poniedziałek, 24 lutego 2025



Niemcy, największa gospodarka Europy, znajdują się w głębokiej recesji przemysłowej, w dużej mierze z powodu dotowanej produkcji chińskiej wypierającej produkty niemieckie. Tymczasem rosną też ceny energii, co dodatkowo obciąża konkurencyjność, bowiem projekt „Energiewende” zakładający zamknięcie wszystkich elektrowni atomowych i zastąpienie ich energetyką odnawialną oraz gazową po skoku cen spowodowanym manipulacjami Rosji na rynku gazowym spowodował konieczność powrotu do generacji opartej na węglu. Bundesbank uważa, że gospodarka Niemiec wzrośnie o 0,2% w tym roku i 0,8% w 2026 r.

Modelując prognozy oparte na zapowiedziach ceł prezydenta USA Donalda Trumpa, Bundesbank doszedł do wniosku, że Niemcy mocno na wdrożeniu nowych ceł ucierpią, ale i Stany Zjednoczone również otrzymają cios, którego efekty z nawiązką zniwelują wszelkie pozytywne skutki barier handlowych.

„Nasze silne nastawienie na eksport czyni nas szczególnie podatnymi. Produkcja gospodarcza w 2027 r. będzie o prawie 1,5 punktu procentowego niższa od prognozowanej […]. Wbrew temu, co ogłosił rząd (USA – red.), konsekwencje ceł dla USA powinny być negatywne. Utrata siły nabywczej i wzrost kosztów pośrednich nakładów przeważą nad wszelkimi przewagami konkurencyjnymi przemysłu USA” – powiedział Nagel.

Co ciekawe, modele Bundesbanku „rozjeżdżają się” przy ocenie skutków ceł. Jeden z nich zakłada niewielki wpływ na gospodarkę Niemiec, podczas gdy inny przewiduje duży wzrost presji cenowej, ponieważ cła odwetowe zostałyby przerzucone na konsumentów, a słabe euro obciążyłoby koszty importu.

Fabio Panetta, szef włoskiego banku centralnego, również stwierdził, że USA poniosą wskutek wprowadzenia „ceł Trumpa” duże straty. Skonstatował, że gdyby wszystkie cła, o których wspomniał Trump, zostały wdrożone, a następnie podjęto by środki odwetowe, globalny wzrost PKB spadłby o 1,5 punktu procentowego, a gospodarka USA poniosłaby stratę w wysokości 2 punktów procentowych. Jak dodał, największym ryzykiem byłoby to, że chińskie firmy wykluczone z rynku amerykańskiego poszukałyby nowych rynków zbytu i mogłyby wyprzeć europejskich producentów.

isbiznes.pl


Rzecz jasna — pustki w kasie to jest duży problem w kampanii. Ale same pieniądze to nie wszystko. Widać wyraźnie, że Karol Nawrocki nie jest zwierzęciem politycznym i nie wywołuje dużych emocji wyborców. Czy to zaskoczenie? Nie. Po prostu to kolejny dowód na to, że Kaczyński postawił na prezesa IPN w ciemno, bez sprawdzenia, czy to odpowiedni kandydat. Całe doświadczenie polityczne Nawrockiego to kandydowanie do rady gdańskiej dzielnicy Siedlce. W tym sensie kampania prezydencka to naprawdę niespotykanie wysokie progi. Wśród głównych kandydatów nie ma nikogo, kto byłby aż tak niedoświadczony politycznie.

Oczywiście, Nawrocki funkcjonował w obozie PiS — wszystkie jego kolejne awanse w Muzeum II Wojny Światowej i IPN to efekt związków z Nowogrodzką.

No, ale jeśli przyjąć takie kryteria, to na prezydenta bardziej nadawała się Julia Przyłębska. Ona też zrobiła karierę tylko dzięki PiS, ale przynajmniej była politycznie skuteczna — potrafiła omotać prezesa i rozgrywać samodzielne gierki wewnątrz partii. A Nawrocki latami był po prostu politycznym lokajem PiS, bez wpływu na politykę partii. Czy Kaczyński mógł wierzyć, że zrobi z lokaja kampanijną bestię? Nie mógł.

Więc dlaczego Nawrocki? Bo Kaczyński wciąż liczy na to, że będzie mieć w Pałacu Prezydenckim marionetkę. Gdyby Nawrocki wygrał, PiS zyskałby lojalnego prezydenta, który nie będzie stwarzać żadnych problemów w realizacji planów prezesa. Jednak jeśli Nawrocki przegra, Kaczyński nie musi się martwić, że zacznie domagać się podziału wpływów w partii, jak to mogłoby się zdarzyć, gdyby wystawił jakiegokolwiek znanego polityka z wewnątrz PiS.

Kaczyński doskonale rozumie, że kandydat prezydencki PiS mimo porażki może stać się jednym z najpopularniejszych polityków w kraju — ma szanse zdobyć 7-8 milionów głosów, a może nawet więcej. Taki wynik sprawiłby, że ów przegrany kandydat mógłby się stać kluczową postacią, której nie można zignorować w partyjnej hierarchii. A Kaczyński miejscem na szczycie hierarchii PiS dzielić się nie zamierza. Dlatego stawia na Nawrockiego.

Mówiąc wprost — Nawrocki, w przeciwieństwie do innych potencjalnych kandydatów PiS, nigdy nie stanie się zagrożeniem dla pozycji Kaczyńskiego, bo jest w partii po prostu nikim i nikt za nim nie stanie, nawet jeśli zdobędzie miliony głosów. W tym sensie Kaczyński postawił na Nawrockiego nie dlatego, że widzi w nim idealnego kandydata na prezydenta, lecz z obawy o własną pozycję w partii.

Kampania brutalnie weryfikuje tak wąsko zarysowane cele prezesa. Okazuje się, że Nawrocki to postać jednowymiarowa – jego jedyną pasją są bicepsy. W sytuacjach wymagających doświadczenia politycznego czy dyplomatycznego wypada blado, a gdy sztab przygotuje mu wypowiedzi, to często kończy się problemami, bo nie potrafi ich precyzyjnie przytoczyć.

Najgłośniejszy przykład z ostatnich dni — miał mówić o tym, jak Unia Europejska przez lata, paktując z Putinem i kupując od niego gaz, mimowolnie finansowała rosyjskie zbrojenia. Zamiast tego palnął o "decyzjach elit europejskich", które "przyniosły nam wojnę i atak Federacji Rosyjskiej na Ukrainę".

onet.pl