poniedziałek, 10 maja 2021


„The Epoch Times” ujawniło w poprzednich relacjach, że KPCh wykorzystała wymówkę „walki z COVID-19” do rozszerzenia nadzoru nad Chińczykami, w tym do wzmocnienia zarządzania siecią (ang. grid management) w celu utrzymania stabilności reżimu. Zarządzanie siecią to system niedawno zaadaptowany przez Pekin do monitorowania i kontrolowania poszczególnych mieszkańców. Był on często używany w Tybecie. Miejscowych mieszkańców podzielono na grupy i przydzielono im kierownika sieci, który uzyskiwał od nich bardzo szczegółowe dane osobowe.

KPCh wydała dużo pieniędzy na budowę sieci internetowych w każdym mieście, aby obserwować obywateli i karać ich grupowo, co stanowi współczesną wersję „wciągnięcia całego klanu”. Robią to bezpośrednio komórki partyjne, a nie organizacje należące do władz. Jest to podobne do czasów Mao Zedonga, kiedy miasta były podzielone na sieci jako jednostki socjalistyczne ściśle kontrolowane przez komórki partyjne. Teraz odbywa się to przez internet, o czym świadczą wewnętrzne dokumenty uzyskane przez „The Epoch Times”.

Miejska Komisja Prawa [prefektury miejskiej] Huangshan określiła w wewnętrznym dokumencie, że jednym ze środków służących wzmocnieniu budowy bezpieczeństwa (utrzymania stabilności) jest oparcie się na sieciach internetowych i rozszerzenie zasięgu kontroli społecznej w mieście. W szczególności obejmuje to tworzenie komórek partyjnych w każdej siatce, aby zintegrować sieć grupową partii z siecią zarządzania społecznego, oraz wykorzystanie „integracji podwójnej sieci” w celu jej wzmocnienia.

Dokument ten ujawnił, że KPCh wydała również 300 mln juanów na budowę „Skynetu”, który ma obejmować zarówno obszary miejskie, jak i wiejskie.

Miejska Komisja Prawa [prefektury miejskiej] Bengbu ujawniła w dokumencie zatytułowanym „Dążenie do poprawy nowoczesnego standardowego systemu wsparcia miejskiego zarządzania społecznego”, że miasto Bengbu zatrudniło ponad 1000 pełnoetatowych pracowników sieci internetowych z wyższym wykształceniem w latach 2017 i 2018. Każdego roku przeznaczano 80 mln juanów jedynie po to, by pokryć nimi całe miasto z gęstością „jednego pracownika sieci na sieć”.

Zgodnie z dokumentem pt. „Harmonogram projektu”, który wyciekł z miasta Wuhu w prowincji Anhui, „Projekt Xueliang”, który został uruchomiony w sierpniu 2018 roku, kosztował łącznie 290 mln juanów; dla porównania w tamtym roku budżet miasta wynosił 1,64 mld juanów, a na edukację i opiekę medyczną przeznaczono 1,08 mld juanów. Populacja Wuhu w 2018 roku wynosiła prawie cztery miliony ludzi.

W dokumencie ujawniono również specjalną funkcję kompleksowego systemu zarządzania informacją Prowincjonalnego Komitetu ds. Politycznych i Prawnych prowincji Anhui, zwaną „profilem ludności”. Po wprowadzeniu danych z dokumentu tożsamości osoby system komputerowy może wyświetlić mapę relacji tej osoby. Firma iFlytek, która pomogła władzom Anhui zbudować system informacyjny, została objęta sankcjami przez Stany Zjednoczone w 2019 roku.

Li Linyi objaśnia, że ta funkcja oznacza, iż KPCh włączyła do swojego systemu nadzoru utrzymania stabilności mapy relacji międzyludzkich dotyczące krewnych i przyjaciół. W rzeczywistości jest to realizacja przez KPCh strategii „wciągnięcia całego klanu” we współczesnych czasach, [a także] obserwowanie relacji społecznych i karanie ludzi oraz ich rodzin i przyjaciół.

epochtimes.pl

Pekin wysuwa daleko idące roszczenia do szeregu obszarów granicznych i morskich na akwenach sąsiadujących z kontynentalnymi Chinami, m.in. do ok. 80% powierzchni Morza Południowochińskiego i wysp Senkaku na Morzu Wschodniochińskim, oraz uznaje Tajwan za „zbuntowaną prowincję”. Pretensje ChRL budzą sprzeciw sąsiadów, ponieważ nie tylko kolidują z ich własnymi roszczeniami terytorialnymi, lecz także obejmują obszary morskie, które zgodnie z Konwencją Narodów Zjednoczonych o prawie morza mogą być częściami ich wyłącznych stref ekonomicznych. Równocześnie pretensje Chin są oparte na nieuznawanych przez prawo międzynarodowe i nieprecyzyjnie sformułowanych „prawach historycznych”. Pekin próbuje egzekwować roszczenia, wznosząc instalacje wojskowe i budując sztuczne wyspy, okupuje szereg obiektów w WSE państw nabrzeżnych, a chińska straż wybrzeża interweniuje w przypadku naruszenia arbitralnie wyznaczonych granic morza terytorialnego wokół tych obiektów. Zajęcie Tajwanu oraz innych obszarów morskich i lądowych, do których ChRL rości sobie prawa, jest elementem budowy przez partię komunistyczną legitymizacji wewnętrznej opartej na nacjonalizmie. Ewentualna inkorporacja Tajwanu pozwoliłaby Pekinowi na powiększenie potencjału gospodarczego i zdobycie pożądanych technologii w sektorach, których rozwój napotyka problemy strukturalne. Kontrola nad wyspą dałaby też chińskiej marynarce wojennej nieskrępowany dostęp do Pacyfiku.

Chińscy decydenci uznają, że największą przeszkodę dla ich planów stanowią obecność w regionie USA i system ich sojuszy. W ocenie KPCh to Stany Zjednoczone są agresorem, który jako mocarstwo „schodzące” próbuje powstrzymać wzrost Chin – mocarstwa „wschodzącego”, m.in. poprzez wojnę handlową, ograniczenia w eksporcie technologii czy atak propagandowy pod pretekstem naruszeń praw człowieka. Równocześnie zmiany wewnętrzne w ChRL, w tym powrót do centralizmu i twardego autorytaryzmu, powodują, że przestały istnieć przesłanki do pokojowego zjednoczenia z Tajwanem. Bez amerykańskiego wsparcia nie byłby on w stanie utrzymać zdolności obronnych, a kraje sąsiadujące musiałyby się zgodzić na dyktat Pekinu. Dlatego ChRL dąży do wyparcia USA z Azji Wschodniej. Optymalnym scenariuszem dla Chin jest jednak nie inwazja na Tajwan, a zajęcie go w wyniku „porzucenia” przez Amerykanów oraz demoralizacji wewnętrznej, która spowodowałaby utratę woli do obrony niezależności przez społeczeństwo tajwańskie. Zdaniem Pekinu oznaczałoby to także osłabienie wiarygodności amerykańskich gwarancji i doprowadziłoby do załamania poparcia dla obecności USA w Azji Wschodniej. Pekin uważa również, że jest zdolny do osiągnięcia potencjału militarnego, który uczyniłby wszelką interwencję w obronie Tajwanu zbyt kosztowną dla amerykańskiego społeczeństwa i zniechęciłby w ten sposób Waszyngton do interwencji.

Wśród amerykańskich elit panuje konsensus, że priorytetem USA jest powstrzymanie dalszego rozszerzania wpływów gospodarczych, politycznych i wojskowych Chin w świecie, a Azja Wschodnia stanowi najważniejsze pole rywalizacji. Nowa administracja doprowadziła do pierwszego szczytu przywódców formatu QUAD (USA, Japonia, Indie i Australia), który skupia państwa Indo-Pacyfiku pozostające w różnego rodzaju sporach z ChRL. Departament Stanu potwierdził też obowiązywanie zarówno amerykańsko-filipińskiego paktu o wzajemnej obronie, jak i amerykańsko-japońskiego paktu o wzajemnej pomocy i bezpieczeństwie – administracja podkreślała także, że ten ostatni obejmuje również wyspy Senkaku. W pierwszych dniach urzędowania nowej administracji wysłano też okręty na Morze Południowochińskie w ramach operacji egzekwowania wolności nawigacji – prezydent Donald Trump podjął podobne kroki po paru miesiącach prezydentury. Jednak, podobnie jak dla Pekinu, również dla Waszyngtonu kluczem do regionu pozostaje Tajwan. Upadek demokratycznego Tajwanu, jednego z najstarszych sojuszników, obecnie nieformalnego, oznaczałby zakwestionowanie statusu supermocarstwowego USA. Dlatego w wystąpieniu z 11 kwietnia Blinken, chociaż zgodnie z przyjętą doktryną odmówił odpowiedzi na pytanie, czy USA użyją siły w obronie wysp, zdecydował się na wysłanie mocnego sygnału, że Waszyngton przeciwstawi się wszelkiej próbie zmiany status quo w regionie. Administracja Joego Bidena kontynuuje także politykę prezydenta Trumpa dostarczania nowoczesnego uzbrojenia Tajwanowi – w marcu zgodzono się wesprzeć program budowy okrętów podwodnych na wyspie. Zdecydowano się też na utrzymanie polityki poszerzania bezpośrednich kontaktów z rządem tajwańskim, co do tej pory było domeną Kongresu.

Mimo prowokacji i agresywniejszej retoryki ze strony Chin nie należy się spodziewać, aby obecne napięcia doprowadziły na Zachodnim Pacyfiku do zbrojnej konfrontacji w tym roku lub w pierwszych miesiącach przyszłego roku. Wynika to z faktu, że przywódcy partii komunistycznej są zdeterminowani, by uniknąć ryzyka bojkotu igrzysk olimpijskich w Pekinie w lutym 2022 r. Nie wyklucza to dalszych incydentów, którym będzie towarzyszyć niebezpieczeństwo, że wbrew intencjom decydentów politycznych sytuacja wymknie się spod kontroli i doprowadzi do szerszej konfrontacji. Ostatecznie jednak decydujący wpływ na sytuację w regionie będzie miał stan globalnej rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Trzeba też zaznaczyć, że wzrost napięć wokół Ukrainy i możliwość uzyskania w ich efekcie wymiernych korzyści przez Rosję, co zostałoby zinterpretowane jako słabość Zachodu, może skłonić chińskich decydentów do dalej idącej eskalacji jeszcze przed igrzyskami w Pekinie.

osw.waw.pl

Skąd się w ogóle wziął Spot?

Założyciele Boston Dynamics wywodzą się ze środowiska Massachusetts Institute of Technology (MIT), jednej z najlepszych szkół technologicznych w Stanach. Ich pierwszy projekt został sfinansowany przez amerykańskie wojsko. Mieli zbudować maszynę, która potrafiłaby sprawnie poruszać się w każdym terenie, przenosząc różnego typu ładunki: pożywienie, ale i bomby. Inżynierowie słusznie zauważyli, że dla utrzymania równowagi lepiej, żeby podpierała się na czterech, a nie dwóch kończynach. Zbudowali więc robota wielkości konia i nazwali go dużym psem. Każda jego noga była wyposażona we własny silnik spalinowy. Z dzisiejszej perspektywy to był dość prymitywny robot, ale właśnie na jego podstawie konstruowano roboty bardziej zaawansowane, takie jak Spot.

Co potrafi Spot?

Ludzie z Boston Dynamics udoskonalają go już 20 lat. Spot został stworzony, by funkcjonować w środowisku człowieka i dla człowieka. To istotna charakterystyka, bo większość robotów tworzona jest przecież dla przemysłu. Nasze otoczenie jest znacznie mniej przewidywalne niż taśma w fabryce samochodów.

Spot jest najczęściej wykorzystywany do przenoszenia ładunków albo do eksplorowania różnego typu przestrzeni. Jego umiejętności wykorzystano także podczas pandemii. Wyposażony w kanister ze specjalnym wirusobójczym gazem Spot dezynfekuje szpitale. Potrafi zajrzeć pod łóżko, penetrować zakamarki i odnaleźć się w większych przestrzeniach. Co ważne, można kierować jego ruchami z dystansu, oglądając obrazy z kamer zamontowanych z przodu korpusu. Wydaje mi się, że Spot uczestniczył także w akcji poszukiwawczej po katastrofie w Fukushimie. Na pewno z jego zdolności korzystają też firmy budowlane. Spot chodzi po terenie budowy i sprawdza stan materiałów.

Powiedziała pani, że Spotem można sterować z dystansu, a czy on potrafi coś zrobić sam?

Tak, ale najpierw trzeba go tego nauczyć, czyli zaprogramować jego ruchy za pomocą konsoli sterującej. Nauczenie się tego, jak działa konsola, zajęło mi może 15 minut. To jest banalne: Spot chodzi do przodu, do tyłu, szybciej, wolniej, w zależności od terenu mogę ustawić go tak, by podkurczył kończyny lub je wyprostował. Banalne. Ale też nudne. Bo jeśli wyznaczy mu się cel wędrówki, to znaczy wskaże na kamerze miejsce, do którego chcemy, by doszedł, on sobie świetnie z tym zadaniem poradzi sam. Będzie wiedział, kiedy i jak ominąć przeszkodę, również w urozmaiconym terenie.

Podczas jednego z moich spacerów z Marcelą padał śnieg. Ona się poślizgnęła i upadła, ale ponieważ była już kiedyś w takiej sytuacji, wiedziała, że śnieg jest śliski i żeby się podnieść, trzeba działać ostrożniej niż w normalnych warunkach. Spot potrafi to, czego wcześniej został nauczony w wyniku wielokrotnego powtarzania danego zadania w różnych warunkach. Ale też w procesie uczenia się występuje coś takiego, co inżynierowie i programiści nazywają "momentem magicznym".

Słucham?

Tak, moment magiczny pojawia się, gdy robot sam znajduje rozwiązanie dla nowej sytuacji. Oczywiście nie wydarza się to ot tak, czyli Marcela nie zacznie nagle malować obrazów. Chodzi raczej o to, jak umiejętność, którą już nabyła, wykorzysta w nowej sytuacji. Na przykład wiemy już, że Spot potrafi doskonale poruszać się w zróżnicowanym terenie i warunkach, ale załóżmy, że nigdy nie szedł brzegiem morza po mokrym piasku. Mogłoby się tak zdarzyć, że analizując wszystkie poprzednie podłoża, po których już chodził, dopasowałby swoje ruchy do spaceru po plaży tak, że udałoby mu się nie wywrócić.

(...)

Proszę opowiedzieć, jak ze studiów artystycznych w Polsce trafiła pani do Doliny Krzemowej?

Pochodzę z Łodzi i może z tego względu od dziecka fascynowały mnie maszyny i przemysł. W Polsce ukończyłam studia artystyczne i malowałam portrety ludzi. Do Stanów wyemigrowałam z przyczyn osobistych. W San Francisco znowu wróciłam na studia. Wpadła mi w ręce książka "Atlas zbuntowany" ("Atlas Shrugged") autorstwa Ayn Rand. To powieść, która opowiada historię USA przez pryzmat rozwoju przemysłu i wybitnych jednostek z nim związanych. Chciałam stworzyć komiks na podstawie tej książki, ale kiedy zabrałam się do portretowania maszyn, uznałam, że nie muszę tak kurczowo trzymać się fabuły, tylko mogę przedstawić pozytywną wizję technologii we własny sposób. W tym czasie poznałam wielu ludzi pracujących w start-upach w Dolinie Krzemowej, oni poznali mnie z kolejnymi i tak trafiłam na Wschodnie Wybrzeże, do Boston Dynamics.

Dlaczego ludzie z Boston Dynamics zapragnęli nauczyć Spota malowania obrazów, jest przecież tyle innych, bardziej pragmatycznych zajęć?

Było zupełnie na odwrót. To nie oni zapragnęli, tylko ja chciałam pracować z robotem, więc się do nich zgłosiłam. Dla nich mój pomysł, by nauczyć robota malowania obrazów, nie miał żadnego komercyjnego sensu. Tak właśnie działają firmy technologiczne w Stanach: mają swoje komercyjne projekty, ale mają też autentyczną ciekawość i otwartość na nowe, nietypowe inicjatywy. Są dobrze finansowani przez inwestorów, więc mogą pozwolić sobie na eksperymentowanie. Na tym polega innowacyjna gospodarka: eksperymentujesz, bo a nuż coś z tego wyniknie i będzie można ten eksperyment do czegoś wykorzystać, ale jeśli nic z tego nie wyjdzie, to trudno. Naukowcy rozwijający sztuczną inteligencję lubią zapraszać do współpracy ludzi z innej bajki, z zupełnie innym podejściem, więc ja jako artystka ich zainteresowałam. Powiedzieli: baw się i może z tej zabawy wyniknie coś ciekawego dla nas.

Jak w takim razie wygląda ta zabawa na co dzień?

Mieszkam w Nowym Jorku i co kilka tygodni podróżuję do Bostonu na kilka dni. W Boston Dynamics udostępniono mi jedno pomieszczenie, w którym mogę pracować. Rano dostaję robota i jestem z nim aż do wczesnego wieczoru. Na razie jesteśmy na etapie programowania ruchów Marceli, to znaczy ja za pomocą panelu sterowania kieruję jej ruchami. To bardzo wczesny etap i właściwie każda najmniejsza rzecz stanowi wyzwanie.

Marcela – a właściwie ramię, które jest przymocowane do jej grzbietu – nie poradziłaby sobie z mieszaniem farb. Malujemy więc specjalnymi olejnymi kredkami. Każda kredka umieszczona jest w osobnym wgłębieniu i musi być w nim umieszczona pod kątem prostym, bo inaczej ramię nie zdoła jej wyjąć, a jeśli nawet wyjmie, to kredka będzie miała pozycję nieodpowiednią do rysowania. Marcela nie poprawi ułożenia tej kredki, bo ma tylko jedno ramię. O wszystkim trzeba więc pomyśleć wcześniej.

Jak już uda nam się utrzymać kredkę we właściwym ułożeniu, podchodzimy do ściany z rozwieszonym płótnem. Próbujemy rysować w miarę prostą linię. Kiedy już narysujemy kilka linii jednym kolorem, ramię odsuwa się od płótna w kierunku stołu. By odłożyć kredkę, musi trafić w odpowiedni otwór. To trudne, średnio mamy 10 prób, nim kredka utkwi na swoim miejscu. Potem próbujemy złapać kredkę w innym kolorze i na tym schodzi cały dzień. Chciałabym, żeby w końcu Marcela mogła namalować człowieka, skoro ja maluję portrety maszyn, i może kiedyś mogłybyśmy przygotować wspólną wystawę naszych prac.

gazeta.pl