sobota, 28 maja 2022


Doskonalenie wozów bojowych dotyczy najczęściej kilku obszarów. Najprościej zastosować nową amunicję oraz przyrządy obserwacyjno-celownicze. Więcej wysiłku wymaga od inżynierów zastosowanie nowego głównego uzbrojenia (armaty) oraz nowego silnika/układu przeniesienia mocy. Największym wyzwaniem jest zwykle wzmocnienie bazowego opancerzenia, co często wymaga np. skonstruowania nowej wieży (co zdarzyło się np. dwukrotnie w przypadku czołgów Leopard). Prostszą alternatywą bywa zastosowanie opancerzenia dodatkowego w postaci ekranów i modułów zewnętrznych, dodanych do dotychczasowego pancerza.

W przypadku czołgów z rodziny T-54 pierwszy etap modernizacji miał dość ograniczony charakter. Zaczęto na nich instalować armaty stabilizowane najpierw w jednej (1954 r.), a potem w dwóch płaszczyznach (1956 r.). Wprowadzono nocne przyrządy obserwacyjno-celownicze (1957 r.) oraz osprzęt do forsowania rzek po dnie (1958 r.). Zastosowano trwalsze gąsienice (1966 r.) i unowocześnione środki łączności. Nietypową modernizacją było wprowadzenie w przedziale bojowym wykładzin pochłaniających promieniowanie przenikliwe (1962 r.). Dalsze zmiany – wdrożenie nowej amunicji, zastosowanie zewnętrznego opancerzenia dodatkowego itd. wprowadzano w trakcie kapitalnych remontów tych czołgów na przełomie lat 70. i 80. ub. wieku, gdy były już produkowane w ZSRR wozy bojowe kolejnych dwóch generacji.

Twórcy T-54, czyli inżynierowie z KB-60 przy fabryce nr 75 w Charkowie kierowani przez A. Morozowa wykazywali niewielkie zainteresowanie modernizacją starszych czołgów koncentrując się na opracowaniu wozu nowej generacji – późniejszego T-64. Gdyby czołg ten powstał na czas, takie podejście byłoby jak najbardziej zasadne. Niestety, na przeszkodzie stanęły zarówno czynniki obiektywne, jak i subiektywne. Prawdopodobnie największy wpływ na późniejsze problemy miało żądanie wojska, aby nowy czołg był pod każdym względem lepszy od T-54 (siła ognia, opancerzenie, ruchliwość w terenie), a równocześnie nie był od niego znacząco cięższy. Zmusiło to konstruktorów do poszukiwania oryginalnych i często ryzykownych rozwiązań, wskutek czego ryzyko techniczne (prawdopodobieństwo stworzenia nieudanej konstrukcji) systematycznie rosło. Nowy wóz musiał być nie konstrukcją ewolucyjną, bazującą na sprawdzonym T-54, a rewolucyjną.

Ostatecznie wymagania wojska spełniono, ale proces tworzenia nowego czołgu, a szczególnie jego dopracowywania trwał znacznie dłużej, niż zakładano, a liczne zastosowane innowacje (silnik o nietypowej konstrukcji, nowy układ jezdny, automat ładowania armaty) sprawiały wiele nieprzyjemnych niespodzianek, zanim zostały „okiełznane”. Z czasem ujawniła się jeszcze jedna słabość nowej konstrukcji: w walce o ograniczenie masy zaprojektowano pojazd bardzo niewielki, o ciasnym wnętrzu. Jakiekolwiek zmiany wyposażenia były przez to bardzo utrudnione, a więc potencjał modernizacyjny nowego wozu był ograniczony. Jego produkcja była na dodatek znacznie bardziej skomplikowana, niż T-54, a obsługa w jednostkach wymagała wyższego poziomu kultury technicznej. Braki w tej ostatniej dziedzinie prowadziły do częstych awarii, głównie układu napędowego i licznych, zwykle nieuzasadnionych narzekań i skarg z jednostek.

zbiam.pl

Bałtyk zamienia się w strefę zdominowaną przez NATO. Finlandia i Szwecja, składając wnioski o przyłączenie się do Sojuszu, znacznie wzmocniły nasze bezpieczeństwo. Możemy za to dziękować głównie jednemu człowiekowi - Władimirowi Putinowi.

- To istotne wzmocnienie bezpieczeństwa naszego państwa. Absolutnie. Zwłaszcza wobec daleko idącej słabości naszej Marynarki Wojennej - mówi Gazeta.pl generał Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego RP. Finlandia i Szwecja może na papierze nie mają potężnych sił zbrojnych, ale są one w przemyślany sposób skrojone pod możliwości obu państw oraz warunki, w jakich może przyjść im walczyć.

- To nie są kraje, które chcą wejść do NATO na kredyt. Oba dysponują istotnym potencjałem, który wzmocni sojusz - uważa gen. Gocuł.

Jeszcze pół roku temu trudno było sobie wyobrazić taki rozwój sytuacji. Finowie i Szwedzi owszem utrzymywali dobre i bliskie relacje z NATO, ale nie mieli planów wstępowania do Sojuszu. Oba państwa ceniły sobie swoją neutralność i pozostawanie na uboczu sporów NATO-Rosja. Poparcie społeczne dla ewentualnej akcesji oscylowało w Finlandii od lat w rejonie 20-30 procent. W Szwecji było nieco wyższe, ale nadal w rejonie 30-40 procent. Tyle pozwalało na utrzymywanie partnerstwa z NATO, ale nie na dążenie do formalnego wstąpienia do układu.

- Od wielu lat przy tworzeniu sojuszniczych planów działania w obszarze Morza Bałtyckiego traktowano Finlandię i Szwecję jako państwa partnerskie, współdziałające. Nawet przy założeniu ich formalnej neutralności. Bo będąc neutralnym można być obojętnym albo pomocnym. I zakładano to ostatnie, pewnego rodzaju wsparcie dla NATO - mówi gen. Gocuł. W ostatnich latach coraz częściej wojska Finlandii i Szwecji wspólnie ćwiczyły z siłami Sojuszu. Zwłaszcza jeśli chodzi o działania w powietrzu.

- Jako kraje partnerskie brali też udział od lat w ćwiczeniach zarządzania kryzysowego. Ich oficerowie regularnie pojawiali się na różnych spotkaniach. Zapamiętałem ich jako zawsze bardzo dobrze wyszkolonych, z dużą wiedzą, rzeczowych i asertywnych - mówi były szef Sztabu Generalnego.

Finowie i Szwedzi zakładali, że zagrożenie dla nich ze strony Rosji jest na tyle małe, że wstąpienie do NATO i uwikłanie się w rywalizację obu potęg tylko zwiększy szanse uwikłania się w prawdziwy konflikt. Woleli więc budować swoje specyficzne siły zbrojne, zaprojektowane tak, aby maksymalnie zniechęcić Moskwę do myślenia o użyciu siły do wywarcia presji na swoje państwa. Finowie opierają się na małej armii zawodowej, ale wspartej w wypadku konfliktu przez rzesze dobrze przeszkolonych rezerwistów, którzy razem mogliby się skutecznie bronić, wykorzystując bardzo sprzyjający teren: czyli mnóstwo lasów, jezior i terenów podmokłych. Szwedzi natomiast na również niewielkiej armii zawodowej, ale z relatywnie silnym lotnictwem i flotą, które miałyby utrudnić Rosjanom dotarcie do szwedzkiego terytorium.

Sytuacja wyglądała tak od dekad i pewnie nadal by wyglądała, gdyby nie najlepszy akwizytor NATO, czyli Putin. Podejmując decyzję o niesprowokowanej agresji na pełną skalę na Ukrainę, rosyjski przywódca ostatecznie zmienił postrzeganie rzeczywistości przez Finów i Szwedów. Bycie neutralnym, poza NATO i utrzymywanie przynajmniej poprawnych stosunków z Rosją przestało dawać poczucie bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie, patrząc na to co rosyjskie wojsko wyprawia w formalnie neutralnej Ukrainie. Poparcie dla akcesji do NATO w obu państwach poszybowało do górę i w ciągu miesiąca przebiło 50 procent. 17 maja 2022 roku, w mniej niż trzy miesiące od rosyjskiej agresji, Finlandia i Szwecja formalnie złożyły wnioski o akcesję do NATO.

Pomimo faktycznych bliskich związków obu państw z Sojuszem, ich formalne wstąpienie do niego i tak dużo zmieni. - Ich potencjał będzie można wpisać już wprost do tak zwanej tabeli sił. To zbiór możliwości Sojuszu, na podstawie którego określa się, jakie ambicje można realizować, czyli na przykład takie to a takie operacje na wybranym teatrze - tłumaczy gen. Gocuł. Żadnych niejasności, żadnych domysłów, pełne zaangażowanie w postaci na przykład 120 nowoczesnych samolotów wielozadaniowych, które mają być w najbliższej dekadzie wymieniane na nowsze. Do tego Finowie zamówili 70 odpalanych z powietrza rakiet dalekiego zasięgu JASSM-ER, Szwedzi budują jedne z najnowocześniejszych małych okrętów podwodnych A26, Finowie szykują się do zamówienia nowych fregat. Przykłady można mnożyć, zwłaszcza wobec decyzji obu państw o zwiększaniu wydatków na obronność.

Zdaniem byłego szefa Sztabu Generalnego niebagatelne znaczenie będzie miał też czynnik świeżej krwi w Sojuszu. - Tak jak mówiłem, to naprawdę wartościowi żołnierze ze swoimi nowymi dla NATO pomysłami, ideami i spojrzeniem - uważa gen. Gocuł. Znikną też dotychczasowe ograniczenia we wspólnych ćwiczeniach, czy wymianie informacji. Do tej pory przedstawiciele Finlandii i Szwecji musieli na przykład wychodzić ze spotkań i narad, kiedy poruszano tematy uznawane przez NATO za niejawne. - To ma w praktyce ogromne znaczenie dla tak zwanej interoperacyjności, czyli zdolności do wspólnego prowadzenia działań - mówi generał.

Wielkim wkładem obu państw w NATO będzie ich terytorium, a zwłaszcza przestrzeń powietrzna nad nim. Nieskrępowany dostęp do niej znacznie upraszcza działanie sił powietrznych Sojuszu w całej Skandynawii, czy na przykład loty transportowe z USA do państw bałtyckich. Ogólnie pozycja Sojuszu na północ od Polski znacząco się umocni. - To sytuacja o podobnym znaczeniu, jak kiedyś wstąpienie Turcji do NATO. Ogromna wartość dodana - podkreśla gen. Gocuł.

Nie zmienia tego fakt, że Turcja obecnie w sposób bardzo głośny wyraziła sprzeciw wobec akcesji Finlandii i Szwecji. Chodzi głównie o wcześniejszą, zwłaszcza szwedzką, krytykę postępowania Turcji wobec Kurdów i opozycji politycznej oraz udzielanie schronienia przedstawicielom organizacji, które państwo tureckie oficjalnie uznaje za terrorystyczne. Do tego nałożenie ograniczeń na eksport broni i technologii militarnych. Jest jednak właściwie pewne, że to nie jest twarde i ostateczne "NIE", ale negocjacje. Turcja próbuje jak najwięcej zyskać na tej sytuacji, wobec ochłodzenia się jej relacji w ostatnich latach zwłaszcza z USA. Nie wydaje się prawdopodobne, aby ostatecznie nie doszło do rozszerzenia NATO. Proces wstąpienia Finlandii i Szwecji w szeregi Sojuszu ma potrwać około roku.

Doprowadzenie do takiej sytuacji świadczy o tym, jak bardzo błędnie ocenia rzeczywistość Putin i jego otoczenie. Od lat deklarują, że zbliżanie się NATO do granic Rosji to dla niej śmiertelne zagrożenie. Jeszcze pod koniec 2021 roku Rosjanie głosili, że odsunięcie się Sojuszu to jedno z ich podstawowych żądań wobec Zachodu. Po czym zrobili coś, co wręcz wepchnęło dwa strategicznie ulokowane w ich pobliżu państwa w ramiona NATO. Tym samym dwukrotnie wydłużyli granicę Rosji z Sojuszem. Do niecałego tysiąca kilometrów doszło tysiąc kilometrów granicy z Finlandią. Drugie największe miasto Rosji, Sankt Petersburg, sąsiaduje z NATO już z dwóch stron w odległości 100-150 kilometrów. Kaliningrad jest właściwie otoczony przez państwa NATO już z każdej strony. Zatoka Fińska staje się nie do przebycia przez okręty i samoloty rosyjskie w wypadku konfliktu. Zamiast się martwić o Daleką Północ i kraje bałtyckie, rosyjskie dowództwo musi teraz się głowić, co zrobić z całym obszarem na północ od Białorusi. Jakby na to nie patrzeć, to jest to ogromny problem.

Choć Rosja w oficjalnych komunikatach go bagatelizuje, twierdząc, że wstąpienie obu państw do NATO wiele nie zmienia i Rosja nie czuje się z tego kierunku zagrożona. Z drugiej strony politycy mówią o konieczności rozmieszczenia dodatkowych sił na granicy z Finlandią, a w rosyjskiej telewizji państwowej padają standardowe groźby pod adresem Finów i Szwedów, że oto uczynią z siebie cele dla rosyjskiej broni jądrowej. - Obszar Morza Bałtyckiego będzie teraz zdominowany przez NATO, co z perspektywy Rosjan w sposób oczywisty jest poważnym problemem - mówi gen. Gocuł.

Jest przy tym oczywiście możliwe, że cała narracja Kremla o zagrożeniu ze strony NATO i chęć odsuwania go od granic Rosji, to jedynie retoryka na potrzeby wewnętrzne, czyli umacnianie przekonania obywateli o zagrożeniu i jednocześnie wywieranie presji na Zachód. Jak widzimy bowiem w praktyce, inwazja na Ukrainę w żaden sposób nie przybliża Rosji do deklarowanego celu odsunięcia NATO od swoich granic. Zwłaszcza że ukraińskie wstąpienie do Sojuszu nie było nigdy realną perspektywą, ze względu na pewny opór wielu państw członkowskich.

Inwazja wzmocniła jednak NATO, a co za tym idzie w pewnym zakresie nasze bezpieczeństwo. - Nie zmieni to jednak faktu, że w Obwodzie Kaliningradzkim rosyjskie wojsko ma istotne siły, znacznie wykraczające ponad to, co konieczne do obrony. Tak długo jak one tam będą, tak długo NATO będzie podkreślać swoją siłę na Bałtyku - stwierdza gen. Gocuł. - Trzeba pamiętać, że wroga nie można lekceważyć. Rosja zostanie tam, gdzie jest. Niezależnie od tego, jak się skończy ta wojna - dodaje.

gazeta.pl

Niemiecki kanclerz, który stanowczo odmawia wizyty w Kijowie, a nawet nie chce, by Ukraina "wygrała" wojnę, od marca znajduje się pod ostrzałem z powodu zwlekania z dostawą czołgów na Ukrainę.

Kiedy w zeszłym miesiącu Scholz ugiął się pod presją i zgodził się wysłać trochę ciężkiej broni, zaskoczył Ukraińców, sojuszników i ekspertów swoją decyzją o dostarczeniu czołgów przeciwlotniczych, o które Kijów nie prosił, a jednocześnie nadal wstrzymywał się z dostawą czołgów bojowych i bojowych wozów piechoty, do których wysłania Ukraina namawiała Zachód.

Najnowsze potępienie Scholza nadeszło w tym tygodniu ze strony prezydenta Andrzeja Dudy, który oskarżył niemiecki rząd o złamanie obietnic dotyczących wsparcia wojskowego dla Ukrainy, która właśnie weszła w czwarty miesiąc intensywnych walk. Polska przekazała Ukrainie ponad 200 czołgów produkcji radzieckiej i liczyła na to, że Niemcy zastąpią je nowoczesnymi niemieckimi odpowiednikami, powiedział Duda, dodając, że Berlin nie dotrzymał zobowiązania w tej sprawie.

Niechęć Scholza do dostarczenia broni wywołała także krytykę ze strony rządzącej koalicji, w skład której wchodzą socjaldemokraci kanclerza, Zieloni i liberalni Wolni Demokraci (FDP).

– Krytyka ze strony Polski jest zrozumiała – powiedział Anton Hofreiter, poseł Zielonych i przewodniczący komisji ds. europejskich Bundestagu. – Niemcy i tak cieszą się złą reputacją w Unii, ponieważ zbyt słabo koordynujemy działania z naszymi europejskimi partnerami. Musimy nad tym pilnie popracować.

Presja na Niemcy rośnie, bo w ostatnich dniach armia ukraińska z trudem powstrzymuje rosyjską ofensywę na Donbasie, co wywołało ponowne wezwania do udzielania większego wsparcia.

(...)

Jeszcze przed inwazją Rosji Ukraina nalegała na Niemcy, piątego co do wielkości eksportera broni na świecie, by przysłały pojazdy opancerzone, przede wszystkim bojowy wóz piechoty Marder i czołg Leopard.

– Brakuje jednak woli politycznej, by naprawdę coś zrobić – powiedział POLITICO Andrij Melnyk, ambasador Ukrainy w Niemczech.

Niemiecki rząd przedstawiał różne argumenty, dlaczego nie jest w stanie spełnić prośby Kijowa, najpierw twierdząc, że nie może dostarczać broni do stref kryzysowych, a następnie – po przemówieniu Scholza zapowiadającego Zeitenwende (epokową zmianę) pod koniec lutego – argumentując, że niemieckie czołgi wymagają zbyt wielu szkoleń dla ukraińskich żołnierzy, po czym wycofał się z tego stwierdzenia.

Berlin twierdził ponadto, że nie może udostępnić żadnych czołgów z własnych rezerw. Jednak niemieckie firmy zbrojeniowe, takie jak Rheinmetall, informują, że mogłyby bezpośrednio dostarczać wycofane z eksploatacji czołgi ze swoich zapasów, gdyby tylko Scholz udzielił im na to zezwolenia. (Kontrahenci z branży obronnej potrzebują zgody rządu na eksport broni).

– To także byłoby Zeitenwende, jeśli 100 Marderów zalegających u producenta zostanie dopuszczonych do eksportu – powiedział Marcus Faber, poseł FDP zajmujący się polityką obronną, odnosząc się do tego, co Berlin okrzyknął mianem epokowej zmiany w swojej polityce obronnej po inwazji Rosji.

Ukraińscy urzędnicy twierdzą, że już w marcu rozpoczęli rozmowy na temat Mardera z firmą Rheinmetall, która poinformowała ich, że może zrealizować dostawę w ciągu kilku tygodni. Jednak do tej pory Berlin nie wyraził zgody na zawarcie umowy.

W tym tygodniu niemiecka wiceminister obrony Siemtje Möller przedstawiła nowe uzasadnienie dla wstrzymania dostaw Marderów, pojazdów opancerzonych z lat 70. używanych do transportu żołnierzy na polu walki, twierdząc, że państwa NATO wspólnie uzgodniły, że nie będą wysyłać na Ukrainę żadnych czołgów bojowych ani bojowych wozów piechoty typu zachodniego.

Słowa Möller wywołały natychmiastową reakcję niemieckiej centroprawicowej opozycji. – Takie porozumienie nie istnieje – powiedział Roderich Kiesewetter, poseł Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, argumentując, że Möller "rozpowszechnia fake newsy". – Brak jakiegokolwiek porozumienia tego rodzaju potwierdzają różne źródła, między innymi bezpośrednio w NATO.

Möller wycofała się za pośrednictwem rzecznika, twierdząc, że jej zamiarem było jedynie zwrócenie uwagi na fakt, że inni sojusznicy, jak USA, również nie dostarczają Ukrainie nowoczesnych, wyprodukowanych na Zachodzie pojazdów pancernych, takich jak amerykański czołg M1 Abrams.

Biorąc jednak pod uwagę, że amerykańskie czołgi są oddalone o tysiące kilometrów w Ameryce Północnej i wymagałyby znacznie bardziej intensywnego szkolenia niż niemieckie Mardery, które można dostarczyć na ukraińską granicę w mniej niż 24 godziny, argumentacja Möller wydała się wielu dość ekscentryczna.

Co więcej, Stany Zjednoczone są głównym dostawcą broni na Ukrainę – ich pomoc dla Ukrainy jest większa niż pomoc całej Unii Europejskiej – i w przeciwieństwie do Niemiec nie złożyły Ukrainie obietnic, których nie spełniły.

Zamiast wysyłać czołgi bezpośrednio do Ukrainy, Berlin zaproponował wysłanie Leopardów i Marderów do wschodnich partnerów NATO, którzy z kolei mogą dostarczyć Ukrainie swoje czołgi pozostałe z czasów sowieckich. Niemieccy urzędnicy argumentują, że ten program wymiany, znany jako Ringtausch, jest korzystny dla Ukrainy, ponieważ dostaje ona te same radzieckie czołgi, z którymi jej żołnierze i mechanicy są już zaznajomieni, a wschodnia flanka NATO jest modernizowana pod względem wojskowym.

O ile jednak Niemcy z powodzeniem wdrożyli taki "Ringtausch" z Czechami, o tyle ostra krytyka ze strony Dudy podkreśla, że Berlinowi trudno jest zrealizować taki układ z Polską, choć w środę Berlin odrzucił zarzut, że złamał jakiekolwiek obietnice.

Mimo całej krytyki prawdą jest również, że Niemcy ostatnio zwiększyły swoje wsparcie materialne.

W tym tygodniu Berlin obiecał, że do końca lipca wyśle na Ukrainę pierwszy zestaw 15 Gepardów, samobieżnych dział przeciwlotniczych, zbudowanych na podwoziu czołgu Leopard 1 oraz przeszkoli ukraińskie załogi czołgów. Niemcy zobowiązały się również do dostarczenia kolejnych 15 pojazdów do końca sierpnia.

Mimo że czołgi te zostały wycofane z użycia około 12 lat temu, eksperci twierdzą, że nadal są najnowocześniejsze, jeśli chodzi o rozpoznawanie zbliżających się samolotów lub śmigłowców przeciwnika i neutralizowanie ich za pomocą dwóch 35-milimetrowych działek.

Działa te można także skierować na cele naziemne i zadać poważne straty piechocie lub lekko opancerzonym pojazdom.

Dostawa Geparda ma również znaczenie polityczne, ponieważ Niemcy staną się pierwszym sojusznikiem, który dostarczy Ukrainie nowoczesne zachodnie czołgi. Choć inne kraje, w tym USA, wysłały już transportery opancerzone, takie jak M113, Gepard – z zaawansowanym technologicznie radarem i systemem wykrywania celu, a także działami – to zupełnie inna liga.

Amunicja może jednak okazać się trudnym wyzwaniem: Gepardy nie są już używane w Niemczech, więc zapasy pocisków są ograniczone i muszą być zamawiane na rynku międzynarodowym. Jak dotąd Niemcy były w stanie zagwarantować dostarczenie jedynie 59 tys. pocisków.

Biorąc pod uwagę, że jeden Gepard może wystrzelić do 1100 pocisków na minutę, nie wydaje się to dużo, ale niemieckie ministerstwo obrony twierdzi, że Gepard powinien strzelać tylko krótkimi salwami, które są obliczane przez pokładowy system komputerowy, a zatem rzeczywista ilość potrzebnej amunicji jest mniejsza. Berlin twierdzi również, że sama obecność samobieżnych dział Gepard na Ukrainie miałaby "odstraszający wpływ" na siły powietrzne przeciwnika.

Podobnie jak inne kraje zachodnie, Niemcy zobowiązały się również do wsparcia Ukrainy artylerią, która może stanowić cenne wsparcie wojskowe w trudnych walkach na wschodzie kraju.

Niemieccy żołnierze szkolą obecnie ukraińskich żołnierzy w zakresie obsługi Panzerhaubitze 2000, która, podobnie jak Gepard, jest zaawansowaną bronią mogącą ostrzeliwać cele z dużej odległości, a następnie szybko zmieniać swoją pozycję, co utrudnia przeciwnikowi zaatakowanie jednostki artyleryjskiej ogniem kontrującym.

Zaangażowanie Niemiec w Panzerhaubitze nie było jednak całkowicie dobrowolne, lecz wymuszone wcześniejszą zapowiedzią Holandii o dostarczeniu pięciu takich samych haubic. Ponieważ eksperci wojskowi twierdzą, że do ich skutecznego użycia potrzeba 12 jednostek, dojście do skutku umowy wymagało dostarczenia przez inny kraj pozostałych siedmiu haubic.

Berlin początkowo liczył na to, że Włochy się zaangażują, ale ostatecznie zgodził się na "trochę więcej, niż byłoby to możliwe", jak to ujął Scholz w zeszłym tygodniu.

Wcześniej Niemcy wysyłały na Ukrainę także lżejszą broń, taką jak pociski przeciwpancerne i przeciwlotnicze, karabiny, amunicję, granaty i miny.

W ostatnich tygodniach kanclerz wielokrotnie podkreślał w rozmowach z dziennikarzami, że nie chce powtórzyć błędów Wilhelma II, ostatniego cesarza Niemiec, który odegrał kluczową rolę w doprowadzeniu Europy do I wojny światowej w 1914 r.

Choć historycy nie są zgodni co do tego, czy obecną sytuację geopolityczną można w ogóle porównywać z latem 1914, wypowiedzi Scholza, który już wcześniej ostrzegał przed ryzykiem wojny nuklearnej, podkreślają jego obawy, że zbyt duże wsparcie militarne dla Ukrainy może doprowadzić do III wojny światowej.

Niemcy, obciążeni przeszłością nazistowskich zbrodni wojennych popełnionych w Rosji, obawiają się również ewentualnego scenariusza, w którym niemieckie czołgi mogłyby – umyślnie czy nieumyślnie – ostrzelać cele na rosyjskiej ziemi.

– Nie zrobimy niczego, co uczyniłoby NATO stroną w wojnie – powiedział Scholz w czwartek podczas wystąpienia na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, powtarzając to, co jest już jego mantrą od początku wojny.

Takie zastrzeżenia sprawiają, że mało prawdopodobne jest, by Scholz zgodził się w najbliższym czasie na dostawę Marderów lub Leopardów do Ukrainy, chyba że decyzja USA lub innych sojuszników o dostarczeniu nowoczesnych czołgów zachodnich zmusi go do zmiany kursu.

Logika Scholza wyjaśnia również, dlaczego pod naciskiem sojuszników zdecydował się w zeszłym miesiącu na dostarczenie Gepardów, które niemieccy urzędnicy postrzegają raczej jako broń defensywną i który ma mniejsze szanse na wsparcie operacji ofensywnej przeciwko Rosji.

– Samobieżne działo przeciwlotnicze Gepard jest bardzo przydatne do ochrony infrastruktury krytycznej – powiedział w tym tygodniu rzecznik ministerstwa obrony.

Innymi słowy, jeśli Ukraina chce naprawdę wygrać tę wojnę, to nie powinna raczej oglądać się na Berlin.

onet.pl

Dorota Kowalska: Ewakuowano dwustu sześćdziesięciu ukraińskich żołnierzy z zakładów Azowstal, to dobra informacja, prawda?

Jarosław Wolski: Bardzo dobra, ponieważ chodzi tutaj o ewakuowanie ciężko rannych żołnierzy, którzy muszą otrzymać niezbędną pomoc medyczną. Dobrze, że strona ukraińska porozumiała się ze stroną rosyjską, że nastąpi wymiana rannych albo jeńców rosyjskich za Ukraińców z Azowstalu. Zobaczymy, czy finalnie te ustalenia dojdą do skutku.

Mówiło się, że w bunkrach Azwostalu mogło przebywać jeszcze tysiąc, dwa tysiące ukraińskich żołnierzy. To możliwe?

Nie. Tam było około ośmiuset żołnierzy, z czego sześciuset - mniej lub bardziej rannych, a ci ewakuowani to najciężej ranni. We wtorek propagandzista Sładkow poinformował, że w chwili poddania się, w Azowstalu przebywało łącznie około dwa i pół tysiąca osób, w tym: osiemset z pułku Azow, czterystu czterech rannych, w tym pięćdziesięciu pięciu w stanie ciężkim, poza tym dwieście zamrożonych zwłok i trzech jeńców rosyjskich: jeden oficer i dwóch szeregowców.

Myśli pan, że oni rzeczywiście zostaną wymienieni na jeńców rosyjskich?

Myślę, że tak. To jest dość prawdopodobny scenariusz i taki wpisujący się w logikę działań. Wiadomo, że strona ukraińska od kilku tygodni pracowała nad takim rozwiązaniem, aby na drodze dyplomatycznej dokonać wymiany jeńców rosyjskich i rannych rosyjskich na żołnierzy broniących kompleksu Azowstal.

Mamy informację o ostrzale obwodu jaworskiego i Lwowa. Czemu te ataki na zachód Ukrainy mają właściwie służyć?

One są dla Rosjan bardzo istotne, ponieważ te wszystkie ataki są wymierzone albo w infrastrukturę krytyczną Ukraińców, czyli zapasy amunicji, sprzętu, albo w jednostki przy granicy z Polską, w których szkolą się i formują nowe bataliony. Ukraińcy mają ośrodki szkoleniowe, jak na przykład poligon w Jaworowie. On jest miejscem formowania nowych batalionów, nowych jednostek sił zbrojnych Ukrainy, które potem wysyłane są front wschodni. Rosjanie starają się porazić formowane jednostki, żeby zadać im straty, a także, żeby złamać morale żołnierzy, którzy do nich trafiają. To nie pierwsze takie działanie i na pewno nie ostatnie.

Mówi się, że w okręgu charkowskim Ukraińcy przystąpili do kontrataku. Podobno odzyskali Charków i wypchnęli Rosjan za granicę rosyjską. To rzeczywiście się wydarzyło?

Ukraińcy nigdy nie stracili Charkowa, natomiast faktycznie prawie całkowicie wypchnęli Rosjan na północ od Charkowa. Tam zostały takie dwa niewielkie miejsca połączone z Rosją, które się jeszcze bronią. Ukraińcy odsunęli Rosjan od Charkowa, co zmniejsza zagrożenie ostrzału artyleryjskiego tego miasta i stwarza nowe, ciekawe możliwości dla Ukraińców.

W okręgu donieckim mamy jakieś zmiany na froncie? Wiadomo, że w Mariupolu są Rosjanie. Co się w okręgu donieckim właściwie dzieje?

Mamy przede wszystkim walki na łuku Dońca Siewierskiego. To tam Rosjanie próbowali przerzucić mosty pontonowe i zdobyć Kramatorsk i Ługańsk. Nie wyszło im, ponieśli klęskę.

Mówi się, że to jedna z większych klęsk Rosjan, że Rosjanie, próbując przeprawić się przez rzekę Doniec, stracili cały batalion, czyli około siedemdziesiąt czołgów i tysiąc żołnierzy. To są, pana zdaniem, prawdziwe informacje?

Tak naprawdę Rosjanie stracili tam trzy bataliony albo odpowiednik dwóch wzmocnionych batalionowych grup bojowych. To są bardzo poważne straty. I myślę, że to jest jeden z punktów zwrotnych walk na wschodzie Ukrainy. Ponieważ Rosjanie stracili tam nie tylko żołnierzy i sprzęt, ale przede wszystkim powoli tracą inicjatywę. Jeszcze atakują, jeszcze nacierają, Ukraińcy bronią się na łuku Dońca, ale widać wyraźnie, że plan rosyjski ofensywy na południe od Iziumu i forsowania od północy Dońca Siewierskiego nie wypalił. Rosjanie ponieśli klęskę w obu tych miejscach. Udało im się zdobyć Rubiżne i prawdopodobnie zdobędą sam Siewierodoniec, który w tej chwili jest zamieniony w miasto twierdzę. Tam zostało już niewielu cywili, a ukraińscy żołnierze dzielnie bronią się w Siewierodoniecku. Natomiast nawet jego zdobycie niczego nie zmieni w ostatecznym rozrachunku. Linia obrony Ukraińców oparta jest o łuk Dońca, bronią się skutecznie, Rosjanie ponieśli ciężkie straty. Można szacować, że jeszcze miesiąc tego typu walk sprawi, że definitywnie stracą możliwości jakiejkolwiek ofensywnej walki. Nie będą mieli dość sformowanych jednostek do takich akcji.

Jak zatem za miesiąc może wyglądać sytuacja na tym obszarze? Chyba mało prawdopodobne, aby Ukraińcy w ogóle wypchnęli Rosjan poza swoje granice?

Jest to problematyczne, natomiast czeka nas jakaś większa akcja ofensywna Ukraińców o charakterze, może nie strategicznym, ale na pewno operacyjnym. Nie wiadomo, gdzie ta akcja nastąpi. Część komentatorów wskazuje rejon Chersonia, część rejony Charkowa, inni Doniec. W moim odczuciu Ukraińcy będą starali się dojść do Morza Azowskiego w stronę Melitopola, żeby odciąć stworzony przez Rosjan korytarz prowadzący z Krymu do Rostowa nad Donem. Moim zdaniem największe korzyści z punktu widzenia strategicznego i geopolitycznego dałoby Ukraińcom przerwanie tego korytarza i spowodowanie, by Krym znowu był samotnym półwyspem.

Obszar bardziej na południe, chociażby miasto Chersoń, on wciąż pozostaje w rękach Rosjan, prawda?

Tak, region Chersonia pozostaje w rękach Rosjan. Rosjanie przeszli Dniepr, znajdują się na północy od Chersonia. Tyle tylko, że tam Rosjanie raczej nie mogą sobie pozwolić na żadną akcję ofensywną. Myślę, że Ukraińcy będą w stanie w wakacje przeprowadzić ofensywę o charakterze operacyjnym, która da im jakieś wymierne korzyści, o ile oczywiście okaże się być sukcesem.

Pana zdaniem, jak się może ta wojna zakończyć? Chodzi mi o kwestie terytorium Ukrainy.

To pytanie, na które w tej chwili nie sposób odpowiedzieć. Przebieg tej wojny jest tak odmienny od tego, co można było prognozować przed jej wybuchem, że to niemożliwe. Delikatnie rzecz ujmując, Ukraińcy walczą dziesięć razy lepiej niż się wszyscy spodziewali, a Rosjanie dwadzieścia razy gorzej. Teraz nie ma możliwości prognozowania, jak się zakończy ta wojna. To, co widzimy, to to, że Rosjanie tracą inicjatywę strategiczną, że ich armia wykrwawiła się i jest groteskowo wręcz nieudolna. Widzimy, że Ukraińcy świetnie walczą, mając wsparcie całego Zachodu. Efekt końcowy tej wojny może nas jeszcze wszystkich zaskoczyć, ale osobiście nie podejmuję się prognozowania tego, co może się wydarzyć. Wiemy tylko tyle, że Ukraińcy wygrywają.

Dlaczego armia rosyjska, która miała być drugą armią świata, okazała się tak słaba?

To jest temat na kilkugodzinną dyskusję. Wydaje się, że takie dwie główne przyczyny to, że po pierwsze - Rosjanie nie zadecydowali o powszechnej mobilizacji, co powinni byli zrobić, żeby uzyskać pewną przewagę nad Ukraińcami. Ta armia nie potrafi walczyć inaczej niż masowo, czyli w ramach masowej mobilizacji powszechnej. W momencie, w którym zaburzono logikę przygotowania ponad milionowej armii, okazało się, że ci żołnierze nie są w stanie walczyć w ten sposób, w jaki teraz próbują. Druga sprawa to kompletnie złe oszacowanie woli walki, sił Ukraińców i totalnie złe zaplanowanie operacji, zwłaszcza tej na Kijów. Podejmowano tam działania o charakterze rajdowym, które wojsko podeszło, owszem, pod miasto. Natomiast nie szły za nim siły, które byłyby w stanie zabezpieczyć te działania. Wykonano w pewnym sensie błyskotliwą operację, ale za małymi siłami, co sprawiło, że zostały one właściwie zniszczone, zmuszone do odwrotu.

Z czego wynika to złe planowanie operacji?

To, jak mówiłem, wynika z postawienia złych celów operacji, bardzo złego rozpoznania woli walki i woli oporu Ukraińców, wartości armii ukraińskiej. Kolejna przyczyna klęski Rosjan jest taka, że armia dowodzona przez sześćdziesięciolatków walczy z armią dowodzoną przez trzydziesto-, czterdziestolatków po szkołach natowskich, mam tu oczywiście na myśli armię ukraińską. Dwa zupełnie różne sposoby dowodzenia żołnierzami i zarządzania polem walki. Oficerowie rosyjscy chcą dowodzić bezpośrednio jak najniższym szczeblem. Ukraińcy pozwalają walczyć swoim żołnierzom dowodzonym przez młodszych oficerów. Starsi nie muszą widzieć pola walki, bo mają zaufanie do swoich żołnierzy i po prostu zajmują się tym, czym powinni się zajmować: zarządzaniem pola walki, dowodzeniem.

Mówi się też, że sprzęt rosyjski został po prostu rozkradziony, że nie jest taki dobry, jak zakładano.

Nie. Trzeba pamiętać o tym, że obiektywnie rzecz biorąc, Ukraińcy mają sprzęt gorszy, dopiero teraz dostają dobre systemy uzbrojenia z Zachodu. Na szczęście wcześniej mieli łączność satelitarną, która ich uratowała - tego Rosjanie nigdy nie byli w stanie definitywnie zakłócić lub zniszczyć. Pomijając ten fakt, Ukraińcy wcale nie mają lepszego sprzętu niż Rosjanie. Powiedziałbym, że mają gorszy sprzęt, tylko lepiej go używają, mają lepszych żołnierzy, świetnego dowódcę. To armia, która jest dobrze dowodzona, dobrze walczy, jest świetnie zmotywowana, ale nie ma rewelacyjnego sprzętu.

Chyba nikt nie spodziewał się tego, że ta armia jest tak świetnie wyszkolona, pomijam już fakt motywacji, serca do walki, determinacji.

I tak, i nie. Trzeba pamiętać o tym, że to armia weteranów, ona też ponosi ciężkie straty, ale, jak mówię, to armia weteranów. Wszystkie brygady ukraińskie przez ostatnie osiem lat były wysyłane rotacyjnie do służby w rejonie Donbasu. Cała armia kadrowa, 300 000 żołnierzy, tam się przewinęła, to są weterani. To są żołnierze ostrzelani. Natomiast po stronie rosyjskiej mamy grupę poborowych. To dziewiętnasto-, dwudziestolatkowie, dzieciaki na progu dorosłości, niezbyt dobrze umotywowane, jeżeli chodzi o walkę albo rosyjscy żołnierze kontraktowi, którzy mają za sobą półtora roku służby, czyli pięć miesięcy zasadniczej służby i rok kontraktu. Mówi się, że to są żołnierze kontraktowi, ale oni umieją mniej niż mobilizowani ukraińscy rezerwiści. I, o czym już wspomniałem, nie mamy po stronie rosyjskiej wielomilionowej armii. Tak naprawdę Rosjanie do akcji wystawili mniejsze siły niż mieli obrońcy.

Jak pan myśli, jak duże znaczenie ma pomoc Zachodu niesiona Ukrainie, chodzi mi głównie o sprzęt wojskowy? I czy nie przyszła zbyt późno?

Pomoc sprzętowa Zachodu zaczęła się we wrześniu zeszłego roku, nawet trochę wcześniej. NATO ostrzegało Ukraińców już latem zeszłego roku, że Rosjanie planują akcesję, a od jesieni było głośne bicie na alarm, dostarczanie sprzętu, szkolenie Ukraińców. Trzeba też pamiętać, że przez ostatnie siedem lat 70 000 Ukraińców było przeszkolonych przez żołnierzy NATO albo brało udział w manewrach z udziałem żołnierzy NATO. Ukraińcy tak naprawdę przeszkolili wszystkich oficerów młodszych przy pomocy oficerów NATO. Pomoc NATO jest gigantyczna i ona miała miejsce jeszcze przed wybuchem wojny, ponieważ NATO, zwłaszcza Amerykanie i Brytyjczycy, trafnie zdiagnozowali, że Rosjanie mają zamiar uderzyć. Rozpoznanie było bezbłędne. Dostarczanie sprzętu wojskowego dla strony broniącej się z krajów NATO było czymś, co w mojej ocenie, miało jeden z decydujących czynników wpływających na ten konflikt. Druga sprawa, to dostarczanie informacji. Na Ukrainę trafia nieprzerwany strumień danych wywiadowczych i danych z obrazowania satelitarnego, lotniczego, zwiadu radioelektronicznego systemów natowskich lub komercyjnych.

Jaki ważny jest ten dopływ informacji?

Spróbuję na to pytanie odpowiedzieć tak: dwóch graczy gra w pokera, ale jeden co trzy minuty zagląda drugiemu w karty. Ten, który ma mocniejsze karty, ale któremu co chwila się w nie zagląda, ma nikłe szanse na zwycięstwo, prawda? Zakładając, że Ukraińcy i Rosjanie grają w pokera, mówię w przenośni, to Ukraińcy dzięki danym z rozpoznania amerykańskiego co chwilę zaglądają Rosjanom w karty. Ukraińcy mogą mieć słabsze karty niż Rosjanie, ale przez to, że widzą, czym gra przeciwnik, wygrywają.

Myśli pan, że Rosjanie takich informacji o kartach Ukraińców nie mają?

Mają dużo gorsze informacje, jeżeli chodzi o wywiad klasyczny, wywiad agenturalny. Służba bezpieczeństwa Ukrainy bardzo mocno przetrzepała agenturę rosyjską na Ukrainie. Tam nastąpiła dość duża wymiana kadry oficerskiej, starzy generałowie, którzy mogli być w jakiś sposób powiązani z Rosjanami, zostali wysłani na emeryturę. Pod tym względem, ale nie tylko tym, armia ukraińska bardzo się zmieniła. Natomiast, jeżeli chodzi o zwiad elektroniczny, to Rosjanie są karzełkiem przy NATO. NATO ma kilkadziesiąt satelitów, które są w stanie non stop latać nad obszarem walk.

Jak długo Rosja mogła przygotowywać tę inwazję? Niektórzy eksperci twierdzą, że to nie była decyzja podjęta w ciągu kilku miesięcy, ale lat.

Oni tę inwazję przygotowywali kilka lat, tylko na ostatniej prostej wybrali najgorszy możliwy wariant.

To znaczy?

Tak jak mówiłem, przeprowadzili działania rajdowe na Kijów za małymi siłami i podjęli decyzję o nieprzeprowadzaniu powszechnej mobilizacji.

Nie rozumiem! Jeżeli ktoś przygotowuje inwazję kilka lat, to jak może popełnić tak podstawowe błędy?

Tego nikt nie rozumie, proszę mi wierzyć. Mówiąc w przenośni, wszyscy mają naprawdę zdziwione miny.

Jak pan myśli, co może się wydarzyć na froncie w najbliższych tygodniach?

W tej chwili będą się toczyć dalsze, wytężone walki na łuku Dońca Siewierskiego, dalsza operacja obronna Ukraińców i w pewnym momencie Rosjanie wyczerpią swoje siły zdolne do atakowania. Może uda im się zająć Siewierodonieck, może, ale w to wątpię. Ale nawet utrata łuku Dońca nie byłaby dla Ukraińców w obecnej sytuacji katastrofą, ponieważ siły rosyjskie są już tak wyczerpane i poniosły takie znaczące straty, że niedługo, czyli prawdopodobnie w wakacje, Ukraińcy będą w stanie przeprowadzić jakąś operację o charakterze operacyjnym, jak to się ładnie mówi, czyli kontrofensywę, która będzie w stanie, tak jak wspominałem, znacząco zaszkodzić Rosjanom.

Dlaczego, pana zdaniem, Putin nie ogłosił dodatkowego poboru?

Po pierwsze prawdopodobnie jest pewna obawa o nastroje wewnątrz Rosji, a po drugie - mam wrażenie, że fakt braku mobilizacji powszechnej w Rosji wynika z przyczyn, o których jeszcze w pełni nie wiemy. Tam się musiało coś wydarzyć bardzo niedobrego przez ostatnie kilka lat, co spowodowało, że być może powszechna mobilizacja nie była tak naprawdę możliwa. Osobiście stawiam na pandemię, która prawdopodobnie uderzyła w pokolenie pięćdziesięciopięciolatków, a to ludzie, na których opierała się mobilizowana armia poborowa. Wydaje się, że pandemia w Rosji zadała bardzo ciężkie straty, śmiertelność w tym przedziale wiekowym mobilizowanych rezerwistów kluczowych kategorii była bardzo wysoka. A to byli podoficerowie, technicy i inżynierowie, osoby, które miałyby uzupełnić rozbijaną armię. To moja robocza hipoteza, oczywiście wymaga potwierdzenia. Ale wyjścia są dwa: albo ktoś w Rosji oszalał i zdecydował się na taki, a nie inny plan ataku na Ukrainę, albo okazało się, że proces mobilizacji nie był z jakichś przyczyn możliwy do przeprowadzenia.

Ludzie wokół Putina, sam Putin - oni zdają sobie sprawę z tego, jak wygląda inwazja na Ukrainie, że to po prostu klęska?

Myślę, że zdają sobie sprawę, tylko nie wiedzą, co z tym zrobić.

A co mogliby zrobić?

Zabrzmi to dziwnie, ale w zasadzie nic nie mogą zrobić. Jeżeli odpuszczą i wycofają się na pozycje sprzed wojny, to będzie ich klęska. Jedynym sukcesem strategicznym Rosjan jest wybicie korytarza z Krymu do Rostowa nad Donem. Jeżeli Rosjanie odpuszczą łuk Dońca Siewierskiego, to Ukraińcy przeprowadzą kontrofensywę w tym rejonie, żeby dojść do Morza Azowskiego. Rosjanie nie mają w tej chwili pola manewru. Oczywiście powinni wycofać się na granice sprzed wojny i zapłacić odszkodowanie Ukraińcom za tę agresję. Ale nie zrobią tego. Więc Rosjanie są w kropce - nie odnieśli chyba żadnego z celów strategicznych agresji. Owszem, jak mówiłem, cel najmniejszy, czyli wybicie korytarza z Krymu do Rostowa zakończyło się dla Rosjan sukcesem, ale poza tym - kompletna, absolutna klęska.

Chyba nie ma mowy, o czym się mówiło, o ataku Rosjan na Mołdawię czy kraje bałtyckie?

Nie, to od początku były bzdury.

Sankcje nakładane na Rosję mają wpływ na przebieg tej wojny?

Oczywiście. Tyle, że nie sankcje nakładane teraz, ale sankcje z 2014 roku. Okazuje się, że embargo na pewne technologie, które zostały nałożone na Rosję po 2014 roku, miało dużo większy wpływ na możliwości armii rosyjskiej, niż to się wydawało. Inaczej rzecz ujmując, Rosjanie mieli potworny problem z produkcją uzbrojenia precyzyjnego i wdrażania uzbrojenia precyzyjnego oraz nowych generacji samolotów. Owszem, to embargo było częściowo obchodzone reimportem przez Białoruś, przez Chiny przez inne kraje, ale mocno Rosjan zabolało. Efekt sankcji nałożonych na Rosję teraz, ci odczują w okolicy wakacji.

Ukraina poniosła ogromne straty i w ludziach, i w infrastrukturze, ale być może trochę wygrała na tej wojnie. Jak pan myśli?

Sporą część kraju Ukraina ma w ruinie. Natomiast, jeżeli chodzi o Ukraińców, ich integracja z Zachodem odbędzie się szybciej. Tyle tylko, że kraj dotknięty taką skalą agresji może wygrać i pewnie wygra tę wojnę militarnie, pytanie, czy wygra gospodarczo i politycznie - to się jeszcze okaże. Krajem, który najbardziej wygrał ten konflikt jest Polska.

Dlaczego?

Nasze środowisko bezpieczeństwa poprawiło się, jeżeli Finlandia i Szwecja wejdą do NATO, to sytuacja geopolityczna Polski w rejonie basenu Morza Bałtyckiego będzie najlepsza w historii.

Myśli pan, że Turcja w końcu zgodzi się na przyjęcie Finlandii i Szwecji do NATO?

Zobaczymy, Turcy to urodzeni handlarze i prawdopodobnie będą chcieli coś ugrać dla siebie. Natomiast nikt już w NATO nie ma złudzeń, co do Rosji, dlatego następuje kolejne wzmocnienie wschodniej flanki. Widzimy też, co jest bardzo istotne, deprecjację roli Niemiec w ramach Unii Europejskiej i w ramach NATO. Okazuje się, że polityka wschodnia Niemiec była całkowicie błędna. Jednocześnie rośnie pozycja i rola Polski. Wygraliśmy ten konflikt najbardziej, obok nas Czesi, Słowacy, w ogóle kraje nadbałtyckie. Kolejna rzecz, trafia do nas wielu ukraińskich uchodźców i prawdopodobnie około miliona zostanie w Polsce. To młodzi ludzie w wieku produkcyjnym, a to będzie miało zbawienny wpływ dla polskiej gospodarki.

Myślę, że Zachód pomoże Ukrainie podnieść się gospodarczo.

Oczywiście, że tak, bez dwóch zdań. Pytanie, na jakich warunkach i na jakich zasadach, ale bez wątpienia Zachód wspomoże Ukrainę. Oczywiście, ta wojna będzie wygrana dla Ukraińców, ocalili swoją niepodległość, ocalili niezależność. Może poniosą jakieś straty terytorialne, a może nie. Całkiem możliwe, że Ukraińcom uda się obronić integralność terytorialną w dużym stopniu. Natomiast ciężko mówić o wygranym konflikcie w momencie, w którym 40 procent kraju zostało zrujnowane. To są straty, które będą odrabiane przez lata, przez dekady mimo pomocy Zachodu.

Jak Pan myśli, jak długo ten konflikt może jeszcze potrwać?

Na pewno do jesieni. Obecnie nie ma już mowy o negocjacjach pokojowych. Ukraińcy chcą wyrzucić Rosjan ze swojej ziemi. Prawdopodobnie czeka nas jeszcze jakaś większa akcja ofensywna Ukraińców i dopiero po niej zobaczymy rokowania pokojowe. Oczywiście może się pojawić jakieś zdarzenie, o którym nie wiemy, a które będzie miało wpływ na to, co się dzieje. Na razie wszystko wygląda tak, że Rosjanie wyczerpują swoje siły, Ukraińcy z kolei je odbudowują i przygotowują się do ofensywy. Zobaczymy, co ta ofensywa przyniesie.

polskatimes.pl