają pejoratywnych określeń odnośnie takich przedsiębiorstw, jak Google, Amazon, Apple czy Facebook. Tymczasem te korporacje Big Tech zaoferowały całemu światu rewolucyjne rozwiązania za śmieszną wręcz cenę, która czasami wynosi zero” – zwraca uwagę prof. Cowen. I dodaje, że wielce niepokojące jest pojawienie się i wzrost popularności takich jawnie anty-kapitalistycznych mediów, jak „The Jacobin”.

Według Tylera Cowena wielki biznes nie tylko dostarcza rzeczy materialnych, czy związanych z ogólnie i szeroko pojmowaną sferą profanum, ale także propaguje szlachetne wartości. Zdaniem autora „Big Business” nie ma rozwoju wielkich korporacji bez właściwej jakości zarządzania. A nie ma zarządzania na poziomie bez zaufania. „Zaufanie pozwala na decentralizację procesu decyzyjnego. Dzięki temu menedżerowie stojący na szczycie korporacyjnej hierarchii nie stają się hamulcowymi. Firma oparta na zaufaniu może rozwijać się szybko i być bardzo fleksybilna” – wskazuje profesor George Mason University.

Mało tego. Prof. Cowen uważa, że wielki biznes przyczynia się pośrednio do upowszechniania się takich wartości, jak miłość, przyjaźń czy kreatywność. „Firmy takie jak McDonald’s, General Electric czy Procter & Gamble wprowadziły wspólną opiekę zdrowotną dla par jednopłciowych wiele lat przed tym, jak Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa homoseksualne. Z kolei Apple, Pfizer czy Microsoft opowiadały się za prawami osób transpłciowych. Wielki biznes nie chce, by jakakolwiek grupa osób była dyskryminowana. Chęć maksymalizacji zysku w czasach social media powoduje, że korporacje muszą być wzorem inkluzywności i tolerancji” – stwierdza autor „Big Business”. Poza tym, jak wskazuje prof. Cowen, korporacje dają ludziom okazję do interakcji z innymi ludźmi o podobnych poglądach, inteligencji, umiejętnościach czy kodzie kulturowym. „Połowa Amerykanów przyznaje, że ma w pracy serdecznych przyjaciół” – podkreśla naukowiec.

Prof. Cowen uważa, że amerykańskie wielkie korporacje były i są szczególnie efektywne na tle konkurencji z innych regionów świata głównie dzięki mechanizmowi „kreatywnej destrukcji”. Chodzi o to, że w USA gra jest ostra – najsłabsi szybko wypadają z rynku, brutalnie weryfikowani przez bezwzględnych klientów, nie znajdując oparcia w państwie. Inną zaletą amerykańskiego kapitalizmu jest – według Cowena – umiejętne kierowanie strumieniem najzdolniejszej siły roboczej. „Ameryka jest wyjątkowo dobra w łączeniu talentów i wyciskaniu z nich maksa, dla dobra firm i dla dobra klientów tychże firm” – uważa naukowiec.

obserwatorfinansowy.pl

William H. Dow, Anna Godoy, Christopher A. Lowenstein i Michael Reich przygotowali pracę „Can Economic Policies Reduce Deaths of Despair?” (Czy polityka ekonomiczna może redukować liczbę tragicznych śmierci?). Autorzy zwracają uwagę, że od 2014 r. spada w USA oczekiwana długość życia, odwracając, trwający wiek, trend wydłużania średniej długości życia.

Spadek oczekiwanej długości życia wynika z tzw. „śmierci z desperacji” czy zgonów będących wynikiem nadużywania alkoholu, narkotyków i samobójstw, które głównie dotyczą Amerykanów bez ukończonych studiów. Autorzy postanowili sprawdzić, jak na tę charakterystykę wpływały zmiany w wysokości płacy minimalnej oraz tzw. zarobionych kredytów podatkowych (ang. Earned Tax Credit – ETC – rodzaj ulgi podatkowej dla osób z niższymi zarobkami). Wykorzystali do tego dane z lat 1999-2015.

I okazuje się, że wzrost płacy minimalnej o 10 proc. powoduje spadek samobójstw nie związanych z zażywaniem narkotyków wśród osób bez wyższego wykształcenia o 3,6 proc. Wskaźnik ten spada aż o 5,5 proc. gdy ulga podatkowa ETC rośnie o 10 proc. Autorzy wyliczają, że podniesienie zarówno płacy minimalnej, jak i ulgi podatkowej o 10 proc. zapobiegłoby 1230 samobójstwom rocznie.

obserwatorfinansowy.pl