wtorek, 26 maja 2020
Kto wie czy w samo sedno nie trafiają dwaj eksperci z Hong Kongu, Andrew Sheng i Xiao Geng, którzy twierdzą, iż grozi może nam nie tyle nowa „zimna wojna”, ile wojna „chłodna”, podjazdowa, o nie do końca jasnych regułach gry, za to jej efektem może być zjawisko naprawdę groźne nie tylko dla dwóch zwaśnionych stron, czyli Chin i USA, lecz całego świata.
Dojdzie bowiem do realizacji scenariusza wręcz niebezpiecznego: pojawią się dwa niezależne od siebie systemy innowacyjne, a podział będzie nie tylko gospodarczy lecz technologiczny. A zamiast wojny czysto handlowej i celnej, może dojść do wojny technologicznej, której znamiona już mamy (ZTE, Huawei, 5G) oraz cyberataków na wielką skalę.
Zagrożenia są poważne, a stawka ogromna, bo nikt już nie wątpi, że w tym starciu chodzi także o prestiż i prymat. Chińczycy, mający jeszcze przed sobą niezwykle ambitne zadania na scenie wewnętrznej, w tym tak poważne, jak – dokonująca się właśnie – zmiana modelu rozwojowego z opartego na eksporcie na osadzony na silnym rynku wewnętrznym i kwitnącej klasie średniej, czy przejście od ilości do jakości.
Jeśli marzą o „renesansie chińskiego narodu”, o czym mówią otwarcie, to tym samym chcą być ponownie – jak przed wiekami – wielką cywilizacją, a nie tylko gospodarką czy mocarstwem handlowym. A taka nie może opierać się na kradzieży, podróbkach czy składaniu części sprowadzonych z zewnątrz. Sama musi być przykładem.
obserwatorfinansowy.pl
Od czasu listopadowych protestów irański reżim coraz wyraźniej obawia się o swoją zdolność do przetrwania. Pod koniec grudnia Chamenei opublikował na Twitterze surrealistyczne publiczne rozważania na temat tego, dlaczego Iranu nie czeka taki sam los jak Związku Radzieckiego.
Według Chameneiego, największa różnica między ZSRR a Iranem polega na tym, że Moskwa nie miała poparcia społecznego. "Ich przywódcy nigdy nie mogli liczyć na ludność", podsumował i najwyraźniej nie było w tym najmniejszej ironii wobec brutalnej rozprawy, którą właśnie rozpoczął z własnym narodem.
W narracji o protestach narzuconej przez państwową propagandę, Chamenei jest skłonny przyznać, że ludzie mają "słuszne" żądania ekonomiczne, ale podkreśla, że musiał wysłać wojsko, ponieważ protesty zostały przejęte przez zewnętrznych wrogów Iranu, którzy zaplanowali "niebezpieczny spisek".
Niewiele osób kupuje argument, że to zewnętrzni wrogowie popchnęli Irańczyków do złamania jednego z największych tabu w kraju, czyli skandowania na ulicach "śmierć Chameneiemu".
Nawet w jego własnym obozie duchownych jest wielu takich, którzy obawiają się, że Chamenei nie zdaje sobie sprawy, że cały gmach jego państwa może się rozpaść. BBC Persian doniosło w czwartek, że 100 konserwatywnych działaczy podjęło niezwykle rzadki krok, pisząc do Chameneiego, aby zażądać poważnych reform strukturalnych w celu uniknięcia szerszych demonstracji, "upadku reżimu" i obalenia "rządów religijnych".
Pod wieloma względami zmurszały Iran przypomina coraz bardziej upadający Związek Radziecki, zarówno jeśli chodzi o wyniszczającą kraj oligarchię, jak i rosnące niepokoje etniczne. Ale Chamenei nie ma ochoty się do tego przyznać.
onet.pl
Izrael od dawna polował w Syrii na wysokich rangą szyickich dowódców. W grudniu 2015 r. na przedmieściach Damaszku siły powietrzne zbombardowały dom, w którym swoje kwatery mieli irańscy oficerowie – Mohammad Reza Fahemi i Mir Ahmad Ahmadi oraz ważny dowódca libańskiego Hezbollahu Samir Kuntar. W tym samym roku CaHaL (siły zbrojne Izraela) wyeliminował co najmniej 15 dowódców podobnej rangi.
Wcześniej, w 2011 r. – w prowadzonej przez izraelski wywiad operacji – w bazie Korpusu Strażników Rewolucji (w skład tej formacji wchodzi brygada al-Kuds, którą dowodził Solejmani) pod Teheranem zabito generała Hasana Tehraniego Moghaddamiego i jego 16 ludzi. Wszyscy odpowiadali za rozwój pocisków balistycznych, które w przyszłości miałyby przenosić irańskie głowice nuklearne. Rok później w Sudanie zbombardowano składy dostarczonej z Iranu broni, głównie zaawansowanych pocisków przeciwlotniczych i przeciwczołgowych, które miały trafić do działającego w Strefie Gazy Hamasu. W ataku zginęła niemal cała irańska obsługa tych składów.
Wszystkie te akcje, prowadzone w ramach – określanego eufemistycznie – programu selektywnej eliminacji dotyczyły grubych ryb. Nikt jednak nie zdecydował się na ludzi tej szarży co Solejmani i Muhandis. I to nie dlatego, że brakowało informacji na ich temat. Obaj mieli status celebrytów. Dawali się fotografować. Korzystali z telefonów, a nie łączności kurierskiej. Brali udział w uroczystościach, podczas których mogły na nich spaść z drona pociski hellfire. "Inżynier" oficjalnie odwiedzał przyjaciół w bagdadzkiej Zielonej Strefie, gdzie zlokalizowana jest ambasada Stanów Zjednoczonych. I to mimo tego, że od końca lat 80. znajdował się na amerykańskiej liście poszukiwanych terrorystów (za zamachy w Kuwejcie na lotnisko, placówki dyplomatyczne USA i Francji oraz pracowników amerykańskiego koncernu Raytheon, produkującego między innymi zestawy Patriot, które odegrały kluczową rolę podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej).
dziennik.pl
W trzy dekady po upadku berlińskiego muru można odnieść wrażenie, że zachodni i wschodni Niemcy wciąż jeszcze są sobie obcy. Wschód Niemiec bardzo dobrze nadrobił zaległości gospodarcze. Tak napisano w najnowszym raporcie niemieckiego rządu na temat stanu niemieckiego zjednoczenia. W scalaniu się kraju i wyrównywaniu poziomu życia nastąpiły duże postępy. Za to pod względem politycznym i emocjonalnym podział Niemiec zdaje się być coraz głębszy. Jak wynika z ankiety, 57 proc. wschodnich Niemców czuję się „obywatelami drugiej kategorii”, bez mała połowa z nich jest niezadowolona z tego, jak w Niemczech funkcjonuje demokracja. Także oceny zjednoczenia kraju bardzo różnią się na wschodzie i zachodzie kraju.
Wschodnioniemiecki psychoterapeuta Hans-Joachim Maaz uważa, że wschodni Niemcy przez swoje doświadczenia z NRD mają zdystansowany stosunek do państwa. Ludzie na wschodzie są generalnie bardziej krytyczni wobec kapitalizmu, władz, mediów. Stąd wziął się ruch protestujący przeciwko polityce zdominowanej przez zachodnie Niemcy.
Zachodnioniemiecka psycholożka społeczna Beate Kuepper uważa natomiast, że ze względu na wieloletni podział kraju wcale nie trzeba wychodzić z założenia, że wschodni i zachodni Niemcy powinni być do siebie podobni. Problematyczne są nie tylko same różnice, ale także poczucie kolektywnej krzywdy, jaka została im wyrządzona. Chodzi o poczucie braku uznania, szacunku, możliwości udziału i współdecydowania.
Różnice te są ewidentne w wynikach, jakie w wyborach osiąga prawicowa populistyczna partia AfD. W wyborach do parlamentów krajowych w zachodnich landach głosuje na nią około 10 proc. wyborców, na wschodzie prawie 25 proc. – tak jak ostatnio w Brandenburgii, Saksonii i Turyngii. Zastanawiające jest, że na wschodzie akurat Alternatywa dla Niemiec, będąca zachodnioniemieckim importem, przejęła rolę partii protestu po partii Lewica, która jako następczyni byłej przywódczej partii enerdowskiej SED była jakby stworzona do wyrażania wschodnioniemieckiej nostalgii.
„Dokończmy zwrot” („Vollende die Wende”) – pod takim hasłem AfD mobilizowała wschodnioniemiecki elektorat, odnosząc bezsprzeczny sukces.
Psychoterapeuta Maaz uważa, że ogromnym błędem jest, by wszystkim wyborcom AfD przypinać prawicową łatkę. Kiedy tylko się ich wyzywa i dyskryminuje, jest to najskuteczniejszym środkiem do dalszego wzmocnienia tej partii.
dw.com
Subskrybuj:
Posty (Atom)