Na wiecu wyborczym w Karolinie Południowej Donald Trump zrelacjonował jego spotkanie z "prezydentem dużego kraju". Według słów Trumpa ten prezydent miał go zapytać, czy USA obroniłyby kraj przed rosyjską agresją, gdyby ten nie płacił wystarczających pieniędzy na obronność. "Odpowiedziałem: nie, nie broniłbym was. A nawet zachęcałbym, żeby [Rosjanie — red.] robili, co im się podoba. Musicie płacić, musicie płacić rachunki" – powiedział wtedy Trump. Te słowa wywołały oburzenie w Polsce i w całej Europie.
Wypowiedź Trumpa wymaga pewnego objaśnienia. Kiedy republikański kandydat na prezydenta USA mówi o "płaceniu", to nie chodzi mu o jakieś wyimaginowane liczby, ale bardzo konkretne kwoty, które zostały określone na 27. szczycie NATO w Walii w 2014 r. W tzw. Planie gotowości zapisano wtedy, że państwa członkowskie sojuszu Atlantyckiego powinny zwiększyć wydatki na obronę do 2 proc. PKB w ciągu 10 lat.
Nie dość, że właśnie mija 10 lat od szczytu w Walii, to od dwóch lat na naszym kontynencie trwa najkrwawszy konflikt od czasów II wojny światowej. Europejskie gospodarki powinny na pełnych obrotach pompować pieniądze w swoje przemysły obronne, aby te produkowały jak największe ilości broni. Wydatki na obronność od dawna powinny być znacznie wyższe niż owe 2 proc. ustalone w Walii. A jak wygląda sytuacja?
Europejskie państwa graniczące z Rosją, Białorusią i Ukrainą w komplecie wypełniają warunek 2 proc. PKB na obronność. W tym gronie najlepiej stoi Polska z 3,9 proc. PKB na te cele. Jeśli jednak chodzi o resztę krajów, to 2 proc. PKB przekraczają jedynie Wielka Brytania i Grecja. Największa europejska gospodarka, Niemcy, są poziomie 1,6 proc. i oficjalnie przyznają, że Bundeswehra znajduje się w kiepskim stanie i może będzie gotowa do wojny za pięć lat. Inne duże kraje kontynentu oscylują wokół niemieckiej liczby.
onet.pl