poniedziałek, 13 lipca 2020
Najnowsze badania w USA i Europie wskazują, że 15 proc. nabywców odzieży ma motywacje ekologiczne. A branża odzieżowa, obok naftowej i mięsnej, należy do największych trucicieli globu, odpowiadając za 10 proc. emisji dwutlenku węgla. Wynika to głównie z produkcji włókien sztucznych, które są pochodną ropy naftowej. Generuje też ogromne zużycie wody, głównie w procesie uprawy bawełny. Marki modowe muszą więc uwzględnić wartości konsumentów w swoich produktach. Obejmuje to zobowiązanie do recyclingu ubrań – niektóre marki, jak np. H&M, już rozpoczęły przyjmowanie zużytej odzieży. Planowane jest też takie projektowanie, by umożliwić przerobienie lub uzupełnienie niesprzedanego asortymentu. W ten sposób mógłby wrócić na wieszaki w kolejnym sezonie. A to oznacza ubrania bardziej uniwersalne, ponadsezonowe. Pandemia pokazała, że kolekcje sezonowe trzeba będzie spisać na straty. To odejście od trendu fast fashion (szybkiej mody), kiedy po jednym sezonie ubrania stają się bezużyteczne. Brytyjskie badania pokazały, że do tej pory aż jedna trzecia konsumentek uznawała odzież za starą po dwu-lub trzykrotnym założeniu.
Dla producentów wydłużenie cyklu życia odzieży oznacza ograniczenie lub zaprzestanie praktyk palenia milionów sztuk niesprzedanych ubrań rocznie, zamiast oferowania ich po niskiej cenie. Jeszcze niedawno tak czynił H&M czy Burberry. Wymogi ekologiczne i nowe wartości konsumenckie skłoniły wiele marek do większej transparentności działań. Fashion Transparency Index monitoruje cały łańcuch produkcji i dystrybucji odzieży. Ma służyć budowaniu społecznej odpowiedzialności branży odzieżowej. Ponad 200 przedsiębiorstw odzieżowych działa w ramach inicjatywy B-Corp, która zrzesza firmy stosujące zasady zrównoważonego rozwoju. Należy do niej również producent odzieży outdoorowej Patagonia, który jako pierwszy zastosował polarowe podszewki zrobione z przetworzonych, plastikowych butelek. To coraz ważniejsze, bo jeszcze przed pandemią ponad 60 proc. badanych konsumentów na świecie było gotowych na zmianę lub bojkot marki odpowiedzialnej za nieetyczne praktyki.
obserwatorfinansowy.pl
30 czerwca została opublikowana i weszła w życie Ustawa o bezpieczeństwie narodowym Specjalnego Regionu Administracyjnego Hongkong (HK), przyjęta 28 czerwca br. przez Stały Komitet Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (parlamentu Chińskiej Republiki Ludowej) i promulgowana w HK z pominięciem Rady Legislacyjnej (lokalnego parlamentu). Nowe prawo powstało po ponad roku największych od przejęcia regionu przez ChRL w 1997 r. niepokojów społecznych, sprowokowanych projektem ustawy o ekstradycji do ChRL. Procedowana w trybie niejawnym ustawa jest w deklaracjach Pekinu koniecznym środkiem do ustabilizowania sytuacji w regionie. Już pierwszego dnia obowiązywania wywołała ona jednak protesty, w czasie których zatrzymano co najmniej 370 osób. Część z nich ma odpowiadać za złamanie nowych regulacji.
Ustawa tworzy w HK bazę prawną pod budowę aparatu bezpieczeństwa działającego poza kontrolą sądową. Daje Pekinowi oraz podległej mu lokalnej administracji narzędzia do ograniczenia każdej aktywności politycznej i społecznej mieszkańców, która na podstawie importowanych z systemu prawnego ChRL norm i pojęć zostanie uznana przez władze za jeden z czterech deliktów: secesji, działalności wywrotowej, terroryzmu i działania w zmowie z obcymi siłami. Przepisy prawa obejmą również obcokrajowców, także poza granicami ChRL i HK.
Wprowadzenie ustawy z pominięciem lokalnej legislatywy oraz jej szeroki zakres i kontrowersyjne przepisy spotkały się ze sprzeciwem państw zachodnich, które uznają, że doszło do złamania zapisanej we wspólnej deklaracji brytyjsko-chińskiej z 1984 r. zasady „jeden kraj, dwa systemy” oraz zobowiązania Pekinu, że przez 50 lat od przejęcia regionu nie zostanie zmieniony panujący w nim porządek prawnoustrojowy. W reakcji Departament Stanu USA nałożył sankcje wizowe na chińskich decydentów powiązanych z wprowadzeniem ustawy. Departament Handlu z kolei odebrał HK specjalny status, który pozwalał traktować region jako odrębny od ChRL podmiot prawnomiędzynarodowy, zapowiedział także zakończenie niereglamentowanego eksportu technologii. Izba Reprezentantów przyjęła ustawę penalizującą banki za świadczenie usług dla chińskich funkcjonariuszy publicznych odpowiedzialnych za łamanie autonomii HK i praw człowieka na jego terytorium. Parlament Europejski już w połowie czerwca, kiedy ujawniono prace nad ustawą, wezwał państwa członkowskie do zaskarżenia ChRL do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości za złamanie wspólnej deklaracji. Ustawa została potępiona przez przedstawicieli UE, a przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała skoordynowaną odpowiedź państw członkowskich. Wielka Brytania uznała wprowadzenie ustawy za pogwałcenie wspólnej deklaracji i ogłosiła zmianę przepisów emigracyjnych, która umożliwi mieszkańcom Hongkongu osiedlanie się w Wielkiej Brytanii oraz otworzy ścieżkę do uzyskania obywatelstwa. Podobnie władze Tajwanu i Australii zapowiedziały ułatwienia emigracyjne dla Hongkończyków.
osw.waw.pl
Operacja przeprowadzona w 1982 roku w Dolinie Bekaa przez Izrael to podręcznikowy przykład umiejętnego wyeliminowania w miarę nowoczesnej i silnej obrony przeciwlotniczej tylko z wykorzystaniem statków powietrznych. Izraelczykom udało się wtedy zniszczyć 19 baterii przeciwlotniczych oraz kilkanaście syryjskich samolotów bez strat własnych. Uzyskano to dzięki odpowiedniemu rozpoznaniu prowadzonemu w czasie rzeczywistym, bezwzględnemu wykorzystaniu wszelkich słabych stron przeciwnika oraz zastosowaniu nowatorskiej taktyki działania.
Izraelskie działania wywiadowcze przygotowujące do ataku rozpoczęły się już w momencie pojawienia się zagrożenia, a więc zaraz po wprowadzenia przez Syrię w kwietniu 1981 roku pierwszych, przeciwlotniczych brygad rakietowych do Doliny Bekaa w Libanie. To przegrupowanie miało być odpowiedzią syryjskiego rządu na zestrzelenie przez Izrael dwóch śmigłowców, które według Izraela uczestniczyły w atakowaniu jego sojuszników - chrześcijańskich bojowników. Izraelczycy musieli zareagować na pojawienie się baterii przeciwlotniczych z Syrii, ponieważ zagrażały one ich przewadze powietrznej przy granicy z Libanem i ograniczały możliwość prowadzenia przez izraelskie lotnictwo rozpoznania i operacji wsparcia dla własnych działań lądowych.
Głównym błędem Syryjczyków było zlekceważenie Izraelczyków. Ostrzeżeniem powinien być przede wszystkim atak czternastu izraelskich myśliwców F-16 i F-15, który 7 czerwca 1981 roku zniszczył budynek irackiego reaktora atomowego niedaleko Bagdadu. Operacja pod kryptonimem „Opera” oznaczała konieczność przelotu ponad 1600 km – w większości nad obcym terytorium Arabii Saudyjskiej i Iraku. Izraelczykom udało się tego jednak dokonać i to bez strat własnych pomimo silnej, zintegrowanej obrony przeciwlotniczej - szczególnie w okolicach reaktora.
Rok później izraelskie siły powietrzne zrealizowały równie skuteczny atak przeciwko Syryjczykom, choć w o wiele bardziej spektakularny sposób. Atak w Dolinie Bekaa był teoretycznie łatwiejszy, ponieważ Izraelczycy mogli już wykorzystywać drony do prowadzenia rozpoznania (czego nie mogli zrobić w Iraku). Wiedzieli więc, że do czternastu wcześniej rozwiniętych stanowisk przeciwlotniczych baterii S-75 „Dźwina”, S-125 „Pieczora” i 2K12 „Kub” nagle doszło kolejnych sześć baterii przesuniętych przez Syrię ze Wzgórz Golan. Wymagało to skorygowania planu ataku, jednak sam schemat działania się nie zmienił. Izraelczykom sprzyjał również fakt, że Syryjczycy wierząc w siłę swoich baterii plot., nakazali wycofać własne samoloty myśliwskie znad Doliny Bekaa.
Izraelscy planiści wykorzystali wszystko: słabe strony poszczególnych typów zestawów plot, sposób działania syryjskich operatorów, ograniczenia wynikające z ukształtowania terenu, a przede wszystkim zupełnie nowe, własne systemu uzbrojenia. Atak przygotowywali zresztą od wielu miesięcy, szkoląc się na makietach syryjskich baterii rozstawionych na pustynnym poligonie Negev. Rozpoznano też (głównie z pomocą dronów) częstotliwości pracy radarów jak również urządzeń łączności wykorzystywanych w scentralizowanym systemie obrony plot Syrii.
Dokonywano nawet próbnych ataków systemami walki radioelektronicznej, sprawdzając skuteczność tych środków, jak również wiarygodność własnych danych wywiadowczych. W ten sposób wiedziano, co trzeba będzie wyeliminować, a co należy zostawić w spokoju, by móc stamtąd pozyskiwać niezbędne informacje.
Sam atak był kontrolowany przez Izraelczyków w czasie rzeczywistym, m.in. dzięki latającemu w powietrzu samolotowi dozoru radiolokacyjnego E-2C Hawkeye oraz co najmniej dwóm bezzałogowym samolotom na stale przebywającym w powietrzu. W ten sposób Izraelczycy znali dokładną pozycję wszystkich syryjskich baterii przeciwlotniczych, pomimo że część z nich była mobilna (2K12 „Kub”) i często zmieniała stanowiska.
Pierwszym sukcesem izraelskiego lotnictwa było „zmęczenie” syryjskiej obrony przeciwlotniczej. Zrobiono to poprzez systematyczne wlatywanie w strefę obrony i ucieczkę w momencie, gdy baterie rozpoczęły procedurę startu rakiet. Syryjczycy sądzili więc, że mają do czynienia z kolejnym próbnym wlotem, a nie faktycznym atakiem.
Izraelczycy w pierwszej fazie operacji 9 czerwca 1982 roku wysłali w kierunku Doliny Bekaa bezzałogowe samoloty Mastiff, które zmusiły syryjską obronę do włączenia radarów. Wtedy do akcji włączyły się samoloty F-4 Phantom, które zniszczyły te aktywne stacje radiolokacyjne za pomocą rakiet antyradarowych AGM-78 Standard ARM i AGM-45 Shrike (w pierwszej kolejności zaatakowano radar dalekiego zasięgu na szczycie wzgórza Jebel Baruk). Pomogła w tym szybkość tych pocisków, które „wyłączały” stacje przed doprowadzeniem własnych rakiet do samolotów F-4. Syryjczycy mieli wystrzelić w tej fazie nawet 57 rakiet systemu plot Kub.
Po wyeliminowaniu radarów izraelskie lotnictwo w ciągu dwóch godzin rozprawiło się z dziewiętnastoma, syryjskimi bateriami znając doskonale ich pozycję i wiedząc, że nie mogą one już nic zrobić bez własnych stacji naprowadzania. Co ważne atak był przeprowadzony przez Izraelczyków bez strat własnych.
Syryjczycy próbowali się ratować, wysyłając do obrony niszczonych baterii plot własne myśliwce. Ale na to byli już przygotowanie izraelscy piloci naprowadzani w czasie rzeczywistym z powietrznego stanowiska kierowania. Wiedziano również dokładnie, co startowało z baz, ponieważ nad syryjskimi lotniskami patrolowały bez przerwy izraelskie drony.
Tłok w powietrzu był tak duży, że Izraelczycy dla uniknięcia strat bratobójczych wpuszczali na obszar walki nie więcej niż cztery własne myśliwce i to nie na dłużej niż dwie minuty. W gotowości były zawsze cztery takie grupy myśliwców. Zupełnie inaczej było w przypadku syryjskich samolotów MiG-21 i MiG-23, które poprzez selektywne zakłócanie łączności zostały praktycznie odcięte od kontroli naziemnej.
I kiedy syryjscy piloci działali właściwie po omacku, to ich izraelscy odpowiednicy z chirurgiczną precyzją wyłapywali kolejne samoloty przeciwnika, atakując je pociskami Sparrow z odległości od 22 do 40 km (a więc poza zasięgiem systemów obserwacji stosowanych na samolotach Syryjczyków). W ciągu pół godziny Izraelczycy zestrzelili około 26 MiG-ów. Natomiast do momentu zwieszenia broni ta liczba zwiększyła się do 82 przy zerowych stratach ze strony Izraela.
defence24.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)