piątek, 9 sierpnia 2024



Regionalny konflikt zbrojny rozpoczęty atakiem Hamasu 7 października 2023 r. trwa już od 10 miesięcy, a jego skala wzrasta. Oprócz Strefy Gazy, gdzie ma miejsce odwetowa inwazja izraelska, objął on również Zachodni Brzeg oraz – w bardzo zróżnicowanym stopniu – terytoria Libanu, Syrii, Jemenu i Iranu. Jego aktorami – oprócz Izraela i Hamasu – są zaś przede wszystkim Teheran i jego sojusznicy (m.in. libański Hezbollah i jemeński ruch Huti) oraz – z drugiej strony – Stany Zjednoczone. Poza konfliktem pozostają natomiast państwa arabskie, które dążą do minimalizacji jego skutków dla własnego bezpieczeństwa i porządku wewnętrznego.

Obecną odsłonę konfliktu zainicjowało uderzenie Hamasu, a do jego geograficznego rozszerzenia doprowadziła oś sił proirańskich – zwłaszcza poprzez „solidarnościowe” (z Hamasem i ludnością palestyńską) ostrzały izraelskiego terytorium. Aktualnie jednak to Izrael jest stroną, której posunięcia w większym stopniu podnoszą ryzyko wybuchu wojny regionalnej, a premier Binjamin Netanjahu nie wydaje się zainteresowany deeskalacją sytuacji. Jej warunkiem wstępnym musiałoby być bowiem zawieszenie broni w Gazie (Hezbollah zapowiedział wstrzymanie ostrzałów, jeśli tylko zostanie ono ogłoszone), na co izraelski lider nie chce się zgodzić.

Dynamika i stan konfliktu

Na przestrzeni ostatnich miesięcy rząd Izraela podjął liczne działania o charakterze eskalacyjnym pod względem zarówno wertykalnym (tzn. intensywności ataków i rangi atakowanych celów), jak i horyzontalnym (tzn. zasięgu geograficznego uderzeń). Wymienić można tu m.in. zbombardowanie irańskiego konsulatu w Damaszku w kwietniu czy zabicie przywódcy politycznego skrzydła Hamasu Ismaila Hanijji w Teheranie (31 lipca). Oba ataki można uznać za prestiżowe (choć nie strategiczne) sukcesy Izraela, lecz zarazem również za publiczne wyzwanie rzucone Iranowi przy pełnej świadomości groźby odwetu. Ponadto (przynajmniej w świetle informacji oficjalnych) kroków tych nie skoordynowano z USA.

Także dynamikę wymiany ognia z Hezbollahem określa Izrael. Według informacji BBC spośród niemal 7500 uderzeń, do których doszło między obu stronami w okresie październik 2023 – czerwiec 2024 państwo to odpowiada za około 83% z nich. Atakuje ono częściej, dalej w głąb libańskiego terytorium oraz w cele o większym znaczeniu – m.in. pociski kilkakrotnie spadły na Bejrut, czego konsekwencją była śmierć wysoko postawionych członków Hezbollahu i innych organizacji.

Z kolei inwazja w Gazie, w której zabitych zostało dotąd przynajmniej 40 tys. palestyńskich cywilów i bojowników, rannych – ponad 90 tys., a zaginionych – ponad 10 tys., toczy się od 10 miesięcy bez jasno zdefiniowanych (a przy tym realistycznych) celów politycznych.

Zgodnie z przekazem CNN z 5 sierpnia mimo że strona palestyńska poniosła ogromne straty ludzkie i materialne, to tylko trzy spośród 24 batalionów Hamasu całkowicie rozbito – 13 zostało poważnie osłabionych, a osiem zachowuje gotowość bojową. Organizacja ma również zdolność przynajmniej częściowego odtwarzania utraconego potencjału. Sugeruje to, że postawiony przez Netanjahu cel „całkowitego zniszczenia Hamasu” jest wciąż daleki od realizacji. Na dodatek na terenie Gazy nadal przebywa 115 izraelskich zakładników (żywych lub martwych).

W kontekście zakładników coraz częściej słyszy się w Izraelu głosy sugerujące, że to tamtejszy premier de facto blokuje porozumienie umożliwiające ich odzyskanie. Konieczne byłoby do tego bowiem zawieszenie broni, czym nie jest on zainteresowany. Pogląd taki formułują zarówno jego polityczni przeciwnicy, uczestniczący w masowych protestach ulicznych, jak i – według doniesień medialnych – wysocy rangą przedstawiciele establishmentu bezpieczeństwa (w tym szef sztabu generalnego oraz szefowie służb specjalnych).

Za kreowaną przez szefa rządu polityką eskalacji konfliktu regionalnego i odwlekania zawieszenia broni w Gazie stoi prawdopodobnie złożona kalkulacja. Państwo pod jego przywództwem nie dąży do wojny regionalnej na pełną skalę (i nie jest do niej wojskowo ani politycznie gotowe). Jednocześnie jednak przedłużający się konflikt zbrojny (a zwłaszcza odnoszone spektakularne sukcesy – np. likwidacja prominentnych członków Hamasu czy Hezbollahu) odsuwa moment wewnątrzpolitycznych rozliczeń i dają premierowi nadzieję na odzyskanie części poparcia społecznego, które utracił po 7 października. To zaś stanowi warunek jego politycznego przetrwania (szczególnie w obliczu toczących się przeciwko niemu procesów karnych oraz ciążącej na nim odpowiedzialności za nieprzygotowanie kraju do ataku Hamasu).

osw.waw.pl


Co się stało: Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO) zakazał Facebookowi i Instagramowi (które należą do Meta) umieszczania reklam zbudowanych na nieprawdziwych, drastycznych treściach dotyczących Omeny Mensah - bizenswoman i prywatnie żony Rafała Brzoski. Niewywiązanie się tych wydanych na trzy miesiące zaleceń może pociągnąć za sobą karę nawet do 4 proc. globalnego przychodu (w I kw. 2024 było to 36 mld dol.). Meta na razie nie komentuje sprawy.

Jak zaczęła się wojna Brzoski: Rafał Brzoska - właściciel inPostu i jeden z najbogatszych Polaków - w lipcu 2024 ogłosił na Linkedinie krucjatę przeciw oszustom, którzy naciągają ludzi na nieprawdziwe informacje o aresztowaniu lub śmierci Omeny Mensah oraz platformom social mediowym jak Facebook, które na tym zarabiają. - Nie spocznę, dopóki wielki koncern socialmediowy nie zmieni swojego podejścia do krzywdzenia ludzi i współuczestnictwa w szarganiu wizerunku osób publicznych, zasłaniając się swoim wydumanym regulaminem - pisał.

gazeta.pl


– Jestem przekonany, że pociski 155 mm dla ukraińskich żołnierzy były pierwszym game-changerem w tej wojnie. Dostaliśmy niemal nieograniczony dostęp do pocisków bardziej zaawansowanych technologicznie, o większym zasięgu i precyzji – mówi nam Reznikow. Według byłego ministra oznacza to, że do trafienia w cel potrzebne są tylko dwa pociski zamiast dziesięciu standardowych pocisków radzieckich. – Wojna to matematyka – uważa Reznikow.

Nielimitowany dostęp z początku wojny to już jednak przeszłość. Obecnie Ukraina i cała Europa borykają się z niedoborem kluczowej amunicji 155 mm. 

Według Rustema Umierowa, obecnego ukraińskiego ministra obrony, Ukraina potrzebuje 200 tys. takich pocisków artyleryjskich miesięcznie, aby przegonić Rosję ze swojego terytorium.

(...)

Dzięki inwestycjom w przemysł zbrojeniowy Europa będzie w stanie wyprodukować 1,3 mln albo nawet 1,7 mln pocisków kalibru 155 mm do 2024 r. – zapowiadał Thierry Breton, komisarz UE ds. rynku wewnętrznego. W odpowiedzi na nasze pytania rzecznik Komisji Europejskiej potwierdził te szacunki.

(...)

Według danych opublikowanych przez rząd USA, od początku inwazji Stany wysłały do Ukrainy ponad 3 mln pocisków artyleryjskich 155 mm, a także ponad milion innych pocisków dużego kalibru. Ukraińskie Ministerstwo Obrony informuje, że w tym samym okresie otrzymało od Unii Europejskiej zaledwie nieco ponad pół miliona pocisków różnych kalibrów.

(...)

Dwaj znani badacze, Franz-Stefan Gady i Michael Kofman z Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS), ogłosili w lutym, że na linii frontu Ukraina będzie potrzebować około 75-90 tys. pocisków artyleryjskich miesięcznie, aby prowadzić wojnę defensywną i ponad dwukrotnie więcej – 200-250 tys. – w przypadku poważnej ofensywy.

„Na tym etapie zachodnia koalicja polega głównie na zapasach amerykańskich, aby utrzymać dolny zakres tej liczby, i nie ma amunicji, aby wesprzeć dużą ofensywę w przyszłym roku” – twierdzą Gady i Kofman.

(...)

Co do wielkości mocy produkcyjnych UE nie ma zgody nawet wewnątrz Komisji Europejskiej. Komisarz Thierry Breton utrzymuje, że wynoszą one 1,7 mln pocisków 155 mm rocznie. Z kolei jego kolega, Joseph Borrell, szef spraw zagranicznych UE, twierdzi, że tylko 1,4 mln.

W odpowiedzi na nasze pytania rzecznik Komisji Europejskiej wyjaśnił, że dane będące podstawą tych szacunków zostały zebrane pod koniec 2022 r. Breton potwierdzał je później podczas wizyt w spółkach zbrojeniowych 15 państw członkowkich i w rozmowach z krajowymi władzami. Następnie były dopracowane przez ekspertów Komisji w porozumieniu z przedstawicielami firm zbrojeniowych.  

Rzecznik zaznaczył też, że nie wszystkie zdolności produkcyjne są jawne dla mediów ze względów bezpieczeństwa. 

Trzeba w tym miejscu też zaznaczyć, że znaczną część amunicji państwa UE produkują na własne potrzeby. Według Borrella, 40 proc. europejskiej produkcji wyjeżdża poza granice Unii. 

Dobrze poinformowane źródło z branży zbrojeniowej w rozmowie z nami twierdzi, że te liczby są wyssane z palca. – Nie ma mowy o 1,7 mln pocisków artyleryjskich w całej Europie – słyszymy od naszego rozmówcy. Według niego moce na 2024 r. wynoszą mniej niż pół miliona pocisków. – Prawdopodobnie 400 tys., może nieco mniej – dodaje. 

– Bardzo złym pomysłem jest przekonywanie samych siebie, że mamy trzykrotnie większe moce produkcyjne i podejmowanie decyzji na tej podstawie. Potem nagle okazuje się, że nic nie wychodzi z fabryk i nie można niczego dostarczyć Ukrainie i NATO – mówi nam przedstawiciel branży.

Prezentacja niemieckiej firmy zbrojeniowej Rheinmetall, którą widzieliśmy, potwierdza, że moce produkcyjne w Europie są znacznie poniżej obietnic Bretona. Dokument ze stycznia tego roku, opisujący plany firmy na przyszłość, jest przeznaczony dla inwestorów. Zgodnie z nim, pozostali najwięksi europejscy producenci, NAMMO (Norwegia i Finlandia), NEXTER (obecnie KNDS Francja), BAE (Szwecja i Wielka Brytania) i MSM Group (Słowacja), w tym roku mogą razem wyprodukować mniej niż 200 tys. pocisków. 

Według prezentacji ze stycznia 2024 r. Rheinmetall oszacował swoje własne moce produkcyjne, w tym moce nowej hiszpańskiej spółki-córki Expal, na około 350 tys. sztuk amunicji. 

Z publicznych danych Rheinmetall i innych spółek zbrojeniowych wynika, że Europa może wyprodukować ok. 1 mln pocisków do końca roku, ocenia Magnus-Valdemar Saar, dyrektor Estońskiego Centrum Inwestycji Zbrojeniowych. – Obawiam się, że może to być teoretyczna zdolność produkcyjna, a wyprodukujemy znacznie mniej – dodaje jednak.

Estońskie ministerstwo obrony szacuje europejski potencjał w tym roku na 600 tys. pocisków – takie liczby podało w strategii wygrania wojny Ukrainy z Rosją.

Rosja zdaje sobie sprawę z opóźnień w produkcji amunicji w Europie. Intelligence Online, magazyn specjalizujący się w opisywaniu służb wywiadowczych, dotarł do raportu Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej. Wynika z niego, że Kreml spodziewa się, że zachodni sojusznicy Kijowa będą w stanie zaspokoić potrzeby Ukrainy dopiero w 2025 r. Uzupełnienie własnych zapasów zajmie im kolejne 15 lat.

(...)

W Polsce pociski 155 mm dostarczają jedynie spółki należące do państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. W maju 2023 r. ówczesny prezes PGZ Sebastian Chwałek deklarował, że Grupa może wyprodukować 30-40 tys. sztuk amunicji rocznie. 

Czy to dużo? Obrazowo ujął to Konrad Berkowicz, poseł Konfederacji. – Po dwóch dekadach rządów PO i PiS-u Polska produkuje broni artyleryjskiej tyle przez rok, co Rosja w Ukrainie wystrzeliwuje przez trzy dni – powiedział polityk w trakcie debaty w TVP przed wyborami do europarlamentu. Niestety, nie mijał się z prawdą. 

– One [możliwości -–red.] cały czas wzrastają, ponieważ inwestujemy już dziś w nowe moce produkcyjne. Docelowo chcemy je zwiększyć do ponad 200 tys. sztuk rocznie – zapewniał ówczesny prezes PGZ  w rozmowie z PAP w maju 2023 r.

Sebastian Chwałek był wtedy świeżo po rozmowach z reprezentantami Komisji Europejskiej i koncernów zbrojeniowych w sprawie wspólnych zamówień. „Nasze zdolności produkcji zostały bardzo pozytywnie ocenione podczas wizyty unijnego komisarza Thierry’ego Bretona w Zakładach Metalowych Dezamet, które są znaczącym producentem amunicji do armatohaubic w Europie. Już wtedy usłyszeliśmy, że będziemy zakwalifikowani do dalszej współpracy” – zapewniał. 

Chwałek liczył wtedy na dofinansowanie z programu ASAP (Act in Support of Ammunition Production), w którym Komisja Europejska przeznaczyła 500 mln euro na rozwój mocy produkcyjnych kalibru 155 mm. W marcu 2024 r. okazało się, że z tej puli do Polski trafi jedynie 2,1 mln zł, które otrzyma Dezamet. 

Dlaczego tak mało? Pytamy o to Michała Dworczyka, byłego wiceministra obrony narodowej i szefa kancelarii premiera Morawieckiego, który stworzył w niej departament analiz obronnych, tzw. „mały MON”.

– Nasze państwowe spółki zbrojeniowe w dużej części są w złej sytuacji pod względem technologicznym i kultury zarządzania. Biorąc to pod uwagę trudno oczekiwać, że spółka, która jest ledwo w stanie złożyć, z kupowanych za granicą komponentów, około 30 tys. pocisków rocznie, będzie aplikować o dofinansowanie produkcji kilkuset tysięcy sztuk. Poza tym odnoszę wrażenie, że sprawa nie miała gospodarza politycznego, który by za tym chodził. Za naszych czasów, podobnie jak teraz, Ministerstwo Obrony Narodowej konkuruje z Ministerstwem Aktywów Państwowych o wpływ na spółki zbrojeniowe, a w efekcie wiele spraw załatwianych jest nieefektywnie. Z trzeciej strony – wszystkie firmy zachodnie starały się pozyskać te środki dla siebie i miały silny lobbing ze strony swoich rządów – mówi FRONTSTORY.PL Dworczyk.

(...)

W lutym 2024 r. ofertę produkcji kalibru 155 mm złożyła Agencji Uzbrojenia Grupa Niewiadów, spółka z prywatnym kapitałem. Wiceprezes Zygmunt Spychała w rozmowie z FRONTSTORY.PL podkreśla, że nie zaczyna od zera, bo do NIewiadowa należą dawne Zakłady Sprzętu Precyzyjnego, w których produkowano amunicję. W gabinecie Spychały w warszawskim biurowcu Intraco na ścianie wisi mapa starej fabryki. Prezes pokazuje mi na niej budynki produkcyjne, gotowe magazyny, odbudowywaną wytapialnię trotylu, bocznicę kolejową, poligon.

Niewiadów ma potencjał, ale nie ma zamówień z MON. Jeśli nie przyjdą, firma do końca lipca chce zdobyć środki na inwestycje na własną rękę. 

Według Spychały  od podpisania umów z dostawcami linii produkcyjnych, fabryka jest w stanie ruszyć z produkcją w ciągu 20 miesięcy. Na początku na poziomie 120 tys. sztuk rocznie, a po kolejnym roku – nawet 180 tys. Podobnie jak PGZ i Polska Amunicja, Niewiadów zakłada, że docelowo wszystkie komponenty pocisku będą produkowane w Polsce.

Dlaczego to takie ważne? 

– Jeśli któryś z dostawców z powodów politycznych wstrzyma dostawy, produkcja amunicji w Polsce będzie niemożliwa – tłumaczy Paweł Poncyljusz. – Jeszcze minister Błaszczak podpisał umowę na dostawę amunicji za kilkaset milionów euro za pośrednictwem natowskiej platformy NSPA. Robił to przez tego pośrednika, bo rząd PiS nie chciał się przyznać, że kupuje coś od niemieckiego Rheinmetall – a to jego spółka-córka z RPA miała wyprodukować amunicję. Gdy doszło do wysyłki okazało się, że w ramach kontroli eksportu rząd RPA nie wydał na nią zgody. 

Podsumowując: moce produkcyjne w Polsce mają wzrosnąć. Tylko wciąż nie wiadomo, kiedy i o ile. 

frontstory.pl