piątek, 22 września 2023



Władze lokalne musiały wydać miliardy dolarów na masowe testy i blokady, aby wyegzekwować kampanię prezydenta Xi Jinpinga na rzecz zerowej epidemii Covid-19. Kryzys na rynku nieruchomości, który spowodował gwałtowny spadek sprzedaży gruntów, pozbawił je głównego źródła przychodów.

(...)

Jednak zadłużenie władz regionalnych Chin pozostaje rosnącym ryzykiem dla drugiej co do wielkości gospodarki świata. Willy Lam, starszy pracownik waszyngtońskiego think tanku The Jamestown Foundation, szacuje, że całkowita kwota zadłużenia może wynieść od 9 do 12 bilionów dolarów, włączając tak zwany „ukryty dług” emitowany przez lokalne instytucje finansowe. Pojazdy te to podmioty prawne utworzone przez chińskie miasta w celu obejścia ograniczeń zaciągania pożyczek nałożonych przez rząd centralny w Pekinie. Często wykorzystuje się je do kierowania środków finansowych na projekty infrastrukturalne.

Lam powiedział CNN, że sytuacja wydaje się „wymykać spod kontroli”.

„Połowa dochodów generowanych przez samorządy przeznaczana jest na spłatę odsetek od zadłużenia” – powiedział. „Muszą korzystać ze wszystkich sposobów, aby zdobyć pieniądze: stąd surowe kary na restauracje i inne firmy”. W czerwcu trzy restauracje w Szanghaju zostały ukarane grzywną w wysokości 5000 juanów (685 dolarów) każda, za serwowanie bez pozwolenia posiekanego ogórka na zimnym makaronie, co wywołało zamieszanie.

(...)

Jak podaje państwowy dziennik Jiemian, w maju kierowcy ciężarówek w środkowej prowincji Henan kwestionowali dokładność wag pomostowych używanych do sprawdzania pojazdów i ich ładunku, po tym jak byli wielokrotnie karani grzywnami za przekroczenie limitów .

Jeden z kierowców skarżył się, że w ciągu dwóch lat otrzymał 58 mandatów na łączną kwotę 275.000 juanów (37.687 dolarów). Urzędnik lokalnego wydziału transportu powiedział, że po trzech latach pandemii „w każdym hrabstwie zabrakło pieniędzy”. „Musimy więc właściwie egzekwować prawo i nakładać kary, które powinny zostać nałożone” – powiedział urzędnik.

Jak wynika z artykułu zamieszczonego na stronie internetowej rządu centralnego, w zeszłym roku inspektorzy rządu centralnego odkryli, że urzędnicy w mieście Huizhou na południu kraju sfabrykowali dowody, na podstawie których mogli nałożyć surowe kary na kierowcę ciężarówki za wyrzucanie odpadów budowlanych.

Jak wynika z analizy ich budżetów przeprowadzonej przez Yuekai Securities, co najmniej 15 chińskich miast odnotowało co najmniej 100% wzrost dochodów generowanych z grzywien i konfiskat w 2021 roku. Największy wzrost o 151% w porównaniu z rokiem poprzednim odnotowało miasto Nanchang na południu, a najwięcej – 4,38 miliarda juanów (600 milionów dolarów) w Qingdao na wschodzie. „Kary są w zasadzie wyrazem desperacji miejscowości znajdujących się w trudnej sytuacji fiskalnej” – powiedział Logan Wright, dyrektor ds. badań rynków chińskich w Rhodium Group. „Samorządy lokalne są odpowiedzialne za większość usług społecznych w Chinach, ale nie mogą zmieniać stawek podatków ani części pobieranych podatków”.

Dodał, że całkowita kwota podatków pobieranych przez chiński rząd w stosunku do wielkości gospodarki stale spada od 2015 r.

Pandemia pogorszyła sytuację. Jak wynika z analizy CNN opartej na statystykach rządowych, całkowite dochody podatkowe na wszystkich szczeblach administracji spadły w 2022 r. o 3,5% w porównaniu z rokiem poprzednim, co stanowi największy spadek od czasu reformy systemu podatkowego w Chinach w 1993 r.

Wydaje się, że rząd centralny był zszokowany wzrostem kar nakładanych przez władze lokalne. W zeszłym roku Pekin wydał dyrektywę zabraniającą samorządom lokalnym nakładania „arbitralnych kar” w celu generowania dochodu i wysłał zespoły inspekcyjne, aby sprawdziły, czy polityka jest przestrzegana.

Ale problem nie zniknął. Premier Li Qiang, który objął urząd w marcu, powiedział w lipcu, że rozprawi się z „arbitralnymi oskarżeniami i arbitralnymi karami finansowymi” nakładanymi na prywatne firmy.

cnn.com

Według doniesień prasowych doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan spotkał się w weekend z chińskim ministrem spraw zagranicznych Wang Yi na Malcie. To kolejna próba ustabilizowania stosunków amerykańsko-chińskich przed możliwym spotkaniem Joe Bidena i Xi Jinpinga w listopadzie na marginesie szczytu Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (Asia-Pacific Economic Co-operation, APEC).

Sullivan i Wang spotkali się już na podobnym tajnym (jak widać nie do końca) spotkaniu w Wiedniu cztery miesiące temu, co umożliwiło wznowienie bezpośrednich kontaktów między stronami.

W tej chwili wciąż nie wiadomo jednak, czy Xi Jinping w ogóle pojedzie do San Francisco na szczyt APEC. Xi zrobił unik i nie pojechał na szczyt G20 do New Delhi. Wydaje się, że jednym z powodów była konieczność uniknięcia spotkania z Bidenem – inny to niechęć do dowartościowania gospodarzy.

Rok temu Chińczycy odnieśli sukces propagandowy na szczycie G20 na Bali i już wielu pisało, jak to kończy się rywalizacja chińsko-amerykańska. Oczywiście, jak było to łatwe do przewidzenia, nic takiego się nie stało. Nie da się też drugi raz sprzedać zachodnim politykom ściemy planem pokojowym. W efekcie Xi pojechał na inspekcję do Heilongjiang.

Moim zdaniem, Xi nie pojedzie też na szczyt APEC, jeżeli nie uda się Wang Yi wytargować jakiś realnych ustępstw ze strony Waszyngtonu. Na razie nie widzę na to szans. Zwłaszcza, że kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych nabiera tępa. Trudno też w tej chwili ocenić, na ile problemy wewnętrzne ograniczają Xi możliwości podróżowania. Były minister spraw zagranicznych Qin Gang został usunięty ze stanowiska bez wyjaśnienia w lipcu, a pod koniec sierpnia zniknął z pola widzenia opinii publicznej również minister obrony Li Shangfu. Rośnie liczba plotek na temat powodów tych dysparycji, ale nawet jeżeli większość z nich to bzdury, to i tak Xi ma wiele na głowie. Dlatego potrzebuje sukcesu, ale czy Biden mu go da?

zawielkimmurem.net


Ze wsi Tofiłowce na modlitwę w cerkwi w Narodzenie Przenajświętszej Bogurodzicy przyjechało też małżeństwo w średnim wieku. W postrzeganiu granicy żona nie odczuwa różnicy w porównaniu do tego, co było 20 lat temu. Mąż wtrąca, że im te mundury nie przeszkadzają, ale po chwili komentuje nieco inaczej.

— Tu przed szkołą stały rosomaki, a one pędzą, nie wiadomo z jaką szybkością — stwierdza, co widział.

— Hałas, kurz, nieostrożność, trzeba było na nie uważać — przerywa mu żona.

— A w ogóle, to nie żołnierze są winni, tylko rząd, że tych uchodźców ściągnął i to dużo wcześniej przed aferą wizową. Oni z Białorusi idą, a to nie trzeba się kłócić z sąsiadem, tylko dochodzić do porozumienia, a nie "my siła, my siła". Tego ogrodzenia by nie trzeba było stawiać. Trzeba było rozmawiać, a nie drażnić i sankcje na Łukaszenkę nakładać za sfałszowane wybory — w kontrze tłumaczy mąż.

Żona stanowczo stwierdza, że żadnego niebezpieczeństwa tu nie ma. Osobiście migrantów nie spotkała, choć mieszka w strefie nadgranicznej. Od czasu do czasu widzi śmigłowiec przelatujący nad głową.

— Mur postawili, a ludzie cały czas przechodzą. Rząd twierdzi, że zrobili dobrze, a oni nic nie zrobili, bo idzie jeszcze więcej ludzi — i tu żona dopowiada do słów męża, że to druga strona pomaga, bo gdyby nie to, to nie byłoby przekroczeń granicy.

Mąż kwituje: — To nie tylko o nas chodzi. Wojsko się męczy, policja się męczy, Straż Graniczna to samo. Przedtem był spokój, a teraz ile oni rozbiją rodzin przez to, że tutaj wojskowi siedzą miesiącami. Co oni, poszczą? Wcale nie. I to tylko rządzących wina.

onet.pl

- Rosja trzyma się strategii, którą obrała, czyli destabilizowania Ukrainy, a teraz także szantażu żywnościowego wobec Zachodu - ocenia fiasko rozmów o tzw. porozumieniu zbożowym między dwoma przywódcami prof. Agnieszka Legucka. - Wywołanie klęski głodu w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie mogłoby wywołać potężną falę migracji do Europy z ogarniętych nią krajów, czego w Unii Europejskiej bardzo się obawiają. Blokada eksportu ukraińskiej żywności drogą morską zwiększa też napięcia na linii Ukraina - Polska, co widzieliśmy w ostatnich miesiącach. Kreml mocno gra na to od dłuższego czasu - dodaje analityczka ds. Rosji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).

Putin testuje Zachód domagając się szeregu ustępstw za powrót do tzw. porozumienia zbożowego. Kreml oczekuje m.in. przywrócenia do bankowego systemu SWIFT Rosyjskiego Banku Rolnego oraz zniesienia zachodnich utrudnień w dostępie do światowych rynków dla rosyjskich produktów rolnych. Putin zapewnił, ze gdy tylko warunki te zostaną spełnione, Rosja "będzie gotowa rozważyć odnowienie tzw. porozumienia zbożowego".

Rosyjski dyktator nie mówi jednak całej prawdy. Ani rosyjska żywność, w tym produkty rolne, ani nawozy nie są objęte zachodnimi sankcjami. Tylko w 2022 roku Rosja wyeksportowała rekordowe ilości pszenicy. Kreml i eksporterzy produktów rolnych tłumaczą jednak, że zachodnie sankcje w obszarach płatności, logistyki i ubezpieczeń mocno utrudniły dostawy rosyjskich produktów na światowe rynki.

- W całej awanturze o tzw. porozumienie zbożowe nie chodzi o to, kto na nim zyskiwał, ale o ceny. Kiedy Rosja wycofała się z umowy, ceny żywności na światowych rynkach wystrzeliły w górę. Kremlowi w to graj - tłumaczy prof. Agnieszka Legucka.

Nie można też zapominać o wojennym aspekcie całej sytuacji. Na umowie zdecydowanie bardziej zyskiwała Ukraina niż Rosja. Z perspektywy Kremla opłacalnym było więc wycofanie się z niej i zadanie bolesnego ciosu ukraińskiej gospodarce, która w czasie wojny opiera się głównie na eksporcie żywności. Zwłaszcza, że mając militarną kontrolę nad basenem Morza Czarnego Rosja może bez problemów eksportować drogą morską swoje produkty.

Odmawiając powrotu do stołu negocjacyjnego Putin upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu. Jednocześnie nadal utrzymuje Ukrainę w bardzo niekomfortowym położeniu, a z drugiej strony nie pozwolił Turcji osiągnąć spektakularnego sukcesu dyplomatycznego, który wzmocniłby pozycję Ankary w regionie. - Rosja chce iść na eskalację, a nie na porozumienie - nie ma wątpliwości prof. Legucka z PISM.

Turcja będzie natomiast musiała obejść się smakiem. Dyplomatyczna misja Erdogana spełzła na niczym. - To z pewnością cios dla tureckiej dyplomacji, bo świat, zwłaszcza Zachód, liczył, że Turcja zdoła przekonać Putina. Bez tego porozumienia, a jednocześnie zacieśniając gospodarcze relacje z Rosją, Turcja traci punkty i na najbliższym szczycie G20 może usłyszeć wiele trudnych pytań - uważa Adam Michalski, ekspert ds. Turcji z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW).

Jego zdaniem, kompromisu w kwestii eksportu ukraińskiego zboża drogą morską między Zachodem a Rosją już nie będzie. - Z punktu widzenia Rosji brak tzw. umowy zbożowej jest lepszy niż warunki tamtego porozumienia, które bardziej wspierało Ukrainę niż Rosję. Dzisiaj Kreml jest już o to doświadczenie mądrzejszy - mówi w rozmowie z Interią.

Chociaż próby odnowienia tzw. porozumienia zbożowego spełzły na niczym, Erdogan nie wyjechał z Soczi z pustymi rękami. Wręcz przeciwnie. Na uwagę zasługują zwłaszcza dwie kwestie omówione przez tureckiego i rosyjskiego przywódcę. Pierwszą jest budowa hubu gazowego w Turcji, dzięki któremu Rosja mogłaby znacznie łatwiej sprzedawać swój surowiec krajom z regionu albo nawet szerzej - z całego świata. Po powrocie do Turcji Erdogan stwierdził, że w grę wchodzi nie tylko budowa hubu gazowego, ale energetycznego, w którym sprzedawany byłby nie tylko rosyjski gaz, ale także węgiel i ropa naftowa. Z kolei Kreml chciałaby utworzyć w Turcji centrum finansowe, które nadzorowałoby i organizowało sprzedaż rosyjskich surowców.

-  Efektem tego byłoby przynajmniej częściowe omijanie przez Rosję zachodnich sankcji - nie ma złudzeń Adam Michalski. Podkreśla, że "Turcja i Rosja są mocno zainteresowane współpracą energetyczną". - Turcja widzi potężne zyski z pośrednictwa w obrocie rosyjskimi surowcami i jest bardzo zainteresowana takim rozwiązaniem - mówi w rozmowie z Interią.

Na energetyce snucie rosyjsko-tureckich wizji biznesowych się jednak nie skończyło. Putin stara się też skusić Erdogana do wspólnego handlu rosyjskim zbożem i żywnością. Rosja zobowiązała się wysyłać do Turcji 1 mln ton swojego zboża, z którego Turcja wytwarzałaby mąkę i wysyłała ją do Kataru, gdzie byłaby ona sprzedawana krajom afrykańskim. Rząd Erdogana jest niezwykle zainteresowany rolą "żywnościowego brokera".

- Tutaj chodzi o potencjalnie gruby pieniądz, który Turcja mogłaby zarobić na sprzedaży zagranicą rosyjskiego zboża i żywności - ocenia Adam Michalski z OSW. Dodaje, że włączenie do przedsięwzięcia Kataru jest nieprzypadkowe, bowiem to wieloletni zaufany partner Turcji, z którym Ankara ma wyśmienite relacje. Kluczowy jest jednak efekt końcowy całego planu. Ten jest natomiast taki, że odbiorcy rosyjskiego zboża płaciliby za nie w dolarach, które najpewniej byłyby deponowane na katarskich kontach (w praktyce należących do Kremla). Dolarach, do których Rosja po inwazji na Ukrainę ma odcięty dostęp.

- Potencjalnie umożliwiłoby to częściowe wymknięcie się Moskwy spod zachodnich sankcji - analizuje Adam Michalski. I dodaje: - Aktualna umowa Turcji z Rosją to początkowy element testowania, jak tego rodzaju mechanizmy mogą działać. Jeśli pozwoliłyby one Rosji omijać sankcje, a Turcji zarabiać dodatkowe, wysokie marże, to w przyszłości zobaczylibyśmy zapewne tego rodzaju przedsięwzięcia na znacznie większą skalę.

Ambitne plany wspólnych rosyjsko-tureckich przedsięwzięć gospodarczych, także pomagających Kremlowi ominąć zachodnie sankcje, rodzą poważne pytanie o wiarygodność Turcji jako sojusznika w ramach NATO.

Prof. Agnieszka Legucka zwraca uwagę na dużą koniunkturalność tureckiej polityki oraz to, że "Ankara chce jednocześnie handlować z Rosją i wymuszać różne ustępstwa na Unii Europejskiej i Stanach Zjednoczonych". - Erdogan ma predyspozycje i chęci, żeby pełnić rolę stabilizatora w regionie, co mógłby potem pokazać w krajowej polityce jako wielki sukces swojej dyplomacji. Z racji swojego położenia i historii, Turcja uważa, że może łączyć wiele interesów, państw czy nawet regionów, jednak w rzeczywistości zawsze dba o swoje interesy i cele - dodaje analityczka z PISM.

Adam Michalski z OSW podkreśla, że Turcja jest "trudnym do uchwycenia partnerem i takim już pozostanie". Do tego partnerem "mocno transakcyjnym". - Czasami bardziej przechyla się w stronę Zachodu i jest lojalnym sojusznikiem, a czasami podtrzymuje relacje, które dają Zachodowi argumenty, żeby mieć co do tego poważne wątpliwości - diagnozuje.

Jego zdaniem mocne powiązania polityczne i gospodarcze Turcji z Zachodem dają jednak Zachodowi możliwość skutecznego wpływania na rząd w Ankarze - czy to groźbą sankcji, czy metodą kija i marchewki. - Jednocześnie Zachód wie, że Turcja jest zarówno problemem, jak i atutem w rozgrywce z Rosją. Jest też jednak stabilizatorem całego regionu, co widzieliśmy chociażby przy okazji kryzysu uchodźczego - dodaje Michalski. I zapewnia, że liderzy Zachodu nie są co do postawy i celów Turcji naiwni, więc Erdoganowi trudno będzie ich zaskoczyć.

businessinsider.com.pl

– Jaki był główny cel operacji Azerbejdżanu w Karabachu?

– Głównym celem była ostateczna likwidacja separatystycznego państwa Karabachu i jego integracja w skład Azerbejdżanu. Myślę, że sukces militarny spowodował, że Azerowie mogli swoje cele bardzo maksymalnie potraktować. Gdyby im nie poszło, to celem byłoby osłabianie Karabachu. Innym, długofalowym celem było dociśnięcie Armenii, by zakończyć w sposób korzystny dla Azerbejdżanu negocjacje o normalizacji relacji między oboma państwami. Obydwa te cele Azerbejdżan realizował co najmniej od czasu drugiej wojny karabachskiej w 2020 roku.

– Czy te cele są już całkowicie osiągnięte? Mamy informacje o kapitulacji Karabachu, o wycofaniu sił zbrojnych Armenii (jak twierdzi Baku) z Karabachu. Czy skończy się na obecnej fazie konfliktu?

– Armenia zaprzeczała, że ma swoje siły w Karabachu i była w tym dość wiarygodna. Tak czy inaczej, Azerowie rozbili siły ormiańskie w Karabachu. Wczoraj miały one składać broń i opuszczać pozycje, dzisiaj pojawiły się informacje o wjeździe azerbejdżańskich sił zbrojnych do Stepanakertu (stolicy samozwańczej republiki Karabachu). Wciąż jednak dochodzi do starć, część wojskowych otwarcie odżegnała się od kapitulacji. Z drugiej strony, Ormianie z Karabachu nie mają środków ani woli, by prowadzić dalej konwencjonalną wojnę, pełne uspokojenie sytuacji nie jest jednak przesądzone. W tym momencie, kiedy rozmawiamy, trwają rozmowy między Azerami i przedstawicielami karabachskich Ormian. Rozmowy te zgodnie z założeniami Baku mają definiować warunki dalszej obecności Ormian w Karabachu. Cały kontekst pokazuje, że byłaby to faktyczna i w zasadzie bezwarunkowa kapitulacja.

Ostatecznego porozumienia wciąż nie podpisano, rozmowy zapewne będą kontynuowane. Ilham Alijew, prezydent Azerbejdżanu, ogłosił, że została przywrócona integralność terytorialna jego państwa.

– Co to faktycznie oznacza, czy Karabach zostanie włączony w skład Azerbejdżanu? Co z ormiańską ludnością? Czy to będzie wysiedlenie, jakaś forma czystek etnicznych?

– To dziś fundamentalne pytanie. Wszystko wskazuje na to, że dojdzie do masowego eksodusu ludności ormiańskiej obawiającej się przyszłości pod rządami azerskimi. Jednym z tematów rozmów, które się toczą teraz, jest kwestia warunków ewakuacji ludności cywilnej z Karabachu do Armenii. Azerowie już sygnalizowali, że jest część osób, które uznają za dalece niepożądane i wrogie i np. pojawiały się dwie opcje: albo wyjadą, albo mają być wydanie władzom Azerbejdżanu jako oskarżeni o zbrodnie wojenne. Władze z Baku przekonują jednocześnie, że są zainteresowane, by ludność ormiańska została w Karabachu i będzie miała pełnię praw, jako obywatele Azerbejdżanu. To znaczy, że nie przewidują dla nich żadnych specjalnych praw związanych ze statusem mniejszości, nie mówiąc o autonomii. To jest jasny komunikat wzmacniający chęć wyjazdu wśród Ormian. Zakładam, że większość z nich ucieknie. Zapewne jakaś niewielka część Ormian zostanie. W rozmowach pokojowych biorą udział przedstawiciele rosyjskiego kontyngentu w Karabachu i skłonny jestem zakładać, że Rosjanie są zainteresowani, by jakaś niewielka część Ormian została, by mieli kogo chronić i pozostawić kontyngent. Taka niewielka społeczność byłaby takim swojego rodzaju rezerwatem, pokazującym, że Azerbejdżan nie prowadził czystek. Trochę by to przypominało sytuację z Bośni czy Kosowa, gdzie pozostały nieliczne diaspory Serbów.

– Czy możliwa jest azerbejdżańska akcja kolonizacyjna?

– Tak, Azerbejdżan sygnalizował już wcześniej tego typu wolę. Przez 30 lat na terenie Azerbejdżanu utrzymywane były obozy azerskich uchodźców wygnanych przez Ormian z Karabachu (z czasów I wojny z początku lat 90. ), żeby ta ludność się nie rozpłynęła po kraju, właśnie po to, by miał kto wracać do odzyskanego Karabachu. Azerowie w ostatnim czasie wykonali wiele spektakularnych inwestycji na terenach Karabachu, które zajęli w czasie II wojny trzy lata temu – budowali drogi, szkoły, by zachęcać ludność azerską do osiedlania się tam. Na pewno będzie akcja kolonizacyjna. Na pewno będzie bardzo widowiskowa. Natomiast nie spodziewam się, by kolonizacja miała charakter żywiołowy i masowy.

– Jakim czynnikiem w wewnętrznej polityce Armenii mogą się stać „wypędzeni” i jaką rolę w ogóle odegra utrata Karabachu, zwłaszcza jak wpłynie na pozycję Nikola Paszyniana?

– Sytuacja w Armenii jest niezwykle napięta. Kwestia Karabachu przez 30 lat definiowała dyskusję polityczną w Erewaniu. Obecne władze zrobiły dużo, by się od kwestii Karabachu odciąć. I dzisiaj przeciwnicy rządu zarzucają Nikolowi Paszynianowi zdradę. W Erywaniu trwają trzeci dzień protesty. Dodajmy, ze również protesty antyrosyjskie. Masowy napływ uchodźców, weteranów do Armenii dodatkowo tę sytuację podgrzeje. Dodajmy, że  w Karabachu ma swoje oparcie opozycja, tzw. klan karabachski, który długo rządził Armenią. Groźba obalenia Paszyniana z błogosławieństwem Rosji jest duża, ale wcale nie przesądzona.

– Czy możliwa jest eskalacja konfliktu poza obszar Karabachu i np. przerodzenie się go w wojnę Azerbejdżanu z Armenią?

– Uważam, że to jest bardzo mało prawdopodobne. Baku obecnie zależy na utrzymaniu Paszyniana przy władzy i podpisaniu politycznego porozumienia z Armenią na warunkach korzystnych dla Azerbejdżanu. W ten sposób Baku skonsumuje politycznie zwycięstwo i wzmocni pozycję na Kaukazie. Gdyby Paszynian został obalony ryzyko incydentów i siłowych rozwiązań ze strony Armenii, byłoby zdecydowanie większe.

– Pojawiały się w mediach sugestie, że operacja militarna Azerbejdżanu była w jakiś sposób uzgadniana z Rosją. Brzmi to dość mało prawdopodobnie, choć Baku mogło sondować, jak zareaguje Moskwa. Rosja zyskuje czy traci na azerskim zwycięstwie? Jaka będzie przyszłość wpływów rosyjskich w tym regionie?

– Trudno mi sobie wyobrazić, by Rosja dokładnie wiedziała wszystko o azerskiej operacji i była zainteresowana jej przeprowadzeniem. Natomiast na pewno była sondowana i nie była zaskoczona. I na pewno strona azerska dbała, by unikać bezpośredniej konfrontacji z rosyjskimi wojskami w Karabachu. Zapewne Recep Tayyip Erdoğan rozmawiał o tym z Putinem w Soczi dwa tygodnie temu. Rosja bezwzględnie straciła na Kaukazie. Straciła twarz. Okazała się niewiarygodnym protektorem Ormian. I niewiarygodnym gwarantem porozumień karabachskich. Jako minimum Rosjanie będą chcieli zachować pozycję obrońcy tej niewielkiej ludności ormiańskiej, która pozostanie w azerskim Karabachu. To bardzo słabe zachowanie twarzy, porażka Rosji jest oczywista. Polem działania Rosji może być natomiast doprowadzenie do upadku Paszyniana i dojścia do władzy w Armenii sił prorosyjskich. W ten sposób spowolniłaby erozję swoich wpływów na Kaukazie.

– Jeśli Rosja traci, to kto zyskuje? Turcja, Iran, Zachód?

– Bez wątpienia Turcja wygrywa. Iran traci – prowadził politykę proormiańską i bezskutecznie próbował neutralizować tureckie wpływy. Iran ma również u siebie sporą mniejszość azerską i obawia się tendencji separatystycznych. Dziś Iran nie ma nic do powiedzenia w ważnym dla siebie regionie. Wzrosła natomiast pozycja Turcji, która w sposób właściwie niezauważalny przez 3o lat zbudowała swoje wpływy na Kaukazie za pośrednictwem Azerbejdżanu. Gdyby doszło do porozumienia pokojowego Azerbejdżanu i Armenii za pośrednictwem Turcji, to de facto Armenia stanie się protektoratem tureckim. Bo bezpieczeństwo Armenii będzie zależało od Turcji, a nie od Rosji.

– A miękka siła UE i dyplomacja USA?

– W ostatnim czasie rola polityczna UE i USA rosła. Przez ostatnie dwa lata proces pokojowy między Azerbejdżanem a Armenią trwał pod auspicjami USA i UE. UE okazała się sprawnym i aktywnym graczem, kiedy rok temu szybko stworzyła misję pokojową na granicy Armenii i Azerbejdżanu, gdzie doszło do gwałtownej eskalacji walk. Jeżeli dojdzie teraz do porozumienia pokojowego i Paszynian utrzyma władzę, to jest to potężna przestrzeń dla UE i USA, by uczestniczyć w procesie pokojowym i być czynnikiem stabilizującym. Jeśli w Armenii dojdzie do zmiany władzy i nie będzie porozumienia, to Zachód wypadnie z gry, a wszystkie problemy będą uzgadniane przez Azerbejdżan, Turcję i możliwe, że w porozumieniu z Rosją. Dzisiaj jesteśmy w takim trudnym i delikatnym momencie, kiedy decyduje się, czy uda się utrzymać w miarę stabilną sytuację.

– Jaki może być horyzont czasowy potencjalnych korzystnych, lub niekorzystnych zmian? Czyli kiedy zdecydują się losy Paszyniana i procesu pokojowego?

– Najbliższe godziny i dni będą kluczowe dla Paszyniana. Obecne protesty, napływ uchodźców, opozycji doprowadzą do jakiejś konfrontacji. I jeżeli Paszynian utrzyma władzę, to będzie zainteresowany jak najszybszym podpisaniem porozumienia pokojowego. Czas działa na jego niekorzyść. On musi pokazać, że nie na darmo utracono Karabach, że potrafi rozwiązać problem.

Z Krzysztofem Strachotą /OSW/ rozmawiał Michał Kacewicz.

belsat.eu

Ukraina składa skargę na Polskę do WTO. Minister rolnictwa Robert Telus grozi Ukrainie, że zablokujemy jej ścieżkę do Unii Europejskiej. Wołodymyr Zełenski stwierdza, że związana ze zbożem sytuacja to "thriller". W słabo skrywanej aluzji do Polski mówi też, że "niektórzy pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora". Spotkanie Andrzeja Dudy i Zełenskiego w Nowym Jorku zostaje odwołane. Premier Mateusz Morawiecki ogłasza, że "nie będziemy już dozbrajać Ukrainy". Ambasador Ukrainy zostaje wezwany do MSZ w związku z wypowiedzią Zełenskiego "o tym, jakoby część państw UE pozorowała solidarność, jednocześnie pośrednio wspierając Rosję".

W tym samym czasie ukraiński prezydent występuje w ONZ, gdzie przekonuje, że Niemcy powinny zostać stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i nazywa ich jednym z "kluczowych gwarantów globalnego pokoju i bezpieczeństwa". Niemiecki minister rolnictwa krytykuje Polskę, twierdząc, że jest ona solidarna z Ukrainą "w niepełnym wymiarze godzin", a minister obrony ogłasza nowy, wielomilionowy pakiet pomocy wojskowej dla Kijowa. Minister spraw zagranicznych Niemiec jedzie do Waszyngtonu, by rozmawiać z administracją Bidena m.in. o przyszłej odbudowie Ukrainy.

W Polsce reakcją na ten potok wydarzeń z ostatnich dni jest zazwyczaj niedowierzanie, czasem zakłopotanie lub złość, najczęściej — niezrozumienie. Ten bliżej nieokreślony stan polskiego ducha najlepiej wyraził prezydencki minister Marcin Przydacz, który, komentując wypowiedź Zełenskiego, stwierdził, że "to są słowa zdumiewające i niesprawiedliwe". Jak dodał, "to przecież Polska przez wiele ostatnich miesięcy odgrywała kluczową rolę w tej polityce wsparcia państwa ukraińskiego".

(...)

I to właśnie w Niemczech prezydent Zełenski szuka zrozumienia dla swojej sprawy, bo to najbardziej mu się opłaca. Tak się składa, że spośród wszystkich państw europejskich to w Berlinie mógł uzyskać i uzyskiwał najwięcej. Nawet jeżeli nie otrzymywał wszystkiego, na co liczył.

Ta orientacja na Berlin wynika z bardzo prostej kalkulacji: wojna zakończy się nie na polu bitwy, tylko w gabinetach politycznych. Przyszłość Ukrainy i całego naszego regionu zasadniczo określą warunki podyktowane w Waszyngtonie, w Pekinie, w Moskwie, w Berlinie czy w New Delhi, a nie rakiety długiego zasięgu albo myśliwce.

Politycy w Kijowie dobrze wiedzą, że w dyskusjach gabinetowych kluczową rolę w Europie odgrywają Niemcy — a nie Polska. Dobrze wiedzą też, że kraj, który pozostaje w fatalnych relacjach z Berlinem i Brukselą, nie może odgrywać żadnej poważnej i odpowiedzialnej roli w polityce europejskiej. Dobrze wiedzą, że kiedy będą się decydowały losy ich państwa, to przy stole ze światowymi mocarstwami będą siedzieć Niemcy, a nie Polacy. I dlatego Ukraina stawiała, stawia i nadal będzie stawiać na Berlin.

onet.pl