środa, 14 września 2022


– Wczesnym wrześniem 2022 roku prezydent Władimir Putin powiedział, że ukaże Europę za przeciwstawianie się burzeniu porządku światowego przez Rosję i wsparcie Ukrainy w sposób głośny i wyraźniejszy niż dotąd – czytamy w analizie Jamestown Foundation. Putin odpowiedział na plan wprowadzenia ceny maksymalnej dostaw gazu z Rosji groźbą zatrzymania całkowicie dostaw. Wcześniej zatrzymał dostawy gazu przez gazociąg Nord Stream 1 do Niemiec pod pozorem usterki technicznej.

– Przed Europą może być trudna zima, ale Putin zlecił zatrzymanie Nord Stream 1 do Niemiec za wcześnie – piszą analitycy Fundacji. – Dał Unii Europejskiej pełno czasu na przygotowanie środków kryzysowych. Główni komentatorzy w Moskwie przekonują, że dobrobyt ekonomiczny w najważniejszych krajach Unii Europejskiej jest nie do utrzymania bez dużych więzi energetycznych z Rosją. To myślenie życzeniowe jest podważone przez staranne wysiłki unijne na rzecz dostosowania odpowiedniej odpowiedzi na szantaż energetyczny Rosji z pomocą strategii całkowitego uniezależnienia od tego nieakceptowalnego dostawcy.

Jamestown przekonuje, że Gazprom stracił najbardziej na zatrzymaniu Nord Stream 1 bo musi spalać nadwyżki gazu we flarach na Półwyspie Jamalskim. Premier Rosji Michaił Miszutsin mówił, że jego kraj będzie miał problem z równoważeniem budżetu w następnych trzech latach. W tym świetle ruch Putina jest oceniany jako „raczej desperacki niż wykalkulowany”. Rosjanie nie mają wciąż alternatywy do rynku europejskiego, choć przekonują, że zwrócą się do Chin.

biznesalert.pl

Kilkaset metrów dalej ukraińskie czołgi rozgrzewają silniki. Wszyscy czekają na swoich dowódców, którzy lada chwila mają wrócić ze spotkania ze swoimi szefami. Nikt nie ma wątpliwości, że kontrofensywa rozpocznie się już dziś. Nerwowość wisi w powietrzu. Nagle rozlega się dźwięk nadjeżdżającego samochodu.

Na miejscu pojawia się dowódca batalionu i natychmiast zbiera dowódców oddziałów uderzeniowych. Kilka minut później ziemia się trzęsie. Za linią frontu słychać kilka wybuchów, którym towarzyszy ryk silników. Czołgi odjeżdżają. W sąsiedniej wsi Werbiwka zajętej przez wojska rosyjskie, w niebo leci kilkadziesiąt flar. Ukraińska armia posuwa się do przodu.

"Niech Bóg będzie z wami, chłopcy!" — mówi Ołeksandr. Jego oczy są czerwone od chronicznego braku snu, broda zakurzona, spojrzenie zmęczone. Walczy w Ukrainie od początku rosyjskiej inwazji.

Na moje ciche pytanie: "Co robimy?", odpowiada spokojnie, dopinając kamizelkę kuloodporną: "Teraz nasze małe misie (tak ukraińska armia nazywa czołgi) przedzierają się przez korytarze. Następnie nasi spadochroniarze oczyścimy pozycje rosyjskie. Zostaniesz ze mną tutaj, w punkcie dowodzenia i obserwacji. Z tego miejsca będziemy koordynować pracę tej jednostki lotniczej".

Nagle słyszę wybuchające pociski artyleryjskie. Mimowolnie wzdrygam się. Spadochroniarze się śmieją. Jeden z nich klepie mnie po ramieniu: "Nie martw się. To jest daleko. Ukraińska artyleria robi w tej chwili swoje".

Kilka godzin później w mediach rozeszły się nagłówki: "Ukraińska armia rozpoczyna kontrofensywę pod Charkowem". O przygotowaniach do tej ofensywy wiedzieli nieliczni. W absolutnej tajemnicy sprowadzono paliwo do czołgów i amunicję dla artylerii oraz zgromadzono znaczną liczbę wojska.

Dowódcy oddziałów uderzeniowych otrzymali swoje zadania i ruszyli do przodu. Nie słychać było ani potężnej kanonady artyleryjskiej zwyczajowo stosowanej przez armię radziecką jako wstęp do ofensywy, ani beznamiętnych przemówień oficerów politycznych, ani wezwań do wyzwolenia ojczyzny od rosyjskich najeźdźców.

Zamiast tego rzeczowa i skoordynowana współpraca różnych oddziałów.

Do naszego punktu dowodzenia i obserwacji docierają pierwsi ranni żołnierze ukraińscy. Ratownicy medyczni szybko ładują ich z samochodów terenowych przerobionych do transportu ran na prawdziwe wozy transportowe intensywnej terapii. Bez migających niebieskich świateł i syren, odjeżdżają.

Dostaję propozycję towarzyszenia żołnierzom w ich podróży na linię frontu. Aż mnie ciarki przechodzą — to nie jest przecież wymyślona hollywoodzka wojna.

Wsiadamy do japońskiego samochodu terenowego i jedziemy w kierunku Werbiwki. Dzięki ukraińskim ochotnikom, którzy w całej Europie kupują dziesiątki tysięcy używanych SUV-ów, ukraińska armia jest bardzo mobilna. Na przykład Nissan Patrol, którym obecnie jeździmy, jest o wiele szybszy i bardziej zwrotny niż pojazdy radzieckie, które nadal przeważają w armii rosyjskiej.

Werbiwka jest północną bramą Bałakliji, które jest ważne dla rosyjskiej obrony w tym regionie. Obok punktu kontrolnego przy wjeździe do miasta płonie rosyjski czołg. Inny, porzucony przez swoją załogę, stoi nieopodal, nieuszkodzony.

Na ziemi leżą niektóre ciała rosyjskich żołnierzy. Wszędzie brud, plastikowe torby i jedzenie rozrzucone na drodze. Przejeżdżamy powoli obok punktu kontrolnego. Jest opuszczony.

W trawie leży zdeptana rosyjska flaga. Ogień z broni automatycznej i wybuchy słychać bez przerwy.

Oleksandr patrzy spokojnie przed siebie. Nagle z jednej z bocznych uliczek wsi niemal wprost przed nas wyjeżdżają trzy czołgi z ukraińskimi flagami i gwałtownie się zatrzymują. Jeden obraca swoją wieżyczkę strzelniczą w naszym kierunku. Wszystko we mnie stygnie. To już chyba mój koniec, tak myślę.

Oleksandr i kilku jego bojowników wyskakuje z SUV-a i biegnie w stronę tanka. Jego broń nadal jest wycelowana groźnie w moją stronę. Otwiera się właz czołgu, wychodzi z niego mężczyzna. Oleksandr próbuje zagłuszyć ryk silników i coś mu wytłumaczyć. W końcu mężczyzna wspina się z powrotem do środka.

Czołgi kontynuują wyścig. Oleksandr wskakuje do samochodu i mówi: "Te czołgi trochę się pogubiły. Zamiast jechać w kierunku Bałakliji i wzmocnić tam oddziały ukraińskie, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu prawie opuścili Werbiwkę. Takie rzeczy się zdarzają, niestety. To jest wojna!"

Dojeżdżając do dużego skrzyżowania na wschodzie Bałakliji, skręcamy w kierunku wsi Wołochiw Jar. Spotykamy tu jednostkę specjalną, która wróciła ze swojej misji we wsi Jakowenko. Właśnie schwytano tam rosyjskich żołnierzy. Podchodzi do mnie jeden z mężczyzn z jednostki specjalnej i prosi o papierosa. Już dawno przestałem palić, ale zawsze mam przy sobie paczkę.

Żołnierz pali z tak oczywistą przyjemnością, że i ja mam ochotę na papierosa. Pytam go: "Co tu się w ogóle dzieje?". Śmieje się nerwowo i mówi "Nic specjalnego. Rosjanie uciekają. Zostawiają za sobą wszystko oprócz zrabowanych rzeczy. Chodź, pokażę ci, co ci żołnierze dostają do jedzenia i wszystko, co ukradli ludziom". Prowadzi mnie do jednego z ich samochodów terenowych i pokazuje pudełko z rosyjskimi racjami marszowymi z przekroczoną datą ważności.

Następnie wyciąga plecak wypełniony tanimi naczyniami, kilkoma łyżkami, widelcami, artykułami higienicznymi, ale przede wszystkim damską bielizną. Nadal nie rozumiem, dlaczego rosyjski żołnierz miałby je ukraść. Czy rosyjskie kobiety nie mają własnej bielizny, dlatego ich mężczyźni muszą ją podkradać ukraińskim kobietom?

Więźniowie siedzą w pickupie, oczy mają zasłonięte niebieską taśmą. Jeden z nich ciężko oddycha i łapczywie łyka powietrze. "To przez adrenalinę" — tłumaczy mi oficer sił specjalnych.

Inny z przestrzelonymi nogami leży na pace pickupa, od czasu do czasu głośno krzycząc i prosząc o wodę. Jego nogi są szczelnie owinięte specjalnymi bandażami. Na jego spodniach widać krew. Przychodzi do nas dowódca jednostki specjalnej, wita się ze mną i mówi: "Musimy już wychodzić. Niektórzy są ciężko ranni, mamy ich uratować, a następnie wymienić na naszych jeńców. Miałem dwóch towarzyszy w hucie w Dolinie Azowskiej. Musimy ich wyciągnąć z tego piekła".

Gdy zbliżamy się do wsi Jakowenkowo, oddziały uderzeniowe ukraińskich sił zbrojnych otaczają już wieś Wołochiw Jar. Sytuacja zmienia się w każdej sekundzie. Po drodze mnóstwo zniszczonego rosyjskiego, ale i nadającego się do użytku sprzętu bojowego, który w panice po prostu zostawiono.

Wieczorem jesteśmy w pobliżu wioski. Oddziały ukraińskie przegrupowują się, by zwiększyć nacisk na armię rosyjską. Głównym celem jest teraz zdobycie wsi Szewczenkow, stamtąd otwiera się droga do największego centrum logistycznego armii rosyjskiej — miasta Kupyńsk.

Kiedy budzę się następnego dnia, Ołeksandr mówi mi, że zaawansowane ukraińskie oddziały uderzeniowe są już w Szewczenkowie. Zdobycie Kupiańska to tylko kwestia kilku dni. Wyruszyliśmy w kierunku Iziumu, które leży około 50 km na południowy wschód od wsi Wołochiw Jar. To jednak, jak mówi przysłowie, zupełnie inna historia.

Całkiem trafne jest stwierdzenie, że siłom ukraińskim udało się w ciągu pięciu dni zniszczyć wszystkie kosztowne i długotrwałe mity rosyjskiej propagandy o niezwyciężoności ich armii. Rosjanie uciekają w zapierającym dech w piersiach tempie.

Wszyscy główni moskiewscy propagandyści są wstrząśnięci. Rosyjskie wojsko masowo porzuca swoje czołgi, składy amunicji i paliwa, a także najlepsze egzemplarze sprzętu, stając się tym samym głównym dostawcą broni dla sił ukraińskich.

Ale rosyjska propaganda wymyśliła już nowy mit: To nie Ukraińcy zwyciężają nad Rosjanami na polu walki — mówią — ale wyłącznie zagraniczni najemnicy.

onet.pl/Die Welt

To, co miało być dla Rosji trzydniowym spacerkiem na Kijów, stało się dla niej już siedmiomiesięczną katorgą. Twierdzi pan, że to nie jest wyłącznie wina złego rozpoznania sił przeciwnika.

To także wina odrzucenia przez Putina i jego akolitów czegoś, co nazywam nowym średniowieczem lub neomediewalizmem. To wojna nowośredniowiecznego Zachodu – w tym Unii Europejskiej, z antyneomediewalną Rosją.
 
Nowe średniowiecze? Co to w ogóle znaczy?

To czas pojawienia się rozproszonych, lecz powiązanych ze sobą struktur politycznych właściwych wiekom średnim. Mamy dziś równocześnie centralizację na poziomie ponadnarodowym oraz rozpad centralizacji na poziomie narodowym – czyli pełzającą fragmentację państwa, a przy tym centralizację poniżej progu narodowego, przez renesans tożsamości regionalnych. Tę dynamikę spajają interesy różnych koterii i bloków biznesowych. Tak w skrócie.
 
I UE jest w tym sensie neomediewalna, a Rosja nie? I dlatego przegrywa?

Unia tę nową sieciową rzeczywistość – pochodną globalizacji – chce ogarnąć i na tej podstawie stworzyć działający nieporządek. Z kolei Rosja i Chiny przeciwstawiają się temu trendowi. Choć ostatnio Pekin poszedł jednak po rozum do głowy i próbuje do gry w sieciowanie dołączyć, budując nowy jedwabny szlak. Ale idzie mu średnio. Zaś Rosja pozostaje na uboczu. Ten kraj nie ma zdolności sieciowania cywilizacyjnego, to dlatego ichniejsza geopolityka rozumuje wyłącznie w kategoriach bilateralnych: jakie Kreml ma interesy i które inne państwo można napaść lub wykoleić, aby te interesy zaspokoić. Rosja demonstracyjnie nie liczy się np. z instytucjami międzynarodowymi, mając je za podrzędne i nieważne.
 
To jest właśnie to, co eksponują realiści ze szkoły Johna Mearsheimera: państwowe potęgi, ich wpływy i interesy.

Tylko przytomny realizm widzi w grze sieci międzynarodowe. Zaś Moskwa uważa, że to, co usieciowione, zdecentralizowane, ponadnarodowe, musi upaść. Darja Dugina w jednym z ostatnich wywiadów dla rosyjskiej telewizji mówiła, że UE właśnie przez tę sieciowość niechybnie się rozpadnie. To mantra rosyjskiej propagandy: kres UE jest szybki i przesądzony. Putin odrzuca nowe średniowiecze, a jego zaplecze rozumuje w kategoriach służących rozbijaniu europejskiej złożoności kraj po kraju, na małe kawałki. Kreml koncentruje się na niszczeniu sieci, a nie na budowaniu własnej. I popełnia błąd.
 
Bo?

Bo ta rzekomo słaba, usieciowiona, nowośredniowieczna UE, czy szerzej Zachód, jest w stanie mu się przeciwstawić. Gdy wydawano na Kremlu rozkaz do ataku, nie tylko nie doszacowano zdolności obronnych Ukrainy. Przyczyna rosyjskiej nieporadności w wojnie tkwi głębiej – w niezrozumieniu nowego średniowiecza. Moskwa nie założyła, że to, co robi w Ukrainie, rozejdzie się jak kręgi na wodzie po reszcie Europy i w końcu po całym globie. Nie zauważyła, że świat się zmienił – wielkie państwa nie mogą już otwarcie narzucać swojej woli innym. To trudne do przełknięcia dla niej, bo na nieskrępowanym narzucaniu woli słabszym, jak mawiał Dostojewski – narzucaniu „swojewolie”, polega specyfika jej cywilizacji. Od szkoły podstawowej po szczyt polityki obowiązuje tam zasada, że kto silny, ten rządzi. Prawo się nie liczy, bo reguły są dla maluczkich. Polski filozof Feliks Koneczny wywodził tę regułę z surowych azjatyckich stepów Turanu i nazywał Rosję cywilizacją turańską. Turanizm objawia się pewną ślepotą: nie dostrzegasz, że nowe średniowiecze stwarza też szanse wynikające ze współzależności od innych. Bo przecież każda współzależność to ograniczenie twojej woli.

(...)

Używamy zwrotu „cywilizacja rosyjska”, lecz czy nie odpowiedniejsze byłoby spojrzenie na to państwo jak na strukturę mafijną, rządzoną przez kryminalistów i na przestępczy sposób – szantażem, przekupstwem, przemocą? Może Rosja to po prostu wyjątkowo duży gang?

Wielu teoretyków cywilizacji, np. Oswald Spengler, twierdziło, że Rosja już nie jest społecznością pierwotną, ale jeszcze nie jest cywilizacją wyższego rzędu z uwagi na to, że właśnie ten wrośnięty w jej strukturę element mafijno-korupcyjno-plemienny nieustannie sabotował jej rozwój. Inni mówią wręcz, że Rosja to więzienie narodów. W XIV w. Księstwo Moskiewskie było relatywnie niewielkim fragmentem dzisiejszej Rosji, potem ten reżim rozlał się, wyżynając do cna setki mniejszych organizmów państwowych, eksterminując nie tylko ich mieszkańców, lecz także ich kulturę, pamięć, tradycje. Możliwe więc, że nie ma rosyjskiego narodu, a jedynie rosyjski knut: wiele stłamszonych narodów pod batem moskiewskiego centrum. Ciekawe jest też spojrzenie na demografię Rosji – dwie trzecie ludności, niemal 100 mln ludzi, żyje na moskiewskim, eurazjatyckim zachodzie, w trójkącie Murmańsk-Krasnodar-Omsk. To jest centrum grawitacji demograficznej i politycznej, natomiast odległy wschód pozostaje na łasce lokalnych baronów. Może nie jest tak, jak mówił amerykański polityk John McCain, że Rosja to wielka stacja benzynowa udająca państwo, ale faktycznie znajduje się ona na innym etapie rozwoju niż wiodące cywilizacje: zachodnia i konfucjańska.

Jeśli już myśleć o Rosji jako cywilizacji, to jaka jest jej przyszłość?

W książce „The Rise of Civilizational State” Christopher Coker opisuje Rosję jako państwo cywilizacyjne. Jest z jednej strony zwykłym krajem, ale z drugiej – ze względu na posiadanie większej niż sąsiedzi mocy w stosunkach międzynarodowych postrzega siebie jako centrum grawitacyjne jakiegoś rodzaju porządku, który można rozprzestrzeniać na zewnątrz. W tym sensie państwem cywilizacyjnym są też Chiny. Kreml sięgał po Białoruś, Kazachstan, chciał sięgnąć po Polskę, lecz praktycznie wszystkie państwa ościenne czują obecnie, że Rosja to partner nieatrakcyjny kulturowo. Przerażający. Nawet politycy niegdyś prorosyjskiego Kazachstanu robią wszystko, by się uniezależnić od tego „przyjaciela”. Dotychczas wydawało się, że Rosja to silny kraj, ale słaba cywilizacja. Ale ta cywilizacja dziś się już zapada. Widać to choćby po upadku tamtejszego prawosławia: dziś odcinają się od niego prawie wszystkie cerkwie świata. Nie ma się co dziwić. Gdy widzimy, jak palą się ukraińskie świątynie i jak patriarcha moskiewski błogosławi bomby, to wiemy, jakie wartości niesie za sobą Rosja.
 
(...)

A co jeśli Rosja poniesie naprawdę sromotną klęskę w wojnie? Będzie to impuls do dogłębnej zmiany czy zrobienia z Rosji obozu koncentracyjnego?

Trwa tam rywalizacja ludzi o aspiracjach imperialno-totalitarnych i tych o chłodniejszych umysłach. Dlatego oba scenariusze są obecnie prawdopodobne.

wei.org.pl