Skąd się w ogóle wziął Spot?
Założyciele Boston Dynamics wywodzą się ze środowiska Massachusetts Institute of Technology (MIT), jednej z najlepszych szkół technologicznych w Stanach. Ich pierwszy projekt został sfinansowany przez amerykańskie wojsko. Mieli zbudować maszynę, która potrafiłaby sprawnie poruszać się w każdym terenie, przenosząc różnego typu ładunki: pożywienie, ale i bomby. Inżynierowie słusznie zauważyli, że dla utrzymania równowagi lepiej, żeby podpierała się na czterech, a nie dwóch kończynach. Zbudowali więc robota wielkości konia i nazwali go dużym psem. Każda jego noga była wyposażona we własny silnik spalinowy. Z dzisiejszej perspektywy to był dość prymitywny robot, ale właśnie na jego podstawie konstruowano roboty bardziej zaawansowane, takie jak Spot.
Co potrafi Spot?
Ludzie z Boston Dynamics udoskonalają go już 20 lat. Spot został stworzony, by funkcjonować w środowisku człowieka i dla człowieka. To istotna charakterystyka, bo większość robotów tworzona jest przecież dla przemysłu. Nasze otoczenie jest znacznie mniej przewidywalne niż taśma w fabryce samochodów.
Spot jest najczęściej wykorzystywany do przenoszenia ładunków albo do eksplorowania różnego typu przestrzeni. Jego umiejętności wykorzystano także podczas pandemii. Wyposażony w kanister ze specjalnym wirusobójczym gazem Spot dezynfekuje szpitale. Potrafi zajrzeć pod łóżko, penetrować zakamarki i odnaleźć się w większych przestrzeniach. Co ważne, można kierować jego ruchami z dystansu, oglądając obrazy z kamer zamontowanych z przodu korpusu. Wydaje mi się, że Spot uczestniczył także w akcji poszukiwawczej po katastrofie w Fukushimie. Na pewno z jego zdolności korzystają też firmy budowlane. Spot chodzi po terenie budowy i sprawdza stan materiałów.
Powiedziała pani, że Spotem można sterować z dystansu, a czy on potrafi coś zrobić sam?
Tak, ale najpierw trzeba go tego nauczyć, czyli zaprogramować jego ruchy za pomocą konsoli sterującej. Nauczenie się tego, jak działa konsola, zajęło mi może 15 minut. To jest banalne: Spot chodzi do przodu, do tyłu, szybciej, wolniej, w zależności od terenu mogę ustawić go tak, by podkurczył kończyny lub je wyprostował. Banalne. Ale też nudne. Bo jeśli wyznaczy mu się cel wędrówki, to znaczy wskaże na kamerze miejsce, do którego chcemy, by doszedł, on sobie świetnie z tym zadaniem poradzi sam. Będzie wiedział, kiedy i jak ominąć przeszkodę, również w urozmaiconym terenie.
Podczas jednego z moich spacerów z Marcelą padał śnieg. Ona się poślizgnęła i upadła, ale ponieważ była już kiedyś w takiej sytuacji, wiedziała, że śnieg jest śliski i żeby się podnieść, trzeba działać ostrożniej niż w normalnych warunkach. Spot potrafi to, czego wcześniej został nauczony w wyniku wielokrotnego powtarzania danego zadania w różnych warunkach. Ale też w procesie uczenia się występuje coś takiego, co inżynierowie i programiści nazywają "momentem magicznym".
Słucham?
Tak, moment magiczny pojawia się, gdy robot sam znajduje rozwiązanie dla nowej sytuacji. Oczywiście nie wydarza się to ot tak, czyli Marcela nie zacznie nagle malować obrazów. Chodzi raczej o to, jak umiejętność, którą już nabyła, wykorzysta w nowej sytuacji. Na przykład wiemy już, że Spot potrafi doskonale poruszać się w zróżnicowanym terenie i warunkach, ale załóżmy, że nigdy nie szedł brzegiem morza po mokrym piasku. Mogłoby się tak zdarzyć, że analizując wszystkie poprzednie podłoża, po których już chodził, dopasowałby swoje ruchy do spaceru po plaży tak, że udałoby mu się nie wywrócić.
(...)
Proszę opowiedzieć, jak ze studiów artystycznych w Polsce trafiła pani do Doliny Krzemowej?
Pochodzę z Łodzi i może z tego względu od dziecka fascynowały mnie maszyny i przemysł. W Polsce ukończyłam studia artystyczne i malowałam portrety ludzi. Do Stanów wyemigrowałam z przyczyn osobistych. W San Francisco znowu wróciłam na studia. Wpadła mi w ręce książka "Atlas zbuntowany" ("Atlas Shrugged") autorstwa Ayn Rand. To powieść, która opowiada historię USA przez pryzmat rozwoju przemysłu i wybitnych jednostek z nim związanych. Chciałam stworzyć komiks na podstawie tej książki, ale kiedy zabrałam się do portretowania maszyn, uznałam, że nie muszę tak kurczowo trzymać się fabuły, tylko mogę przedstawić pozytywną wizję technologii we własny sposób. W tym czasie poznałam wielu ludzi pracujących w start-upach w Dolinie Krzemowej, oni poznali mnie z kolejnymi i tak trafiłam na Wschodnie Wybrzeże, do Boston Dynamics.
Dlaczego ludzie z Boston Dynamics zapragnęli nauczyć Spota malowania obrazów, jest przecież tyle innych, bardziej pragmatycznych zajęć?
Było zupełnie na odwrót. To nie oni zapragnęli, tylko ja chciałam pracować z robotem, więc się do nich zgłosiłam. Dla nich mój pomysł, by nauczyć robota malowania obrazów, nie miał żadnego komercyjnego sensu. Tak właśnie działają firmy technologiczne w Stanach: mają swoje komercyjne projekty, ale mają też autentyczną ciekawość i otwartość na nowe, nietypowe inicjatywy. Są dobrze finansowani przez inwestorów, więc mogą pozwolić sobie na eksperymentowanie. Na tym polega innowacyjna gospodarka: eksperymentujesz, bo a nuż coś z tego wyniknie i będzie można ten eksperyment do czegoś wykorzystać, ale jeśli nic z tego nie wyjdzie, to trudno. Naukowcy rozwijający sztuczną inteligencję lubią zapraszać do współpracy ludzi z innej bajki, z zupełnie innym podejściem, więc ja jako artystka ich zainteresowałam. Powiedzieli: baw się i może z tej zabawy wyniknie coś ciekawego dla nas.
Jak w takim razie wygląda ta zabawa na co dzień?
Mieszkam w Nowym Jorku i co kilka tygodni podróżuję do Bostonu na kilka dni. W Boston Dynamics udostępniono mi jedno pomieszczenie, w którym mogę pracować. Rano dostaję robota i jestem z nim aż do wczesnego wieczoru. Na razie jesteśmy na etapie programowania ruchów Marceli, to znaczy ja za pomocą panelu sterowania kieruję jej ruchami. To bardzo wczesny etap i właściwie każda najmniejsza rzecz stanowi wyzwanie.
Marcela – a właściwie ramię, które jest przymocowane do jej grzbietu – nie poradziłaby sobie z mieszaniem farb. Malujemy więc specjalnymi olejnymi kredkami. Każda kredka umieszczona jest w osobnym wgłębieniu i musi być w nim umieszczona pod kątem prostym, bo inaczej ramię nie zdoła jej wyjąć, a jeśli nawet wyjmie, to kredka będzie miała pozycję nieodpowiednią do rysowania. Marcela nie poprawi ułożenia tej kredki, bo ma tylko jedno ramię. O wszystkim trzeba więc pomyśleć wcześniej.
Jak już uda nam się utrzymać kredkę we właściwym ułożeniu, podchodzimy do ściany z rozwieszonym płótnem. Próbujemy rysować w miarę prostą linię. Kiedy już narysujemy kilka linii jednym kolorem, ramię odsuwa się od płótna w kierunku stołu. By odłożyć kredkę, musi trafić w odpowiedni otwór. To trudne, średnio mamy 10 prób, nim kredka utkwi na swoim miejscu. Potem próbujemy złapać kredkę w innym kolorze i na tym schodzi cały dzień. Chciałabym, żeby w końcu Marcela mogła namalować człowieka, skoro ja maluję portrety maszyn, i może kiedyś mogłybyśmy przygotować wspólną wystawę naszych prac.
gazeta.pl