czwartek, 8 kwietnia 2021


Przyjmuje się, że zwycięstwo AKP w wyborach 2011 r. to jedna z najistotniejszych cezur w całym okresie jej rządów – oznacza początek procesu umacniania władzy prowadzącego do wykrystalizowania systemu, w którym polityka gospodarcza jest ściśle podporządkowana interesowi partyjnemu i pragmatyce rządzenia. Odbyło się to nie w drodze gwałtownej wolty, lecz trwało kilka lat. Pierwsze symptomy tych zmian dało się zaobserwować jeszcze przed kryzysem z 2008 r., ostateczne obranie nowego kursu nastąpiło w roku 2013.

Nowy etap wiąże się przede wszystkim z zamknięciem kluczowych dla życia społecznego i gospodarczego procesów pierwszego okresu. Zakończyły się reformy początkowych lat rządów AKP. Wyhamował również dynamiczny wzrost. Daron Acemoglu i Murat Ucer wiążą ze sobą te dwa zjawiska i dowodzą, że obniżyła się jakość wzrostu. Ilustracją tego jest stagnacja w produktywności sektora małych i średnich przedsiębiorstw oraz większy udział inwestycji publicznych – w pierwszym okresie stanowiły one 12% PKB, a po roku 2007 wskaźnik ten sięgnął 24%. Trend ten został zamaskowany przez kryzys z 2008 r. Zmiana, dająca się zaobserwować jeszcze przed nim, pozwala domniemywać, że celem władz było zwiększenie kontroli nad kluczowymi obszarami gospodarki, co miało przyczynić się do konsolidacji zaplecza. Zakończył się wzrost oparty na szerokiej społecznej inkluzji, rozumianej jako aktywizacja i wchłonięcie przez turecki kapitalizm dużych, wcześniej często marginalizowanych grup obywateli. To akurat zjawisko można częściowo uznać za naturalne – po zreformowaniu niewydolnego systemu pojawiły się nowe możliwości, po czym, gdy otwarte nisze zostały już zajęte, pierwotna dynamika tego procesu wyczerpała się. Kryzys z 2008 r. przyniósł zmianę paradygmatu w światowej ekonomii, z czym wiązała się ponowna etatyzacja gospodarek. Właśnie tak zachowały się władze tureckie, z tym że nie planowały już żadnych dalszych działań, które umożliwiłyby podtrzymanie wzrostu aktywności gospodarczej małych i średnich firm.

Stymulacja koniunktury oparta na polityce fiskalnej w czasie kryzysu nie stanowiła jeszcze odejścia od globalnie obowiązujących paradygmatów ekonomicznych. Kluczowy okazał się wymiar wewnątrzpolityczny. Polityka gospodarcza AKP służyła przede wszystkim realizacji planu gruntownej przebudowy całokształtu rzeczywistości politycznej i społecznej Turcji. Aby osiągnąć ten cel, należało przede wszystkim odsunąć zagrożenie ze strony starego establishmentu – przede wszystkim wojska. Gdy dokonano tego – za pomocą procesów Balyoz i Ergenekon – partia poczuła się zdecydowanie pewniej i, nie przewidując jeszcze konfliktu z sojuszniczym Ruchem Gülena, przystąpiła do dalszej konsolidacji swojej władzy. Rosnąca dominacja Erdogana doprowadziła jednak do erupcji masowego niezadowolenia. Wzrost stopy życiowej rozbudził aspiracje Turków zarówno w zakresie poziomu życia, jak i politycznej podmiotowości. Właśnie to zderzenie dążeń obywateli ze sposobem działania kontrolującej coraz szersze obszary życia partii doprowadziło do społecznej rewolty zapoczątkowanej w 2013 r. w parku Gezi, w którego miejscu miało stanąć centrum handlowe budowane przez związany z władzami holding Kalyon. Silna pozycja Erdogana wzbudziła także sprzeciw tracącego wpływy Ruchu Gülena, którego członkowie ujawnili w tym samym roku skandal korupcyjny z udziałem ówczesnego premiera, jego rodziny oraz ministrów jego rządu. Do tych wydarzeń należy dodać następujące niemal równolegle z protestami wokół Gezi obalenie rządu Braci Muzułmanów w Egipcie. AKP była blisko związana z tym ugrupowaniem – traktowała jego rządy jako początek realizacji ambitnego projektu eksportu tureckich wzorców politycznych na Bliski Wschód. Wszystkie te wstrząsy Erdogan uznał za dowód, że jego władza jest permanentnie zagrożona, jej utrata spowoduje osobisty upadek, a utrzymanie zależeć będzie przede wszystkim od przyspieszenia procesu jej konsolidacji.

OSW - Polityka gospodarcza Turcji w obliczu kryzysu


Żyjemy w gospodarce opartej coraz bardziej na wiedzy i innowacjach, a coraz mniej – na produkcji. Według autorów omawianej książki, ten fakt wymaga nowego spojrzenia na konsumpcję – jako na środek do tworzenia wartości społeczno-ekonomicznych, które we wspomnianym typie gospodarki są bardzo potrzebne. We współczesnej ekonomii nie chodzi już bowiem tylko o wytwarzanie i osiąganie zysku, ale generalnie o podnoszenie poziomu życia społeczeństwa, na co składają się produkty zarówno materialne, jak i niematerialne.


W nowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy bardzo ważny jest kapitał ludzki. A ten jest kształtowany w znacznej mierze poprzez konsumpcję. „W konsumpcji kreującej kapitał ludzki i społeczny wyraża się jej inwestycyjny wymiar […]. Konsumpcja kształtuje kondycję i kompetencje człowieka, które stanowią potencjał produkcyjny […]. W ten sposób konsumpcja jest elementem kończącym jeden proces gospodarowania i – dzięki inwestowaniu w człowieka – rozpoczynającym następny. W procesie konsumpcji realizuje się jej wymiar społeczny i produkcyjny” – wyjaśnia Olejniczuk-Merta.

Mówiąc prościej, chodzi o to, że konsumując produkty materialne i niematerialne, człowiek uruchamia proces przetwarzania ich w energię, wiedzę oraz inne formy ich potencjału. W swojej masie konsumujący ludzie uruchamiają ważne procesy społeczno-ekonomiczne, które stanowią podstawę rozwoju społeczno-gospodarczego. Konsumpcja inwestycyjna to pojęcie bardzo pojemne, bo obejmuje zużywanie odzieży, informacji, żywności oraz wielu innych dóbr i usług.

(...)

„Społeczeństwo konsumpcyjne narzuca swoim członkom pełnienie funkcji konsumenckich i do nich przymusza […] poprzez socjalizację i regulację normatywną” – dodają naukowcy. Przypominają, że francuski socjolog i filozof kultury Jean Baudrillard, wykorzystując teorię znaków uznał, iż konsumpcja jest swego rodzaju kodem (językiem), dzięki któremu ludzie komunikują się w społeczeństwie konsumpcyjnym. Jest ona też procesem klasyfikowania i ustalania hierarchii. Ludzie nie poszukują produktów tylko ze względu na ich użyteczność, ale także ze względu na ich znaczenie (dlatego rośnie rola mody, nakręcanej przez reklamę i marketing), a potrzeby i aspiracje rosną szybciej niż ilość dostępnych na rynku dóbr. Zdaniem przywoływanego Baudrillarda, współczesne społeczeństwo bardziej potrzebuje konsumentów niż pracowników, a ten trend ulegnie wzmocnieniu wraz z postępem technologicznym.

Autorzy omawianej książki wskazują, że do tej pory ekonomia zajmowała się konsumpcją głównie jako efektem procesu produkcji. Nie dostrzegano relacji między konsumpcją a produkcją, a ta jest – zdaniem naukowców z Akademii Koźmińskiego – bardzo silna i wyraźna. Konsumpcję przez wiele wieków najpierw lekceważono z powodów religijnych (kładziono nacisk na wymiar duchowy życia), a potem z powodów gospodarczych (to praca i ziemia były najważniejsze w początkach ekonomii). Dopiero w ostatnich latach na różne aspekty powiązania konsumpcji z rozwojem społecznym wskazali nobliści (m.in. Angus Deaton, Richard Thaler czy Paul Romer), a Unia Europejska przyjęła program Zielony Ład, którego wiele zadań będzie realizowanych na podstawie inwestycyjnego wymiaru konsumpcji – podkreślają Olejniczuk-Merta i Noga.

obserwatorfinansowy.pl

W rozwoju sztucznej inteligencji (AI) motorami postępu są zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chiny. O ich pozycji świadczy m.in. liczba publikacji naukowych w tej dziedzinie w obu tych krajach. W latach 1996-2018 ukazało się na świecie 403,6 tys. publikacji z zakresu AI, w tym 74 tys. w USA oraz niespełna 53 tys. w Chinach. W Wielkiej Brytanii – trzecie miejsce w tej dziedzinie –  ukazało się w tym czasie niespełna 23 tys. publikacji.

W przypadku uzyskanych w tym czasie patentów pozycja USA w świecie jest nawet jeszcze wyższa. Na ogólną ich liczbę (116,6 tys.) w Stanach Zjednoczonych ochronę uzyskało ok. 29 tys. rozwiązań. Patentowa przewaga USA nad Chinami (23,3 tys.) jest już jednak znacznie skromniejsza. W przypadku patentów w dziedzinie AI silna jest także pozycja Niemiec (12 tys. w latach 1996-2018).

W rozwoju technologii związanych z internetem rzeczy zdecydowanie rysuje się przewaga Chin nad wszystkimi innymi krajami. Z podsumowania ekspertów UNCTAD wynika, że wśród 66,5 tys. publikacji naukowych w świecie w latach 1996-2018 dotyczących IoT więcej niż co siódma z nich (10,1 tys.) ukazała się w Chinach. W USA ukazało się w tym czasie 7,5 tys. naukowych publikacji, w Indiach 5,7 tys. Chiny uzyskały w tym czasie ochronę patentową dla ponad 9,5 tys. rozwiązań (na 22,2 tys. wszystkich), Korea Południowa zyskała w tym czasie jedynie 5,1 tys. patentów, a USA –  4,3 tys.

Chiny są także – o czym świadczą publikacje naukowe i patenty – światowym liderem w przypadku tworzenia dużych baz danych (Big Data). Mają też przewagę nad USA w rozwoju telekomunikacji piątej generacji (5G). USA przeważają w rozwoju druku trójwymiarowego (3D), robotyki, dronów, inżynierii genetycznej, nanotechnologii. W przypadku fotowoltaiki więcej publikacji naukowych ukazuje się w USA, ale jeśli chodzi o konkretne rozwiązania więcej jest autorstwa chińskiego.

obserwatorfinansowy.pl

Zdaniem Inkstera: „USA instynktownie dążą teraz do wyjścia z zaangażowania we współpracę z Chinami i pójścia własną drogą, poprzez ograniczenie wymiany handlowej, odzyskanie jak największej porcji własnej produkcji osadzonej na terytorium Chin, wyłączenie Chin z własnych rynków i własnego systemu bankowego oraz uniemożliwienie im dostępu do komponentów z zakresu wysokich technologii”.

Taki jest aktualny stan rzeczy i takie opinie zaczynają dominować na amerykańskiej scenie, tak publicznej, jak medialnej i politycznej, choć niekoniecznie biznesowej (mimo że Apple, Dell czy HP zaczęły już wychodzić z Chin). Znaleźliśmy się więc nie tylko na skraju Wielkiego Rozwodu, ale nawet „nowej zimnej wojny”, o której coraz głośniej. Jednakże autor tu akurat słusznie podkreśla: „jeśli wejdziemy także w wojnę ideologiczna, to władze w Pekinie zinterpretują to jako próbę zmiany reżimu”. A na coś takiego Pekin z całą pewnością nie pozwoli, czując się teraz zbyt silny i pewny swego.

Co więc nas czeka? Autor na koniec tomu kreśli cztery scenariusze, w tym dwa – jak je nazywa – „teoretyczne” i co ciekawe zalicza do nich także ten, mówiący o zachowaniu status quo. Jako najbardziej prawdopodobny wskazuje natomiast „częściowe rozejście się” (partial disengagement), ale nie wyklucza też najgorszego z nich – nowej zimnej wojny.

Przed wejściem w nią zdecydowanie przestrzega i powołuje się na niedawne (lipiec 2020) badania ekspertów Deutsche Bank, którzy ocenili, że ewentualny „technologiczny rozwód” między USA a Chinami w ciągu najbliższych 5-8 lat kosztowałby je i cały świat sumę rzędu 3,5 biliona dolarów. Stawka jest więc niezmiernie wysoka i administracja Joe Bidena ma przed sobą z całą pewnością niełatwe wybory.

Jednakże większość amerykańskich elit, co Inkster dobrze dokumentuje, jest teraz albo mocno rozczarowana, albo nawet wściekła na Chińczyków, bo czuje się przegrana i na dodatek nie wie, co zrobić, napotykając rosnącą chińską pewność siebie oraz ich stałą mantrę: „nie chcemy wojny, ale się jej nie boimy”.

Głosy w Europie na ten temat są o wiele bardziej podzielone i zróżnicowane, co widać też w kontekście niedawno zawartej, ale jeszcze nie ratyfikowanej wszechstronnej umowy UE z ChRL o inwestycjach. W tym kontekście, a tym bardziej na podstawie lektury ciekawej i jakże cennej pracy N. Inkstera, warto zwrócić uwagę na opublikowany w styczniu br. obszerny raport, przygotowany przez Europejską Izbę Handlową w Chinach oraz ceniony think tank badania współczesnych Chin – MERICS, ulokowany w  Berlinie.

Zatytułowany „Rozejście się: napięte więzi i niejednolita globalizacja” (Decoupling: Severed Ties and Patchwork Globalisation), przygotowany przez grono najwybitniejszych europejskich ekspertów obszerny tekst jest idealnym wprost uzupełnieniem do treści książki Inkstera.

Ocenia się w nim bowiem, że administracja D. Trumpa poszła w kierunku rozwodu z Chinami w sferze wysokich technologii, a szczególnie w sferze półprzewodników. Eksperci nie wykluczają rozszerzenia tych kontrowersji w stosunkach szeroko rozumianego Zachodu w relacjach z Chinami, „nawet jeśliby została przyjęta CAI”, a nawet liczą się z możliwością deglobalizacji, począwszy właśnie od wysokich technologii.

obserwatorfinansowy.pl

Trzeba zauważyć, że dr Hunzeker nie jest zwolennikiem patrzenia niejako jednowektorowego, które bazuje na przekonaniu, że pełnoskalowa inwazja nie jest opłacalna dla Chin. Zaś wszystko powinno być podporządkowane zdolnościom do przeciwdziałania agresji bazującej jedynie na zajmowanie pomniejszych wysepek (Kinmen, Matsu), ostrzału rakietowego czy przede wszystkim prowadzeniu blokady morskiej czy też co obecnie jest nad wyraz modne, skupieniu się na działaniach w domenie cyber. Zauważa on bowiem bardzo celnie, że punktowe działania Pekinu mogą pociągnąć za sobą lepszą reakcję sojuszników Tajwanu na czele ze Stanami Zjednoczonymi. W przypadku działań takich jak blokada morska marynarka wojenna i siły powietrzne Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej miałyby (polityczny i wojskowy) problem z reakcją na chociażby rejsy statków państw trzecich, eskortowane przez własne okręty wojenne oraz loty cywilnych maszyn, etc. Trzeba przecież pamiętać, że Tajwańczycy są ważnym dostawcą zaawansowanych rozwiązań technologicznych dla wielu państw świata.

Finalnie, punktowe uderzenia np. rakietowe na Tajwan nie mogłyby złamać woli oporu ludności. Nawet wprost przeciwnie, mogłoby to zwiększyć poparcie dla przygotowań obronnych. Tutaj należy przypomnieć kazus Ukrainy, która pod asymetryczną presją ze strony Rosji animującej zajęcie Krymu i wybuch konfliktu w Donbasie potrafiła zmobilizować znaczną część społeczeństwa do obrony kraju i długofalowej reformy wojska. Kwestie ukraińskiej mobilizacji są tutaj nader ważne, bowiem na Tajwanie toczyć się ma też batalia wokół morale młodego pokolenia względem ich zaangażowania w system obronny kraju. Administracja prezydent Tsai dostrzegła bowiem, że obronność Tajwanu opierająca się jedynie na sprzętowej perspektywie może być zupełnie nieadekwatna do postaw młodych ludzi, nie potrafiących dostrzec swojej roli i znaczenia zaangażowania w system bezpieczeństwa państwa.

(...)

Co więcej, brak pełnej eliminacji zdolności bojowych sił zbrojnych Republiki Chińskiej na Tajwanie mógłby generować rosnące straty po stronie chińskiej, analizując chociażby aktywność lądowych systemów przeciwokrętowych. Hunzeker nie mówił o tym wprost, ale przecież tajwańscy komandosi nie ukrywają, że są w stanie prowadzić zaawansowane i skomplikowane działania sabotażowo-dywersyjne względem napastników. Stąd też trzeba zakładać, że Tajpej potrafiłoby w pewnym momencie zacząć przejawiać zdolności ofensywne i blokujące możliwość konsumpcji pierwszych, niepełnych pod względem polityczno-wojskowym, sukcesów Pekinu. W dodatku, Hunzeker zauważa, że dziś i tak Tajwan musi szykować się do odpowiedzi na podobne zagrożenia, gdyż tak czy inaczej zajmowanie wysepek, ostrzał rakietowy, cyber uderzenia czy też uderzenia rakietowe są naturalnie wpisane również w pełnoskalowe działania ChALW.

(...)

Dla Pekinu jedynym rozwiązaniem w zakresie narzucenia swego władztwa na Tajwan pozostaje więc nadal wbrew pozorom pełnoskalowa operacja desantowa. Zakładająca fizyczne zajęcie wyspy oraz jej okupację, oczywiście z długofalowym wprowadzaniem nadzoru nad aktywnością społeczeństwa tajwańskiego. To również wymagałoby znacznych zasobów, szczególnie, gdy porówna się kwestię zbrojnego zajęcia terytorium tajwańskiego z obecną próbą Pekinu w zakresie zdławienia politycznych protestów w Hongkongu. Skala działań służb bezpieczeństwa i wojska musiałaby być wręcz gigantyczna w przypadku nawet fizycznego pokonania wojsk tajwańskich, generując zapewne znaczne osłabienie międzynarodowej pozycji Chin.

defence24.pl