Podobieństwa z Japonią z końca lat 80. stają się coraz wyraźniejsze. Tam nastąpiły co najmniej dwie stracone dekady. Konsekwencje trwałego kryzysu w Chinach byłyby jednak znacznie bardziej drastyczne, także dla Europy.
Grupa Evergrande, zadłużona na równowartość ok. 1,2 bln zł, nie jest w stanie obsługiwać swoich zobowiązań od końca 2021 r. Pekin nie chce jednak, aby firma oficjalnie zbankrutowała i została postawiona w stan likwidacji. Zamiast tego od lat negocjuje restrukturyzację jej zadłużenia. Jednak dla Lindy Chan, sędzi Sądu Najwyższego w Hongkongu, to już przesada. — Podczas ostatniego przesłuchania oświadczyłam, że oczekuję w pełni sformułowanej propozycji. Firma zaakceptowała warunki oraz obiecała, że przedyskutuje je z wierzycielami i uzgodni z władzami nową propozycję — mówi sędzia. Nic takiego się nie stało.
Ponieważ Evergrande jest notowane na giełdzie w Hongkongu, sąd uważa się za właściwy, choć oczywiście nie ma uprawnień do interweniowania u władz Chińśkiej Republiki Ludowej. Zarządcy masy upadłościowej nie mają tam żadnych pełnomocnictw. Dyrektor generalny Evergrande, Shawn Siu, zapowiedział jedynie, że firma będzie "aktywnie komunikować się z syndykiem masy upadłościowej i dążyć do rozwiązania problemu zadłużenia".
Jest więc mało prawdopodobne, by wyrok miał ostatecznie jakiekolwiek bezpośrednie konsekwencje dla Evergrande. Gary Ng, starszy ekonomista w firmie inwestycyjnej Natixis, również uważa, że wpływ orzeczenia na makroekonomię będzie ograniczony. Ważne jest coś innego.
Pogorszy to nastroje, ponieważ inwestorzy obawiają się, że nastąpi efekt kuli śnieżnej w innych toczących się sprawach — mówi ekspert.
Krajowy sektor nieruchomości od ponad dwóch lat przeżywa rosnący stopniowo krach, a deweloperzy, jeden po drugim, stają się niewypłacalni. Wszystko to jest wynikiem gigantycznej bańki, która powstała w poprzednich latach.
Setki milionów Chińczyków przez wiele lat inwestowało swoje pieniądze w mieszkania, gdyż alternatywy dla lokowania oszczędności były mocno ograniczone. Ceny nieruchomości rosły, więc coraz więcej osób kupowało drugi lub trzeci dom i spekulowało na wysokich zyskach. Napędzało to wzrost gospodarczy. Początek pandemii pokrzyżował jednak plany i wkrótce domek z kart zaczął się walić.
Według szacunków ekonomistów Kennetha Rogoffa i Yuanchen Yang sektor nieruchomości stanowi ok. 30 proc. całej gospodarki. Przede wszystkim zaś Chińczycy zainwestowali tam aż 78 proc. swoich aktywów — w Stanach Zjednoczonych jest to ok. 35 proc. A teraz chińskie nieruchomości gwałtownie tracą na wartości.
Według oficjalnych danych spadek cen jest niewielki. Zdaniem Ronalda Temple'a, głównego stratega rynkowego w firmie inwestycyjnej Lazard, dane te wprowadzają w błąd. Deweloperzy często nie mogą chociażby obniżać cen:
Zamiast tego władze dają kupującym bonusy, takie jak czeki na zakup mebli. Dlatego też szacuję, że rzeczywisty spadek cen w największych metropoliach wyniesie co najmniej 15, a w mniej centralnych miastach nawet 30 proc.
W wyniku utraty dużej części swojego bogactwa ludzie konsumują mniej i niemal nie podróżują już za granicę. Chińskie grupy turystyczne, które kiedyś można było zobaczyć w każdej atrakcji turystycznej w Europie, są obecnie rzadkością.
onet.pl/Die Welt