piątek, 9 maja 2025



Prezydent Francji i premier Polski złożyli podpisy pod nową umową między obydwoma państwami. Po tej uroczystości wygłosili krótkie oświadczenie. - To traktat przyjaźni. Przyjaźń polsko-francuska to sojusz serca - podkreślił na początku wspólnej konferencji prezydent Francji. Emmanuel Macron mówił, że na obu państwach "ciąży odpowiedzialność za pokój i bezpieczeństwo na naszym kontynencie, które od 10 lat podważa napaścią na Ukrainę Rosja". - Polska sprawuje prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Postanowiliśmy wspólnie, wraz z innymi partnerami w Europie, że będziemy wspólnie brać odpowiedzialność za naszą własną obronę. Mamy takie strategiczne przebudzenie w tej sprawie. Chcemy zaangażować jak najwięcej środków w budowę europejskiego przemysłu obronnego - zapewniał Macron. Prezydent podkreślił, że "otwieramy nową kartę historii, a traktat przyczyni się do wzmocnienia autonomii strategicznej". - Zawarliśmy tu klauzule wzajemnej obrony i pomocy, co jest przedłużeniem umowy w NATO i Unii Europejskiej. To prawdziwie zintegrowane partenrstwo - dodał prezydent. Zapewnił, że Paryż i Warszawa będą współpracować m.in. przy odpieraniu cyberataków i zacieśnią więzi gospodarcze.

- Jestem poruszony twoimi słowami, współpracujemy od wielu lat. Dzisiaj wykorzystujemy nasze doświadczenie i przyjaźń do tego, żeby między naszymi państwami i narodami utrwalić coś, co jest dobrą tradycją: przyjaźń i współpracę. Utrwalić i wzmocnić coś, co jest warunkiem przetrwania w tych trudnych czasach: bezpieczeństwo - mówił premier Polski. Donald Tusk przyznał, że "nie chodzi tylko o powtarzanie tych dobrych zaklęć o przyjaźni i dobrej historii". - Nasze relacje zawsze były nacechowane czymś szczególnym i pozytywnym. Historia nauczyła też Europę, że za dobrymi uczuciami muszą iść także twarde konkrety. Nasze narody będą się czuły bezpiecznie, nie kiedy będziemy o tym mówili, ale gdy nasze państwa i polityczne elity będą każdego dnia ciężko pracowały, aby bezpieczeństwo stało się materialnym faktem - podkreślił szef rządu. Tusk podkreślił, że datę podpisania traktatu wybrano nie przez przypadek - 80 lat po zakończeniu II wojny światowej. 

Prezydent Emmanuel Macron i premier Donald Truk podpisali w Nancy traktat o wzmocnionej przyjaźni i współpracy. Pałac Elizejski podkreślał historyczną wagę tego wydarzenia, które świadczy o zacieśniających się relacjach na linii Paryż-Warszawa. Traktat z Nancy zastąpił poprzednią francusko-polską umowę z 1991 roku, której celem było wspieranie unijnych dążeń Polski. Francuzi dodali, że po raz pierwszy Francja podpisze taki dokument z krajem niebędącym jej sąsiadem. Stąd mowa o "traktacie premium". 

gazeta.pl


Przemarsz współczesnego sprzętu zaczął się od lekko opancerzonych pojazdów terenowych, takich jak Tigr-M, różnych przedstawicieli rodziny Tajfun czy opancerzonej sanitarki Linza. Wszystkich bardzo mało widocznych albo praktycznie niewidocznych na wojnie w Ukrainie. Większość zanotowanych przypadków ich użycia i strat to początkowy okres wojny. Teraz pojawiają się raczej incydentalnie. Nigdy nie były sprzętem masowo produkowanym i masowo używanym.

Następne wjechały cięższe bojowe wozy piechoty. Na początek najstarsze BRM-1KM, czyli wersja rozpoznawcza zabytkowych BMP-1, zmodyfikowanych poprzez budżetowe rozwiązanie, czyli montaż wieży z kołowego transportera opancerzonego BTR-82. Za nimi jechała następna generacja, czyli BMP-2 w zmodernizowanej wersji M. Ten pierwszy prawie w ogóle niespotykany na froncie i wyprodukowany w symbolicznych ilościach, drugi nieco liczniejszy, ale nadal stanowiący mały ułamek bwp używanych na froncie. Następna jechała kolejna generacja, czyli standardowe BMP-3, które są jak najbardziej szeroko używane w Ukrainie. Około 600 zostało zniszczonych, ale w ostatnich miesiącach pojawiają się coraz rzadziej w zestawieniach strat. Kolumnę bwp zamykały nieprzemijające prototypy Kurganiec-25, czyli pojazdy, które miały być nową generacją rosyjskich bojowych wozów piechoty. Program ich stworzenia trapią jednak liczne problemy, których od ponad dekady nie udało się przezwyciężyć, a w warunkach wojennych nie ma pieniędzy oraz woli, aby skupiać się na tym trudnym temacie.

Kolejne pojawiły się czołgi. Najpierw najnowsze wcielenie klasycznych T-72 o oznaczeniu B3, które stanowiły początkowo trzon rosyjskich wojsk pancernych wkraczających do Ukrainy. Jeden z dwóch typów ciągle wytwarzanych przez zakłady Uralwagonozawod w Niżnym Tagile, jedynej fabryce czołgów w Rosji. Choć teraz w zubożonej i zmodyfikowanej wersji względem tej przedwojennej. Rosjanie stracili ich już prawie tysiąc. Następne jechały T-80BWM, czyli najnowsza modernizacja radzieckich T-80. W Ukrainie najczęściej używane są te wozy w ich starszych wersjach. Nie ma ich produkcji, jedynie modernizacje przy okazji napraw pojazdów uszkodzonych albo wyciągniętych z radzieckich składów. Kolumnę czołgów zamykały najnowsze T-90M, czyli głęboka modernizacja T-72. Drugi typ czołgów ciągle produkowanych w Uralwagonozawodzie. Ciągle relatywnie rzadki widok w Ukrainie w tłumie starszych czołgów. Do tej pory stracono ich niecałe 100.

Po czołgach pojawiła się artyleria. Na początek klasyczne działo samobieżne Msta-S, które na froncie występuje w wersjach radzieckiej i zmodernizowanej rosyjskiej. Częsty widok na wojnie i najczęściej tracony typ tego rodzaju sprzętu. Kolejne pojawiły się dwie nowości. Kołowe działa Malwa i Hiacynt-K kalibru 152 mm. Bardzo podobne, bo z takim samym podwoziem, ale różniące się zastosowaną armatą. Ta druga ma ją nieco dłuższą, co daje większy zasięg. Pojedyncze sztuki Malwy pojawiły się na froncie, poczynając od ubiegłego roku, a jedna została zniszczona. Być może gorącym wnioskiem był za krótki zasięg, dlatego szybko pojawiła się wersja Hiacynt-K, której w Ukrainie jeszcze nie widziano.

Następna na plac wjechała artyleria rakietowa. Najpierw Tornado-S, czyli wyrzutnie ciężkich rakiet naprowadzanych o zasięgu rzędu 120 km. Groźna broń, choć na szczęście relatywnie nieliczna. Używana do ataków na najcenniejsze cele na ukraińskim zapleczu. Do tej pory Ukraińcom nie udało się upolować ani jednej. Kolejne były ciężkie wyrzutnie rakiet termobarycznych TOS-2. To specyficzny sprzęt dysponujący dużą siłą ognia, ale na krótkim dystansie rzędu 20 kilometrów. Co więcej, nowy i bardzo nieliczny. Do tej pory zniszczono 1. Kolumnę artylerii zamykały taktyczne rakiety balistyczne Iskander. Dobrze znana i groźna broń, która przysparza Ukraińcom wielu problemów. Działają daleko od linii frontu, więc żadna nie została stracona.

Po artylerii wyjechała trzecia i ostatnia nowość defilady, czyli cztery ciężarówki wiozące różne typy dronów wykorzystywanych w Ukrainie. Poczynając od rozpoznawczych Orłan i Zala, przez uderzeniowe krótkiego zasięgu Lancet, po dalekiego zasięgu Gieran-2. Pierwszy raz na Placu Czerwonym zaprezentowano bezzałogowce.

Następni byli bardzo skromni przeciwlotnicy jedynie z wyrzutniami systemu S-400, który znacząco stracił na wizerunku względem czasów przedwojennych. Ukraińcy dobitnie udowodnili, że jak najbardziej można go pokonać, nawet nie dysponując silnym lotnictwem, niszcząc około 20 wyrzutni i kilkanaście radarów oraz stanowisk dowodzenia.

Kolejne prezentowały się wojska powietrznodesantowe z ich specyficznymi lekkimi wozami bojowymi BMD-4 i transporterami opancerzonymi BTR-MDM, które są przystosowane do transportu powietrznego i zrzutu pod spadochronami. W praktyce okazały się one kiepskim sprzętem na taką wojnę jak ta w Ukrainie, gdzie wojska powietrznodesantowe są używane jak zmechanizowane (uzbrojone w cięższy i lepiej opancerzony sprzęt), co prowadzi do ciężkich strat. Zwłaszcza w początkowym okresie wojny.

Defiladę tradycyjnie zamykały wyrzutnie rakiet międzykontynentalnych Jars oraz kolejny przykład wiecznych prototypów, czyli trzy kołowe transportery opancerzone Bumerang. Zaprezentowano je pierwszy raz w 2015 roku tak jak Kurgańce. Analogicznie dopracowanie ich i wdrożenie do produkcji okazało się przerastać rosyjski przemysł zbrojeniowy przed wojną. W warunkach wojennych tym bardziej.

gazeta.pl