niedziela, 9 stycznia 2022


- Rosjanie muszą wiedzieć, że ich ostatnie propozycje kierowane ku USA i NATO są nie do przyjęcia. To raczej ultimatum i próba szantażu, niż realnych negocjacji - mówi Legucka, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych zajmująca się Rosją.

17 grudnia rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych opublikowało dokumenty, które mają być projektem porozumienia z USA albo NATO na temat bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej. Dwa dni wcześniej mieli je otrzymać sami Amerykanie. Kreml oznajmił między innymi, że oczekuje wycofania wojsk NATO z terytorium państw przyjętych do Sojuszu po 1997 roku (czyli między innymi Polski).

Do tego szereg oczekiwań odnośnie do nierozmieszczania konkretnych rodzajów broni na terytorium państw leżących w pobliżu Rosji, czy nieprzyjmowania do Sojuszu np. Ukrainy. Generalnie to rozległa lista oczekiwań, które godzą w zdolność państw w regionie do podejmowania suwerennych decyzji dotyczących swojego bezpieczeństwa. Rosjanie nie mogą oczekiwać, że USA czy NATO by na coś takiego przystały, bo już wyraźnie odrzucały w przeszłości taką możliwość.

To faktycznie eskalacja oczekiwań Kremla, które na początku rozmów z Zachodem trzy tygodnie temu skupiały się na Ukrainie. NATO i USA do dzisiaj na nie nie odpowiedziały inaczej, niż podkreślając prawo państw do samodzielnego decydowania o swoich losach.

- Wydaje mi się, że to próba budowania narracji, że Kreml proponował dialog, ale Zachód nie był nim zainteresowany i kontynuował rozbudowę sił u granic Rosji. Jak na wewnętrzne potrzeby to narracja jak najbardziej adekwatna - uważa Legucka.

Dodatkowo w kolejnych dniach miały miejsce niepokojące wystąpienia Putina, ministra obrony Siergieja Szojgu i rosyjskiej generalicji. - Rosyjski prezydent położył w nich na szali swoją reputację i określił czerwone linie, których przekroczenia Rosja nie będzie tolerować. Wcześniej tego nie robił - mówi analityczka PISM. Putin wręcz wielokrotnie wyśmiewał Baracka Obamę za kreślenie czerwonych linii w na przykład w Syrii, na których przekroczenie potem nie reagował, co zdaniem Rosjanina było dowodem na słabość swojego adwersarza. - Putin na coś takiego nie może sobie pozwolić. On od lat kreuje swój wizerunek polityka zdecydowanego, twardego, który się nie cofa - mówi Legucka.

Analityczka zwraca uwagę, że owe wystąpienia były też bardzo emocjonalne i prowokacyjne. - Zwłaszcza liczne oskarżenia pod adresem USA i NATO o rozmieszczaniu bliżej niesprecyzowanych systemów broni uderzeniowej w pobliżu granic Rosji, choć tak naprawdę chodzi o uzbrojenie, które znajduje się tu od lat, albo jest od lat w budowie, jak na przykład system Aegis Ashore w Redzikowie - mówi Legucka. Jej zdaniem to "retoryka wojenna". 

Tak między innymi mówił Putin: Działania USA na Ukrainie mają miejsce tuż obok nas. Oni muszą zrozumieć, że my jesteśmy pod ścianą. Skrycie zbroją ekstremistów w sąsiednim państwie i popychają ich ku Rosji. Czy oni myślą, że będziemy się temu biernie przyglądać?

- Chodzi o stwarzanie wrażenia zagrożenia i zdrady. Tu nie chodzi o fakty, ale o narrację. Bardzo ważne jest stworzenie wrażenia, że wrogiem nie są Ukraińcy, ale Amerykanie i NATO. Ukraina tylko przypadkiem jest miejscem starcia - mówi Legucka. Sam Putin tyle razy mówił, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. - Jak by więc było można walczyć z braćmi? W 2014 roku Kreml budował narrację, że chodzi tylko o ochronę ludności rosyjskiej wobec przewrotu w Kijowie. Teraz buduje narrację, że chodzi o odparcie śmiertelnego zagrożenia, które przysuwa się do granic Rosji - tłumaczy ekspertka.

Kluczowym problemem dla Kremla pozostaje przekonanie, że nie można dopuścić, aby Ukraina trwale weszła w orbitę państw UE i NATO. Obecnie szybko w tym kierunku podąża. Nie musi przy tym chodzić konkretnie o wejście Ukrainy do NATO, co było dotychczas scenariuszem raczej teoretycznym, niż praktycznym. Chodzi generalnie o okrzepnięcie u granic Rosji dużego, nieprzyjaznego i prozachodniego państwa.

- Rosyjscy przywódcy nie odpuszczą sobie Ukrainy. Tkwią w pułapce myślenia geopolitycznego, które jest mieszanką ignorancji i arogancji w jednym. Wydają się być przekonani, że muszą zmienić obecny status quo, który uważają za bardzo niekorzystny. I lepiej to zrobić teraz, niż później. Jednocześnie nie mają żadnego innego środku nacisku na Ukrainę niż groźba i siła - uważa Legucka.

Rosyjskie wojsko systematycznie gromadzi siły u granic Ukrainy. Systematyczna mobilizacja trwa już od początku jesieni. Opisywaliśmy ją wcześniej szczegółowo. Ukraińscy wojskowi, jak i zachodni analitycy, raz po razie stwierdzają, że styczeń jest momentem, kiedy Rosjanie będą mieli dość sił do ataku.

- Niestety wydaje mi się, że trzeba brać pod uwagę także scenariusz wojenny i styczeń jest realnym terminem. Wiele zależy od determinacji Zachodu. Czy będzie miał siłę, aby nie ulec rosyjskiemu szantażowi - mówi Legucka.

gazeta.pl

– Sankcje zachodnie już wyraźnie osłabiły rosyjską gospodarkę; teraz Putin ryzykuje nawet dostęp do płatności międzynarodowych. Przede wszystkim jednak tylko promowałby to, z czym walczy od wielu lat: aby NATO dalej wzmacniało swoją wschodnią flankę. Wszystko to jest dalekie od świata „opartego na wartościach” i „wielostronnego”, który nowy rząd federalny również postawił sobie za cel, nie tylko dlatego, że wiąże się to z trudnymi kwestiami wojskowymi. Putin rości sobie prawo do politycznej i gospodarczej kontroli nad Europą Wschodnią. Otwarcie odmawia Ukraińcom i innym państwom, które mają pecha żyć w przestrzeni postsowieckiej, prawa do decydowania o własnym losie. Liberalny Zachód nie powinien zgadzać się na takie geopolityczne układy z fundamentalnych powodów. Nie interesuje nas obóz antyliberalny, który aktywnie sprzeciwia się naszemu modelowi społecznemu, rozrastającemu się w Europie. Również ze strategicznego punktu widzenia nierozsądne byłoby zakładać, że Putin będzie nasycony, jeśli tylko będzie miał pod kontrolą Ukrainę – uważa niemiecki publicysta.

– Wiele niemieckich prób porozumienia z Putinem nie powiodło się. Import gazu powinien angażować Rosję, wzajemna zależność powinna działać uspokajająco. Tak się nie stało, zamiast tego umowa gazowa pomogła Putinowi sfinansować jego rewizjonistyczną politykę. Dlatego Nord Stream 2 jest tak dużym błędem. Popyt na gaz w UE prawdopodobnie nie wzrośnie w ciągu najbliższych kilku lat, ale własne wydobycie gwałtownie spadnie. Rosja chce dostarczać dużą część potrzebnego importu, a Nord Stream 2 byłby do tego najnowocześniejszą i najtańszą linią. W rzeczywistości Niemcy i inni Europejczycy płacą wysoką cenę za rzekomo tani rosyjski gaz: muszą nałożyć sankcje i uzbroić się, aby uniemożliwić dostawcy dokonywanie nowych podbojów zmierzających na zachód – czytamy w Frankfurter Allgemeine Zeitung.

biznesalert.pl

Jacek Gądek: - Kryzys na granicy z Białorusią, ale także na granicy Ukrainy z Rosją pokazuje twardość NATO?

Jerzy Maria Nowak: - Rosja je świadomie wywołuje. Kryzysy na granicach tę twardość NATO i całego Zachodu dopiero testują - a przede wszystkim twardość Stanów Zjednoczonych.

Rosjanie ściągając nawet 170 tys. żołnierzy na granicę z Ukrainą i tym samym grożą inwazją. To ogromne siły - dla porównania całe polskie Siły Zbrojne liczą ok. 140 tys. żołnierzy.

Widać więc, że Rosja stosuje bardzo silny nacisk.

Po co?

Rosja nie tyle dąży do wywołania konfliktu militarnego, bo ten byłby dla niej bardzo kosztowny, ale przygotowuje grunt do negocjacji. W Rosji carskiej, w Związku Radzieckim i teraz w Rosji też zwykło się najpierw używać wszystkich środków do wywarcia presji, by mieć jak najlepszą pozycję przy stole negocjacyjnym. Dziś Putin chce najpierw maksymalnie wystraszyć Zachód i pokazać swoją siłę, by potem jak najwięcej ugrać w rozmowach.

A czego tak w rzeczywistości chce Kreml?

Rosja domaga się od Zachodu pisemnych, prawnych gwarancji, że Ukraina nigdy nie będzie przyjęta do NATO. A ostatnio dochodzi nowy postulat, aby na Ukrainie nie znajdowały się żadne elementy obecności NATO.

Przystanie na to byłoby absolutną kapitulacją, skoro w 2008 r. NATO dało Ukrainie obietnicę, że w przyszłości dołączy do Paktu.

Owszem. Dlatego takie żądanie Putina jest nie do przyjęcia dla Zachodu, a prezydent USA Joe Biden powiedział Putinowi, że nie zgadza się na takie żądanie - to był obowiązek, potwierdzenie dotychczasowego stanowiska.

Ukraina to jednak tylko wycinek całości. Rosja domaga się bowiem także, aby zawarto z nią szerokie porozumienie, które Kreml określa jako porozumienie między wielkimi mocarstwami. Mają w tym tradycje: Wiedeń 1815 r. czy Jałta 1945 r. Putinowi chodzi o to, aby mocarstwa ustaliły swoje strefy wpływów.

Rosjanie zdają sobie sprawę z tego, że ich pozycja w świecie zwyczajnie słabnie. Co prawda straszą czasami, że jeśli nie dojdzie do jakiegoś dealu z Zachodem, to Kreml zawrze strategiczny sojusz z Chinami. Moskwa jednak wie, że alians z Chińczykami jest nierealny, bo Chiny rosną w siłę, więc Rosja byłaby już wielokrotnie słabszym partnerem w tym układzie. Partnerem do rozmów dla Rosji jest więc tak naprawdę Zachód i teraz Rosjanie starają się wymuszać na Zachodzie, by porozumienie było na rosyjskich warunkach.

A ten Zachód to po prostu USA?

Rosja za Zachód uważa przede wszystkim USA - to główny partner. A na dalszych pozycjach w rosyjskiej hierarchii jest NATO, pojedyncze kraje jak Niemcy, Wielka Brytania i Francja, a potem dopiero Unia Europejska jako całość. Rosja chce się dogadywać tylko z mocarstwami, co oczywiście dla Polski jak i innych słabszych państw jest bardzo niebezpieczne.

gazeta.pl

Przeciwko 49-letniemu Evanowi Neumannowi postawiono w piątek 14 zarzutów w sprawach kryminalnych. Odnoszą się one do udziału w ataku na Kapitol w grupie zwolenników ówczesnego prezydenta Donalda Trumpa. 

(...)

Dziennik "Daily Beast" informował o wystąpieniu Neumanna w zeszłym miesiącu w specjalnym programie białoruskiej telewizji państwowej oraz w rosyjskim kanale Russia Today. 49-letni Amerykanin, właściciel firmy, ojciec dwójki dzieci, ujawnił, że stara się o azylu polityczny na Białorusi, ponieważ jego zdaniem Stany Zjednoczone, nie są już krajem prawa i porządku.

Z enuncjacji Neumanna przedstawionych w rosyjskojęzycznych mediach wynika, że najpierw poleciał do Włoch, skąd pociągiem przedostał się do Szwajcarii. Tam wynajął samochód, by przez Niemcy dotrzeć do Polski. Gdy dotarł w końcu na Ukrainę, zamieszkał w wynajętym mieszkaniu. Po czterech miesiącach ukrywania się w Żytomierzu, Neumanna zaniepokoiła inwigilacja SBU, w związku z czym zdecydował się na ucieczkę. Przekroczył granicę z Białorusią wędrując pieszo przez bagna zamkniętego obszaru wokół czarnobylskiej elektrowni atomowej.

polsatnews.pl

– Jedynym dziś niezależnym dużym ośrodkiem, który bada opinię publiczną, również w zakresie polityki, jest Centrum Lewady. Wszystkie pozostałe, czy to FOM, czy WICOM, są zależne od państwa i nie prezentują w pełni wiarygodnych danych – mówi mi rosyjska politolożka, a w przeszłości analityczka Centrum Lewady, Tatiana Worożejkina.

Badaczka podkreśla, że choć nie podważa profesjonalizmu analityków Lewady, to jej zdaniem kreślony przez nich portret Rosjan też nie jest w pełni wiarygodny. Sama w swojej pracy praktycznie nie sięga po badania opinii publicznej. – W kraju autorytarnym trudno stosować metodologię badań wypracowaną w krajach demokratycznych. Czy jest w ogóle możliwe wymyślenie metodologii odpowiedniej dla takich państw jak Rosja? Nie wiem – mówi Worożejkina.

Badając polityczne poglądy swoich rodaków, rosyjscy socjolodzy mierzą się z szeregiem wyzwań. Problematyczna jest dla nich na przykład funkcjonująca od 2012 r. ustawa o obcych agentach. Centrum Lewady zostało za takiego uznane i jego analitycy teoretycznie przed każdym wywiadem muszą informować swojego rozmówcę, że zwraca się doń właśnie „obcy agent”. W uszach Rosjan brzmi to jak najgorzej i jeśli rzeczywiście ten przepis jest stosowany, nie pozostaje bez wpływu na rezultaty badań.

Na inny aspekt problemu zwraca uwagę dr Kuba Benedyczak z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Mam poczucie, że pytania nie tylko prorządowego WCIOM, ale i Lewady są tak skonstruowane, by zasugerować odpowiedź zgodną z sympatiami danego ośrodka. Z prac analityków Lewady można wyczytać ich prodemokratyczną, opozycyjną orientację. Nie jest tajemnicą, jakie poglądy ma dyrektor ośrodka, Lew Gudkow, choć jednocześnie Lewada tonuje nastroje, podkreśla, że żadnej rewolucji w Rosji prędko nie będzie – mówi Benedyczak.

Pytam go, dlaczego Kreml nie zamknie Centrum Lewady, tak jak Łukaszenka zmusił już parę lat temu ostatni niezależny ośrodek badawczy, NISEPI, do emigracji. – Putin pozwala na istnienie wewnątrzsystemowych krytyków – „Kommersanta”, Echa Moskwy czy Centrum Lewady – i to go odróżnia od satrapów spod znaku Janukowycza czy Łukaszenki. W systemie Putina, jeśli na przykład chcesz od rana do wieczora pluć na Kreml, to możesz się udać do Echa Moskwy. To kanalizuje buntownicze nastroje niektórych grup społecznych – mówi analityk.

Dodaje, że śledztwo portalu Meduza.io wykazało, że w Federalnej Służbie Ochrony istnieje wydział, który odpowiada za przygotowywanie dla prezydenta Rosji obiektywnych badań opinii społecznej. – Reżim Putina udowodnił w ciągu ostatnich 20 lat, że wsłuchuje się w nastroje społeczne i tam, gdzie może, odpowiada na nie – tłumaczy Benedyczak.

Do polskich mediów regularnie przebijają się wyniki badań popularności Putina. Z zapartym tchem komentuje się u nas wskaźniki jego poparcia, a w uwagach tych często pobrzmiewa nuta osłupienia znana z lektury Księgi rekordów Guinnessa.

Rosyjski satyryk i pisarz Wiktor Szenderowicz ostrzega jednak, aby podchodzić do tych danych ostrożnie. Mówił kiedyś w wywiadzie dla „Nowej Europy Wschodniej”: „Zaczepia mnie policjant, życzliwie, zagaja i w końcu mówi: »Bandyckie państwo!«. Spytałem go, czy będzie do mnie strzelać, jeśli dostanie taki rozkaz. A on odpowiedział: »Jeszcze się zastanowię, w którą stronę będę strzelać«. Ten policjant w statystyce też ujęty jest jako zwolennik Kremla. Drodzy – to nie tak, że wszyscy w Rosji są za Putinem. W Rumunii wszyscy byli za Nicolae Ceau?escu – dwa dni, zanim go rozstrzelali”.

Przypomniałem sobie o tej wypowiedzi Szenderowicza, gdy natrafiłem na badanie Lewady sprzed paru lat wykazujące, że przeszło co czwarty Rosjanin, „obawiając się negatywnych konsekwencji”, odmawia rozmowy z ankieterami. Dane, którymi dysponujemy, opierają się więc jedynie na opiniach osób, które zdecydowały się na rozmowę, co przy tak wysokim odsetku odmów istotnie odbija się na rezultatach. Przykładowo w lutym 2021 r. Centrum Lewada spytało Rosjan: „Czy waszym zdaniem ludzie mówią dziś szczerze, jaki jest ich stosunek do władzy i do Władimira Putina, czy też kryją to, co tak naprawdę uważają?”. 42% uważa, że Rosjanie mówią szczerze, 30% – że kłamią, a 25% uznało, że „połowa mówi prawdę, a połowa kłamie”. To ciekawe dane, choć też nasuwa się tutaj paradoks kłamcy: wszak jeśli kłamca informuje, że kłamie, to czy mówi prawdę? – Badania Kiryła Rogowa pokazują, że stronnicy Putina chętnie biorą udział w sondażach, a jego przeciwnicy często w ogóle odmawiają udzielenia odpowiedzi, więc w rezultacie są niedoreprezentowani – mówi mi Worożejkina. – To odbija się na wynikach. Moi koledzy z Centrum Lewady, których profesjonalizmu nie podważam, twierdzą, że rezultaty ich badań pokrywają się z wynikami grup fokusowych. Mnie to jednak nie przekonuje. Na przykład: jeśli w danej grupie jest 10 osób, z czego 8 popiera Putina, to pozostała dwójka szybko orientuje się w sytuacji i zaczyna milczeć.

new.org.pl