niedziela, 4 września 2022


Josep Borrell, wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej ds. wspólnej polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i obrony, lubi porównywać europejskie armie do japońskich miniaturowych roślin. — Po zimnej wojnie skurczyliśmy nasze siły do armii drzewek bonsai — powiedział w zeszłym tygodniu. — Jeśli każde państwo europejskie po prostu zwiększy swoje zdolności wojskowe zgodnie ze swoimi zapowiedziami od początku wojny na Ukrainie, rezultatem będzie duże marnotrawstwo zasobów. Będziemy mieli po prostu 27 większych drzewek bonsai.

Tak wygląda wyzwanie, przed którym stoją europejskie rządy, gdy w czasie imperialistycznej agresji Rosji, walczą o odbudowę dawno zaniedbanego uzbrojenia. Komisja Europejska szacuje, że odkąd rosyjskie czołgi wjechały do Ukrainy, członkowie Unii ogłosili plany dodatkowych wydatków na obronę w wysokości 200 mld euro w ciągu najbliższych lat.

Jeśli jednak nie skoordynują zakupów sprzętu, nie zharmonizują wymagań wojskowych i harmonogramów zamówień, a także nie skłonią rywalizujących ze sobą przemysłów obronnych do współpracy, kraje UE ryzykują roztrwonienie pieniędzy podatników na wielką skalę, ale na wszystko to Władimir Putin nie zadrży.

— Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że musimy wydawać więcej, ale musimy też wydawać lepiej — powiedział Thierry Breton, komisarz UE odpowiedzialny za przemysł obronny i przestrzeń kosmiczną.

Niestety, na razie główne europejskie potęgi nie idą w tym kierunku. Wręcz przeciwnie, każdy kraj wydaje się iść własną drogą, a wiele z nich decyduje się na zakup broni od dominujących amerykańskich producentów broni, zamiast budować wspólny europejski przemysł obronny.

"Podstawowym problemem pozostaje fakt, że krajom europejskim wciąż brakuje prawdziwie kooperatywnego sposobu myślenia, jeśli chodzi o wspólne rozwijanie, nabywanie i eksploatowanie zdolności obronnych" napisali Ian Bond i Luigi Scazzieri z Centre for European Reform.

NATO i Europejska Agencja Obrony wielokrotnie identyfikowały kluczowe braki w zdolnościach, które sprawiają, że siły europejskie nie są w stanie prowadzić operacji bez pomocy USA. Chodzi m.in. o brak strategicznego transportu lotniczego, samolotów i satelitów wywiadowczych, obserwacyjnych i rozpoznawczych, dronów, rakiet obrony powietrznej i zapasów precyzyjnie kierowanej amunicji.

Europejskie zapasy zostały uszczuplone przez dostawy sprzętu i amunicji wysłane do Ukrainy, na obronę przed Rosją. Duża część nowych pieniędzy przeznaczonych na zbrojenia będzie potrzebna właśnie na uzupełnienie tych arsenałów.

Próbując zaaranżować wzrost wydatków obronnych Europy, Komisja zaproponowała nowe zachęty — w tym początkowy fundusz w wysokości 500 mln euro na dwa lata oraz zwolnienie z podatku VAT — aby zachęcić kraje członkowskie do wspólnej produkcji i zakupu broni, w grupach co najmniej czterokrajowych, aby uniknąć niepotrzebnego dublowania się i zapewnić interoperacyjność nowych systemów.

Jednak, bardziej niż jakakolwiek inna dziedzina, obrona pozostaje w centrum narodowej suwerenności i wiele rządów UE nie chce, aby Bruksela forsowała program "kupuj europejskie" lub naciskała na zamówienia broni. Niechętnie też łączą swoje ograniczone zasoby wywiadowcze, co jest jednym z powodów, dla których Europejczycy nie przewidzieli wojny na Ukrainie, w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

onet.pl/Politico

dr Robert Czulda: Jak w ostatnich latach zmieniło się środowisko bezpieczeństwa wokół Norwegii?

dr Paalem Hilde: Bez wątpienia wojna na Ukrainie wiele zmieniła, ale jednocześnie tych zmian jest mniej, niż mogłoby się wydawać. Większość konsekwencji, w tym decyzje NATO, odnoszą się do Europy Środkowej i Wschodniej. Dotyczy to chociażby utworzenia wielonarodowych grup batalionowych dla Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Bułgarii, Węgier, Rumunii i Słowacji. Północ Europy, w tym miejsce, w którym Norwegia graniczy z Rosją, pozostaje spokojna. Potwierdził to kilkukrotnie szef obrony Królestwa Norwegii – nie notujemy żadnych nietypowych form aktywności.

Paradoksalnie, w porównaniu z poprzednimi latami aktywność Rosjan nawet spadła, bowiem wiele jednostek, które stacjonują na Półwyspie Kolskim, została wysłana na Morze Czarne. To zarówno okręty desantowe jak i jednostki lądowe. Nie ma więc bezpośredniego pogorszenia sytuacji, chociaż jednocześnie Norwegię dotykają niewątpliwe zmiany w europejskiej architekturze bezpieczeństwa.

A relacje z Rosją? Jak one się zmieniły?

Po 2014 roku zawieszono współpracę wojskową, a teraz Norwegia włączyła się w pakiet sankcji przeciwko Rosji. Trzeba mieć na uwadze, że w strefie przygranicznej kwitło wiele form współpracy na poziomie społecznym. Te w dużym stopniu zostały zamrożone, chociaż utrzymujemy ze stroną rosyjską kontakt w wybranych aspektach, chociażby w zakresie operacji poszukiwawczo-ratunkowych, czy też pomiędzy służbami kontroli granicznej.

Dodajmy, że ciągle działa gorąca linia między dowództwem Floty Północnej a Połączonym Sztabem Norwegii. Minister spraw zagranicznych Norwegii Anniken Huitfeldt wyraziła gotowość Norwegii do dalszych kontaktów w ramach Rady Arktycznej i na poziomie relacji dwustronnych, by w ten sposób „uniknąć nieporozumień w sytuacji napięć" i by „utrzymać niski poziom napięć na Dalekiej Północy". A zbrojenia Norwegii? Czy będą większe?

Procentowy udział wydatków na zbrojenia w odniesieniu do PKB w tym roku spadnie. Trend ten zapewne utrzyma się w przyszłym roku. Nie jest to jednak efekt redukcji wydatków, ale dla nas korzystnego efektu wojny. Ceny ropy naftowej i gazu ziemnego poszły w górę, co przekłada się na nasz budżet – Norwegia zarabia na tym krocie. To powoduje pewne niezadowolenie i głosy krytyczne, jak chociażby swego czasu z Polski.

Nie ma jednak przekonania co do konieczności drastycznego zwiększenia wydatków na zbrojenia. Nie spodziewałbym się, aby Oslo poszło drogą Polski i państw bałtyckich. Nie sądzę, aby Norwegia zwiększyła wydatki powyżej 2% PKB, ani nawet, aby w najbliższej przyszłości osiągnęła taki poziom. Nie ma bowiem powszechnego poczucia nieuchronnego zagrożenia, a politycy mają ważniejsze sprawy niż obrona. Nie wygrywają oni wszak wyborów kupowaniem czołgów, lecz dzięki nowym szpitalom, drogom i szkołom.

W jak dużym stopniu wojna na Ukrainie zmieniała podejście do Rosji w norweskich kręgach wojskowych?

Norweska polityka bezpieczeństwa uległa zmianie w latach 2007-2008. Wcześniej Rosja była oczywiście brana pod uwagę w kalkulacjach nad bezpieczeństwem, ale nie uznawano jej za bezpośrednie zagrożenie. W tamtym okresie Norwegia skoncentrowana była na misji w Afganistanie i działaniach poza obszarem traktatowym NATO. Rosyjska interwencja w Gruzji stała się czynnikiem zmian. Norwegia, razem z Polską i państwami nadbałtyckimi, zaczęła wtedy naciskać na sojuszników, by zwiększyć koncentrację na zagrożeniach i wyzwaniach u naszych granic. W tym sensie początek wojny w 2014 roku nie doprowadził do jakiegoś gruntowego przeorientowania norweskiego podejścia wobec Rosji.

Oslo w pewnym momencie dostrzegło, że NATO koncentruje się praktycznie tylko wyłącznie na Wschodniej Flance i na Morzu Bałtyckim. Dlatego też około 2016 roku zaczęto czynić starania, by zwiększyć zainteresowanie również północnym wymiarem i działaniami na akwenach. Owocem norweskich zabiegów było utworzenie w 2018 roku Dowództwa Sił Połączonych Norfolk, które przejęło na siebie odpowiedzialność w NATO za działania morskie. To ten wymiar jest dla Norwegii najważniejszy.

Co do obecnej fazy wojny, rozpoczętej w lutym 2022 roku, to jeszcze pod koniec ubiegłego roku, a nawet na początku bieżącego, nie brak było pojawiających się w mediach znaczących w Norwegii polityków, którzy przestrzegali przed prowokowaniem Rosji i postulowali pozostanie na uboczu. Teraz takie głosy ucichły. Nie ma ich w debacie publicznej.

(...)

W ostatnim czasie pojawiło się sporo artykułów, z których niektóre brzmiały sensacyjnie – Norwegia porzuca zimnowojenną politykę, wedle której Oslo nie pozwala żadnym obcym siłom na stałą obecność w czasie pokoju. Teraz jednak pojawiły się doniesienia o wydzieleniu bazy na potrzeby sił NATO oraz zgodzie na obecność Amerykanów w czterech innych bazach. A jak sprawa ta wygląda w rzeczywistości?

Co do ograniczeń to Norwegia sama je sobie narzuciła, gdy wchodziła do NATO w 1949 roku. Żadne obce jednostki bojowe nie mogą być na stałe rozmieszczone na jej terytorium w czasie pokoju. W latach 2017-2020 mieliśmy u siebie kilkuset US Marines, ale ich obecność była przedstawiana jako rotacyjna. Ich wycofanie potwierdza słuszność takiej narracji. Teraz, w obliczu wojny na Ukrainie, pojawiają się głosy, by politykę zrewidować, ale nie dostrzegam żadnej politycznej siły, która byłaby gotowa to zmienić. Norwegia niezmiennie uznaje, że oczekiwałaby wsparcia w momencie pojawienia się kryzysu. Jednocześnie Oslo uważa, że gromadzenie na swoim terytorium baz materiałowych i realizowanie regularnych ćwiczeń to działania wystarczające.

(...)

A jakie miejsce w norweskich analizach zajmuje Arktyka?

Od dawna Norwegia to jedno z tych państw NATO, które mówi o Arktyce i zachęca Sojusz, by przykładał do tego obszaru większą uwagę. Przez długi czas przyjęta narracja wynikała z faktu, iż Oslo nie chciało jednoznacznie mówić o Rosji jako zagrożeniu. Podnoszono więc kwestię Arktyki jako takiej. Po 2014 roku takie ograniczenia znikły. Obecnie NATO w swych dokumentach pisze więcej o Dalekiej Północy, przez którą rozumie się Atlantyk Północny i europejską część Arktyki. Ta ostatnia pokrywa się z obronnymi zainteresowaniami Norwegii.

W ostatnich latach nie brak artykułów i komentatorów alarmujących o nowej zimnej wojnie na obszarze Arktyki. Mowa o nieuchronnej rywalizacji o surowce, a nawet o konfliktach zbrojnych. Czy taki obraz jest prawdziwy z perspektywy państwa bezpośrednio obecnego w tym regionie?

Wiele w tym medialnego szukania sensacji. Dotyczy to także amerykańskiej obsesji zwalczania chińskich wpływów w Arktyce. Gdzie niby są Chiny w Arktyce? Pekin wyraża zainteresowanie, szuka szans na inwestycje, ale w porównaniu z chińskimi aktywnościami w Afryce, czy Ameryce Południowej to ich obecność w Arktyce jest niewielka.

Media od dawna piszą o arktycznych pokładach ropy naftowej i gazu ziemnego. Aż do wojny na Ukrainie ceny surowców były relatywnie niskie, przez co ich eksploatacja po prostu była nieopłacalna. Mówimy o bardzo skomplikowanym procesie wydobycia, z dala od brzegu. Nie jest przypadkiem, że komercyjne zainteresowanie pozostaje niewielkie. To samo tyczy się linii tranzytowych – kolejnego medialnego tematu. Być może w przyszłości będzie to opłacalne, ale póki co zainteresowanie jest małe. Niewiele statków decyduje się przechodzić szlakami arktycznymi.

Inny medialny temat to odbudowa przez Rosję baz w Arktyce. To prawda – mowa jest zarówno o konstruowaniu nowych jak i remontach tych z czasów Związku Sowieckiego. Ich cel to zarówno ochrona surowców i obszarów na północy jak i zabezpieczenie północnych przejść. Jeśli Rosja chce zwiększyć ich przepustowość to musi mieć na całym szlaku instalacje, także do działań poszukiwawczo-ratunkowych. Przed kim Rosja miałaby się bronić w Arktyce? Kto napadnie tam Rosję? Nikt. Im więcej Rosja wydaje pieniędzy w Arktyce, tym mniej ma ich na inne obszary. Niech więc wydają.

defence24.pl

Ukraińscy urzędnicy wprost oświadczyli 3 września, że ​​trwająca ukraińska kontrofensywa na południu Ukrainy jest celowo metodyczną operacją degradacji rosyjskich sił i logistyki, a nie mającą na celu natychmiastowe odzyskanie dużych obszarów terytorium. Ukraiński doradca prezydenta Ołeksij Arestowycz powiedział 3 września Wall Street Journal, że ​​obecnym celem sił ukraińskich na południu jest „systemowe ostrzeliwanie armii Putina oraz że wojska ukraińskie powoli i systematycznie odkrywają i niszczą operacyjny logistyczny system zaopatrzenia Rosji za pomocą uderzeń artylerii i broni precyzyjnej”. Oświadczenie Arestowycza jest odzwierciedleniem oceny ISW, że trwająca kontrofensywa prawdopodobnie nie przyniesie natychmiastowych zysków, a siły ukraińskie dążą do przerwania kluczowych węzłów logistycznych wspierających rosyjskie operacje na południu i osłabienia rosyjskich zdolności wojskowych.

understandingwar.org