wtorek, 24 maja 2022


Siły rosyjskie kontynuują presję na obrońców, konsekwentnie szturmując, ostrzeliwując i bombardując ich pozycje na styku obwodów charkowskiego, donieckiego i ługańskiego. Nie rezygnują z dążeń do okrążenia całości zgrupowania ukraińskiego w rejonie Siewierodoniecka – umacniają się na południe od drogi Lisiczańsk–Bachmut (w trójkącie Wasyliwka–Łypowe–Trypilla) i przygotowują kolejne próby desantu przez rzekę Doniec. Wyprowadziły także uderzenie w kierunku leżącej w obwodzie donieckim miejscowości Łuhanśke, pomiędzy Popasną a Gorłówką. Obrońcy odpierają większość ataków, ich sukcesem zakończyły się kilkudniowe boje o Toszkiwkę na południe od Lisiczańska. Poza Donbasem w dalszym ciągu dominują ostrzał i bombardowania pozycji oraz zaplecza wojsk ukraińskich. Celami uderzeń rakietowych po raz kolejny były obiekty infrastruktury kolejowej w obwodzie dniepropetrowskim (Pawłohrad i Synelnykowe). Najeźdźcy mają wprowadzać nowe jednostki z Rosji do obwodu charkowskiego, na Krym (m.in. systemy obrony powietrznej S-400) i na Białoruś (skierowany do obwodu brzeskiego dywizjon rakietowy z systemami Iskander).

Sekretarz obrony USA Lloyd Austin poinformował o wynikach spotkania ministrów obrony ponad 40 państw wspierających Ukrainę. 20 krajów zapowiedziało dostawy uzbrojenia i sprzętu wojskowego, a pozostałe – pomoc w zakresie szkolenia i modernizacji. Szef Pentagonu podziękował Czechom za przekazane Kijowowi śmigłowce bojowe, czołgi i wieloprowadnicowe wyrzutnie pocisków rakietowych, a Danii – za decyzję o dostarczeniu przeciwokrętowych pocisków manewrujących krótkiego zasięgu Harpoon wraz z wyrzutniami. W zakresie dostaw uzbrojenia artyleryjskiego Austin wymienił Grecję, Norwegię, Polskę i Włochy, a koordynacji pomocy wojskowej dla Ukrainy – Wielką Brytanię. Przedstawiciele władz w Kijowie podkreślają, że do pokonania przeciwnika potrzeba szybkich dostaw wszystkich kategorii ciężkiego uzbrojenia w dużych ilościach.

Reżim Alaksandra Łukaszenki wciąż zapewnia bezpieczeństwo wojskom rosyjskim przebywającym na Białorusi. Siły Zbrojne RB przedłużyły ćwiczenia („sprawdzian sił reagowania”) przy granicy z Ukrainą, Polską i Litwą co najmniej do 28 maja. Pomimo wydłużenia czasu szkolenia na poligonach armia białoruska nadal nie jest przygotowana do ofensywnych operacji wojskowych, a jej aktywność ma zapewnić oddziałom rosyjskim osłonę przed ewentualnymi wypadami ukraińskich grup dywersyjnych.

Władze kolaboranckie obwodu chersońskiego zapowiedziały, że w najbliższym czasie zwrócą się do Federacji Rosyjskiej z prośbą o utworzenie bazy wojskowej, co ma „uniemożliwić ponowne przejęcie obwodu chersońskiego przez nazistowski rząd w Kijowie”. Potwierdza to, że najeźdźcy wciąż nie mają pomysłu na ostateczną organizację zarządzania terytoriami okupowanymi i skłaniają się ku utrzymaniu na nich administracji wojskowej. Świadczy o tym informacja, że w obwodach chersońskim i zaporoskim powołano 19 rosyjskich komendantur wojskowych, mających „utrzymać porządek” w zajętych miejscowościach.

Blokada dróg wyjazdowych z okupowanej południowej Ukrainy na tereny kontrolowane przez siły ukraińskie nasiliła korupcję w siłach agresora. Rosjanie domagają się łapówek od ludzi, którzy chcą opuścić Melitopol czy Enerhodar. W obwodzie zaporoskim mają one sięgać od 20 do 40 tys. hrywien. Proceder ten nie wywołuje reakcji rosyjskiego dowództwa, które nie podejmuje działań na rzecz usunięcia z dróg kolumn pojazdów oczekujących na okazję do przedostania się na obszar znajdujący się pod kontrolą Kijowa.

Szef samozwańczej tzw. Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) Denys Puszylin oznajmił, że wszyscy ukraińscy jeńcy wojenni wzięci do niewoli w Mariupolu znajdują się na terytorium opanowanym przez siły rosyjskie. Zapowiedział, że na obszarze tzw. DRL zostanie zorganizowany „międzynarodowy trybunał” mający osądzić rzekome zbrodnie przeciwnika. Strona rosyjska nie zajęła w tej sprawie oficjalnego stanowiska, a nieliczni przedstawiciele tamtejszych władz wzywają do przeprowadzenia pokazowego procesu. Z kolei prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził, że oczekuje, iż obrońcy Mariupola wrócą do domu w ramach wymiany jeńców, która ma się odbyć pod auspicjami Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża i ONZ. Zastrzegł, że fizyczna likwidacja żołnierzy przez Rosjan będzie skutkować zerwaniem jakichkolwiek rozmów pokojowych.

Sąd w Kijowie skazał pierwszego rosyjskiego żołnierza na karę dożywotniego pozbawienia wolności za zabicie ukraińskiego cywila. Prokurator generalna Ukrainy Iryna Wenediktowa poinformowała, że na procesy dotyczące popełnionych zbrodni czeka kolejnych 48 wojskowych agresora przebywających w miejscowych więzieniach. W sumie organy ścigania wszczęły względem rosyjskich żołnierzy ok. 13 tys. postępowań karnych w sprawach związanych z okrucieństwem i przemocą wobec ludności cywilnej.

Komentarz

Zapowiedź przywódcy separatystów dotycząca utworzenia „międzynarodowego trybunału” dla wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy świadczy o chęci stworzenia wrażenia symetryczności działań ludzi walczących po obu stronach frontu, a tym samym próbie zrelatywizowania zbrodni wojennych popełnianych przez najeźdźców. W zamyśle Rosjan pokazowy proces wytypowanej grupy żołnierzy pułku Azow ma skutecznie odwrócić uwagę od procesów rosyjskich wojskowych toczących się na Ukrainie. Jednocześnie przedstawienie obrońców Azowstali jako zbrodniarzy wojennych reprezentujących poglądy neonazistowskie służyć będzie utwierdzeniu rosyjskiego społeczeństwa w przekonaniu o zasadności decyzji Kremla o przeprowadzeniu tzw. specjalnej operacji wojskowej mającej na celu „denazyfikację” Ukrainy.

Spotkanie ministrów obrony państw wspierających militarnie Ukrainę nie przyniosło przełomu w kwestii zwiększenia zakresu dostaw ciężkiego uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Szef Pentagonu uchylił się od odpowiedzi na pytanie o przekazanie wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych (MLRS), których oczekiwał Kijów. Jedyne novum stanowi decyzja Kopenhagi o wysłaniu Ukraińcom rakiet przeciwokrętowych, lecz obecnie ma ona wymiar przede wszystkim symboliczny. Dania dysponowała dwiema bateriami pocisków Harpoon Block IC (łącznie cztery wyrzutnie kołowe z czterema zasobnikami na każdej) o zasięgu 124 km, które wycofała ze służby w 2003 r. – nie ma zatem pewności, czy rakiety są jeszcze sprawne. Za wysoce prawdopodobne należy uznać, że sojusznikom chodziło o dokonanie wyłomu w dotychczasowej polityce nieprzekazywania Kijowowi zachodniego uzbrojenia stricte ofensywnego, a do duńskich wyrzutni – stanowiących podstawową część donacji – z czasem dostarczone zostaną nowe rakiety (prawdopodobnie RGM-84L-4 Harpoon Block II) z USA lub Wielkiej Brytanii. Tym sposobem armia ukraińska zyska szansę na zadanie istotnych strat rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej i przełamanie blokady Odessy.

osw.waw.pl

W ciągu trzech miesięcy wojny nastrój rosyjskich elit zdążył się kilkakrotnie całkowicie zmienić. Na początku marca Meduza pisała, że większość oficjeli na Kremlu i w rządzie po prostu nie wiedziała, co robić — i była przerażona tym, jak sankcje wpłyną na ich karierę i życie. Nieco później rozpoczął się "zryw patriotyczny" — w kwietniu wielu rządzących publicznie wzywało do wojny aż do "zwycięskiego końca".

Obecnie — trzy miesiące po rozpoczęciu inwazji — w ocenach tego, co się dzieje, znów dominuje pesymizm. — Żyć jak dawniej nie można, o rozwoju nie ma mowy. Ale jakoś żyć się da — szary import, handel z Chinami i Indiami — mówi Meduzie źródło bliskie rządowi.

Jednak Kreml nadal nie widzi realnego scenariusza, w którym władze mogłyby zakończyć walki w Ukrainie — i utrzymać swoje notowania. Meduza pisała już, że w tygodniach po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę na Kremlu zaczęto opracowywać strategie, jak to osiągnąć — ale nic nie wymyślono.

"Zadowolonych z Putina prawdopodobnie nie ma już wcale. Przedsiębiorcy i wielu członków rządu jest niezadowolonych z faktu, że prezydent rozpoczął wojnę, nie myśląc o skali sankcji — z takimi sankcjami nie da się dobrze żyć. "Jastrzębie" nie są zadowolone z tempa "operacji specjalnej". Uważają, że możliwe jest bardziej zdecydowane działanie".

Tak nastroje wśród rosyjskich elit opisał rozmówca Meduzy z kręgów bliskich Kremla. Potwierdziły to dwie inne osoby bliskie administracji prezydenckiej, a także dwaj rozmówcy zbliżeni do rządu.

Źródła bliskie prezydenckiej administracji wyjaśniają, że stanowisko "jastrzębi" (przede wszystkim tzw. siłowików) jest proste: "Zgodnie z ich rozumowaniem, jeśli się coś zaczęło — nie można pokazać słabości. Trzeba działać ostrzej". Przez "ostrzej" rozumieją szeroką mobilizację rezerwistów i wojnę "do zwycięstwa" — najlepiej do zdobycia Kijowa.

Jednak według rozmówców Meduzy, na Kremlu nie są gotowi na powszechną mobilizację. Jeszcze w kwietniu źródła Meduzy bliskie administracji prezydenta, powołując się na wyniki zamkniętych badań socjologicznych, twierdziły, że nawet Rosjanie, którzy popierają "operację specjalną", nie są gotowi sami walczyć — ani wysyłać na front swoich krewnych.

Jednocześnie źródła podają, że "partia pokoju" — reprezentowana przez największych biznesmenów i większość urzędników cywilnych — również jest niezadowolona z działań Putina, ponieważ nie widzi żadnych realnych kroków z jego strony w celu osiągnięcia pokoju z Ukrainą. Z drugiej strony, dostrzega liczne trudności w gospodarce.

"Problemy [w Rosji w związku z wojną] są już widoczne, a w połowie lata po prostu zacznie się sypać z każdej strony: transport, medycyna, nawet rolnictwo. Nikt się nie spodziewał aż takiej skali" — doprecyzowuje rozmówca Meduzy z kręgów rządowych.

Dodaje, że przed rozpoczęciem wojny nikt na Kremlu nie brał pod uwagę możliwości całkowitego embarga na import rosyjskiego gazu i ropy przez kraje europejskie. Takie embargo jest wciąż dyskutowane, ale według rozmówców Meduzy, prezydent i "wojownicza" część jego otoczenia wciąż nie wierzą, że te groźby Zachodu zostaną zrealizowane.

Putin po prostu nie chce myśleć o problemach gospodarczych, które są oczywiste dla większości urzędników, a już szczególnie nie chce łączyć ich z wojną — podkreślają w rozmowie z agencją Meduza dwa źródła bliskie administracji prezydenta.

Ten punkt widzenia został również wyrażony publicznie przez prezydenta. Na przykład gubernator obwodu kaliningradzkiego Anton Alichanow na spotkaniu z prezydentem tak tłumaczył upadek przemysłu budowlanego: "Po rozpoczęciu specjalnej operacji wojskowej nastąpiło czasowe przerwanie połączeń logistycznych. Nadal dużo kupowaliśmy za granicą i skupialiśmy się na tranzycie przez terytorium sąsiednich państw. Trochę czasu zajęło nam dostosowanie zapasów do nowych realiów. Zostało to już zrobione".

W odpowiedzi Putin kilkakrotnie podkreślał, że trudności nie powinny być przypisywane wojnie: "W tym przypadku nie powinno się mówić o naszej specjalnej operacji wojskowej. W latach 2020-2021 miała miejsce recesja i nastąpił zauważalny spadek w budownictwie. Dlatego też specjalna operacja wojskowa w Donbasie nie ma z nią absolutnie nic wspólnego".

onet.pl

Europa musi uczyć się na błędach z przeszłości i zadbać o to, by żadna ze stron nie została upokorzona, gdy Rosja i Ukraina będą negocjować pokój - wypalił niedawno Emmanuel Macron.

W tym momencie żadna ze stron nie powinna być upokarzana ani wykluczana, jak to miało miejsce w przypadku Niemiec w 1918 roku - dodał francuski prezydent, nawiązując do traktatu wersalskiego, którego postanowienia były dla Niemiec niezwykle dotkliwe politycznie, militarnie i gospodarczo.

Na tym jednak nie koniec. Z wywiadu Wołodymyra Zełenskiego dla włoskiej telewizji RAI mogliśmy się dowiedzieć, że w swoim dążeniu do nieupokarzania żadnej ze stron konfliktu francuski prezydent posunął się do sugerowania swojemu ukraińskiemu odpowiednikowi istotnych ustępstw terytorialnych względem Rosji. Wszystko po to, aby "pomóc Putinowi wyjść z wojny z twarzą".

Pałac Elizejski stanowczo zdementował słowa Zełenskiego, jakoby Macron namawiał ukraińskiego prezydenta do oddania Kremlowi części swojego terytorium, ale i Kijów bardzo twardo wyraził swoje stanowisko w tej kwestii.

Chcemy, żeby rosyjska armia opuściła nasze ziemie. To nie my jesteśmy na rosyjskiej ziemi. Nie pomożemy Putinowi zachować twarzy, płacą za to naszym terytorium. To byłoby niesprawiedliwe - powiedział Zełenski w rozmowie z telewizją RAI.

A skoro jesteśmy już przy Włochach, to premier Mario Draghi po spotkaniu z amerykańskim prezydentem Joe Bidenem wypowiedział warte odnotowania i refleksji słowa.

Zgodziliśmy się co do tego, że musimy kontynuować wspieranie Ukrainy i wywieranie presji na Moskwę, ale również, że musimy zacząć zadawać sobie pytanie, jak wypracować pokój - ocenił szef włoskiego rządu.

Ludzie chcą myśleć o możliwości zawieszenia broni i wznowieniu wiarygodnych negocjacji. Taka jest dzisiaj sytuacja. Musimy się głęboko zastanowić, jak na to odpowiedzieć - dodał Draghi.

Włoski polityk nie wspomniał ani o tym, kim są domagający się szybkiego wypracowania pokoju "ludzie" - Włosi? Ukraińcy? Światowa opinia publiczna? - ani czym w jego ocenie są „wiarygodne negocjacje", ani o tym, że w przeszłości negocjacje pokojowe z Rosjanami skończyły się próbą otrucia dwóch przedstawicieli strony ukraińskiej.

W bardzo podobnym tonie do Draghiego wypowiadał się ostatnio niemiecki kanclerz Olaf Scholz, który przeprowadził z Putinem 75-minutową rozmowę telefoniczną. "W Ukrainie musi jak najszybciej dojść do zawieszenia broni" - napisał po niej na Twitterze.

W obliczu powagi sytuacji militarnej i konsekwencji wojny w Ukrainie, zwłaszcza w Mariupolu kanclerz Niemiec wezwał prezydenta Rosji do jak najszybszego zawieszenia broni, poprawy sytuacji humanitarnej i postępów w poszukiwaniu dyplomatycznego rozwiązania konfliktu - doprecyzował rzecznik niemieckiego rządu Steffen Hebestreit.

W słowach zarówno francuskiego prezydenta, jak i włoskiego premiera czy niemieckiego kanclerza na pierwszy rzut oka nie ma niczego niewłaściwego. Zgodzimy się, że chyba wszyscy chcieliby końca wojny w Ukrainie. Żaden ze wspomnianych polityków otwartym tekstem nie stanie przeciwko Ukrainie, bowiem oznaczałoby to ni mniej, ni więcej a polityczne samobójstwo. Między wierszami można jednak z powyższych wypowiedzi sporo wyczytać. Po pierwsze, padają w momencie, gdy Rosja utknęła w Donbasie i nawet realizacja "planu minimum", jakim stało się oderwanie tych terenów od Ukrainy, jest niepewna. Po drugie, ani Macron, ani Draghi, ani Scholz nie mówią o tym, że warunkiem sine qua non zawarcia pokoju jest wycofanie się rosyjskich wojsk z terytorium Ukrainy. Wreszcie po trzecie, wszyscy trzej politycy popełniają podstawowy błąd w relacjach z Rosją i Putinem - jako pierwsi chcą wyjść z propozycją rozmów, negocjacji, szeroko rozumianego dialogu.

Perfekcyjnie wyjaśniła to nie tak dawno estońska premier Kaja Kallas.

Jeśli teraz myślimy "OK, zaoferujmy coś Rosji", ale wtedy w praktyce dostaną coś, czego nie mieli wcześniej - stwierdziła w jednym z telewizyjnych wywiadów. Po czym przeszła do niezwykle celnej diagnozy kremlowskiego stylu negocjacji, opisanego niegdyś przez byłego szefa radzieckiej dyplomacji Andrieja Gromyko.

Po pierwsze, żądaj wszystkiego. Nie proś, tylko żądaj czegoś, co nigdy nie było twoje. Po drugie, stawiaj ultimata, formułuj groźby. Po trzecie, nie ustępuj nawet o cal w negocjacjach, ponieważ na Zachodzie zawsze będą ludzie, którzy coś ci zaoferują. Wtedy, w końcowym rozrachunku, będziesz mieć jedną trzecią albo nawet połowę czegoś, czego nie miałeś wcześniej. Musimy mieć to na uwadze przez cały czas - podsumowała Kallas.

(...)

Teraz rodzą się dwa zasadnicze pytania. Pierwsze: Zachód, zwłaszcza kraje "starej UE", tego nie rozumie, czy jedynie udaje, że nie rozumie? I pytanie drugie: jeśli Zachód udaje, że nie rozumie kremlowskiego modus operandi, to jakie interesy mu przyświecają i co chce dla siebie ugrać? Jako że drugi scenariusz jest znacznie prawdopodobniejszy, więc warto zrozumieć logikę, która idzie za takim sposobem działania czołowych europejskich polityków.

Po pierwsze, ani Paryż, ani Rzym, ani Berlin nie chcą destabilizacji sytuacji na Kremlu. Niezależnie, czy mówimy o obaleniu Putina, ogólnokrajowej rewolucji czy rozłamie na szczytach władzy i Rosji pogrążonej na lata albo nawet dekady w chaosie. Putin jest geopolitycznym bandytą, a na krajowym podwórku krwawym i bezwzględnym dyktatorem, ale jest już dobrze znany i przez ponad dwie dekady Zachodowi udawało się jakoś z nim żyć. Niestety z naciskiem na „jakoś", bo w tym układzie to Putin robił, co chciał, a Zachód patrzył na jego działania przez palce. Dlatego lepszy znany i zły Putin niż jedna, wielka niepewność.

Po drugie, wspomnianym trzem państwom bardzo zależy na stabilizacji sektora energetycznego w Unii Europejskiej. Koniec dramatycznych i pospiesznych poszukiwań alternatyw dla rosyjskich źródeł energii oraz kres spekulacji cenami gazu i podbijania wartości baryłki ropy to scenariusz, który byłby mile widziany przez Macrona, Draghiego i Scholza. A ponieważ Rosja nigdy nie zagrażała bezpośrednio ich krajom i ich społeczeństwom, (ewentualne?) wystawienie rachunku za utrzymanie dawnego status quo Ukrainie nie powinno nikogo dziwić.

Po trzecie, Francja, Niemcy i Włochy są od lat mocno związane z Rosją i rosyjskim rynkiem gospodarczo. Im dotkliwsze i im dłuższe sankcje na Kreml za inwazję na Ukrainę, tym większe straty dla francuskich, niemieckich i włoskich firm. To oczywiste, że przywódcy tych państw woleliby "jakiś" pokój między Ukrainą i Rosją, po którym można byłoby znieść i/lub złagodzić przynajmniej część nałożonych w ostatnim kwartale sankcje gospodarczych.

Po czwarte, kryzys żywnościowy. Mało kto zdaje sobie sprawę i bardzo mało miejsca poświęcane jest temu tematowi w unijnej debacie publicznej, ale reperkusje rosyjsko-ukraińskiego konfliktu mocno odczują też kraje Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Ich bezpieczeństwo żywnościowe w dużym stopniu zależy od dostaw (zwłaszcza zboża) z Ukrainy i Rosji. Załamanie tego łańcucha dostaw - a z tym muszą się dzisiaj mierzyć - może w najgorszym rozrachunku oznacza nawet klęskę głodu. To przełożyłoby się na masową migrację ludności do Europy. Włosi, Francuzi i Niemcy, jako potencjalne miejsca docelowe takiej migracji, chcą tego scenariusza za wszelką cenę uniknąć.

Wreszcie argument piąty, na który zwrócił ostatnio uwagę Ralph Gert Schöllhammer w "The Wall Street Journal", a mianowicie przearanżowanie politycznego układu sił w Europie i Unii Europejskiej w przypadku sukcesu Ukrainy. Zwycięska Ukraina jeszcze mocniej przyspieszyłaby w kierunku akcesji do Unii Europejskiej. Wspomagana funduszami z UE i Stanów Zjednoczonych, zdołałaby się odbudować i w perspektywie dziesięciu, może piętnastu, lat miałaby szanse do UE przystąpić. To natomiast oznaczałoby wielką geopolityczną zmianę we Wspólnocie.

Unia Europejska jest zbudowana wokół Niemiec i Francji, a oba kraje zazdrośnie broniły swojej pozycji najważniejszych graczy w Europie. Politycy we Francji i Niemczech są świadomi, że UE z Ukrainą mogłaby prowadzić do konkurencyjnej (wobec osi Paryż - Berlin - przyp. red.) osi Warszawa - Kijów, a to coś, czego ani Francja, ani Niemcy nie chcą. Ukrainie politycznie i kulturowo bliżej do Polski niż Niemiec, co oznaczałoby, że niemieckie wpływy w UE mogłyby się istotnie zmniejszyć i zostać zastąpione rosnącą pozycją Europy Wschodniej - czytamy w "WSJ".

gazeta.pl

- W książce "Wysadzić Rosję" opisywał pan państwo, w którym służby bezpieczeństwa zrosły się ze światem przestępczym, stały się właściwie mafią totalną i przejęły władzę. Czyli rzeczywistość, w której to nie państwo ma służby, ale służby mają państwo. Czy pana zdaniem to jest nadal aktualne? Po dwóch dekadach?

Zdecydowanie. Nawet jeszcze bardziej niż wówczas. Teraz kontrola służb nad państwem jest absolutna. Społeczeństwo obywatelskie zniszczono. Nie ma właściwie żadnych mediów niezależnych od władzy. Nie ma realnej opozycji wewnętrznej. Oligarchowie, których wskazuje się czasem na Zachodzie jako ważnych ludzi, ponieważ mają pieniądze, tak naprawdę już od dawna nie są żadnymi oligarchami. Nie liczą się, jeśli chodzi o władzę. Służby podporządkowały sobie ich w latach 2000-2004. Tak zwani oligarchowie mogą mieć pieniądze, bo się im na to pozwala. Pełnią określoną funkcję i przechowują fundusze realnie należące do ludzi służb. To im udało się przejąć w Rosji władzę totalną, a na czele tego wszystkiego stoi pułkownik KGB, były szef FSB, Władimir Putin.

- Skoro władza w Rosji to służby bezpieczeństwa, to wobec tego Putin rzeczywiście jest liderem, trzymającym to wszystko mocną ręką, czy raczej wysuniętym z cienia figurantem?

Jest liderem. Bez dwóch zdań. Doprowadził do zmian w konstytucji, które tak naprawdę dają mu dożywotnią władzę. Jednak jednocześnie jest reprezentantem pewnego środowiska. Co oznacza, że nie jest niezastąpiony. Te wszystkie podszyte nadzieją analizy w zachodnich mediach, że może Putin umrze zaraz na jakąś chorobę, to Rosja się uspokoi. Bzdura. Władza nadal pozostanie w rękach tego samego kręgu ludzi, którzy są współodpowiedzialni za to, co się dzieje. Pojawi się ktoś inny na miejsce Putina i tyle.

Żeby coś się realnie zmieniło, to Rosja musiałaby doznać takiej klęski, jakiej doznały nazistowskie Niemcy w 1945 roku. Totalnej. Takiej, która doprowadziłaby do całkowitego zawalenia się obecnego systemu. Wszystko inne będzie oznaczało tylko kosmetyczne zmiany. Bądźmy przy tym szczerzy. Choć kibicuję Ukraińcom, to odniesienie przez nich takiego zwycięstwa nad Rosją nie jest realne.

- Z drugiej strony jest też już ewidentne, że Rosja nie jest w stanie odnieść totalnego zwycięstwa nad Ukrainą. Ta wojna będzie się przedłużać, zginą jeszcze tysiące rosyjskich żołnierzy, będą ginąć rezerwiści i poborowi. Sytuacja ekonomiczna się znacznie pogorszy. Czy to nie podkopie władzy służb?

Nie. Tu są dwie kwestie. Po pierwsze Putin i jego ludzie mają gdzieś, ilu Rosjan zginie. Zabijanie własnych obywateli nigdy nie było dla nich problemem. W końcu w 1999 roku zabili 300 Bogu ducha winnych cywilów w fałszywych zamachach, żeby móc wszcząć II wojnę w Czeczenii, która doprowadziła do jeszcze większej liczby ofiar. Ba, przecież teraz w Ukrainie rosyjskie wojsko zabija na ogromną skalę ludzi, których sam Kreml uznaje za Rosjan. Przecież Charków, Mariupol czy Chersoń to miasta, gdzie nie tylko większość ludzi rozmawiała po rosyjsku, ale po prostu byli etnicznymi Rosjanami, którzy osiedlili się tam w czasach ZSRR, czy wcześniej ich rodziny za caratu. Kreml nie ma problemu z zabijaniem ich tysiącami.

Po drugie Rosjanie nie są narodem do końca racjonalnym. Jako Rosjanin muszę to stwierdzić z pewnym smutkiem. W Rosji nigdy nie było demokracji, silnego społeczeństwa obywatelskiego. Jest za to wyuczona pasywność i wieki oddziaływania państwowej propagandy, która zakorzeniła w Rosjanach przekonanie o ich wyjątkowości. Że Rosji z zasady należy się bycie imperium, wielkość i posłuch na świecie. Ukraina, Białoruś czy Polska to są państwa i narody pomniejsze, albo wręcz właściwie zbiory ludzi niezasługujące na takie miano. Nawet od wykształconych i teoretycznie światowych ludzi można usłyszeć: "No ale wiesz, tak szczerze ta Ukraina, to tak naprawdę co to za państwo? Gdzie tam jakaś literatura i kultura? Jakich oni mieli wielkich poetów? Nie to, co Tołstoj, Dostojewski...".

I na tym sentymencie z pełną świadomością gra władza. Ba, im więcej ofiar na Ukrainie, tym bardziej można tę wojnę porównywać do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Wielki wysiłek, wielka ofiara, pokonywanie wielkich przeciwności, konieczność wielkich wyrzeczeń dla wielkiego celu. Rosjanie sami z siebie nie stwierdzą, że to nie ma sensu. Nie zaakceptują, że nie należy im się wielkość i że nie są wyjątkowi.

- No ale jednak ich armia jakoś nie jest w stanie zgnieść tej nic nieznaczącej Ukrainy. To nie daje do myślenia?

Może i komuś daje, ale tu mamy kolejną kwestię - władzy co do zasady nie obchodzi to, co myślą ludzie. Kontrola służb nad państwem jest totalna.

- Z tego, co pan mówi, wyłania się obraz bezwzględnie skutecznych i przebiegłych radzieckich/rosyjskich służb. Tylko jakoś totalnie pomyliły się one w kwestii oceny Ukraińców przed inwazją. Może w innych kwestiach też się mylą i ta ich kontrola nie jest taka absolutna?

Tak, popełnili poważny błąd. Tylko to jest coś, co przydarza się praktycznie każdym służbom. Rosjanie mają tradycję niedoceniania przeciwnika i przeceniania własnej siły. Choćby pierwsza wojna czeczeńska. Pomimo tego po trupach, które ich nie obchodzą, docierają do celu. Mogą sobie na to pozwolić, bo kontrolują państwo.

Moje twierdzenie o tej totalnej kontroli bierze się z tego, że to nie jest coś, co się stało w ciągu kilku ostatnich lat. To jest proces, który zachodził stopniowo od 1917 roku, kiedy utworzono radzieckie służby bezpieczeństwa. O tym jest moja nowa książka, która zostanie wydana w Polsce w sierpniu ("Od Dzierżyńskiego do Putina. Służby specjalne Rosji w walce o dominację nad światem 1917-2036", wydawnictwo Rebis - red.). Ludzie służb stopniowo, z pewnym niepowodzeniami, ale uparcie dążyli przez prawie wiek do przejęcia władzy w Rosji. Moim zdaniem wydarzeniem o wielkim znaczeniu było stworzenie za rządów w KGB Jurija Andropowa tak zwanego Korpusu Oficerów Aktywnej Rezerwy. Chodziło o to, że oficerowie służb byli skrycie delegowani na stanowiska w strukturach władzy cywilnej, zakładach, instytutach, wszędzie. To się działo przez dekady. W każdej strukturze państwa umieszczono ludzi służb, którzy stopniowo pieli się do góry i wspierali się nawzajem. Do tego dochodziły rzesze ludzi, których zwerbowali na współpracowników.

Kiedy rozpadło się ZSRR i zniknęła partia, okazało się, że cały kraj jest w obezwładniający sposób przeżarty przez ludzi służb. Liberałowie, demokraci i reformatorzy przez dekadę próbowali skierować Rosję na inny kurs, stworzyć realną demokrację, ale nie zdawali sobie sprawy z tego, w jakiej rzeczywistości działają. Było już za późno. Ludzie służb byli wszędzie - funkcjonowali jak mafia i w znacznej mierze zrośli się ze światem przestępczym. W 1999 roku ostatecznie osiągnęli zwycięstwo, kiedy ich człowiek, Władimir Putin, został wyznaczony na prezydenta w zamian za ustępującego Borysa Jelcyna. Zatwierdzenie tej decyzji w wyborach w 2000 roku było techniczną formalnością. Do dzisiaj nikt tej potędze nie zagroził, wręcz przeciwnie, ona się tylko umacniała.

- Skoro mają tak totalną kontrolę, to po co wszczęli wojnę z Ukrainą? Przecież to w długiej perspektywie gospodarcza degradacja Rosji, a co za tym idzie - zagrożenie dla majątków ludzi służb?

Gdyby to były jakieś pospolite bandziory, którym chodzi tylko o pieniądze, to nie byłoby w ogóle problemu. Można byłoby ich kupić w ten czy inny sposób i mieć spokój.

- No to co innego? Realizacja imperialnych ambicji, odbudowa ZSRR siłą? Czy Putin naprawdę może wierzyć w to, co obywatelom sprzedaje propaganda?

Wydaje się oczywiste, że Putin chce zagarnąć Ukrainę. Zniszczyć państwo ukraińskie i to, co po nim zostanie, włączyć do Rosji. Najprościej przekonać do tego obywateli poprzez wmówienie im, że ziemie ukraińskie zawsze należały do Rosji, bo nie ma czegoś takiego jak naród ukraiński czy język ukraiński. Tylko czy Putin szczerze w to wierzy, czy to wyrachowana polityka? Pewnie po trochu to i to.

Trudno w ogóle rozmawiać w kategoriach "szczerości" czy "autentyczności", kiedy chodzi o oficera KGB, które całe życie służy swojej organizacji. Na pewno instrumentalne wykorzystanie rosyjskiego nacjonalizmu, stało się wygodnym wytłumaczeniem tego, co się teraz dzieje. Tylko tu docieramy do starego dylematu jeszcze z czasów Stalina. Czy generalissimus był komunistą, czy imperialistą, czy po prostu psychopatą? Dla tych, których zamordował, tak naprawdę nie miało to znaczenia.

- No ale to jeszcze raz. Wszczynanie wojny z Ukrainą wydaje się nieracjonalne, ponieważ prowadzi w długiej perspektywie do osłabienia Rosji, a więc stwarza ryzyko dla władzy służb.

Próbujemy szukać racjonalności opartej o nasze postrzeganie świata. Tego, co w naszym mniemaniu jest ważne. Tymczasem Rosja nie jest do końca racjonalna w naszym rozumieniu. Ludziom na Kremlu od początku do końca chodzi o jedno: utrzymanie totalnej kontroli. To, czy tysiące obywateli zginą, czy ich sytuacja finansowa znacznie się pogorszy, nie ma znaczenia, jeśli to umocni ich władzę nad państwem. Analizowanie motywów Kremla może nastręczać problemów, bo współczesna Rosja jest pierwszym państwem w historii, gdzie totalną kontrolę sprawują służby bezpieczeństwa.

- No ale jak tak mało udana wojna może im pomóc, a nie zaszkodzić?

Jest właściwie pewne, że Putin liczył na inny jej przebieg. Właściwie każdy polityk, który wszczyna wojnę agresywną, liczy na szybkie i łatwe zwycięstwo, a nie odległe, niepewne i krwawe. Nie spodziewał się też na pewno tak silnej i zdecydowanej reakcji Zachodu. Ale wykonanie kroku wstecz nie wchodzi w grę. Kiedy jesienią i zimą rosyjskie wojska gromadziły się na granicy Ukrainy, Kreml krzyczał pod adresem Zachodu "słuchajcie nas!" i przedstawiał swoje żądania. Liczył pewnie na to, że ten Zachód ustąpi. Tylko tym razem powiedziano "sprawdzam". Ponieważ krok wstecz nie wchodził w grę, zapadła decyzja o wojnie.

Teraz, jeśli Ukraińcy zdołają w końcu zatrzymać rosyjskie wojsko, staniemy w obliczu kolejnego szantażu Kremla. Tym razem jądrowego. Znów Kreml zakrzyczy "słuchajcie nas!" i przedstawi swoje żądania. Czy Zachód będzie miał dość woli, aby znów powiedzieć "sprawdzam", by zmusić Putina do wykonania kroku wstecz, którego on absolutnie nie chce wykonać? Moim zdaniem staniemy przed tym dylematem w ciągu kilku miesięcy.

gazeta.pl