Patryk Strzałkowski: Od początku lata nie ma tygodnia, w którym nie słyszelibyśmy o podtopieniach po ulewie w którejś części Polski.
Ryszard Gajewski: W ubiegłym roku lato było chłodniejsze i było mniej takich sytuacji. Teraz jest goręcej, w powietrzu jest więcej wilgoci i co chwile widzimy obrazy zalanych miast i wsi. Widać, że to zagrożenie dotyczy każdego z nas.
Mamy do czynienia z wyścigiem. Zmiany klimatu sprawiają, że deszcze będą coraz bardziej intensywne. Trzeba się na to stale przygotowywać, ale nie wiem, czy ten wyścig będziemy wygrywać.
A możemy go wygrać?
Musimy w miastach szybko przeprowadzić transformację tego, jak zagospodarowujemy wodę. Potrzebujemy zielonej retencji, czyli takiej zmiany w przestrzeni wokół nas, która pozwoli magazynować i wykorzystywać deszczówkę w naturalnych zielonych przestrzeniach. Zieleń potrzebuje wody, a woda zieleni. Tereny zielone mogą magazynować wodę podczas ulewnych deszczy i przetrzymywać ją na późniejsze okresy suszy, a także ją oczyszczać. Odpowiednie projektowanie i utrzymanie zieleni pozwala na maksymalne wykorzystanie jej potencjału. A jeśli nie pójdziemy w tym kierunku, to podtopienia i ich skutki będą coraz większe.
Jak wygląda to obecnie?
Obawiam się, że możemy iść w złą stronę jeśli chodzi o retencjonowanie wody. Deklarowane kierunki tych działań są słuszne, natomiast na poziomie konkretnych rozwiązań zaczyna się to komplikować.
To znaczy?
Jak pisał Jan Mencwel w książce "Betonoza", nikt nie zadeklaruje, że nie lubi drzew; odwrotnie - wszyscy powtarzają, że lubią drzewa i zieleń. A jednak mamy do czynienia ze skandalicznymi rewitalizacjami polegającymi na wycinkach i betonowaniu. Obawiam się, że podobnie może być z retencją.
Czyli grozi nam druga fala betonozy?
Wszyscy mówią, że potrzebna jest retencja wody w miastach. By adaptować się do zmian klimatu, by przygotować miasta na skutki ulew. Pytanie: jak ma ona wyglądać? Jeśli nie odbędziemy poważnej dyskusji na ten temat, to za kilka lat możemy obudzić się w podobnym miejscu, jak z tymi rewitalizacjami. W ich kontekście zadziałał m.in. taki mechanizm, że były pieniądze np. z Unii Europejskiej, żeby "coś" zrobić, więc zlecano projekt i działano na skróty. Zamiast wykorzystywać istniejący potencjał miejsca, projektant "zerował" sobie przestrzeń i dla wygodnego projektowania powstawała betonoza. I mam poczucie, że teraz idziemy w kierunku betonowej retencji wody. Znowu na skróty. Środki przeznaczone na ten cel mogą zostać w dużej mierze zmarnowane.
Na czym taka "betonowa" retencja polega?
Włodarze miast są pod presją, zewsząd słyszą: musicie zacząć robić retencję. I nieraz wybierają doraźne rozwiązania, które najczęściej oznaczają betonowe zbiorniki retencyjne. Myślą: skoro trzeba, to kupimy takie zbiorniki. I tworzona jest retencja, ale mało efektywna.
Ale i brukowane ulice, i podziemne zbiorniki retencyjne są czasem potrzebne.
Nie jest tak, że np. betonowe płyty chodnikowe są złe same w sobie. Chodniki są potrzebne, szczególnie dla np. osób z ograniczoną mobilnością. I także zbiorniki podziemne same w sobie nie są złe. Mają swoją rolę w systemie - ale w określonych sytuacjach. Na przykład jeśli jest gęsta zabudowa i nie ma miejsca na tę zieloną retencję. Ale nie mogą jednak być dominującym rozwiązaniem.
Co zatem powinno dominować?
Potrzebujemy rozproszonej, zielonej retencji. Kiedy spojrzymy na nasze miasta, to tej zieleni nieraz nie jest tak mało - np. wzdłuż pasów drogowych. Ale trzeba ją odpowiednio projektować lub dostosowywać, aby pełniła funkcje retencyjne.
W miastach podczas intensywnych opadów mamy do czynienia ze zjawiskiem spływu powierzchniowego. Deszcz tworzy na powierzchni terenu taflę wody spływającą do najniżej położonych miejsc. Jej ilość bywa tak duża, że systemy kanalizacyjne nie są w stanie jej odebrać w krótkim czasie. A nawet, gdyby były, to ten spływ powierzchniowy jest tak intensywny, że część tej wody i tak przepływa nad wpustami kanalizacji. Zielona retencja odciąża kanalizację i pozwala na zatrzymanie i opóźnienie spływu.
Projektowanie ulic w taki sposób, aby oddzielać je wysokimi krawężnikami od pasów zieleni, podczas intensywnych opadów zamienia je w rzeki.
Ulica działa jak rynna.
Sami projektujemy ulice w ten sposób, że są taką rynną. Woda spływa w najniższe miejsce i tam dochodzi do podtopień. Trafia do nich taka ilość wody, że znajdujące się tam wpusty kanalizacyjne nie są w stanie jej odebrać.
Ludzie widzą zalane ulice, wybijającą kanalizację i najczęściej mówią: to przez zapchane studzienki.
To błąd. Wybijająca kanalizacja nie świadczy o zapchaniu, ale o tym, że ciśnienie wody jest tak duże, że jej słup zaczyna rosnąć i woda wydostaje się na ulicę w postaci "gejzerów". Systemy kanalizacyjne projektowane są na określoną intensywność deszczu i nie są przeznaczone do odebrania tak dużej ilości wody, jaka może spaść podczas rekordowych ulew.
A szersze rury nie wystarczą, bo klimat się zmienia i za jakiś czas znów mogą być zbyt wąskie. Co możemy zrobić?
Miasta powinny w zupełnie inny sposób projektować ulice, drogi i zieleń, żeby ten spływ powierzchniowy zatrzymywać zieloną retencją. Ona jest pierwszym punktem zatrzymania, wypłaszczenia fali spływu - aby kanalizacja mogła sobie poradzić. Zieleń powinna pełnić funkcję odbiornika tej wody po ulewie, zgodnie z zasadą, że wodę należy zatrzymywać jak najbliżej miejsca wystąpienia opadu, a do kanalizacji powinien trafiać nadmiar. Rozwiązanie nawadniania zieleni wodą opadową pozwala też na oszczędzanie wody wodociągowej.
Co to oznacza w praktyce?
Powinniśmy obniżać krawężniki, obniżać zieleń w stosunku do jezdni, żeby woda spływała na nią, a nie odwrotnie. W tym momencie część wody z intensywnego deszczu zostanie tam, a więc zmniejszymy skalę podtopień, a może nawet do nich nie dopuścimy. Poza tym zieleń daje wiele innych korzyści - wspiera bioróżnorodność, poprawia mikroklimat, obniża efekt wyspy ciepła, zatrzymuje wodę na okres suszy, oczyszcza powietrze, zasila wody podziemne. Do tego taka zielona retencja może sama się regulować - dzięki ewapotranspiracji, czyli parowaniu terenowemu, taki ogród deszczowy może być po kilkunastu godzinach gotowy na kolejny opad. W przypadku zbiornika betonowego woda będzie w nim dalej, o ile się go nie opróżni.
Skoro taka retencja to dobre rozwiązanie, to dlaczego tego nie robimy?
Powodów jest kilka. Po pierwsze bariery prawne, po drugie - brak edukacji i kompetencji. To nowy trend i dopiero budowana jest wiedza i świadomość. Kolejna rzecz - skłonność do wybierania łatwych rozwiązań i powielania tych znanych. Bo "prościej" jest zapłacić za betonowy zbiornik i odhaczyć, że zrobiliśmy retencję.
gazeta.pl