czwartek, 2 kwietnia 2020


– Gdyby dzisiejsza sytuacja zdarzyła się nam choćby kilka lat temu, mielibyśmy znacznie większe trudności w szybkim dostosowaniu się do nowych warunków – mówi Lucyna Pleśniar, prezes zarządu firmy doradztwa personalnego People. – Systematyczne wdrażanie rozwiązań takich jak przechowywanie dokumentów w chmurze czy zdalny dostęp do dysków sieciowych oraz wprowadzanie do kultury organizacyjnej nowoczesnych narzędzi współpracy zdalnej, umożliwiło stosunkowo łatwe zastosowanie trybu awaryjnego. I chociaż wcześniej nie mieliśmy okazji zrobić próby generalnej i przetestować nowych rozwiązań na tak dużą skalę, myślę, że pod względem technicznym jako przedsiębiorcy całkiem nieźle zdaliśmy egzamin – dodaje.

(...)

Oprócz globalnego kryzysu gospodarczego, jaki wywoła rozprzestrzenianie się koronawirusa na świecie, również zmiana systemu pracy odciśnie swoje piętno na wielu sektorach.

(...)

Nie możemy zapominać jednak, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i na dłuższą metę bardzo ciężko byłoby nam funkcjonować w pojedynkę. Otoczenie i towarzystwo współpracowników to ważny czynnik oddziaływający na jakość pracy i życia w ogóle.

Nasze mózgi ukształtowały się tak, by nawiązywać kontakty społeczne, tworzyć więzi, budować relacje. Z punktu widzenia pracowników brak kontaktów społecznych na dłuższą metę może być bardzo demotywujący i wpływać na spadek nastroju.

Bezpośrednim efektem obecnej sytuacji będzie pewna zmiana, jaka nastąpi w obszarze systemu pracy: znaczna część codziennych obowiązków na stałe przeniesiona zostanie do przestrzeni wirtualnej. Mogą pojawić się nowe standardy, a część powstałych teraz naprędce procesów zostanie z nami na dłużej. Natomiast nie ma wątpliwości, że wielu z chęcią powróci do biur.

– System pracy zdalnej może dobrze sprawdził się jako rozwiązanie awaryjne, ale w dłuższej perspektywie odbiera nam to, do czego jesteśmy stworzeni. Już po zaledwie dwóch tygodniach od wprowadzenia ograniczeń zaczyna brakować nam kontaktów międzyludzkich, przebywania w towarzystwie współpracowników, energii płynącej od innych, uczenia się czy wzajemnego motywowania – podsumowuje Lucyna Pleśniar. – Wszystko wskazuje więc na to, że gdy sytuacja wróci do tzw. „nowej normalności”, mocniej docenimy to, jak wiele daje nam przebywanie wśród innych i budowanie wzajemnych relacji, także podczas pracy.

obserwatorfinansowy.pl

Kilka tygodni po tych odkryciach wybuchł reaktor w Czarnobylu. Amerykanie oglądali w telewizji likwidatorów dźwigających napromieniowane bloki grafitu. Patrzyli, jak promieniowanie gamma zakłóca systemy elektroniczne helikopterów, które spadają w stronę dymiącego reaktora. Zobaczyli, jak cała ludność miasta Prypeć w popłochu wsiada do autobusów i ucieka przed śmiercią, podczas gdy przebywający w bezpiecznym oddaleniu politycy minimalizują zagrożenie, sypiąc kłamliwymi frazesami. Czarnobylska katastrofa wstrząsnęła amerykańskim establishmentem nuklearnym, bo stosowane na Ukrainie reaktory, z grafitem w roli moderatora i chłodzone wodą, były oparte na projektach wykradzionych w latach czterdziestych ze Stanów Zjednoczonych. Reaktor powielający 4 był prawie repliką reaktora N z Hanford, toteż urzędnicy DOE kilka miesięcy później w pośpiechu go zamknęli. Alvarez, kongresowy śledczy, wyraził zatroskanie z powodu wielu innych niepokojących podobieństw między sowieckimi i amerykańskimi kompleksami nuklearnymi: reaktory bez osłony biologicznej, siejące skażenie rafinerie, obiekty funkcjonujące poza nadzorem urzędów kontrolnych, marnotrawstwo środków publicznych i traktowanie obiektów nuklearnych jako narodowych stref poświęcenia.

Kate Brown - Plutopia

Ks. prof. Tadeusz Guz był gościem programu "Rozmowy niedokończone" w TV Trwam. Na antenie katolickiej telewizji przekonywał, że uczestniczenie we mszy świętej w czasie epidemii koronawirusa nie stanowi zagrożenia dla wiernych. Rozmowa została wyemitowana w środę 25 marca, czyli w pierwszym dniu obowiązywania nowego rozporządzenia ministra zdrowia. - Ograniczamy liczbę osób uczestniczących w obrzędach liturgicznych do 5, nie licząc osób sprawujących te obrzędy, oraz osób, które uczestniczą w pogrzebie, np. osób zatrudnionych w zakładach pogrzebowych - informował wtedy na konferencji prasowej Łukasz Szumowski. Wcześniej w takich obrzędach mogło brać udział maksymalnie 50 osób.

Ksiądz na antenie TV Trwam o czystości rąk kapłanów: Podczas spotkania sakramentalnego, czyli przyjścia na modlitwę, Bóg żadnych wirusów nie rozprzestrzenia. Bóg jest święty: jego bytowość jest święta, zarówno w wymiarze jego boskości, jak i człowieczeństwa. Niektórzy się obawiali, że kapłan, który koncelebruje mszę i udziela komunii do ust, może zarażać. Kapłan ma po pierwsze konsekrowane dłonie, po drugie kapłan jako jedyna osoba w zgromadzeniu liturgicznym ma umywane dłonie przy Lavabo, czyli przy ofiarowaniu darów dla Boga. - mówił ksiądz prof. Tadeusz Guz.

Duchowny odniósł się do obrzędu umywania rąk, który wykonywany jest podczas mszy przez celebrującego ją kapłana. Do ceremonii Lavabo używa się miseczki oraz dzbanuszka z wodą. Ręce kapłana najczęściej obmywają ministranci polewając je wodą. Potem dłonie wycierane są lnianym ręcznikiem. Umycie rąk ma być oznaką wolności od grzechów. Chociaż podczas obrzędu nie jest używane mydło, według kapłana jest to umycie rąk zgodne z zaleceniami polskich służb sanitarnych.

Kapłan ma nie tylko umyte ręce w sensie, w jakim oczekuje tego pan minister zdrowia, lecz ma też umyte ręce w sensie nadprzyrodzonym. A zatem żadne udzielanie komunii świętej nie zagraża ani jednemu Polakowi w roznoszeniu jakichkolwiek wirusów, bo to jest akt święty. Msza święta jest aktem świętym, nie jest miejscem, przestrzenią i czasem rozprzestrzeniania wirusów tylko przychodzenia Boga. Jak Polska będzie bogata Bogiem, to zwycięży też przed tym śmiertelnie niebezpiecznym wirusem - kontynuował dalej ksiądz.

gazeta.pl