sobota, 19 marca 2022


Rosja od początku swojej inwazji na Ukrainę stara się przerzucać na front jak najwięcej żołnierzy o niesłowiańskim pochodzeniu. Związane jest to przy tym nie z jakimiś szczególnymi zdolnościami bojowymi Czeczenów Kadyrowa czy też innych tego typu oddziałów ale ze świadomością, że morale etnicznych Rosjan w walce z Ukraińcami może być wyjątkowo niskie, a gigantyczne transporty gruzu-200 (czyli trumien zabitych żołnierzy) do ich etnicznie rosyjskich matek i ojców może w końcu skłonić ich do pytania o to w jakim celu ich synowie ponieśli haniebną śmierć atakując „bratni" naród. Syryjczycy nie mają emocjonalnego stosunku do Ukrainy a zatem są kolejnym idealnym kandydatem do roli „mięsa armatniego". Pojawiająca się przy tym teza, że syryjscy najemnicy mają jakieś szczególne doświadczenie bojowe w zakresie walk w mieście i dlatego ich przerzucenie na Ukrainę powinno niepokoić, jest zupełnie nieuzasadniona.

O możliwości wysłania na wojnę na Ukrainie syryjskich żołnierzy mówi się już od pewnego czasu, przy czym pojawiają się czasem dość absurdalne informacje na ten temat. Dotyczy to np. informacji jakoby Assad gotów był wysłać aż 100 tys. żołnierzy na Ukrainę. W rzeczywistości cała syryjska armia liczy ok. 130 tys. żołnierzy oraz 100 tys. niezbyt efektywnych bojowników Narodowych Sił Obrony (NDF). Propaganda rosyjska podawała też, że jakoby 16 tys. ochotników syryjskich miało zgłosić swoją gotowość do walk na Ukrainie. Taką informację przedstawił rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu na transmitowanym przez rosyjską telewizję posiedzeniu Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Trwająca od 2015 r. interwencja rosyjska w Syrii z całą pewnością spowodowała, że obawiająca się dżihadystów część Syryjczyków uznała Rosjan za swojego protektora. Dotyczy to w szczególności chrześcijańskich mieszkańców Aleppo, którzy nie byli entuzjastami reżimu Assada ale jednostronność postawy Zachodu wobec tego konfliktu (uparte nazywanie dzihadystów „umiarkowanymi rebeliantami") zdeterminowała ich prorosyjskość. Oczywiście Rosja ma prawo również liczyć na wdzięczność ze strony samego Assada i jego zwolenników. Zwłaszcza, że wojna w Syrii wciąż nie jest zakończona, a bez wsparcia rosyjskiego Assad nie ma szans nie tylko odbić Idlibu z rąk wspieranych przez Turcję dżihadystów ale nawet można by powątpiewać w jego zdolność do utrzymania obecnego stanu posiadania. Warto bowiem pamiętać, że interwencja rosyjska w 2015 r. uchroniła Assada przed bardzo wówczas prawdopodobną klęską.  

defence24.pl

Rosyjski personel wojskowy składa się z czterech podstawowych grup: oficerów, (bardzo małej puli) podoficerów, pracowników kontraktowych i poborowych. Historycznie pobór do wojska był w Rosji stosowany po to, by duża część populacji przeszła szkolenie wojskowe na wypadek mobilizacji do wielkiej wojny oraz by obniżyć koszty związane z utrzymaniem armii.

Z reguły wojskowym w Rosji nie wolno wyjeżdżać za granicę. Zgodnie z obowiązującym prawem Rosja wymaga, by wszyscy mężczyźni w wieku od 18 do 27 lat zgłosili się do poboru, zwykle na okres jednego roku, a następnie przeszli do obowiązkowej rezerwy.

Obecnie większość szacunków mówi, że około 25 proc. rosyjskiej armii składa się z poborowych, przy czym liczba ta różni się w zależności od służby wojskowej i rodzaju jednostki. I chociaż Rosja podjęła próbę przejścia na armię zawodową — głównie po to, by zwiększyć poziom wyszkolenia i wiedzy fachowej żołnierzy — kraj ten musi pogodzić profesjonalizację z potrzebą utrzymania licznej armii.

Jednak poparcie społeczne dla poboru do wojska jest w Rosji ograniczone, a samo powoływanie poborowych jest kontrowersyjne. Poborowi są zazwyczaj mniej sprawni niż ich kontraktowi odpowiednicy, ponieważ okres służby ogranicza ich szkolenie. I chociaż dłuższy okres poboru doprowadziłby do powstania bardziej sprawnych sił poborowych, taka decyzja okazałaby się niepopularna dla rosyjskiej opinii publicznej.

W związku z tym, jeśli są wykorzystywani, poborowi są zazwyczaj zatrudniani w rolach wymagających mniej specjalistycznej wiedzy technicznej, takich jak logistyka, która już okazała się kluczowym problemem w rosyjskich działaniach na Ukrainie.

Co więcej, z powodu powszechnego znęcania się nad poborowymi — rosyjskiej, brutalnej wersji polskiej fali — stosowanego od czasów Związku Radzieckiego, poborowi mają również niższe morale, a jednostki, w których służą, mają mniejszą spójność. Rosyjskie wojsko odniosło różne sukcesy w zmniejszaniu skutków tego zjawiska, ale znęcanie się pozostaje poważnym problemem, prowadząc do powszechnych prób uzyskania zwolnienia ze służby.

Co więcej, wykorzystanie poborowych w czynnej walce będzie miało wpływ na wiele rosyjskich rodzin i może wywołać negatywną reakcję opinii publicznej, gdy liczba ofiar będzie rosła. Podczas wojny radziecko-afgańskiej w latach 80. XX w. radzieckie dowództwo było tak zaniepokojone oburzeniem opinii publicznej z powodu ofiar i zaprzeczaniem rzeczywistości wojennej, że wysyłało do domu żołnierzy poległych w akcji w szczelnie zamkniętych cynkowych trumnach. Porównanie to raczej nie powinno nikomu umknąć z głowy.

Najwyraźniej presja wewnętrzna jest już na tyle silna, że rząd rosyjski poczuł się zmuszony przyznać, że poborowi służą w Ukrainie. Jeszcze w zeszły wtorek Putin obiecywał, że żaden rosyjski poborowy nie jest wykorzystywany w wojnie przeciwko Ukrainie, ale już dzień później Ministerstwo Obrony publicznie potwierdziło, że na Ukrainie są rosyjscy poborowi i że niektórzy z nich zostali wzięci do niewoli.

(...)

Przed oficjalnym ogłoszeniem, doniesienia o ich obecności krążyły w Rosji i choć informacje z Ukrainy są trudne do rozszyfrowania, pojawiły się SMS-y do matek i nagrania płaczących żołnierzy na froncie. Filmy wideo z rosyjskimi jeńcami sugerują, że przynajmniej niektórzy z nich nie wiedzieli, że będą walczyć w Ukrainie, pojawiają się też doniesienia o niskim morale wśród rosyjskich żołnierzy.

W Rosji Komitet Matek Żołnierzy również wyraził zaniepokojenie faktem, że poborowi są zmuszani do podpisywania kontraktów przed przekroczeniem granicy z Ukrainą — praktyka ta podobno była stosowana przez Rosję w Ukrainie w 2014 r.

Wykorzystanie poborowych przez rosyjskie wojsko pomimo tych wszystkich wad świadczy o tym, że o tej kampanii Kreml myślał jako o bardzo łatwej. Poborowi nie służą w jednostkach elitarnych, a wczesne oceny rosyjskich planów operacyjnych sugerują, że to właśnie jednostki elitarne miały zabezpieczyć teren szybko i bez większego oporu.

W obliczu nieoczekiwanych wyników ukraińskiej armii Rosja musiała jednak wysłać do walki więcej jednostek i jest mało prawdopodobne, że użyłaby poborowych, gdyby nie uznała tego za niezbędne — ich zaangażowanie może być więc także znakiem, że próby zaspokojenia potrzeb kadrowych wojska przez żołnierzy kontraktowych po prostu się nie powiodły.

Jeśli zaś, jak sugeruje rosyjski rząd, wysłanie poborowych do Ukrainy było przypadkowe, to źle to świadczy o rosyjskim dowództwie, a także o poważnych problemach z kontrolą personalną w rosyjskim korpusie oficerskim.

Sytuacja ta sugeruje również, do jakiego stopnia rosyjscy urzędnicy musieli zakładać, że mogą kontrolować dyskurs krajowy. Choć Kreml kontroluje większość przekazu medialnego i coraz bardziej zacieśnia swoją kontrolę nad przestrzenią informacyjną, złe wieści z frontu są trudne do ukrycia. A kiedy matki nie są w stanie dodzwonić się do swoich synów lub kiedy zaczynają oni wracać z ranami lub w trumnach, realia wojny mogą podsycać gniew rosyjskiej ludności, tak jak miało to miejsce podczas wojny radziecko-afgańskiej.

Rząd rosyjski ma więc związane ręce. Ponieważ wojna jest trudniejsza niż przewidywano, wojsko potrzebuje więcej personelu w rolach bojowych i wspierających. Jeśli jednak nadal będzie korzystać z poborowych, zwłaszcza w dużych ilościach, może to być postrzegane jako oznaka rosnącej desperacji.

onet.pl

Informację o pobycie rosyjskich żołnierzy w białoruskich szpitalach potwierdziło DW czterech rozmówców. Ponadto w Narowli, niedaleko granicy z Ukrainą, utworzono szpital polowy. Według jednego z rozmówców wielu rannych przybywa do Mozyrzu „bez rąk, nóg, uszu, oczu". Niektórzy żołnierze zostają przywiezieni za późno i niejednokrotnie z gangreną. – Gdyby żołnierze zostali sprowadzeni na czas, można by jeszcze uratować im kończyny – mówi nasz informator. Według niego niektórzy z rannych nie byli karmieni nawet pięć dni, przybyli zdezorientowani, nie wiedzieli, gdzie się znajdują i prosili jedynie o telefon do rodziców. – Są to pacjenci urodzeni w 2003 roku, pochodzący z ubogich regionów Rosji. Właściwie to jeszcze dzieci – mówi w rozmowie z DW.

Inna osoba, która nie jest bezpośrednio związana z sektorem opieki zdrowotnej, ale jest dobrze poinformowana o sytuacji, potwierdza, że w jednym ze szpitali w obwodzie homelskim przeprowadzane są „non stop operacje", nawet 50 w ciągu jednej nocy. Wśród pacjentów są także cywile, których operacje były wcześniej zaplanowane. W przypadku rosyjskich żołnierzy najczęściej chirurdzy muszą amputować kończyny. – Szpital jest pełny – mówi informator, prosząc o niepodawanie do publicznej wiadomości informacji o lokalizacji kliniki.

Z kolei z kilku innych źródeł DW wynika, że na Białoruś przywożeni są nie tylko ranni, ale także polegli rosyjscy żołnierze. Żaden z rozmówców nie potrafił jednak podać dokładnych informacji o liczbie zabitych. 

Wielu lekarzy, z którymi skontaktowała się DW, odmówiło rozmowy na temat opieki medycznej nad rosyjskim wojskiem. Według dwóch rozmówców lekarze musieli podpisać umowę o zachowaniu klauzuli poufności.

Organizacja pozarządowa Białoruska Fundacja Solidarności Medycznej zauważa, że wszystkie szpitale są bardzo ściśle kontrolowane. Pracownicy służb specjalnych KGB i FSB nadzorują szpitale, wszystkie budynki są strzeżone.

Według organizacji wielu lekarzy, którzy teoretycznie mogliby coś powiedzieć, zostało usuniętych ze szpitali. Zamiast nich zatrudnia się Rosjan. Lekarze i pracownicy boją się i nie chcą z nikim rozmawiać. Także fundacja potwierdza, że kliniki na Białorusi są przepełnione. – Wszyscy ranni, o ile jest to jeszcze możliwe, są przewożeni do Rosji pociągiem – powiedział rzecznik fundacji.

gazeta.pl