piątek, 16 grudnia 2022


16 grudnia w godzinach porannych Rosja przeprowadziła kolejny atak rakietowy na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Według wstępnych doniesień uszkodzone zostały obiekty na południu i wschodzie kraju oraz w Kijowie i Korosteniu. Do przerw w dostawach energii (ze względu na konieczność wyłączeń awaryjnych) doszło jednak na terytorium całego kraju. Z większych miast całkowicie odcięte od zasilania zostały Charków, Połtawa, Krzemieńczuk i Kropiwnicki. Poważne problemy odnotowano natomiast m.in. w Kijowie, Dnieprze i Mikołajowie, a zaatakowane zostały także Zaporoże i Krzywy Róg.

Według doniesień medialnych do godziny 9.00 czasu kijowskiego Rosjanie mieli odpalić przeciwko ukraińskiej infrastrukturze energetycznej łącznie 72 pociski. W późniejszej informacji Dowództwa Sił Powietrznych mowa jest o ponad 60 rakietach różnych typów oraz zastosowanej przez agresora nowej taktyce. Aby ściągnąć uwagę systemów obrony powietrznej na pociski manewrujące dalekiego zasięgu z bombowców strategicznych (Ch-555, Ch-101, Ch-22) i okrętów (Kalibr) oraz manewrujące w pobliżu ukraińskich granic myśliwce przechwytujące MiG-31 (z rakietami hipersonicznymi Kindżał), atakujący odpalili rakiety krótszego zasięgu: S-300 z wyrzutni naziemnych oraz Ch-59 z wielozadaniowych samolotów bojowych Su-35. Wczesnym popołudniem głównodowodzący armii ukraińskiej generał Wałerij Załużny powiadomił o zestrzeleniu 60 z 76 wrogich rakiet (72 z nich to pociski manewrujące).

14 grudnia Kijów był celem ataku z wykorzystaniem dronów kamikadze. Odnotowano nieliczne trafienia w mieście i jego okolicach, a strona ukraińska informowała o zestrzeleniu większości (10–11) bądź nawet wszystkich 13 atakujących stolicę irańskich dronów Shahed-136/131. Rosjanie kontynuują uderzenia na pozycje i zaplecze wojsk ukraińskich wzdłuż linii styczności i w rejonach przygranicznych. W dniach 13–15 grudnia dwukrotnie wystrzelili rakiety S-300 na Kupiańsk, a także na Konstantynówkę, Kurachowe i Zaporoże. 12 grudnia rosyjska artyleria przeprowadziła zmasowany ostrzał Chersonia, a w kolejnych dniach ponawiała uderzenia na to miasto. Ze względu na zniszczenie infrastruktury zostało ono całkowicie pozbawione zasilania. Pod permanentnym ostrzałem pozostają Nikopol wraz z okolicznymi miejscowościami oraz rejon Oczakowa. 15 grudnia, po raz pierwszy po dłuższej przerwie, Rosjanie ostrzelali Charków. Tego samego dnia celem ukraińskiego ostrzału były obiekty rosyjskie w Doniecku. Głównym celem ukraińskiej dywersji pozostaje Melitopol i jego okolice.

Siły najeźdźcze podejmują kolejne próby natarcia na pozycje ukraińskie w Donbasie, lecz nie odniosły znaczących sukcesów. Głównymi rejonami walk są Bachmut, Awdijiwka, której grozi okrążenie od zachodu, oraz miejscowości na zachód do Doniecka, głównie Marjinka. Wzrosła też presja na pozycje ukraińskie na wschód od Siewierska, na pograniczu obwodów charkowskiego i ługańskiego (pomiędzy Kupiańskiem a Swatowem) oraz na północ i zachód od Kreminnej. Siły ukraińskie skupiły się na kontratakach i próbach odbicia utraconych pozycji – poza wymienionymi rejonami również w zachodniej części obwodu donieckiego.

Niemcy przekazały Ukrainie m.in. rakiety do systemów IRIS-T, dwa wozy zabezpieczenia technicznego i 5 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej 155 mm. Francja potwierdziła przekazanie w ostatnich miesiącach sześciu haubic ciągnionych 155 mm TRF1. Wraz z Włochami podjęła także decyzję o przekazaniu systemów obrony powietrznej średniego zasięgu Mamba (SAMP-T). Z kolei w nowym pakiecie brytyjskiego wsparcia o wartości 50 mln funtów znalazło się 125 zapowiedzianych wcześniej dział przeciwlotniczych, systemy do zwalczania dronów oraz środki rozpoznania i walki radioelektronicznej. Władze ukraińskie poinformowały o uruchomieniu i rozwijaniu własnych mocy produkcyjnych w zakresie amunicji artyleryjskiej 152 mm i 155 mm.

Dotychczas nie potwierdzono doniesień amerykańskich mediów o podjęciu przez USA decyzji o przekazaniu Ukrainie systemów obrony powietrznej Patriot. Ma ono być jednak przygotowane od strony wojskowej, a problemem pozostaje jego zatwierdzenie przez Departament Obrony i prezydenta Joego Bidena. Przysposobienie przyszłych ukraińskich załóg do obsługi systemów Patriot miałoby się odbywać w obiektach armii amerykańskiej w Niemczech (w zwykłych warunkach trwa ono co najmniej sześć miesięcy).

W 2023 r. Wielka Brytania zamierza przeszkolić na swoim terytorium 19 200 ukraińskich wojskowych, w większości żołnierzy piechoty i podoficerów. W ramach programu realizowanego z udziałem innych państw sojuszniczych do końca 2022 r. w Wielkiej Brytanii szkolenie ma odbyć łącznie blisko 10 tys. żołnierzy. Zwiększenie w przyszłym roku skali takich ćwiczeń dla ukraińskich żołnierzy w oparciu o bazę sił amerykańskich w Niemczech zapowiedział także Pentagon. Blisko 500 żołnierzy miesięcznie (wcześniej media mówiły o 600 do 800) w strukturze batalionu będzie się doskonaliło w działaniach manewrowych i ogólnowojskowych. Dotychczas Amerykanie szkolili ok. 300 ukraińskich wojskowych miesięcznie (do końca br. będzie to łącznie 3100 osób), głównie w zakresie obsługi przekazywanego uzbrojenia.

Ukraiński wywiad wojskowy poinformował 12 grudnia, że od początku pełnoskalowej agresji rosyjskie zakłady zbrojeniowe wyprodukowały 240 rakiet manewrujących Ch-101 i ok. 120 typu Kalibr. Pomimo zachodnich sankcji Rosja nadal utrzymuje produkcję pocisków manewrujących na poziomie ok. 40 sztuk miesięcznie.

13 grudnia na Białorusi ogłoszono kolejny niezapowiedziany sprawdzian gotowości bojowej sił zbrojnych z udziałem jednostek zmechanizowanych i specjalnych. Według sekretarza Rady Bezpieczeństwa Białorusi Alaksandra Walfowicza zadaniem jest przygotowanie obrony południowej granicy. Ćwiczenia odbyły się również w rejonie Grodna i w obwodzie mińskim, gdzie realizowano zadania związane z forsowaniem Niemna i Berezyny. Z kolei Kijów nie odnotował na granicy z Białorusią koncentracji sił gotowych do przeprowadzenia inwazji. 15 grudnia zastępca Szefa Głównego Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego Ukrainy Ołeksij Hromow stwierdził, że prawdopodobieństwo ofensywnej operacji wroga z terytorium białoruskiego jest niskie. W obwodzie brzeskim poszukuje się ochotników do jednostek obrony terytorialnej, którzy mają zostać użyci do obrony miejscowości w przypadku wprowadzenia na Białorusi stanu wojennego.

Ukraińskie Siły Operacji Specjalnych potwierdziły, że rosyjska firma wojskowa Wagner zwerbowała 23 tys. więźniów. Formuje się z nich oddziały szturmowe wykorzystywane na froncie w Donbasie. Według ukraińskich wojskowych kierowanie do walki przestępców ogranicza konieczność poświęcania wykwalifikowanej kadry, a duże straty wśród „ochotników” nie spotykają się z negatywnymi reakcjami wśród Rosjan.

15 grudnia w wywiadzie dla tygodnika „The Economist” generał Załużny przyznał, że posiadane obecnie środki nie pozwalają na prowadzenie dużych operacji ofensywnych, problem stanowi niewystarczająca ilość amunicji artyleryjskiej i rakietowej. Podkreślił, że amerykańskie systemy Patriot byłyby ogromnym wzmocnieniem armii, ale szkolenie personelu do ich obsługi będzie czasochłonne. Zgodnie z oceną Załużnego Rosjanie przygotowują do walki 200 tys. żołnierzy i najprawdopodobniej wczesną wiosną rozpoczną dużą ofensywę na wszystkich kierunkach. Generał stwierdził, że warunkiem skutecznych działań sił ukraińskich jest dostawa 300 czołgów, 600–700 bojowych wozów piechoty i 500 haubic. Zasugerował, że priorytetem powinno być zajęcie Melitopola i przecięcie połączenia lądowego z Krymem. Tego samego dnia minister obrony Ołeksij Reznikow nie wykluczył, że wróg rozpocznie ofensywę jeszcze w lutym 2023 r.

Komentarz

Ataki Rosjan na infrastrukturę krytyczną potwierdzają, że ich główny cel to wyczerpanie Ukraińców i próba przekonania ich, że działania na rzecz ustabilizowania systemu energetycznego, a co za tym idzie – względnie normalnego funkcjonowania państwa, są skazane na porażkę. Po raz kolejny do uderzenia rakietowego dochodzi w momencie, w którym przeciwnik kończy prowizoryczne naprawy i rozpoczyna przechodzenie do tzw. planowych przerw w dostawach energii. Stopień zniszczenia infrastruktury energetycznej jest już bowiem tak duży, że do przywracania normalnego trybu jej funkcjonowania będzie można przystąpić najwcześniej wiosną i tylko pod warunkiem powstrzymania wrogich ataków. Podobnie należy postrzegać systematyczne niszczenie przez Rosjan Chersonia. Posunięcia agresora mają wykazać niezdolność strony ukraińskiej do zapewnienia bezpieczeństwa jego mieszkańcom, a także stanowić przestrogę dla innych miast pozostających pod okupacją i znajdujących się w obrębie aneksyjnych zainteresowań Rosji.

Skuteczność zastosowanej przez najeźdźców taktyki ataku mającej zmylić systemy obrony powietrznej przeciwnika pozostaje kwestią otwartą. Początkowy brak informacji o zestrzeleniach – zwłaszcza w komunikacie Dowództwa Sił Powietrznych, które dotychczas rozpoczynało od nich cały przekaz – pozwala przypuszczać, że efektywność ataku mogła być znacząco większa niż w poprzednich przypadkach. Przedstawione kilka godzin później przez generała Załużnego dane o zestrzeleniach nie odbiegają jednak od wcześniej podawanej średniej skuteczności obrony powietrznej. Świadczy to przede wszystkim o tym, że armia ukraińska postanowiła w zakresie omawianej kwestii utrzymać dotychczasowy przekaz, kierowany przede wszystkim do własnego społeczeństwa.

Wywiad dla tygodnika „The Economist” to kolejny przykład odchodzenia ukraińskiego dowództwa od dotychczasowej polityki informacyjnej, zbudowanej na euforii związanej z sukcesem kontrofensywy w obwodzie charkowskim i odzyskaniem Chersonia. Wojskowi jednoznacznie wskazują na niedobory po stronie ukraińskiej i systematycznie budowaną przez Rosjan przewagę, które w ostatnich tygodniach doprowadziły do wyhamowania działań zaczepnych, a w perspektywie najbliższych miesięcy grożą rozwinięciem przez wroga kolejnej ofensywy. Należy to traktować nie tylko jako trzeźwą ocenę stanu faktycznego i wytłumaczenie braku postępów na froncie – przede wszystkim to ponowny apel do Zachodu o zwiększenie wsparcia, a zwłaszcza o przekazanie znaczącej ilości nowoczesnego uzbrojenia ofensywnego.

Przeprowadzenie następnych niezapowiedzianych ćwiczeń na Białorusi ma zamanifestować gotowość państwa do obrony nie tyle przed Ukrainą, co przed państwami NATO. Aktywność ćwiczących odnotowano bowiem w rejonach odległych od południowej granicy, w tym w okolicach Grodna. Utrzymywanie w gotowości sił zbrojnych jest również gestem politycznym reżimu wobec Moskwy. 19 grudnia do Mińska ma przybyć Władimir Putin, a podczas rozmów mają być poruszane kwestie „zdolności bojowych” sił zbrojnych i współpracy przemysłów obronnych. Świadczy to o tym, że Rosji zależy w pierwszym rzędzie na maksymalnym wykorzystaniu białoruskiego zaplecza logistycznego do dalszego rozwijania i szkolenia własnych oddziałów. Równie ważnym wątkiem jest też dostosowanie produkcji miejscowego przemysłu zbrojeniowego do potrzeb armii rosyjskiej.

osw.waw.pl

Walki toczące się dotychczas na przedmieściach Bachmutu od kilku dni toczą się już wśród jego zabudowań. Na razie są to skrajne przedmieścia w postaci domów jednorodzinnych, ale jednak jest to już teren zabudowany, a nie pola, nieużytki i tereny przemysłowe. Postęp Rosjan jest ewidentny. Sytuacja ukraińskich obrońców tego strategicznego miasta w Donbasie jest bardzo ciężka.

Na razie nie ma jednak mowy o jego upadku czy ewakuacji. Kierunek rozwoju wydarzeń pozostaje jednak nieubłagany. Każdy kolejny tydzień to niewielkie i okupione wielkimi stratami, ale jednak postępy Rosjan. Aktualnie dotarli do zabudowań na wschodnim skraju miasta. Do centrum jeszcze daleko i po drodze jest dolina niewielkiej rzeki Bachmutki. W tempie dotychczasowych postępów to nawet miesiące walk.

Dodatkowo Rosjanie atakują na północ i południe od miasta, starając się je oskrzydlić i zapewne w dalszej perspektywie zablokować główne drogi zaopatrzeniowe Ukraińców dochodzące do Bachmutu od zachodu i północnego zachodu. Na północy zwiększyli presję na mniejsze miasto Sołedar, do którego skraju dotarli jeszcze wczesną jesienią, ale od tego czasu w ogóle nie ruszyli naprzód. Na razie dalej im się to nie udaje. Inaczej ma się sprawa kilka kilometrów dalej na północ, gdzie Rosjanom udało się wedrzeć do wsi Jakowliwka, którą w zależności od źródła kontrolują już w całości albo w znacznej części. Okrążenie Bachmutu od południa jak na razie idzie im gorzej, bo po dużych postępach na przełomie listopada i grudnia teraz znów utknęli i ponoszą duże straty. Głównie od ognia ukraińskiej artylerii.

Ukraińcy przeprowadzają lokalne kontrataki i miejscami udaje im się nawet zadać Rosjanom poważne straty oraz wyrzucić ich z zajętych pozycji. Tak się stało między innymi na samym południowo-wschodnim skrawku Bachmutu, gdzie napastnicy zdołali na krótko dotrzeć do zabudowań. Zostali jednak potem wybici, a ich pozycję zajęli żołnierze z ukraińskiego legionu międzynarodowego. Jednak ogólnie to Rosjanie postępują naprzód, nie zważając na straty. Ukraińskie źródła w ostatnich dniach zaczęły pisać, że choć sytuacja ciągle jest ciężka, to widać pewne oznaki stabilizacji.

Drugi punkt ciężkości rosyjskich ataków to również niezmiennie rejon Doniecka. Raz po razie są tam ponawiane uderzenia, zwłaszcza w rejonie Awdijiwki i Marinki. To drugie jest już zrujnowaną pustynią, której fragmenty przechodzą z rąk do rąk. Walki od tygodni toczą się w centrum miasta i ciągle nie mają zdecydowanego zwycięzcy. Rosjanie próbują obchodzić najsilniejsze punkty oporu Ukraińców i regularnie są informacje o atakach na kolejne niewielkie miejscowości na tym odcinku frontu, ale zazwyczaj bez większych efektów. Rosjanie ostatnio skupiają się szczególnie na terenach wprost na zachód od Doniecka. Być może ich celem jest odrzucić Ukraińców dalej od teraz nieużywanej linii kolejowej Donieck-Mariupol/Melitopol. Jej uruchomienie bardzo poprawiłoby sytuację logistyczną rosyjskich wojsk na Zaporożu i Krymie. Jednak front jest na długim odcinku tylko 10 kilometrów od niej, co czyniłoby pociągi narażonymi na ukraiński ostrzał.

Na północ od Bachmutu ku granicy z Rosją sytuacja pozostaje zasadniczo stabilna. Ukraińcy ciągle wywierają zwiększoną presję na silne rosyjskie pozycje obronne w rejonie miasta Kreminna. Wielkich postępów jednak nie widać. Informacje nie są jednoznaczne, ale być może są już w miejscowości Czerwonopopiwka, która osłania Kreminną od północy. Raczej nie ma jednak jeszcze mowy o pełnej ukraińskiej kontroli nad nią. Na reszcie tego odcinku frontu raz po razie mają miejsce ataki i kontrataki. Obie strony relatywnie niewielkimi siłami testują obronę przeciwnika i okładają się artylerią. Nie widać jednak żadnych działań na szeroką skalę.

Takowych nie widać na razie też na drugim krańcu frontu, na Zaporożu. Dzieje się tam mniej więcej to samo, choć mniej intensywnie. Lokalne potyczki, wymiana ognia artylerii. To, co jednak nietypowe, to wyraźne zwiększenie ukraińskich ataków na rosyjskie zaplecze w tym rejonie. Pisaliśmy już o wysadzeniu jednego z mostów w rejonie Melitopola i uderzeniach precyzyjnymi rakietami. Może to być wstęp do jakichś poważniejszych działań Ukraińców, co niedwuznacznie zasugerował w wywiadzie dla tygodnika "The Economist" generał Walerij Załużny, ukraiński Szef Sztabu Generalnego.

Według pierwszego żołnierza Ukrainy kolejna duża operacja ukraińskiego wojska już się rozpoczęła, ale na razie nie jest to oczywiste i nie jest powszechnie dostrzegana. Mówił też, że wojsko Ukrainy musi pokonać 85 kilometrów i dotrzeć do Melitopola, bo to uczyni Krym bardzo trudnym do utrzymania przez Rosjan. Nie mówił wprost, że to jest aktualnym celem, ale można to tak zrozumieć. Zintensyfikowane uderzenia na rosyjskie zaplecze na Zaporożu mogą być tą pierwszą fazą operacji, mającą na celu osłabienie przeciwnika przed ruszeniem naprzód wojsk lądowych.

Takie "zmiękczanie" Rosjan może jednak trwać tygodnie. W przypadku walk o Chersoń atakowanie ich zaplecza zaczęło się na dobre pod koniec lipca i trwało miesiąc, zanim ruszył atak lądowy. Finał operacji wyzwalania obwodu chersońskiego miał miejsce dopiero na początku listopada. Ponad trzy miesiące później od pierwszych poważnych uderzeń artyleryjskich.

Nie jest też wykluczone, że generał mówił o tym, co się dzieje w rejonie Kreminnej. Na razie są to działania na ograniczoną skalę, ale jeśli przyniosą powodzenie i pozwolą tam przebić główną rosyjską linię obrony, to sytuacja może się stać dynamiczna za sprawą rzucenia w tę wyrwę trzymanych w odwodzie oddziałów. Jak zwykle, czas pokaże.

Wywiad z generałem Załużnym jest ciekawy również z powodu tego, co mówił ogólnie o kierunku, w jakim zmierza wojna. Wyraźnie podkreślał, że jego priorytetem jest teraz szykowanie jak największych sił na początek następnego roku i kurczowa obrona terenu, bo łatwiej go bronić niż potem odbijać. W jego ocenie Rosjanie w sposób przemyślany budują obecnie nowe siły liczące około 200 tysięcy ludzi, składające się głównie ze zmobilizowanych, których zadaniem będzie przeprowadzić poważną ofensywę w pierwszych miesiącach przyszłego roku. Ich celem może być między innymi ponownie Kijów. I to szykowanie się na tę ewentualność ma być dla Załużnego obecnie kluczowe. Nawet za cenę nieudzielania dużego wsparcia obrońcom takich miejsc jak Bachmut.

Ostrożny ton wywiadu z generałem Załużnym powielał inny wywiad "The Economist" z kluczowym ukraińskim wojskowym, dowódcą Wojsk Lądowych generałem Ołeksandrem Syrskim. On również wypowiadał się raczej ostrożnie i bez żadnego hurraoptymizmu. - Rosjanie nie są idiotami. Nie są słabi. Każdy, kto ich nie docenia, może szykować się na porażkę - stwierdził.

gazeta.pl

Obecna sytuacja geopolityczna Gruzji i Armenii jest trudna, co jest głównym powodem lawirowania tych państw między Zachodem, a jego konkurentami, w tym Rosją. Gruzja odrzuciła możliwość udzielenia pomocy wojskowej Ukrainie, a premier tego kraju Irakli Garibaszwili zasugerował, że Ukraina chce wciągnąć Gruzję do wojny. Gruzini nie mają oczywiście powodów by darzyć Rosję sympatią, zważywszy na agresję rosyjską na ten kraj w 2008 r. i wspieranie przez Kreml separatyzmu abchaskiego oraz osetyjskiego. Wielu ochotników z tego kraju walczy zresztą na Ukrainie. Z drugiej jednak strony brak perspektyw przyjęcia do UE i NATO w dającej się przewidzieć przyszłości, wciśnięcie między Rosję i najbardziej problematyczne państwo NATO czyli Turcję, powodują uzasadnione obawy. Gruzja nie ma bowiem takiej siły jak Ukraina, by przeciwstawić się równie skutecznie rosyjskiej agresji, co widać było w 2008 r.

Natomiast Armenia przez lata była traktowana przez Rosję jak zakładnik. Zagrożenie ze strony Azerbejdżanu i nierealność udzielenia pomocy ze strony Zachodu w przypadku agresji, spowodowały, że Armenia dla Rosji nie była partnerem, lecz kartą w grze z Azerbejdżanem. Ormianie widzieli to już w 2016 r. gdy Azerbejdżan atakował ich bronią otrzymaną od Rosjan. Po wojnie 44-dniowej (2020 r.) znaczna część Ormian zrozumiała, że była ona ukartowana przez Moskwę i Baku, co wzmocniło nastroje antyrosyjskie. Rosja zdołała wprawdzie zmobilizować swoich stronników ale przepadli oni w wyborach. Armeński premier Nikol Paszynian musiał jednak lawirować, gdyż Rosja od czasu do czasu dawała Erewaniowi ostrzeżenia dając zielone światło na ataki azerbejdżańskie.

W pierwszych dniach wojny na Ukrainie lider Azerbejdżanu Ilham Alijew odwiedził Moskwę by podpisać umowę o sojuszu. Niemniej od czasu zmiany na stanowisku prezydenta USA polityka USA wobec Kaukazu Płd uległa zmianie na korzyść Armenii, jednakże nie do takiego stopnia, by mogła ona być pewna gwarancji bezpieczeństwa ze strony Zachodu, zwłaszcza, że w tym samym czasie UE zaczęła starać się o zastąpienie rosyjskiego gazu dostawami z Azerbejdżanu. Później jednak okazało się, że Azerbejdżan nie ma dostatecznej ilości gazu i zamierza sprowadzać gaz z Rosji by go reeksportować do Europy, umożliwiając Rosji obchodzenie sankcji i jednocześnie na tym zarabiając. W listopadzie ujawniono, że Gazprom ma dostarczyć Azerbejdżanowi 1 mld m3 gazu do marca 2023 r.

Azerbejdżan prowadzi przy tym politykę wobec Rosji i wojny na Ukrainie podobną do tej jaką prowadzi Turcja. Nie jest to, oczywiście, zaskoczenie zważywszy na więzi łączące Baku i Ankarę, sformalizowane w ramach formatu Organizacji Państw Turkijskich. Polityka ta, w wielkim skrócie, polega na lawirowaniu oraz usiłowaniu wyciągnięcia jak największych korzyści zarówno z samej wojny jak i z osłabienia Rosji oraz dość skutecznej propagandy prezentującej Azerbejdżan jako potencjalnego i atrakcyjnego sojusznika Zachodu. Azerbejdżan postanowił m.in. skorzystać z sytuacji i zaatakować strategiczną prowincję Armenii Sjunik, co jednak sprowokowało dość wyraźne sygnały o nie akceptowalności takiego posunięcia ze strony USA oraz Iranu (w obu przypadkach z odmiennych powodów).

Fakt, że ODKB odmówiła pomocy Armenii pod pretekstem „nieuregulowania granicy" doprowadził do antyrosyjskiego wrzenia w Armenii. Ponadto Rosja stara się zmusić Armenię do zaakceptowania eksterytorialnego korytarza przez Sjunik, gdyż zależy jej na dalszej życzliwości ze strony Turcji i Azerbejdżanu w kontekście wojny na Ukrainie. Wizyta Nancy Pelosi w Erewaniu oraz wsparcie ze strony tak wpływowych postaci jak szef senackiej komisji spraw zagranicznych Bob Menendez wzmocniły asertywność Armenii i doprowadziły do otwartego zdystansowania się od Rosji na ostatnim szczycie ODKB, gdzie Paszynian odmówił podpisania dokumentów końcowych ku zdumieniu Putina i Łukaszenki.

(...)

Jeżeli chodzi o republiki środkowoazjatyckie to ogromne znaczenie mają spory terytorialne między tymi republikami. Zostały one wywołane celowo przez twórców ZSRR, by umożliwić Moskwie realizację polityki „dziel i rządź". Obecnie jednak sytuacja wymyka się Moskwie spod kontroli, co powinno zostać wykorzystane przez Zachód. Chodzi w szczególności o relacje między Tadżykistanem, Uzbekistanem i Kirgizją i ich eksklawy oraz enklawy. Między Tadżykistanem a Kirgizją regularnie dochodzi do coraz krwawszych starć granicznych, a ponieważ oba państwa są członkami ODKB to jest to czynnik rozsadzający tę organizację od środka. Dlatego też, dotąd mocno prorosyjski prezydent Kirgizji Sadyr Dżaparow, odmówił przyjazdu na październikowy szczyt WNP (połączony ze świętowaniem urodzin Putina), a na kolejnym spotkaniu (w ramach szczytu CICA w Astanie) odmówił podania ręki prezydentowi Tadżykistanu Rahmonowi. Na tym samym szczycie Rahmon domagał się z kolei od Rosji „szacunku". Warto przy tym dodać, że Tadżykistan i Kirgizja to najbiedniejsze republiki postsowieckie i oba państwa mają też porachunki z Uzbekistanem, który, dla odmiany, nie jest członkiem ODKB, ale Rosji zależy na stworzeniu trójkąta gazowego Moskwa-Taszkient-Astana.

Kirgizja jest natomiast członkiem Organizacji Państw Turkijskich, podobnie zresztą jak Uzbekistan. Natomiast Tadżykistan ma ścisłe związki etniczno-kulturowe z Iranem, choć do niedawna nie przekładały się one na dobre relacje polityczne. Zaczęło to się zmieniać w ub. r., gdy do Duszanbe z pierwszą swoją zagraniczną wizytą przybył nowy prezydent Iranu Ebrahim Raisi. W maju br. w Tadżykistanie rozpoczęto produkcję irańskich dronów Ababil-2, a w czerwcu do Teheranu przybył Rahmon. Na współpracę między obydwoma krajami wpływa również obawa przed zagrożeniem ze strony talibów po wycofaniu się USA z Afganistanu. Iran nie ma jednak zamiaru pozwolić Turcji na wypełnianie próżni po cofającej się Rosji. Dotyczy to zresztą zarówno obszaru postsowieckiego, gdzie poza Tadżykistanem znaczące interesy i wpływy Iran ma również w Armenii, jak i w innych regionach (np. Bliski Wschód).

Jednym z głównym powodów konfliktu między Tadżykistanem i Kirgizją z jednej strony a Uzbekistanem z drugiej jest kwestia budowy zapór w górnym biegu dorzecza Amu-Darii i Syr-Darii. Chodzi o projekt Kambarata-1 w Kirgizji oraz Rogun w Tadżykistanie.  Uzbekistan od dawna twierdzi, że realizacja tych projektów stanowi zagrożenie dla jego bezpieczeństwa wodnego i za czasów poprzedniego prezydenta Islama Karimowa groził wojną obu swoim sąsiadom (obecnie panuje stan deeskalacji w odniesieniu do tego problemu ale potencjał sporu pozostaje). Projekty te w znacznie mniejszym stopniu naruszają zresztą również interesy Kazachstanu, który podobnie jak Uzbekistan i Kirgizja należy do Organizacji Państw Turkijskich. Łącznie do tej stworzonej przez Turcję organizacji należą aż 4 (plus Turkmenistan – piąty, jako obserwator) z 8 pozaeuropejskich republik postsowieckich, co daje Turcji duży potencjał działań w tej przestrzeni. Warto jednak podkreślić, że aktywność Turcji nie tylko nie prowadzi do wzmacniania wpływów Zachodu, ale wręcz przeciwnie, jej celem jest ich eliminacja.

Dopełnieniem układanki są oczywiście Chiny i to one, a nie Turcja, stanowią główne oparcie dla Kazachstanu w jego dążeniach emancypacyjnych od Rosji. Wynika to z nieporównywalnie większej potęgi Chin. Ponadto Chiny są najważniejszym partnerem handlowym zarówno Kazachstanu jak i Uzbekistanu, podczas gdy wymiana handlowa z Turcją w przypadku tych dwóch państw jest mniejsza niż z Europą. W przypadku Kazachstanu Chiny odpowiadają za 19 % handlu zagranicznego, Rosja – 10,5 %, a tylko 2 państwa UE (Włochy i Holandia) za łącznie 21 %. W przypadku Uzbekistanu obroty handlowe z Chinami wynosiły w 2020 r. 6,2 mld USD, podczas gdy z Rosją 6 mld USD, a z Turcją – 2,2 mld USD. W przypadku pozostałych środkowoazjatyckich państw postsowieckich wygląda to podobnie. Dla Tadżykistanu Chiny są głównym źródłem importu (1 mld USD) i przez to również głównym partnerem handlowym, a obroty tego kraju z Rosją czy Turcją są znacznie mniejsze, natomiast z Iranem – marginalne. Chiny odpowiadają też za ponad 20% handlu zagranicznego Kirgizji (2,7 mld USD), podczas gdy obroty tego kraju z Rosją wynoszą 1,8 mld USD, a z Turcją 0,5 mld USD. Chiny są też głównym partnerem handlowym Turkmenistanu z obrotami o wartości prawie 6 mld USD, podczas gdy obroty z Rosją i Turcją wynoszą po ok. 1 mld USD.

To właśnie relacje z Chinami generują rosnącą pewność siebie Kazachstanu, który okazuje dystans wobec rosyjskiej wojny w Ukrainie oraz otwarcie odmówił wypełniania swoich sojuszniczych zobowiązań wobec Armenii (w ramach ODKB) przeciwko Azerbejdżanowi. Warto przy tym zwrócić uwagę, że towarzyszy temu znacznie większy entuzjazm ze strony wielu komentatorów, niż w odniesieniu do Armenii, choć ta dystansuje się znacznie wyraźniej i ma znacznie więcej do stracenia. Szczególnie rynsztokowe groźby padające z ust rosyjskich polityków, publicystów i dziennikarzy w telewizyjnych talk-showach (dotyczące rzekomej konieczności denazyfikacji Kazachstanu) prowokują spekulacje, że Kazachstan może być celem kolejnej rosyjskiej agresji, co miałoby go skłaniać do zawierania alternatywnych sojuszu przeciwko Rosji.

Choć niedawno na podobną wypowiedź pozwolił sobie też ambasador Rosji w Kazachstanie, to nie wydaje się by miały one jakikolwiek realny wymiar, gdyż Rosja nie jest w stanie przeprowadzić drugiej „operacji specjalnej", a wojna, którą prowadzi na Ukrainie powinna skłonić ją do refleksji (nawet uwzględniając wyjątkową toporność rosyjskich zdolności percepcyjnych), że agresja na Kazachstan nie byłaby nauczką dla innych, lecz wręcz przeciwnie – gwoździem do trumny wszelkich rosyjskich wpływów w Azji Centralnej (w tym oczywiście w Kazachstanie). Pohukiwania ze strony rosyjskich propagandystów miały po prostu „zdyscyplinować" Kazachów, tyle, że odniosły skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego. Niemniej, na poziomie międzyrządowym relacje te nie są aż tak złe (czyli z naszego punktu widzenia – obiecujące), a po niedawnej, kolejnej porcji pogróżek w rosyjskiej propagandzie doszło do spotkania Tokajewa z Putinem, podczas którego Kazachstan zadeklarował gotowość do zgody na rosyjską propozycję trójstronnej rosyjsko-kazachsko-uzbeckiej unii gazowej. Uzbekistan do tej propozycji odniósł się jednak sceptycznie.

defence24.pl

- Trajektoria rozwoju wydarzeń jest niepokojąca i to już od dawna - mówi Gazeta.pl Konrad Muzyka, właściciel firmy analitycznej Rochan Consulting. Jego zdaniem na Białorusi faktyczne trwa gromadzenie i tworzenie sił, które mogą posłużyć do drugiej próby inwazji na Ukrainę z północy. - To nie są pozorowane ruchy, mające tylko wiązać siły ukraińskie. Jednak do osiągnięcia poziomu koniecznego do przeprowadzenia operacji mającej jakieś perspektywy powodzenia jest jeszcze daleko. Nie wiem, dlaczego akurat teraz jest kolejna fala internetowych spekulacji na temat nieuchronnej inwazji z Białorusi. Bo jakiś jeden batalion przerzucono w pobliże granicy? Przecież to ułamek koniecznych sił - mówi analityk.

Niezależnie od tego Muzyka jest przekonany, że groźba ponownego uderzenia z terytorium Białorusi na Ukrainę jest realna. Tak samo, jak bezpośrednie przystąpienie państwa białoruskiego do wojny, którą na razie tylko pośrednio wspiera. Muzyka swoją ocenę opiera na obserwacji działań wojsk Białorusi i Rosji na białoruskim terytorium, które już od dawna uznaje za niepokojące. - Prawdopodobieństwo ataku na Ukrainę z północy moim zdaniem tylko wzrasta. To, co się dzieje na Białorusi, zdecydowanie wykracza poza zakres tego, co by było konieczne do wyłącznie pozorowania przygotowań do ofensywy - uważa.

Pozorowanie mogłoby mieć na celu zmuszenie Ukraińców do trzymania na zachodzie kraju pewnych sił, gotowych do zareagowania na potencjalny atak. Sił, które nie mogłyby zostać użyte na głównym froncie na wschodzie i południu kraju. Coś takiego właściwie dzieje się już od pół roku, kiedy Rosjanie wycofali się z rejonu Kijowa i północno-wschodniej Ukrainy. Ukraińcy nie mogą całkowicie zignorować potencjalnego zagrożenia ponownego ataku na tych kierunkach, więc trzymają pewne siły w rezerwie do jego odparcia. - Jednak po prostu podtrzymać ten stan rzeczy można by znacznie mniejszym wysiłkiem ze strony Białorusi i Rosji - mówi Muzyka.

Tymczasem Białorusini już od wielu miesięcy prowadzą bezprecedensowe ćwiczenia, podnoszą gotowość swoich oddziałów do nigdy niewidzianych poziomów i testują oraz usprawniają system przeprowadzania mobilizacji. Generalnie robią wszystko to, co konieczne do realnego wystawienia sił do wojny. Widać realne efekty. - Choćby w ostatnich dniach białoruska 11 Brygada Zmechanizowana przeprowadziła ćwiczenia, do których wystawiła trzy bataliony. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie udało się osiągnąć. To właściwie maksymalne możliwości tej brygady - opisuje Muzyka. Jego zdaniem widać, że Białorusini wyciągnęli lekcje z rosyjskiej mobilizacji i przygotowań do wojny. - Ich proces zwiększania gotowości wygląda inaczej, jest lepiej zaplanowany i zorganizowany - dodaje.

Pomimo tego białoruskie wojsko w aktualnym kształcie, nawet doprowadzone do swojej szczytowej formy forsownymi przygotowaniami, nie ma wystarczających sił do realnego zagrożenia Ukrainie. - Mówimy o maksymalnie 15 tysiącach ludzi. Rosjanie na początku wojny rzucili do ataku z terytorium Białorusi na rejon Kijowa około 50-60 tysięcy ze znanym efektem - mówi Muzyka. Jego zdaniem należy więc przyjąć, że gdyby Białoruś i Rosja chciały przeprowadzić teraz atak na zachodnią Ukrainę mający jakieś realne szanse powodzenia, to musiałyby zgromadzić porównywalne siły. Zakładając uwiązanie zdecydowanej większości najlepszych ukraińskich oddziałów na wschodzie i południu kraju.

- Częściowo lukę mogą wypełnić zmobilizowani Rosjanie, którzy są aktualnie szkoleni na białoruskich poligonach. Jest ich około 10 tysięcy - mówi Muzyka. Podkreśla przy tym, że nie są to kiepsko wyposażeni i zdemoralizowani zmobilizowani, których regularnie można oglądać na nagraniach w internecie. Tamci to w większości pierwszy rzut, który bez najmniejszej troski o życie został pchnięty na front jesienią w celu jego ustabilizowania za wszelką cenę. - Ci na Białorusi są naprawdę przyzwoicie wyposażeni jak na obecne standardy i mają ze sobą odpowiednie ilości ciężkiego sprzętu. Wydaje się, że w większości są podporządkowani traktowanej jako elitarna 1 Armii Pancernej - opisuje analityk.

Nadal daje to jednak tylko około 25 tysięcy ludzi, czyli może połowę koniecznych sił. - Z tego powodu uważam, że przynajmniej na razie siły białorusko-rosyjskie nie są gotowe do zaatakowania Ukrainy - mówi Muzyka. Bardzo poważnie będzie można się niepokoić, kiedy te siły będą dwa razy liczniejsze. Może to zostać osiągnięte za sprawą dosyłania kolejnych zmobilizowanych z Rosji i, co najważniejsze, białoruską mobilizacją. - W obecnych realiach wydaje się ona czynnikiem właściwie koniecznym. Gdyby Mińsk rozpoczął realną mobilizację, moglibyśmy zacząć na poważnie mówić o ataku na zachodnią Ukrainę. Przy czym byłby to stosunkowo powolny proces. Nie mówimy o dniach, ale raczej o tygodniach koniecznych na powołanie, wyekwipowanie i przeszkolenie zmobilizowanych - opisuje analityk.

Muzyka zaznacza, że istnieje jeszcze jedna możliwość. Bezpośrednie przyłączenie się Białorusi do wojny nie musi mieć formy ofensywy na zachodnią Ukrainę. - Zawsze jest możliwość, że z oddziałów białoruskich i rosyjskich, bez dodatkowej mobilizacji, zostaną stworzone połączone siły związkowe i wysłane gdzieś na przykład do Donbasu - mówi.

gazeta.pl