piątek, 9 lutego 2024



W rozmowie z Tuckerem Carlsonem Władimir Putin bardzo dużo mówił o historii. Że terytoria obecnej Ukrainy od co najmniej tysiąca lat należą tak naprawdę do Rosji. Że Lenin i Stalin popełnili błąd, dając Ukrainie autonomię w ramach ZSRR. Że Krym nie posiada historycznych więzów z Kijowem. Że Ukraina jest "sztucznym państwem", utworzonym z nadania Stalina. Że Polska współpracowała z Hitlerem i że Hitler nie miał innego wyboru, jak tylko Polskę zaatakować. Że Gorbaczow popełnił błąd, "inicjując upadek ZSRR". Że NATO na początku lat 90. obiecało, że nie rozszerzy się na wschód. Że to Ukraina rozpoczęła "wojnę domową" w 2014 r. i że ta wojna nadal trwa, a rosyjska "specjalna operacja wojskowa" ma na celu ją zakończyć. Że historyczne prawo do części ziem ukraińskich mają Węgry.

Carlson był raczej znudzony historycznym wywodem Putina i nieśmiało sugerował, że rosyjski prezydent powinien być bardziej oszczędny w słowach. Ani razu nie odniósł się jednak do meritum jego wypowiedzi i nie prostował wielu tez, które były w sposób oczywisty nieprawdziwe. Raz, że nie był w stanie, bo ewidentnie nie nadążał za datami i wydarzeniami opisywanymi przez Putina, a o części z nich być może słyszał po raz pierwszy. Dwa, że nie chciał, bo już wcześniej zapowiadał, że jego intencją jest tylko zaprezentowanie stanowiska rosyjskiego prezydenta, a nie wymagająca rozmowa.

Wszystko, co Putin w rozmowie z Carlsonem mówił o historii, było już w polskich i zachodnich mediach wielokrotnie komentowane, krytykowane i prostowane. Jako że historyczna narracja rosyjskiego prezydenta niezmiennie ma na celu uzasadnienie racji wojny w Ukrainie, to jego wywód był powtórzeniem tego, co mówił choćby w przemówieniu wygłoszonym dzień przed inwazją na Ukrainę. Dokładnie te same tezy o "historycznym prawie Rosji do ziem ukraińskich" zawarł również w długim artykule z czerwca 2020 r., który został opublikowany w amerykańskim piśmie "National Interest".

onet.pl


Stasia Budzisz: Zachód chce wam pomóc?

Michaił Szyszkin: Gdyby to mu się opłacało, to pewnie by to zrobił, ale tak naprawdę nie ma dla niego znaczenia, czy Rosją będzie rządził Putin, Patruszew czy inny polityk. Zachodowi chodzi tylko o własne bezpieczeństwo. A temu zagraża Rosja, a właściwie chaos, w którym może się pogrążyć. Rosja dysponuje bronią nuklearną, więc spokój i silny wódz u sterów są gwarantami zachowania status quo. Zachód nie będzie ingerował w wewnętrzne sprawy Rosji ani nie podejmie próby przeprowadzenia w niej jakichkolwiek zmian. Już raz starał się to zrobić zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego, jednak to się nie udało. Przeciwnie, nastał ogromny chaos. Dziś obserwujemy zmianę w narracji Zachodu w stosunku do tego, co dzieje się w Ukrainie. Jeszcze rok temu, na fali entuzjazmu i solidaryzacji, miałem nadzieję, że wszystko da się zmienić. Już jej nie mam. Wygląda na to, że teraz dla Zachodu większym problemem jest Zełenski, który nie chce iść na ustępstwa, niż Putin, który wywołał wojnę. To zdrada wobec Ukrainy.

Do czego Zachodowi potrzebna jest Rosja?

Absolutnie do niczego. Jeśli by zniknęła, życie toczyłoby się dalej bez większych zmian. Dla Zachodu Rosja jest niebezpieczna, ponieważ posiada bombę atomową, która w czasie zawieruchy może trafić w nieodpowiednie ręce.

(...)

Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie wielu Rosjan uciekło poza jej granice, w tym na Kaukaz Południowy. Przeprowadziłam tam z nimi rozmowy i wielu przypadkach miałam poczucie, że imperializm jest niemal wdrukowany i w język, i w zachowanie: wymuszanie rozmowy w języku rosyjskim, zachowywanie się, jakby byli u siebie, postawa roszczeniowa. To wzbudzało kontrowersje wśród mieszkańców byłych rosyjskich kolonii. Jeden Rosjanin powiedział mi nawet, że w nim chęć bezinteresownej pomocy i uśmiech na twarzy Gruzinów wywołuje nieufność, przez co odbiera ich jako słabych i pojawia się u niego odruch, by ich wykorzystać. O co chodzi?

Wyrosłem w kraju, w którym na ulicy nikt do nikogo się nie uśmiechał, a ludzie nie byli dla siebie mili, a już na pewno pomocni. To była moja norma. Wiele lat później zrozumiałem, że to zachowanie zostało przeniesione na rosyjskie ulice z więzienia i po prostu weszło nam w nawyk. W koloniach karnych uśmiech jest wykluczony, oznacza tajną agresję i jest informacją, że ktoś czegoś od ciebie chce. A to nigdy nie wróży nic dobrego. My, Rosjanie, nosimy w sobie ten system zachowań jak chorobę, ale możemy się z niej wyleczyć. Umiemy się asymilować do nowych warunków i potrafimy żyć inaczej, niż nas nauczono. Tyle że musimy zdać sobie z tego sprawę. Dowodem na to są te miliony Rosjan, którzy żyją poza granicami swojego kraju.

Piszesz, że jedna czwarta mieszkańców Rosji siedziała w więzieniu albo to doświadczenie dotyczy kogoś z ich rodziny. Używasz nawet terminu „prizonizacja”, czyli życie przy zonie, z czym trudno się nie zgodzić, kiedy spojrzy się na rosyjską mapę kolonii karnych. Jednak o ludziach, których to doświadczenie dotyczy, nie mówi się – z reguły – że są przestępcami, ale że im się nie powiodło, nie powiezlo. W twoim eseju Rosja to kraj, który żyje zgodnie z bandyckimi zasadami, po principam, w której szczególnym szacunkiem darzy się bandytów. Dlaczego?

Historia Rosji to historia przemocy. Z pokolenia na pokolenie żyje prawem siły, zgodnie z zasadami świata przestępczego. Więcej, na jej czele stoi najważniejszy bandyta, któremu podlegają pozostali. Oczywiste jest to, że w Rosji obowiązują dwa porządki prawne: pisany i niepisany. Prawo pisane jest wspaniałe, zawsze takie było. Osobiście chciałbym żyć zgodnie z konstytucją stalinowską z czasów wielkiego terroru, gdyby była przestrzegana. Lecz prawo pisane nie ma znaczenia, bo jeśli chcesz w Rosji przeżyć, to musisz funkcjonować zgodnie z ważniejszym, czyli niepisanym. Żeby to zobrazować, posłużę się najprostszym przykładem. Na rosyjskiej ulicy panuje prawo silniejszego. Nie ma żadnego znaczenia, że idziesz po pasach na zielonym świetle i jesteś – na przykład – kobietą wiozącą dziecięcy wózek, bo jeśli pojawi się dżip, to droga należy w pierwszej kolejności do niego. I żyjąc tam, doskonale o tym wiesz i nie będziesz się wpychać na pasy przed dżipem. W Rosji tylko ten, kto ma władzę, budzi szacunek. Tylko on może być wodzem. Reszta to poddani. To też rodzi przemoc, bo niewolnik nie potrzebuje wolności, ale swoich niewolników. Tego prawa Rosjanie starają się nie łamać. Jeśli jednak zechcesz się przeciwstawić, zniszczą cię. Jeśli chcesz żyć, musisz przyjąć bandyckie zasady gry. Tylko wtedy będziesz mieć spokój i jakąś namiastkę stabilności. Jeśli nie – będziesz nikim. Wyrzucą cię poza nawias, pozbawią godności. Bo tylko siła jest równa szacunkowi. Na przykład we Włoszech mafia działa paralelnie do państwa, walczą ze sobą. W Rosji mafia i państwo to ta sama struktura, ta sama przestępcza organizacja. Jeśli jesteś policjantem, to nie znaczy, że walczysz z bandytami, lecz sam jesteś bandytą.

new.org.pl

A właśnie do Tajlandii przyjechała w styczniu 2024 r. na występy grupa rockowa Bi-2. Zespół zdobył popularność na początku lat XXI wieku dzięki nagraniu piosenki „Nikt nie pisze do pułkownika”, która została wykorzystana jako ścieżka dźwiękowa w kultowym filmie Aleksieja Bałabanowa „Brat 2”. Potem były liczne koncerty, nagrania, płyty, nagrody, wywiady, tournée. Po rozpoczęciu agresji na Ukrainę grupa odmawiała występów w Rosji, jeśli odbywały się one pod hasłem popierającym wojnę. Według nieoficjalnych danych zespół znalazł się na liście zakazanych wykonawców. A w 2023 r. podczas koncertu w USA lider grupy Lowa Bi-2 (Jegor Bortnik) wystąpił z antywojennym przesłaniem i zapowiedział, że nie zamierza wracać do Rosji. W mediach społecznościowych napisał, zwracając się do zwolenników Putina: „Jesteście zabójcami. Putin i jego umysłowo niedorozwinięci poplecznicy zniszczyli kraj. Jedyne, co budzi we mnie teraz putinowska Rosja, to obrzydzenie i pogarda”. Cała kapela zdecydowała o emigracji do Izraela.

Pod koniec stycznia grupa wystąpiła w tajlandzkim kurorcie Patong w prowincji Phuket, miejscu chętnie odwiedzanym przez rosyjskich turystów (...).

I tu następuje trzęsienie ziemi zwiastujące burzliwy ciąg dalszy. Zaraz po koncercie siedmiu członków kapeli zostało aresztowanych – powodem był brak zgody na zarobkowanie. Artyści stanęli przed sądem, który skazał ich na grzywny w wysokości 80 dolarów, a także wydał nakaz deportacji. Rozprawa przed sądem odbywała się w języku tajskim, kapela nie miała wówczas adwokata.

Co teraz? Ekstradycja do Rosji? Putinowski Lewiatan już rozdziawiał paszczę, aby połknąć marnotrawnych niewdzięczników. Deputowany Andriej Ługowoj, znany z udanego stosowania izotopów promieniotwórczych w herbacie podawanej wrogom reżimu, z niecierpliwością czekał na muzyków: „Za to, czego się dopuścili, weźmie ich w obroty prokuratura. Będą potem mogli grać do woli dla kolegów w celi”.

Z pomocą muzykom ruszył mieszkający w Izraelu opozycyjny polityk i bloger Maksim Kac (Maxim Katz), który zaalarmował prawników i obrońców praw człowieka. Powołując się na swoje źródła, Kac poinformował, że dziwne zachowanie władz Tajlandii związane jest z naciskami wywieranymi przez rosyjski konsulat, by zatrzymanych artystów odesłać do Rosji. Jego zdaniem takie nieistotne uchybienia w papierach zwykle załatwiano przez wniesienie nieformalnych opłat. Tym razem z igły zrobiono widły, a nieformalnych opłat dokonał rosyjski konsul, by przekonać tajlandzkie władze do deportacji muzyków. Słowa Kaca potwierdziła agencja Bloomberg, która wręcz napisała, że MSZ Rosji zalecił dyplomatom zatruwanie za granicą życia rosyjskim obywatelom – szczególnie tym znanym – którzy potępili napaść na Ukrainę. Rzeczniczka ministerstwa Maria Zacharowa kategorycznie odrzuciła te zarzuty: to kłamstwo, rzekła, a cała sytuacja z grupą Bi-2 była zaaranżowana, aby Rosjanie za granicą wyrobili sobie negatywną opinię o pracy rodzimych placówek dyplomatycznych. Niemniej – widocznie w ramach ocieplania wizerunku resortu – nazwała członków zespołu Bi-2 sponsorami terroryzmu i „toksycznymi działaczami antykultury”.

Zaczęła się intensywna batalia o wyciągnięcie Bi-2 z tajskiego więzienia i nieprzekazywanie ich w ręce rosyjskiego wymiaru niesprawiedliwości. Tajlandzka służba migracyjna próbowała (zgodnie z życzeniem rosyjskiego konsulatu) wyprawić muzyków samolotem bezpośrednio z Bangkoku do Moskwy. W ostatniej chwili udało się ten zamiar udaremnić. Kac napisał, że najbardziej dramatyczne chwile członkowie Bi-2 przeżyli w trakcie przewożenia ich z prowincji Phuket do Bangkoku, gdy nie mieli łączności z nikim, byli przekonani, że klamka zapadła i rosyjskim władzom udało się dopiąć swego: zostaną deportowani do kraju.

Tymczasem do negocjacji włączyli się dyplomaci Izraela i Australii, którzy wstrzymali również wysłanie członków Bi-2 do Moskwy z przesiadką w Stambule.

Wokół deportacji rosyjskich rockmanów robiło się coraz goręcej. Rosja nie spuszczała z tonu, dowodząc, że muzycy muszą być dostarczeni do kraju, ich obrońcy z kolei starali się o wysłanie ich do Izraela lub Australii. Rozmowy ze stroną tajską trwały wiele godzin. Został do nich zaangażowany nawet niegdysiejszy magnat medialny Władimir Gusinski (b. właściciel TV NTW, od lat na emigracji w Izraelu), który użył swoich wpływów. Do kampanii na rzecz uwolnienia muzyków włączyli się dyplomaci kilku państw, m.in. Litwy, Polski i Niemiec.

Sprawą zajął się też osobiście premier Tajlandii, który początkowo nie chciał przeciwstawiać się naciskom rosyjskich dyplomatów, stawiał dodatkowe warunki.

Wreszcie nastąpił przełom – 30 stycznia wypuszczono z więzienia i zezwolono na wylot do Tel Awiwu frontmanowi grupy, Jegorowi Bortnikowi, obywatelowi Izraela. W Rosji został on uznany za „agenta zagranicznego”, groziła mu odpowiedzialność karna za antywojenne wypowiedzi, które rosyjskie prawo klasyfikuje jako rozpowszechnianie fejków (grozi za to kilka lat łagru). Dzień później śladem lidera pomknęli również pozostali członkowie Bi-2. W pozyskiwanie biletów na samolot do Izraela zaangażował się cały sztab ludzi (wszystkie bilety były wykupione, trzeba było uzyskać zgodę pasażerów na ich odstąpienie, co ostatecznie się powiodło). Mimo czynionych przez rosyjskich dyplomatów przeszkód operacja się udała.

Z wyratowanym z opresji zespołem spotkał się w Tel Awiwie izraelski minister spraw zagranicznych Jisra’el Kac, który osobiście przyczynił się do uwolnienia muzyków. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Zacharowa zareagowała w swoim stylu, sugerując, że Izrael, udzielając pomocy rosyjskim wywrotowcom, naraża się na zerwanie negocjacji w sprawie uwolnienia izraelskich zakładników, w czym uczestniczy strona rosyjska.

A deputowany Andriej Ługowoj mściwie podsumował: „Uciekli do Izraela, niech się cieszą. I tak kiedyś wpadną i zostaną przywiezieni do Rosji”. Obiecał, że kolacja w Butyrkach (areszt śledczy w Moskwie) i tak będzie na nich zawsze czekać. „Zdrajcy wcześniej czy później tutaj trafią”.

tygodnikpowszechny.pl