wtorek, 2 lutego 2021


Oficjalnie członkowie rady Federacji (IIHF, od International Ice Hockey Federation) podjęli decyzję ze względu na brak możliwości zapewnienia bezpieczeństwa zawodnikom, widzom i sędziom.

– Staraliśmy się działać tak, aby Puchar Świata mógł być narzędziem pojednania, rozwiązywania problemów społeczno-politycznych na Białorusi i znalezienia pozytywnej drogi naprzód – mówił René Fasel, który zajmuje stanowisko prezydenta IIHF od 1994 r. W tym samym roku Alaksandr Łukaszenka został prezydentem Białorusi i od tego czasu nie wypuścił władzy z rąk.

Fasel przyjechał do Mińska i spotkał się w tygodniu poprzedzającym decyzję z Łukaszenką. Ten ostatni tłumaczył, że sytuacja epidemiczna na Białorusi jest bardzo dobra, a polityką nie ma co się przejmować. – U nas protestujący i inni niezadowoleni nie szturmują budynków rządowych i Kapitolu, mamy całkiem normalną sytuację z punktu widzenia rozwoju procesów demokratycznych – dodał.

(...)

O tym, że władze w Mińsku starają się pokazać za wszelką cenę, że sytuacja w kraju jest stabilna, świadczy też kuriozalne oświadczenie białoruskiego komitetu organizującego Mistrzostwa wydane po spotkaniu z Faselem. Mińsk publicznie zapewnia o podstawowych rzeczach: że na Białorusi nie zostanie wyłączony w czasie Mistrzostw internet, a wszyscy dziennikarze dostaną akredytacje. Dostęp do sieci był bowiem przez kilka dni wyłączony po sierpniowych wyborach prezydenckich, a potem regularnie w czasie niedzielnych protestów; akredytacje przestano wydawać tuż przed wyborami, a w październiku wszystkie po prostu anulowano, przez co z kraju wyjechała większość zagranicznych korespondentów.

Mińsk przekonywał, że nie ma żadnych prześladowań politycznych, szczególnie sportowców (tymczasem część z nich straciła miejsca w reprezentacji bądź trafiła do aresztu za wyrażanie sprzeciwu wobec reżimu), trwa dyskusja o nowej konstytucji (przemilczając, że nie są do niej dopuszczani oponenci reżimu), a sprawę współudziału szefa Białoruskiej Federacji Hokeju Dzmitryja Baskawa w zabójstwie aktywisty Ramana Bandarenki bada prokuratura (która oczywiście jest w pełni zależna od Łukaszenki). Ponieważ oficjalnie władze w Mińsku przekonują, że na Białorusi nic nadzwyczajnego się nie dzieje, jeszcze na początku stycznia Łukaszenka starał się pokazać, że ewentualne odwołanie Mistrzostw nie spędza mu snu z powiek. – My tam się nie przejmujemy. Będą, to będą. Nie będzie, to nie będzie. Ale nie ma nawet milimetra podstaw, żeby się nie odbyły. To będzie totalny wstyd – mówił.

Do odwołania Mistrzostw jednak doszło w poniedziałek 18 stycznia. Sądząc z ożywionej reakcji białoruskich urzędników i braku reakcji samego Łukaszenki, krok ten bardzo go zabolał. Następnego dnia służba prasowa udostępniała jego zdjęcia spędzającego czas na rąbaniu drewna i kąpieli w przeręblu z okazji święta Chrztu Pańskiego samotnie, w towarzystwie ulubionego szpica, Umki.

(...)

Żeby zrozumieć, czym jest hokej na Białorusi, wystarczy sobie przypomnieć liczne wywiady, których Alaksandr Łukaszenka udzielał na „arenach lodowych”, które pobudował w miastach i miasteczkach w całym kraju. W jednej z ostatnich rozmów, z dziennikarką telewizji Rossija 1, zapewnia, że trenuje co najmniej trzy razy w tygodniu. Sam ma własną drużynę, która regularnie wygrywa w odbywającym się od 2005 r. Bożonarodzeniowym Turnieju Prezydenckim. Łukaszenka (który gra z numerem 01 albo 99) przegrał tylko trzy razy, w latach 2007, 2011 i 2015, gdy wygrywali Rosjanie. Sukcesy prezydenckiego zespołu nie dziwią, grają w nim byli i obecni reprezentanci Białorusi, którzy konkurują z amatorami.

W zeszłym roku turniej się nie odbył ze względu na „rozpowszechnienie infekcji wirusowych”, jak głosił oficjalny komunikat. A jeszcze na wiosnę Łukaszenka zapewniał, też na jednym z lodowisk, reporterkę państwowej telewizji ONT, że wirusa nie ma. – Ty go widzisz? Nie! Tu nie ma żadnych wirusów. To lodowisko, najzdrowsze miejsce! Od sportu lepszy jest tylko lód. To lek antywirusowy, najprawdziwszy – mówił wówczas.

new.org.pl

Rządy Władimira Putina umownie można podzielić na dwa okresy: obfite piętnastolecie (2000-2014) i permanentny kryzys (2014 – obecnie). W tym pierwszym, dostatnim okresie cena baryłki ropy naftowej wzrosła 6-krotnie, rosyjskie wydobycie wzrosło o ponad 60 proc., a dochody z tego tytułu – 10-krotnie. Gdy namaszczeniec Borysa Jelcyna obejmował władzę równo 21 lat temu, rubel kosztował 3,7 centa (1 dolar = 27 rubli). W ciągu 15 lat rubel w relacji do dolara stracił zaledwie 20 proc. wartości, choć po drodze był światowy kryzys finansowy 2008-2009.

Cezurę stanowi rok 2014. Pierwsze ruchy spadkowe pojawiły się na tle napięcia politycznego między Rosją a Ukrainą w 2013 r., które przerodziło się w krwawe wydarzenia na kijowskim Majdanie. Latem 2014 r. kurs rubla oscylował wokół 2,8 centa (1 dolar = 35 rubli), a ropa osiągnęła cenę 108 dol. za baryłkę. Lawina ruszyła wraz z szokiem naftowym, jaki wywołała amerykańska rewolucja łupkowa. W ciągu siedmiu lat (2014-2020) rosyjska waluta straciła 60 proc. swojej wartości. COVID-19 pogrzebał nadzieje Kremla na przezwyciężenie złej passy ciągnącej się od 2014 r.

Jak wiadomo, rosyjska gospodarka jest uzależniona od eksportu ropy naftowej i surowców naturalnych. Ropa i gaz odpowiadają za ponad 60 proc. rosyjskiego eksportu i dostarczają ponad 30 proc. produktu krajowego brutto. A rubel ma tendencję do podążania za ceną ropy. Gdy ich drogi się rozchodzą, zawsze interweniuje czynnik zewnętrzny. Rynki reagują na napięcia geopolityczne między państwami, o czym można się było przekonać podczas konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Obecnie Moskwa musi zmierzyć się z kryzysem białoruskim, oskarżeniem o próbę otrucia czołowego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego i kontynuacją sankcji ekonomicznych nałożonych przez państwa zachodnie po aneksji Krymu. Zasadniczym problemem z punktu widzenia inwestowania w Rosji jest więc niestabilność waluty będącej zakładnikiem ceny ropy naftowej, a także zakładnikiem zawirowań geopolitycznych, w dużym stopniu generowanych przez Kreml.

Początki boomu na ropę z łupków sięgają 2010 r., kiedy to postęp w dziedzinie szczelinowania hydraulicznego umożliwił opłacalne ekonomicznie pozyskiwanie ogromnych ilości niekonwencjonalnej ropy z ciasnych formacji skalnych. Amerykański przemysł naftowy przeżył istny renesans. Wydobycie wzrosło ponad dwukrotnie: z 5,5 mln baryłek dziennie w 2010 r. do prawie 13 mln w 2019 r. Tym samym rewolucja łupkowa stanowi największy w historii wzrost wydobycia ropy naftowej, przewyższający nawet ten, który był udziałem Arabii Saudyjskiej w latach 70. Dzięki niej Stany Zjednoczone, będące największym na świecie importerem ropy, nie tylko osiągnęły samowystarczalność, ale weszły do pierwszej ligi eksporterów.

Załamanie na rynku ropy naftowej w 2014 r. w związku z nadpodażą z USA przetoczyło się nad Rosją jak niszczycielski żywioł. Między styczniem 2014 r. a styczniem 2016 r. rubel stracił 60 proc. w stosunku do dolara. W szczytowym punkcie kryzysu, w styczniu 2016 r., cena ropy spadła na kilka dni poniżej 30 dol. za baryłkę. Depresja rubla wywołała skok cen, a więc silną inflację. Na początku 2015 r. Rosja, wraz z sąsiednią Ukrainą, miała najniższy ze wszystkich krajów świata parytet siły nabywczej (PPP), co przełożyło się na potworną drożyznę i ubóstwo.

Wciąż jednak daleko było do degrengolady z 1998 r., do której doszło w wyniku splotu skutków azjatyckiego kryzysu finansowego i spadku ceny ropy (do 18 dol. w sierpniu 1998 r.). Wówczas obrona rubla przed skutkami ucieczki zagranicznego kapitału kosztowała Bank Rosji 27 mld dol. A wysiłki i tak były daremne, bo uwolnienie kursu rubla okazało się nieuniknione w obliczu krachu na rynku kapitałowym i hiperinflacji. Na szczęście dla rosyjskiej gospodarki w latach 90. charakteryzowała się ona niskim stopniem ubankowienia, w dużym stopniu opierając się na niemonetarnych instrumentach wymiany. Od tego czasu jednak Rosja zgromadziła ponad 10-krotnie więcej rezerw walutowych niż miała w 1998 r., a rosyjskie banki nauczyły się lepiej dywersyfikować swoje aktywa.

obserwatorfinansowy.pl