wtorek, 8 kwietnia 2025



- Ruchy, które są wykonywane wokół Jasionki, to naturalne przemieszczenia wojsk, nie tylko amerykańskich. To, co tam się dzieje, jest związane z podjętą na szczycie w Waszyngtonie w 2024 r. decyzją o przejęciu przez Sojusz odpowiedzialności za hub logistyczny, który był realizowany tak naprawdę przez stronę polską. Ustalono, że będzie zajmowała się tym specjalna misja pod dowództwem sojuszniczym - mówił we wtorek szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Dariusz Łukowski.

- Elementem rozmów już po szczycie w Waszyngtonie, jeszcze za poprzedniej administracji amerykańskiej, była kwestia tego, kto i w jakiej kolejności będzie obejmował obowiązki na tym obiekcie. Zdecydowano o tym, że USA częściowo zredukują swoją obecność, wycofają pewne elementy z utrzymaniem techniki ukraińskiej, przemieszczą się do swoich lokalizacji w Polsce, które były uprzednio przez nich zajmowane i z tych lokalizacji będą kontynuowały zadania. Stwierdzili, że to bardziej efektywny sposób, mniej kosztochłonny - wyjaśniał Dariusz Łukowski. Zaznaczył, że "całość operacji, która jest wykonywana w Jasionce, nie uległa żadnemu zmniejszeniu czy redukcji".

- Nie możemy mówić o żadnych ruchach związanych z wycofaniem wojsk amerykańskich z terenu Polski. Wojska amerykańskie przelokowują część swoich sił, nie wszystkie, do baz m.in. w Żaganiu i Powidzu, będą kontynuowały te same zadania, które wykonywały na poziomie Jasionki - podkreślał szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. 

gazeta.pl


Najbardziej skrajnym i wręcz przesadzonym pokazem siły jest przebazowanie przez Amerykanów co najmniej sześciu bombowców strategicznych B-2 do bazy Diego Garcia, położonej na niewielkim atolu o tej samej nazwie na Oceanie Indyjskim. Formalnie należy do Wielkiej Brytanii, ale w największym stopniu korzystają z niej Amerykanie. To najważniejszy przyczółek ich lotnictwa strategicznego w regionie. Po zimnej wojnie używany raczej mało intensywnie. Nie stacjonują tam na stałe żadne oddziały bojowe wojska USA. Jedynie czasowo w zależności od potrzeb pojawiają się najczęściej bombowce, samoloty transportowe i latające cysterny.

W minionym tygodniu na zdjęciach satelitarnych bazy dostrzeżono jednak pojawienie się nadzwyczajnych gości, czyli rzeczonych bombowców, które mają swoją bazę w Whiteman w stanie Missouri. Amerykanie mają tych maszyn tylko 19, z czego w danym momencie gotowych do działania zazwyczaj jest maksymalnie 2/3. Czyli na Diego Garcia trafiło około połowy sprawnej floty najcenniejszych bombowców strategicznych USA. Mniejszą liczbę Amerykanie mogliby ukryć w pobliskich hangarach, ale najwyraźniej nie mieli problemu z wystawieniem B-2 na widok satelitów. Można przypuszczać, że wręcz o to chodziło. Sygnał pod adresem Iranu jest bowiem wymowny.

B-2 są jedynymi nosicielami GBU-57 MOP, czyli bardzo ciężkich bomb penetrujących. Stworzono je w pierwszej dekadzie tego wieku głównie z myślą o atakowaniu głęboko ukrytych pod ziemią zakładów związanych z rozwojem i produkcją broni jądrowej Iranu oraz Korei Północnej. Ważą po 12 ton i mają być zdolne do przebicia nawet 60 metrów skał oraz betonu. Jeśli Amerykanie chcieliby faktycznie zaatakować irańskie podziemne zakłady wzbogacania uranu czy magazyny rakiet, to najpewniej musieliby to zrobić właśnie duetem B-2 i GBU-57. Ustawienie ich rządkiem na płycie postojowej bazy Diego Garcia, standardowej bazy dla bombowców strategicznych USA wykonujących ataki na Bliskimi Wschodzie, to jednoznaczny sygnał.

Choć jednocześnie nieoficjalni informatorzy amerykańskich mediów twierdzą, że maszyny są wykorzystywane aktualnie do uderzeń na sponsorowany przez Iran ruch Hutich w Jemenie. Jest to jednak delikatnie rzecz biorąc przesadny środek, ponieważ B-2 są cenne i drogie w eksploatacji, a jemeńscy bojówkarze mają jedynie szczątkowe zdolności obrony przeciwlotniczej, do której unikania zaprojektowano te maszyny. Wysłanie przy okazji sygnału do Iranu może czynić takie ich wykorzystanie bardziej racjonalnym.

(...)

Jednocześnie Amerykanie przesuwają w region dodatkowe siły floty. Jeszcze w marcu zapowiedziano, że do operującego w pobliżu Półwyspu Arabskiego zespołu skupionego wokół lotniskowca USS Harry S. Truman, dołączy przysłany z Oceanu Spokojnego zespół USS Carl Vinson. Przed weekendem przeszedł przez cieśninę Malakka i znalazł się na Oceanie Indyjskim. Aktualnie może już być gdzieś w jego centralnej części. Również pod koniec minionego tygodnia jeden z cywilnych entuzjastów śledzący ruchy okrętów na zdjęciach satelitarnych dostrzegł najpewniej amerykański niszczyciel typu Arleigh Burke idący kursem na Diego Garcia. 4 kwietnia był około 650 kilometrów na północny wschód od bazy. Teraz może być już w jej bezpośredniej okolicy. Okręty tego typu czasem zawijają na Diego Garcia, ale rzadko i na krótkie wizyty. Są natomiast standardowym narzędziem floty USA do obrony przed atakiem z powietrza.

Arabskie media donoszą też o wzmacnianiu lądowej obecności USA w rejonie, w postaci sił przerzucanych do Izraela. W weekend między innymi portale gazet "Al-Arabija" i "Al-Hadat" podały nieoficjalną informację o dostarczeniu elementów kolejnej baterii systemu antyrakietowego THAAD. Pierwsza jest w Izraelu już od minionego roku i pomagała odpierać irańskie ataki rakietowe. Teraz miała tam zostać dostarczona druga, lub jej elementy. Amerykanie mają ich tylko 7, więc przeniesienie 2 do Izraela oznaczałoby istotny wysiłek na rzecz obrony tego kraju. Brak jednak oficjalnego potwierdzenia, albo jednoznacznych dowodów na faktyczne przemieszczenie THAAD. Arabskie media twierdzą również, że do Izraela trafiły dwie dodatkowe baterie systemu Patriot, będącego niższym szczeblem ochrony antyrakietowej THAAD. W przypadku zaognienia konfliktu z Iranem lub wręcz nalotów na to państwo, Izrael na pewno byłby pierwszym i głównym celem uderzeń odwetowych. Wzmacnianie jego obrony jest więc w interesie Amerykanów i na pewno jest też jednym z podstawowych żądań Izraela na wypadek przygotowań do ataku na Iran.

Wszystko to zgrywa się z politycznymi manewrami związanym z parciem Trumpa do jakiegoś rodzaju negocjacji z Iranem i nowego układu ograniczającego jego prace nad bronią jądrową. Obecny prezydent USA wycofał się z poprzedniego (JCPOA) podczas swojej pierwszej kadencji w 2018 roku. Bez udziału Amerykanów i wobec nałożonych przez nich sankcji na Iran, porozumienie negocjowane przez długie lata i obowiązujące od 2016 roku, zawaliło się. Stało się tak pomimo jego poparcia przez wszystkich zaangażowanych, poza administracją Trumpa i Izraela. Teraz amerykański prezydent chce nowego, "lepszego" układu. Jak konkretnie miałby wyglądać, nie jest jasne. Trump zagroził jednak pod koniec marca, że jeśli Iran nie przystąpi ochoczo do negocjacji i nie zostanie osiągnięte porozumienie, to odpowiedzią będzie "bombardowanie, jakiego jeszcze nigdy nie widzieli".

Iran na razie nie wyraża woli przystąpienia do bezpośrednich negocjacji z USA. Prowadzona jest komunikacja poprzez służący za pośrednika Oman. W najbliższy weekend ma tam dojść do spotkania delegacji Iranu i USA, co potwierdzili zarówno Amerykanie, jak i Irańczycy. Teheran upiera się jednak przy twierdzeniu, że nie będą to bezpośrednie negocjacje, ale poprzez pośredniczących Omańczyków. Trump przedstawia to inaczej, o czym mówił w poniedziałek w Białym Domu podczas wizyty premiera Izraela Benjamina Netanjahu. - Prowadzimy bezpośrednie rozmowy z Iranem i to oni je zaczęli. W sobotę będziemy mieli bardzo duże spotkanie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Chyba wszyscy się zgadzają co do tego, że lepiej byłoby zawrzeć umowę - mówił Trump. Dodał do tego groźbę, że jeśli jej nie będzie, to Iran będzie w "wielkim niebezpieczeństwie" i powtórzył, że "nie może on mieć broni jądrowej".

Nic nie wskazuje na to, aby Iran ją już miał, albo podjął ostateczną decyzję o jej posiadaniu. Jednak według szacunków IAEA (Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej), Irańczycy posiadają już na tyle rozbudowane zdolności do wzbogacania uranu, że są w stanie wyprodukować dość materiałów rozszczepialnych do 5 prostych bomb jądrowych w ciągu tygodnia. Nie wiadomo czy posiada wszystko inne, aby złożyć praktycznie użyteczną broń jądrową. Jest jednak ewidentne, że prace nad nią doprowadził do niemal ostatniego możliwego momentu, zatrzymując się tuż przed decyzją o przekroczeniu Rubikonu i wejściu w jej faktyczne posiadanie. Sytuacja jest więc na ostrzu noża i stawka w negocjacjach bardzo wysoka.

gazeta.pl


Cła nałożono na 60 krajów, w tym na takie, których firmy są po prostu podwykonawcami dla amerykańskich koncernów. Donald Trump stwierdził, iż USA były „rabowane, gwałcone, niszczone” przez inne narody i to przez całe dekady. Nawet niektórzy Republikanie potępili te działania, ale najbardziej zaskoczeni i zakłopotani zarazem byli analitycy i ekonomiści próbujący się zorientować, jakie wyliczenia stały za takim a nie innym układem ceł.

Panel Squawk Box CNBC składający się z ekonomistów i analityków nazwał metodologię ich wyliczania „absurdalną”. Jak stwierdził kierujący działem informacji biznesowych, „większość ekspertów ekonomicznych zauważa, że twierdzenia Trumpa, że USA naliczają innym krajom połowę tego, co one naliczają nam, niewiele przypominało prawdziwe cła”.

„Największym zmartwieniem było to, że prezydent miał całkowicie wymyślić kwoty taryf, które inne kraje naliczyły USA. Zamiast tego Biały Dom użył formuły, którą niewielu widziało wcześniej, opartej na deficycie handlowym, która sprawiła, że ​​większość drapała się po głowie. Więc ta polityka celna wygląda jakby w zasadzie opierała się na wymyślonych kwotach” – powiedział Steve Liesman, kierujący kanałem informacji biznesowych. Jak dodała prowadząca kanał Becky Quick, traderzy uważają, że „sposób naliczania ceł to absurd i pokazuje zrozumienie handlu międzynarodowego na poziomie przedszkola”.

Biuro Przedstawiciela Handlowego Stanów Zjednoczonych stwierdziło oficjalnie, że nowe cła importowe zostały obliczone jako „stawka niezbędna do zrównoważenia deficytów w handlu dwustronnym między USA a każdym z naszych partnerów handlowych”, co wywołało wśród ekonomistów spore zakłopotanie z racji braku sensu.

Jak powiedział Financial Times adiunkt ekonomii w London School of Economics Thomas Sampson, cała formuła wyliczania ceł była „listkiem figowym dla obłędnej obsesji Trumpa na punkcie nierównowagi w handlu dwustronnym”.

„Za tymi cłami nie stoi żadne uzasadnienie ekonomiczne” – dodał.

Ostro ocenili Trumpa Paul Krugman, profesor ekonomii na City University of New York i Scott Lincicome, wiceprezes ds. ekonomii ogólnej w Cato Institute. Pierwszy powiedział, że „prezydent oszalał”, drugi, że pomysły Trumpa są „szalone”.

„To po prostu żenujące” – skomentowała sposób wyliczania ceł Erica York, wiceprezes ds. polityki podatkowej rządu federalnego w think tanku Tax Foundation.

Analityk Wedbush Securities Dan Ives nazwał nowe cła „nielogicznymi i absurdalnymi” i dodał, że wykres, którego Trump użył na Rose Lawn w Białym Domu, aby zilustrować podatki, będzie w przyszłości „pokazywany w klasach” jako przykład negatywny.

„Po pierwsze, pokazane liczby taryf celnych są niezgodne z faktami co inne kraje pobierają od USA. Gdyby uczeń dziewiątej klasy w szkole średniej przedstawił ten wykres taryf nauczycielowi na podstawowym kursie ekonomii, nauczyciel by się zaśmiał” – zauważył, ostrzegając zarazem przed „samospełniającym się Armageddonem gospodarczym”. Jednak widzi pewne możliwości odwrócenia sytuacji w tym, że Trump zamierza rozpocząć negocjacje. „Musimy założyć, że to początek negocjacji i te stawki się nie utrzymają” – stwierdził.

isbiznes.pl


- Co takiego musiało się zadziać w jego życiu, że budzący respekt wizjoner stał się agresywnym facetem, który obraża polityków na wysokim szczeblu. Ówczesnego premiera Kanady Justina Trudeau nazywa gubernatorem, obraża premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera, ingeruje w europejską politykę, popierając skrajną prawicę np. w Niemczech, a polskiego ministra spraw zagranicznych karci, nazywając "małym człowieczkiem". Może chodzi o relacje z rodzicami?

To skomplikowane pytanie, ale nie jest trudno zobaczyć, że Elon coraz bardziej przypomina swojego ojca Errola...

- … którego swego czasu Elon opisywał jako "okropnego człowieka" ze "starannie przemyślanym planem zła". Tyle że miał się z nim przecież już pogodzić.

Wątpię, by Elon naprawdę zawarł pokój ze swoim ojcem. Może był to krótkotrwały epizod. Errol jest sam w sobie dramatyczną i polaryzującą postacią. I dziś Elon go przypomina. Kiedy spojrzysz na dzieciństwo miliardera, trzeba przyznać, że pod pewnymi względami miał dużo szczęścia. Jego rodzina miała się dobrze. Byli dobrze sytuowani, Elon porządnie się wykształcił, odbył wiele wycieczek, miał zasoby, by znaleźć się tam, gdzie jest.

Z drugiej strony to nie jest tak, że dorastał w bardzo kochającym domu z dwójką kochających rodziców. Elon był bardzo samotnym i prześladowanym w szkole chłopcem. Taki typ siedzącego w kącie kujona, na którego nikt tak naprawdę nie zwracał uwagi.

Kiedy zsumuje się te dwa czynniki, myślę, że może to wywołać w kimś pragnienie szukania aprobaty i uwagi oraz chęć pokazania reszcie świata, że nie docenili tego dzieciaka. A teraz powinni zwrócić uwagę na to, co przegapili. Nie jestem psychologiem, ale też nie sądzę, bym się mijał z prawdą.

- I dziś zbieramy owoce tych zadr sprzed lat?

Kiedy obserwuję Elona, w którą stronę zmierza od kilku lat, przypomina coraz bardziej swojego ojca, ale także i, co może zabrzmieć nieco zaczepnie, wielu z nas — gdy się starzejemy i stajemy się bardziej konserwatywni, przechodząc po drodze przez niektóre z tych typowych zmian. Po prostu wszystko, co robi Elon, jest w pewnym sensie podkręcone. Dodaje temu dramaturgii.

- Udaje?

Wiesz, Elon, którego widzisz na X (dawniej Twitterze), robi przedstawienie teatralne. Taki Elon to nie jest facet, z którym mógłbyś usiąść przy stole. Facet, z którym siadasz do stołu, nie będzie kpił z polskiego polityka prosto w twarz. Byłby bardzo racjonalny, elokwentny i miły. Dziś jestem zszokowany, kiedy widzę jego posty na X.

Potem wchodzisz do jego pokoju i spodziewasz się, że będzie takim samym maniakiem jak w wirtualnej rzeczywistości, ale tak naprawdę nie jest. Jest w pewnym sensie tym samym facetem i to wszystko to tylko część jakiegoś performance’u nastoletniego łobuza.

- Tyle że taka zabawa może się źle skończyć. Łatwo można przekroczyć niebezpieczną granicę. Przecież on ma wpływ na sprawy światowe u boku prezydenta wciąż najpotężniejszego państwa na świecie.

Czasami X ma też tendencję do radykalizowania ludzi, aby robili to, czego chcą ich obserwatorzy. I myślę, że to naprawdę jest coś, weszło mu do głowy. Myślę, że ten pomysł, by był jak celebryta i ktoś, kto może wpłynąć na coś więcej niż tylko technologię, zaczął w pewnym momencie w nim kiełkować. Warto prześledzić ten bardzo dziwny zwrot na samym X.

Kiedy pisałem swoją książkę, Elon uważał, że media społecznościowe to ogromna strata czasu. Przez 25 lat główną troską jego życia była stworzenie możliwości podróży na Marsa. Wydaje mi się, że część jego "ja" została utracona. To czyni go skomplikowaną osobą.

- Długo się znacie?

Nasza znajomość zaczęła się, kiedy robiłem badania na jego temat. Wtedy zacząłem pisać książkę. Więc prawdopodobnie ok. 2012 r.

- Fascynacja?

Raczej brak wątpliwości, że może być przedsiębiorcą wszech czasów. Jest najbogatszą osobą na świecie. Nie ma nikogo, kto miałby wpływ na tak wiele branż i to na taką skalę jak on.

- I o tym byłyby nowe rozdziały jego biografii?

W 2015 r., kiedy wydałem książkę o Elonie Musku, jego przedsiębiorstwa dopiero zaczynały osiągać sukces. Trzeba zatem byłoby uchwycić ten moment, w którym widzimy tytana przemysłu, którego to nigdy wcześniej w historii nie widzieliśmy. Musielibyśmy pokazać jego firmy, które robią niesamowite rzeczy. No i wspomniałem o przemianie w 2018 r. Wówczas wyglądało na to, że Tesla może ponownie zbankrutować po osiągnięciu prawdziwego sukcesu. I cokolwiek wydarzyło się w tym momencie, czuję, że to w pewnym sensie uwolniło tego drugiego Elona. Wtedy zaczął naprawdę być aktywny np. na ówczesnym Twitterze.

- Skoro już jesteśmy przy Tesli, to warto powiedzieć, że klienci coraz częściej odwracają się od tych samochodów. Według Bloomberga firma sprzedawała mniej samochodów w Europie przez dziesięć z ostatnich 12 miesięcy. Kanada wstrzymuje niektóre dopłaty do pojazdów Tesli lub wyklucza firmę Muska z przyszłych programów rabatowych. W ślady Ottawy mają pójść Włochy. Rzym chciałby zawiesić wszystkie negocjacje dotyczące korzystania z systemu Starlink. Naprawdę taki wizjoner jak Musk nie był w stanie przewidzieć kłopotów, które, jak widać, go radykalizują?

Może to śmiesznie zabrzmi, ale myślę, że nie do końca się tego spodziewał, bo żyje w pewnej bańce. Tak samo jak nie sądzę, aby poziom zaniepokojenia, jaki wielu Amerykanów odczuwało w związku ze szkodami, które DOGE (Departament Wydajności Państwa) teoretycznie wyrządza urzędom federalnym, naprawdę docierał do Elona z pełną siłą. Naprawdę wydawał się zszokowany, gdy widział ludzi protestujących pod Teslą. Zrozumienie jego osobowości musi odbywać się na wielu poziomach. To jest jeden z nich.

Z drugiej strony uważam, że sporo rzeczy go po prostu nie obchodzi, ponieważ wiele razy przechodził przez podobne kryzysy. Sama Tesla jest dziś w zupełnie innym miejscu niż w momencie, gdy firma zaczynała swoją działalność. Kiedyś samochody Tesla były znienawidzone przez republikanów i były kupowane tylko przez bardzo lewicowych demokratów. I wiesz, firma walczyła i ostatecznie dobrze sobie z tym radziła. Potem znalazła się pośrodku, gdzie została zaakceptowana przez główny nurt.

Teraz jest odwrót w drugą stronę. Dlatego prawdopodobnie obecnie górę bierze ta część Elona, która jest ponad wszystkie te problemy. Myśli sobie, że go to nie obchodzi, będzie robić, co chce, bo i tak wszystko się ułoży.

- Wspomniałeś o DOGE i bańce, w której żyje Elon. Dziś zwalniani naukowcy i pracownicy federalni są kuszeni nie tylko przez Europę, bo to może pobudzić nasz kontynent, ale także przez Chiny. Wygląda to tak, jakby Musk działał na korzyść Chin, jednocześnie będąc przyjacielem Donalda Trumpa, który z kolei co rusz podkreśla, że to właśnie Państwo Środka jest największym rywalem Stanów Zjednoczonych.

Myślę, że jest jakaś przesadna reakcja na wszystko, co robi Elon, ponieważ już dawno przeszedł od bycia kimś w rodzaju zniuansowanej postaci do tego, że jest albo złem, albo bogiem. Widziałem, że to samo dzieje się z platformą X. System działa z ułamkiem ludzi, którzy tam byli. Myślę zatem, że zasadniczo Musk to właśnie próbuje zrobić w innych sferach.

Czy zwalnianie, demontowanie części narodowych instytutów zdrowia i wszystkich tych wież nauki, na których zbudowana jest amerykańska gospodarka i prestiż, wygląda czasami okropnie? Oczywiście, że tak. Z drugiej strony, naprawdę uważam, że amerykański system jest zepsuty na wiele sposobów. Wydajemy o wiele za dużo pieniędzy w stosunku do tego, co możemy zrobić. I wiesz, wierzę, że nie ma sposobu, aby to naprawić bez przesunięcia wajchy w drugą stroną raz na jakiś czas.

Od 20 lat słyszę, że ludzie są sfrustrowani biurokracją i marnotrawstwem wydatków. Myślę, że ludzie powinni na chwilę wyluzować i zobaczyć, jak to się skończy. Chodzi mi o to, że może być szansa, że w ciągu czterech lat naprawimy ten kraj.

onet.pl


Jako założyciel firmy technologicznej, Mark jest częścią społeczności startupów w Bay Area i uważa, że jego polityka jest dość umiarkowana. Rozumie chęć zmian w administracji. Ale podejście Muska w DOGE — które postrzegał jako szał cięć i zwolnień urzędników federalnych — wydawało mu się "absurdalne".

Na internetowym forum dla założycieli firm technologicznych napisał odpowiedź na entuzjastyczny post na temat Departamentu Wydajności Rządu (DOGE) Elona Muska, argumentując, że DOGE jest przykrywką do oczyszczania przeciwników politycznych. Doszedł bowiem do wniosku, że przynajmniej niektórzy z pozostałych założycieli na forum się z tym zgodzą.

Ależ się zdziwił. Zamiast tego Mark — któremu pozwoliliśmy użyć pseudonimu, aby nie narazić go na ewentualne kłopoty — został zaatakowany. — Byłem po prostu zdumiony ilością zjadliwości, która do mnie wróciła — mówi. A potem stało się coś jeszcze. Równie zadziwającego.

Zaczęły napływać bezpośrednie wiadomości od ludzi, którzy dziękowali mu za powiedzenie tego, czego sami bali się powiedzieć. Jeden z nich poprosił nawet o rozmowę telefoniczną, pod warunkiem, że Mark zgodzi się nigdy nikomu nie wspominać jego imienia, ani nawet nie wprowadzać ich rozmowy do swojego Kalendarza Google.

Zarówno w Waszyngtonie, jak i w Kalifornii szybko pojawiła się narracja o ataku Muska na rząd federalny. Gdy młodzi lokaje Muska przeszukują wrażliwe bazy danych i patroszą całe agencje, wydaje się, że tak to się robi w świecie technologii. I oczywiście istnieje bardzo głośny zakątek sektora technologicznego, który się z tym zgadza.

Ale w branży, której pracownicy w przeważającej mierze przekazali darowizny na rzecz Demokratów, w regionie, którego wyborcy w przeważającej mierze poparli Kamalę Harris, jest też wielu ludzi w branży technologicznej, którzy postrzegają dzieło Muska nie tylko jako niebezpieczne, ale całkowicie sprzeczne z prowadzeniem zdrowego biznesu, nie mówiąc już o rządzie.

Są po prostu coraz bardziej przerażeni, by powiedzieć to głośno.

— Nie wszyscy w branży technologicznej wspierają Elona Muska — kontynuuje Mark. — Po prostu nie słyszysz ich strony, ponieważ boją się zabrać głos — dodaje.

— Nienawidzę być ostrożny w ten sposób. Nie jestem tego rodzaju osobą — mówi anonimowo jeden z wieloletnich specjalistów do spraw komunikacji technologicznej, który początkowo planował użyć swojego nazwiska w tym artykule, ale kierownictwo jego firmy powiedziało mu, że nie mogą ryzykować ujawnienia. — Zapewniamy utrzymanie ponad 100 osobom i wszystkim osobom pozostającym na ich utrzymaniu — tłumaczy.

POLITICO rozmawia z inwestorami, inżynierami, założycielami startupów i specjalistami do spraw public relations pracujących w branży technologicznej. Wielu z nich wypowiada się anonimowo, aby uniknąć reakcji zawodowej lub osobistej. Wszyscy opisują branżę znaną z otwartości i pewności siebie, która nagle została opanowana przez powszechną kulturę strachu, jeśli chodzi o krytykowanie Muska lub DOGE.

Ten mrożący krew w żyłach efekt jest oczywiście odczuwalny wszędzie w amerykańskim establishmencie i poza nim, od kampusów uniwersyteckich po potężne kancelarie prawne i sale Kongresu. Ale wypowiadanie się może być szczególnie ryzykowne w branży technologicznej teraz, gdy niektórzy z najpotężniejszych inwestorów i kadry kierowniczej w branży — ludzie, którzy mają moc decydowania o tym, czyj start-up technologiczny zostanie sfinansowany lub którzy pracownicy zostaną zwolnieni — przytulają się do administracji Trumpa.

(...)

Ta powściągliwość wśród bardzo dużego liberalnego kontyngentu Doliny Krzemowej jest ostrym zwrotem od tego, jak zawsze było. Jeszcze niedawno to Republikanie bali się ujawnić jako konserwatyści.

Kiedy Niki Christoff rozpoczęła pracę w Google świeżo po stażu w kampanii prezydenckiej senatora Johna McCaina w 2008 r., mówi, że była traktowana "jak studentka z wymiany zagranicznej".

W tamtych czasach koszt braku zgodności z dominującą ideologią polityczną był kosztem społecznym. Teraz liderzy technologiczni obawiają się utraty środków do życia lub publicznego nękania przez jednego z najpotężniejszych ludzi w swojej branży, odrzucenia przez jego sojuszników i zaatakowania przez całą jego armię online.

— To prawdziwy terror — ocenia Christoff, która obecnie konsultuje się z liderami branży technologicznej za pośrednictwem swojej firmy Christoff & Co, zajmującej się komunikacją kryzysową i strategią polityczną.

Dla pracowników branży technologicznej poczucie bycia zakutym w kaganiec jest szczególnie dotkliwe, biorąc pod uwagę, jak wiele swobody mieli wcześniej zamożni, uprzywilejowani pracownicy tej branży.

Przez lata, gdy firmy technologiczne deklarowały swoje zaangażowanie w różnorodność w miejscu pracy, wspierały postępowe kwestie polityczne, takie jak reforma imigracyjna i prawa osób LGBTQ +, i twierdziły, że priorytetem jest wolność słowa, pracownicy technologiczni cieszyli się dużą swobodą wypowiadania się na temat niesprawiedliwości, które widzieli na świecie i w pracy.

Podczas pierwszej administracji Trumpa pracownicy Google masowo odeszli z pracy, aby zaprotestować przeciwko zakazowi administracji dla osób pochodzących z krajów muzułmańskich, ośmieleni faktem, że zarówno ich CEO Sundar Pichai, jak i współzałożyciel Google Sergey Brin byli tuż obok nich. W tym roku obaj mężczyźni stanęli posłusznie na podium za Trumpem, gdy ten został zaprzysiężony na urząd.

Zmienili się nie tylko ich szefowie miliarderzy. To sam rynek pracy w branży technologicznej. Jednym z powodów, dla których liderzy technologiczni tolerowali sprzeciw podczas pierwszej kadencji Trumpa, jest fakt, że rynek rekrutacyjny był tak konkurencyjny, że firmy nie mogły sobie pozwolić na alienację talentów. Obecnie szacuje się, że od 2022 r. zwolnionych zostało ponad pół miliona pracowników branży technologicznej, a dobre miejsca pracy w branży są coraz trudniejsze do znalezienia.

— Poświęcenie swojej pozycji wiąże się z większymi kosztami osobistymi — mówi jeden z obecnych pracowników Tesli.

Dodaje, że przeszedł od bycia dumnym z tego, gdzie pracuje, do przepraszania za to — ale tylko prywatnie.

— W tym momencie wszyscy jesteśmy zażenowani [Muskiem], ale to tylko ciche pomruki podczas lunchu — przekonuje pracownik, z którym rozmawia POLITICO.

Nie chodzi tylko o to, że znaczna część świata technologii jest przeciwna polityce Muska. Są również zbulwersowani pomysłem, że jego podejście jest przedstawiane jako odzwierciedlenie tego, jak działa ich branża. Niektórzy, którzy dla niego pracowali, twierdzą, że nie jest to nawet dobry przykład szorstkiego, ale skutecznego stylu zarządzania Muska, który pomógł mu zbudować więcej niż jedną firmę wartą wiele miliardów dolarów.

Istnieją oczywiście aspekty strategii DOGE Muska, które wydają się znajome. Jego retoryka dnia zagłady, mikrozarządzanie, organizacja spania w biurze i zwolnienia, po których następują ponowne zatrudnienia, są częścią dobrze udokumentowanego podręcznika, który Musk wdrożył w swoich własnych firmach.

Obecni i byli pracownicy twierdzą jednak, że pod innymi względami jego podejście w Tesli było inne. Po pierwsze, mówi Nathan Murthy, który pracował jako inżynier w Tesli przez prawie siedem lat, zatrudniał ludzi z doświadczeniem.

— Kiedy zaufasz ludziom i zaufasz, że wiedzą pewne rzeczy, mogą udzielić odpowiedzi na temat tego, jak budować rzeczy — lub burzyć rzeczy — w twojej firmie, które są zgodne z systemami, które zbudowałeś — przekonuje Murthy, który jest obecnie szefem inżynierii w startupie technologicznym Verse. Murthy porównuje operacje DOGE do "ogrodzenia Chestertona", filozoficznej zasady, że nigdy nie należy burzyć ogrodzenia, dopóki nie dowiemy się, dlaczego zostało tam postawione. — Robią coś zupełnie odwrotnego — ocenia.

Zwalnianie ekspertów i dawanie rządowym neofitom tak dużej władzy prowadzi do niechlujnych błędów, które nigdy nie miałyby miejsca w świecie biznesu — nawet w świecie szybko rozwijających się, zwycięskich startupów technologicznych, przekonują rozmówcy POLITICO.

Już teraz twierdzenia DOGE dotyczące 150-latków pobierających świadczenia z Ubezpieczeń Społecznych upadły po tym, jak pełniący obowiązki komisarza Administracji Ubezpieczeń Społecznych poprawił zapis. A "Ściana wpływów" grupy, której używa do śledzenia cięć wydatków, została najeżona błędami, w tym jedną pozycją, która pomyliła kontrakt ICE o wartości 8 mln dol. (ponad 31 mln zł) z kontraktem o wartości 8 mld dol. (ponad 31 mld zł) W ciągu pierwszego miesiąca istnienia, każde z największych cięć kosztów wymienionych na stronie zostało później ujawnione jako błąd.

— Gdyby Elizabeth Holmes to zrobiła, zostałaby wyrzucona z miasta — mówi jeden z inwestorów na wczesnym etapie, odnosząc się do założycielki Theranos, która obecnie odsiaduje 11-letni wyrok więzienia za oszukanie inwestorów. — Kiedy masz do czynienia z życiem i śmiercią ludzi, błędy, oszustwa i oszustwa lądują w więzieniu, a nie w Gabinecie Owalnym.

Nagłe wypatroszenie organizacji przy założeniu, że w ten sposób stanie się ona bardziej wydajna, jest również "katastrofalnie ryzykowną rzeczą", mówi inwestor. — Zrobiłbyś to tylko wtedy, gdyby ryzyko upadku firmy było niskie.

I choć istnieją pewne wyjątki, dodał, "ogólnie rzecz biorąc, po cięciu kosztów nie następuje sukces. Następuje powolna spirala pogorszenia".

onet.pl/Politico