niedziela, 10 kwietnia 2022


Sytuacja militarna w 45. dobie wojny nie uległa istotniejszym zmianom. Walki wciąż toczą się głównie w obwodach charkowskim, ługańskim, donieckim i zaporoskim oraz na pograniczu obwodu chersońskiego z dniepropetrowskim i mikołajowskim. We wszystkich rejonach agresor kontynuuje ostrzał i bombardowanie celów cywilnych i wojskowych. Miał również wprowadzić do obwodu charkowskiego dwie dodatkowe batalionowe grupy taktyczne, które kierują się na południe od Iziumu (punktem rozwinięcia tych jednostek są okolice miejscowości Szewczenkowe, 60 km na południowy wschód od Charkowa i 50 km na północ od Iziumu). W rejonach przemieszczania wojsk jednostki walki radioelektronicznej najeźdźcy mają zagłuszać łączność komórkową. Łącznie w obwodzie charkowskim siły rosyjskie miały wyprowadzić trzy ataki (po raz pierwszy strona ukraińska nie powiadomiła, że ataki wroga zostały odparte bądź skończyły się niepowodzeniem). W Donbasie obrońcy mieli odeprzeć osiem ataków (w okolicach Rubiżnego agresor miał ponownie ostrzelać zbiornik z kwasem azotowym, w wyniku czego doszło do uwolnienia chmury żrących oparów; w centrum miasta wciąż mają trwać walki). Ukraiński Sztab Generalny informuje, że w nieudanych atakach na południe od Mikołajowa (w rejonie Ołeksandriwki) strona rosyjska miała utracić do kompanijnej grupy taktycznej, a lokalna administracja podaje, że przeciwnik na tym terenie „broni się desperacko”.

Według Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy wróg – w związku ze znacznymi stratami w personelu i wyposażeniu – rozwinął na tymczasowo okupowanych terytoriach obwodów charkowskiego, zaporoskiego i chersońskiego sieć szpitali polowych i polowych warsztatów remontowych. W szpitalach ma brakować wykwalifikowanego personelu i środków medycznych, których najeźdźcy nie mogą uzupełnić. Obsługa warsztatów ma z kolei pracować w trybie całodobowym i borykać się z problemem niestabilnych dostaw części zamiennych, komponentów uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Z rosyjskiego obwodu jarosławskiego miały zostać sprowadzone ekipy remontowe do naprawy torów w tymczasowo okupowanej części obwodu charkowskiego. Na tymczasowo okupowanych terenach agresor ma też kontynuować przymusową mobilizację.

W wyniku rosyjskich uderzeń rakietowych na cele w obwodzie dniepropetrowskim zniszczeniu miały ulec „obiekt infrastruktury” w mieście Dniepr oraz „obiekt przemysłowy” w rejonie pawłohradzkim. Atakowano także inne części dniepropetrowszczyzny. Z kolei w obwodzie mikołajowskim miało dojść do siedmiu uderzeń rakietowych. Strona ukraińska nie przedstawiła żadnej informacji o ich rezultatach.

Rośnie liczebność ukraińskich wojsk obrony terytorialnej (OT) i ochotniczych oddziałów OT. Zgodnie ze stanem na 23 lutego wojska OT obejmowały 6 tys. żołnierzy zawodowych i niewielką liczbę rezerwistów. Do 9 kwietnia siły te uzupełniono o ponad 110 tys. ludzi. Dodatkowo samorząd terytorialny utworzył ponad 450 formacji ochotniczych. Dowódca wojsk obrony terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy Jurij Gałuszkin podkreślił, że obrona terytorialna stała się uosobieniem ukraińskiego oporu. Przy organizacji OT wykorzystano doświadczenia krajów partnerskich, w tym członków NATO.

Najeźdźcy zwiększają skalę przymusowych przesiedleń z czasowo okupowanych terytoriów do Rosji. Ukraińska ombudsman Ludmiła Denisowa, opierając się na oficjalnych danych rosyjskich, stwierdziła, że od końca lutego deportowano tam 674 tys. osób, w tym ponad 131 tys. dzieci. Według niej w Mariupolu okupanci rozpowszechniają informacje o konieczności wyjazdu mieszkańców do Rosji, gdzie rzekomo stworzono im sprzyjające warunki egzystencji. W rzeczywistości osoby powyżej 18. roku życia po przybyciu na drugą stronę granicy poddaje się długim i upokarzającym procedurom filtracyjnym – pobiera odciski palców, a także wymusza deklaracje potępiające władze Ukrainy i akceptujące postępowanie agresora. W Taganrogu deportowani otrzymują 10 tys. rubli i możliwość wyboru regionów dalszego pobytu, m.in. w obwodach tomskim, astrachańskim i tambowskim. Zgodnie z danymi władz miejskich w Mariupolu najeźdźca przymusowo wywiózł 31 tys. ludzi. Strona ukraińska podkreśla, że Rosjanie rażąco naruszają postanowienia artykułu 49 Konwencji Genewskiej o ochronie cywilów w czasie wojny, który zakazuje przymusowej relokacji lub deportacji osób z terenów okupowanych.

Z kolei według danych Ministerstwa Obrony FR od 24 lutego z terytorium Ukrainy oraz tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych wywieziono do Rosji 704 434 osoby, w tym 135 153 dzieci. Resort podał też, że przez cały ten czas z Mariupola ewakuowano bez udziału władz ukraińskich 134 299 osób.

Okupanci wciąż prowadzą przygotowania do przeprowadzenia „referendum” na rzecz powstania separatystycznej Chersońskiej Republiki Ludowej. W miejscowości Nowa Kachowka zajęli miejscową drukarnię i rozpoczęli w niej produkcję materiałów „referendalnych” (broszury, ulotki, plakaty, formularze). Mer Chersonia Igor Kołychajew oznajmił, że – ze względu na brak zgody Rosjan – w okupowanym mieście nie są organizowane korytarze humanitarne, a ludzie decydują się na wyjazd, formując kolumny z krzyżami i białymi flagami. Podkreślił, że nie ma dla nich gwarancji bezpiecznego przejazdu.

Wicepremier Ukrainy Iryna Wereszczuk powiadomiła, że 9 kwietnia ewakuowano 4532 osoby, w tym 3425 z Mariupola i Berdiańska do Zaporoża, 529 z Melitopola oraz 578 z Lisiczańska, Siewierodoniecka, Rubiżnego, Popasnej i Kreminnej. Rosjanie nie przepuścili do Berdiańska, Tokmaku i Enerhodaru pustych autobusów z Zaporoża, które miały zabrać przemieszczonych. Na 10 kwietnia planuje się utworzenie dziesięciu korytarzy humanitarnych w obwodach donieckim, ługańskim i zaporoskim.

Wereszczuk stwierdziła też, że doszło do kolejnej wymiany jeńców. Do kraju powróciło 26 Ukraińców – 12 wojskowych i 14 cywilów. Nie podano liczby zwolnionych Rosjan, ale należy przypuszczać, że również chodzi o 26 osób. Wcześniejsze wymiany były oparte na formule „jeden za jeden”: 24 marca wymieniono po 10, a 1 kwietnia – po 86 jeńców.

Narodowy Bank Ukrainy podziękował Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu za stworzenie specjalnego rachunku, na który państwa oraz organizacje międzynarodowe będą mogły wpłacać środki, które wspomogą budżet i stabilizację bilansu płatniczego kraju. Kanada już miała obiecać wyasygnowanie 1 mld dolarów.

Rząd w Kijowie przekazał prezydentowi projekty dekretów powołujących Narodową Radę Odbudowy Kraju oraz Fundusz Odbudowy Ukrainy. Celem funduszu ma być koordynacja pozyskiwanych środków finansowych. W jego ramach będzie operować pięć grup tematycznych odpowiadających za różne kierunki działań, w tym komunikację z organizacjami międzynarodowymi i państwami partnerskimi. Inicjatywa rządu wpisuje się we wcześniejsze deklaracje głowy państwa – 6 marca Wołodymyr Zełenski zapowiedział stworzenie czterech specjalnych funduszy: odbudowy zniszczonego majątku i infrastruktury, odbudowy i transformacji gospodarki, obsługi i spłaty długu oraz wsparcia małego i średniego biznesu.

Podczas spotkania w Kijowie z premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem Zełenski poinformował, że po wojnie Londyn weźmie na siebie przewodnictwo w działaniach na rzecz odbudowy stolicy i obwodu kijowskiego. Na forum Rady Unii Europejskiej z apelem o pomoc w odbudowie kraju wystąpił minister infrastruktury Ołeksandr Kubrakow.

Rząd Ukrainy wprowadził pełne embargo na import towarów z Rosji. Oznacza to domknięcie ograniczeń we wzajemnym handlu, nakładanych konsekwentnie od 2014 r. Ostatni raz gabinet rozszerzył i przedłużył restrykcje 23 grudnia ub.r. Kijów wypowiedział również umowę między Ukrainą i Białorusią o współpracy w dziedzinie nauki i technologii, a także o wzajemnym uznawaniu dokumentów, stopni naukowych i atestacji kadr w tej sferze.

Według danych Straży Granicznej od 24 lutego do Polski z Ukrainy wjechało już 2,6 mln osób, a wczoraj – 29,2 tys. Komisja Europejska zdecydowała o przyznaniu Kijowowi 600 mln euro na pomoc uchodźcom (część tej sumy ma zostać przekazana odpowiednim agendom ONZ). W sumie podczas wydarzenia „Stand up for Ukraine”, które odbyło się w Brukseli, zebrano zapowiedzi przyznania 9,1 mld euro na wsparcie uchodźców i przemieszczonych.

Komentarz

W kontekście zapowiadanej przez Kijów wielkiej bitwy o Donbas, Charków i południowo-wschodnią Ukrainę zwraca uwagę konsekwentny brak informacji o przygotowaniach do odparcia spodziewanego uderzenia agresora. Strona ukraińska skupia się na prezentowaniu problemów, z jakimi wciąż mają się borykać wojska najeźdźcze, a także – w coraz bardziej ograniczonym zakresie – na sytuacji w rejonach walk. W przekazie pojawiają się również materiały o minionych sukcesach, stylizowane na aktualne informacje (m.in. z obrony Mariupola w marcu br.; skrajny przykład stanowi zaś materiał o starciach w Donbasie w czerwcu 2014 r.). Biorąc pod uwagę, że rosyjskie rozpoznanie nie czerpie danych o ukraińskich działaniach militarnych z mediów (obrońcy odnotowują rosnące wykorzystanie przez wroga rozpoznawczych bezzałogowych statków powietrznych), pomijania informacji o przygotowaniach do obrony nie da się wytłumaczyć obawą o wykorzystanie ich przez przeciwnika.

Przygotowania do przeprowadzenia „referendum” dotyczącego powstania separatystycznej Chersońskiej Republiki Ludowej wskazują, że Rosja nie zrezygnowała z kroków mających przynieść dalszą defragmentacją Ukrainy. Należy się spodziewać, że po ewentualnym plebiscycie w obwodzie chersońskim władze rosyjskie uznają niepodległość prowincji, co na zasadzie faktów dokonanych ma uniemożliwić powrót tych terytoriów pod kontrolę Kijowa. Kwestią otwartą, zależną od dalszego przebiegu sytuacji na froncie, pozostaje zasięg terytorialny roszczeń agresora. Wydaje się prawdopodobne, że podobny mechanizm będzie przygotowywany w obwodzie zaporoskim. W przypadku powodzenia operacji Rosja zyskałaby połączenie lądowe między Donbasem a Krymem.

osw.waw.pl

Łukasz Maziewski: 1,5 miesiąca temu Rosjanie ruszali do desantu na Hostomel. Od niego zaczęła się wojna w środku Europy, która pochłania tysiące ofiar. Dlaczego zaczęła się ona w tym miejscu i czemu ten atak się nie udał?

Piotr, żołnierz jednej z brygad aeromobilnych: Istnieje przekonanie, że atak na Hostomel to miał być szybki atak dekapitacyjny i ja się z tym zgadzam - przemawia za tym kilka faktów oraz skłonność Rosjan do takich rozwiązań i stawiania świata przed faktami dokonanymi. Tak było z atakiem na pałac prezydencki w Afganistanie czy rajd na lotnisko w Prisztinie. Operacje powietrznodesantowe z założenia angażują różne rodzaje sił zbrojnych. Od lotnictwa przez siły lądowe (wojska pancerne i zmechanizowane, oczywiście aeromobilne, a czasem nawet marynarkę wojenną i wojska specjalne). To jest trudne do zgrania, a zgranie i zaplanowanie w najmniejszym szczególe jest warunkiem sukcesu. To po pierwsze. Ale są także niezmienne czynniki, które decydują o powodzeniu – lub niepowodzeniu – operacji powietrznodesantowych.

Jakie to czynniki?

Wyróżniłbym trzy najważniejsze. Zaskoczenie, przygotowanie informacyjne i rozpoznanie oraz zapewnienie przynajmniej lokalnej przewagi powietrznej. I teraz przejdźmy do Hostomela. Czy Ukraińcy byli zaskoczeni atakiem? W tym samym momencie, gdy w kierunku Hostomela leciał śmigłowcami pierwszy rzut rosyjski, awangarda, której celem było opanowanie lądowiska, ustanowienie przyczółku desantowego, jego ubezpieczenie, ocena stanu pasa oraz usunięcie ewentualnych przeszkód na nim, w mediach społecznościowych pojawiły się nagrania z przelotu z lokalizacją. Trudno mówić o zaskoczeniu, prawda? Ukraińcy wiedzieli, co się szykuje. I przygotowali się.

Dlatego rosyjskie śmigłowce zaczęły spadać?

Prawdopodobnie dwie maszyny spośród ponad 30. To są dopuszczalne straty. I też prawdopodobnie w ramach zasadzki przeciwlotniczej. Ale tu wchodzi inna kwestia. Gdzieś w mediach spotkałem się z określeniem, że Ukraińcy "grają na kodach". Chodzi o sojuszniczy wysiłek NATO w zakresie rozpoznania. Ukraińcy dobrze wiedzieli dzięki temu, co się szykuje. Pamiętasz, jak pojawiła się wiadomość, że z terenu Rosji wystartowały samoloty transportowe Ił-76?

Oczywiście.

Ta informacja błyskawicznie trafiła do mediów. I znowu: o żadnym zaskoczeniu nie mogło być mowy. Tym bardziej, że pierwszy śmigłowiec już walczył na płycie lotniska. Desant nie jest po to, by bohatersko bronić się w zajętym obiekcie. Zasadą jest to, że za desantem muszą iść siły na połączenie, jakiś oddział wydzielony stworzony z jednostek pancernych czy zmechanizowanych, który wesprze lub zluzuje siły desantu aż do podejścia pierwszego rzutu. Desant z założenia walczy tym, co ma na plecach i w zasobnikach indywidualnych. W przypadku desantu spadochronowego ma jeszcze wsparcie tary desantowej, a przynajmniej zasobników towarowych.

Tara?

Dodatkowe wyposażenie, zapasy materiałowe, broń i amunicja, środki opatrunkowe zrzucane w ślad za skoczkami na spadochronach. A w rzucie śmigłowcowym żołnierze mają ze sobą tylko to, co zapakowali do plecaków i upchnęli pod siedziskami w śmigłowcu. I to dokładnie było widać na nagraniach z ataku na Hostomel: wyciąganie w pośpiechu jakichś skrzyń, pakunków spod ławek. Oni mieli ograniczone zasoby i czas na wykonanie zadania taktycznego po desantowaniu odgrywał kluczową rolę. Ale ich lądowanie to była też ważna informacja dla Ukraińców. Wiesz jaka?

Domyślam się, ale wolę, żebyś Ty to powiedział.

Jeśli wylądował desant, to są dwie możliwości. Albo zaraz za nim idą siły lądowe, wspomniany oddział wydzielony, a za nim reszta sił, plus niebawem nad lotniskiem pojawia się drugi rzut: lądujący albo spadochronowy. I tu otwiera się niewielkie okienko czasowe, w którym jedni muszą to zaskoczenie wykorzystać, a drudzy zrobić wszystko, by go zniszczyć. Ale tu wszedł drugi z wymienionych przeze mnie determinantów powodzenia operacji desantowej.

Rozpoznanie sił przeciwnika na obiekcie.

Tak jest. Jeśli wylądował tam, przyjmijmy, niepełny batalion, czyli ok. 300 osób, to musimy założyć, że ktoś optymistycznie ocenił, że tego lotniska będzie broniła nie więcej niż kompania. Bardzo optymistyczne założenie. I tu pojawia się najważniejsze zadanie pierwszego rzutu - rozszerzenie przyczółku desantowego. Tak jak mostu nie broni się na moście i jego przyczółkach, tak jak miasta nie broni się od początku w budynkach miasta, tak samo jest z lotniskiem. Nie broni się go na pasach startowych.

W jakim celu?

Żeby oddalić od pasa startowego, od lądujących samolotów, podstawowe środki rażenia, czyli wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych (tzw. MANPADS), lekkie moździerze czy choćby ciężką broń strzelecką. Lądujący lub będący na prostej do zrzutu samolot transportowy to wielka, ciężka, latająca krowa, wypełniona paliwem i żołnierzami. Można go zestrzelić łatwiej, niż się wydaje. Dlatego zadaniem tych lądujących w pierwszym rzucie było wyjście z płyty lotniska i powiększenie przyczółku, wypychanie obrońców głęboko poza lotnisko. Ale okazało się, że siły atakujących były zbyt małe. Ugrzęźli praktycznie na pasie startowym i okolicznych zabudowaniach. Stracili inicjatywę, element przynajmniej częściowego zaskoczenia, a w dodatku zaczęły się pojawiać kolejne jednostki ukraińskie i - co jest zupełnym kuriozum - ukraińskie samoloty.

I zaskoczenie trafił szlag.

Tak, resztki zaskoczenia. Potem poszły MANPADS-y, pojawiły się, jak wspomniałem, ukraińskie samoloty i było po operacji. Drugi rzut był w drodze na lecących z Rosji samolotach, ale widać ktoś podjął jedyną słuszną decyzję, że kontynuowanie operacji byłoby samobójstwem. Jeśli został opanowany tylko pas i okoliczne budynki, przyczółku nie zabezpieczono, latają wokół rakiety plot i zaczyna się wstrzeliwać artyleria, to jak oczekiwać, że wlecą tam transportowce? Tu się zemściło nonszalanckie podejście Rosjan w pierwszej fazie operacji.

To znaczy?

Weźmy takich Amerykanów. Oni takie operacje przygotowują zupełnie inaczej. Najpierw dokładne rozpoznanie zagrożeń na trasie i w rejonie desantowania, potem obezwładnienie pociskami manewrującymi uderzeniami lotniczymi, rajdy śmigłowców i wojsk specjalnych, niszczenie systemów obrony przeciwlotniczej przeciwnika, radarów. I dopiero wchodziły wojska lądowe. A tu, w uderzeniach na lotniska, porażono wieże kontroli lotów, budynki i stacje paliw. A samoloty spod uderzenia wyszły w zasadzie z minimalnymi stratami, były i są aktywne.

Czyli błędne założenie w sztuce operacyjnej?

Rosjanie założyli widać, że wystarczy nawet nie zniszczenie, ale obezwładnienie lotnictwa wroga. Że po kilku-kilkunastu godzinach, maksymalnie dwóch dniach, dojdzie do zmiany rządu i będzie zupełnie nowa sytuacja polityczna. Mówiąc potocznie: poszli na ura. Przed lądowaniem powinno się wykonać artyleryjskie przygotowanie desantu. W rejonie desantu rozpoznajemy wcześniej środki ogniowe i niszczymy je. Aby zadanie było ułatwione – by iść do przodu, by kolejne rzuty mogły umacniać się i iść dalej. A tu nic takiego nie było. "Mrija", która była na lotnisku w Hostomlu, została zniszczona po dwóch tygodniach.

To na co liczyli Rosjanie? Że wezmą lotnisko z marszu?

Wydaje mi się, że Rosjan rozzuchwaliło niemal bezkrwawe zajęcie Krymu w 2014 r. Ich planiści mogli oczekiwać, że teraz uda się zrobić podobnie, tylko bardziej zuchwale, i zająć strategiczne lotnisko. Bo Hostomel był ważny. Bardzo. Z niego – oczywiście w mojej ocenie – miało pójść uderzenie dekapitujące na Kijów.

Czyli zwykła brawura i głupota dowódców?

Nie traktujmy Rosjan jak głupców. Problem jest, zdaje mi się, gdzie indziej, w tym, co jest normą we wszystkich armiach, czyli im wyżej jesteś w hierarchii, tym bardziej żyjesz obok rzeczywistości i realiów, a przyjmujesz za pewnik obraz stworzony z czyszczonych na każdym szczeblu niewygodnych informacji i meldunków z dołu. Dla udowodnienia jakiejś przyjętej z góry tezy, planu strategicznego czy politycznego usuwano w meldunkach to, co mogłoby ją podważyć. I nagle decydenci, Putin, Szojgu i inni dostają informację: Ukraińcy czekają na wyzwolenie, armia ukraińska nie będzie stawiać oporu, śmiały wręcz bezczelny rajd pod stolicę kraju ich przybije i pozbawi woli walki.

Bo siłą rozpędu weźmiemy?

Tak. I za to WDW (wozduszno-desantnyje wojska – siły powietrznodesantowe) zapłaciło wysoką cenę. Ale też nie mówmy, że poszli do tego zadania nieprzygotowani. Ten sam wariant działań, praktycznie co do samolotu, co do jednego śmigłowca, był ćwiczony na ubiegłorocznym ZAPADZIE. Ćwiczyli zajęcie lotniska, i to w dwóch rzutach, niemal dokładnie tymi samymi siłami. Wtedy drugi rzut dostarczył wozy bojowe, lądując na lotnisku. Wtedy zadziałało, ale realna walka zweryfikowała te plany. Źle oceniono morale Ukraińców, źle oceniono ich siły i zdolność do reakcji. Nie było zaskoczenia i nie zniszczono kluczowych elementów obrony lotniska, ale też i artylerii w głębi, która potem orała desant. Puszczono ich na żywo, na zasadzie "jakoś będzie". Jesteście WDW, jesteście "desantniki", a desant sobie poradzi zawsze i wszędzie. No nie poradził. Zawrócono lecące z Rosji Iły, oni zaczęli się przebijać do swoich sił, manewrować i kombinować, ale cały plan błyskawicznego zajęcia był już wtedy martwy. I zaczęła się improwizacja.

Co to znaczy?

To jest tylko moja ocena - poza kierunkiem południowym i oddziałem wydzielonym siły lądowe miały wjechać i zabezpieczyć teren, a następnie przystąpić do kształtowania nowej putinowskiej wizji Ukrainy. Prezydent ginie lub przynajmniej opuszcza stolice, dokonujemy podmianki władz, a Europa zagłębia się w dyskusjach, kto jest legalnym przedstawicielem Ukraińców, jednak operacja się nie udała i poborowi plus RosGwardia nagle się obudzili na pierwszej linii walk, zamiast zabezpieczać i izolować odosobnione punkty oporu dla WDW i specnazu. A Ukraińcy byli zmotywowani, zdeterminowani, doposażeni, lepiej wyszkoleni i z dobrym rozpoznaniem. Dlatego podkreślam: świadomość operacyjna, którą zapewniało NATO, jest nie do przecenienia. To jest równowartość walczącej kolejnej dywizji. Zresztą Amerykanie sami przyznali, że mają w Kijowie, jak to nazwali, "końcówkę ludzką", czyli zespół, który Ukraińców "ustawiał" informacyjnie.

No i Ukraińcy byli poważnie doposażeni sprzętem.

Oczywiście. Zaryzykowałbym, że w historii żadnego konfliktu nie było takiego nasycenia bronią przeciwpancerną i przeciwlotniczą, jak dziś w Ukrainie. I wybór pory ataku: najgorszej z możliwych, przy zaczynających się roztopach, gdzie ruch wojsk został skanalizowany przede wszystkim do utwardzonych dróg. Ukraińcy, jeżdżący nierzadko na lekkich pojazdach, znając teren, mogą flankować, atakować z boku, urządzać zasadzki, a Rosjanie przeważnie zaskoczeni w ugrupowaniu marszowym mają bardzo ograniczone możliwości rozwinięcia i podjęcia walki. Mogą w zasadzie tylko pozostać w kolumnie i próbować wyjść spod ognia. Bo wyjście poza asfalt kończy się utknięciem w błocie.

Taka kolumna, długa na kilka kilometrów, jechała np. na Kijów. No i nie dojechała.

To też było niezgodne z jakimikolwiek podstawami prowadzenia działań. Pododdziały powinny mieć zabezpieczone alternatywne drogi dotarcia do celu. I nigdy brygada, dywizja nie powinna poruszać się po jednej drodze. Dodatkowo w czasie marszu wysyła się patrole, ubezpiecza z boków tyły, uniemożliwiając przeprowadzenie zasadzek, ale też szuka alternatywnych tras, by nie dopuścić do sytuacji, gdy tworzy się kilkudziesięciokilometrowy korek będący tarczą strzelecką.

Zatrzymało tę kolumnę de facto kilkudziesięciu żołnierzy wojsk specjalnych, wyposażonych w broń przeciwpancerną i drony.

Kto ich zatrzymał, to tak naprawdę nie wiadomo, Ukraińcy pokazują nam to, co uważają, że powinniśmy zobaczyć. Ale tak, drony odgrywają w tym konflikcie ogromną rolę. Już wcześniejsze wojny, w Syrii czy w konflikt armeńsko-azerski, pokazały, że użyteczny dron nie musi być koniecznie wyspecjalizowaną maszyną za miliony dolarów. Ukraińcom, na poziomie taktycznym wystarczają prostsze "latające kamery", które pozwalają operatorom zobaczyć, co jest za górką, za lasem. Mają wykryć zagrożenie, oszacować jego siły, przewidzieć i uprzedzić jego zamiary

Mówisz o poziomie taktycznym. Ale na poziomie strategicznym…

… mają pomoc innych krajów. Do obrazowania satelitarnego, jak sądzę, też mają dostęp.

To porozmawiajmy o wnioskach, jakie wyciągną różne armie Europy i świata z wojny w Ukrainie. Polska armia, mam nadzieję, też.

Po pierwsze i najważniejsze: opłaca się wysokie nasycenie bronią przeciwpancerną. Wyposażony w relatywnie tanią broń przeciwpancerną, dobrze wyszkolony żołnierz jest w stanie walczyć i niszczyć tak drogie i skomplikowane w obsłudze pojazdy jak czołgi, systemy obrony przeciwlotniczej czy nawet – co pokazało nagranie z zestrzelenia jednostki rosyjskiej pociskiem Stugna-P – śmigłowce. Po drugie: przestańmy mówić o "zmierzchu" poszczególnych narzędzi walki czy rodzajów sił zbrojnych. To bzdura. Nie ma "końca piechoty", "końca czołgów", "końca wojsk zmechanizowanych" itp. Wojna w Ukrainie pokazała dobitnie, że w XXI w. w tym do bólu klasycznym konflikcie obok dronów, WRE, pocisków naprowadzanych laserowo, rakiet manewrujących itp. główny ciężar walki wciąż spoczywa na piechocie, a nieocenionym narzędziem walki są czołgi, BWP, transportery opancerzone. I co najważniejsze artyleria nadal jest "królową wojny".

System naczyń połączonych.

Takim system wojsk jest, było i będzie. Jeśli jedna część będzie kulała, to odbije się to na całości działań wojennych. Doskonały przykład tego widzieliśmy w Odessie.

To znaczy?

Część wojsk ukraińskich była szachowana przez stojące na horyzoncie okręty desantowe. Wbrew twierdzeniom niektórych, że jeśli działania odbywają się głównie na lądzie, to środki wydane na okręty są środkami straconymi, widzieliśmy tu zupełnie coś innego. Praktycznie nieuzbrojone okręty poprzez zagrożenie desantem wymuszały utrzymywanie w gotowości i wiązały znaczne siły, które mogłyby być wykorzystane gdzie indziej. Tylko stały. Czyli nie może być tak, że pójdziemy tylko w stronę lotnictwa, tylko w stronę wojsk pancernych, lekkiej piechoty itp., a zaniechamy np. posiadania śmigłowców czy lotnictwa. Po trzecie: okazało się, ile są warte "kółeczka na mapie" i "strefy antydostępowe", rysowane przez różnych teoretyków. Mamy 5. tydzień wojny i przy tak wielkiej, jak mówiono, przewadze rosyjskich systemów przeciwlotniczych czy ich lotnictwa ukraińskie samoloty latają i są w stanie zadawać Rosjanom straty.

Coś jeszcze?

Zmuszenie terenu do walki za nas. Ukraińcy pokazują, jak można przekuć cechy terenu, zawały, planowe zniszczenia i podtopienia w instrument walki.

Wróćmy jeszcze do punktu wyjścia. Czy to, co zdarzyło się w Hostomlu, będzie zmierzchem działania rosyjskiego WDW?

Desant w rosyjskiej armii i szerzej w kulturze i popkulturze zajmuje szczególne miejsce. Powiem tak: nawet jeśli będziesz miał najlepszy, najostrzejszy nóż, a będziesz otwierał nim konserwy, to jeśli go nie złamiesz, to przynajmniej wyszczerbisz. I tu było podobnie. Wizerunek WDW został mocno nadszarpnięty. Tyle że nie w Hostomlu, ale później. To jest właśnie kwestia odpowiedniego użycia odpowiedniego narzędzia. Wysyłanie do zdobywania miast desantu z ich pojazdami, mocno uzbrojonymi, ale wrażliwymi na ostrzał, jest głupotą. To wyzbywanie się najlepszych jednostek w działaniach, do których nie zostali przeznaczeni i nigdy w ten sposób nie powinni zostać użyci. WDW nie znikną, ale długo będą się odbudowywać.

Co masz na myśli?

Jeśli masz niedoinwestowane wojska zmechanizowane, bo pakujesz pieniądze w szkolenie i rozwój desantu, w końcu wizytówki rosyjskiej armii, to zamiast wysłania piechoty zmechanizowanej wysyła się to, czym się dysponuje. A dysponuje się lekko uzbrojonymi jednostkami WDW. Ale etosem, legendą i wizerunkiem nie wygra się z dobrze wyposażonym, zdeterminowanym przeciwnikiem. Siły strategiczne, specnaz, WDW, trochę marynarka wojenna, wysysały najlepszych rekrutów i kontraktorów, a w "zmechu" zostawało najgorsze mięso armatnie, być może zdolne do zaprowadzania "porządku i ruskiego miru", ale nie do walki ze zdeterminowanym przeciwnikiem.

A może desant jest po prostu anachronizmem w dzisiejszych czasach?

Błąd. Desant ewoluuje. Jakie są i były podstawowe zadania tej formacji? Zdobywanie ważnych obiektów w głębi ugrupowania przeciwnika. Ale to było, a przynajmniej zeszło na dalszy plan. Świat dawno poszedł innym tropem. U nich desant coraz bardziej ewoluuje w stronę sił szybkiego reagowania zdolnych do przerzutu w ciągu godzin, w niemal dowolny punkt na świecie, zabezpieczenia interesów państwa czy ochrony jego obywateli. Zobacz, jak funkcjonuje np. 82. dywizja powietrznodesantowa US Army. Mogą zabezpieczać działania ewakuacji personelu niewojskowego, dyplomatów, zapewniać wolność transportu, wprowadzać nowe pododdziały w procesie narastania sił. To jest forpoczta ciężkich pododddziałów. Wchodzą jako pierwsi, zabezpieczają przybycie ciężkich sił, mających przejąć na siebie ciężar walki. Ale też ze względu na zdolność do przeniesienia walki w trzeci wymiar i błyskawicznej reakcji mogą służyć jako odwód i swoista straż pożarna dowódców. Ale również - co niewielu wie - mają zdolność do zaopatrywania odciętych, okrążonych wojsk z powietrza. A Rosjanie poszli inną drogą.

Jaką?

Oni skoncentrowali się na opanowywaniu obiektów w głębi terenu przeciwnika. Poprzez dodanie im wozów BMD zrobiono z nich namiastkę "skrzydlatej" piechoty zmechanizowanej. A "skrzydlata piechota zmechanizowana" to jak świnka morska.

Ani morska, ani świnka.

Dokładnie.

To co zrobią teraz Rosjanie?

Jak to oni – mają zawsze plan B. Może przedstawią działania na północy jako wielką maskirowkę i powiedzą oficjalnie, że sukcesem był "plan B", czyli zdobycie Odessy, Mariupola, połączenie Krymu z częścią lądową Rosji? Wydaje mi się, że potrzebują punktu zwrotnego, jakiegokolwiek sukcesu, po którym nastąpi deeskalacja działań. A później nakręcą kilka filmów o bohaterstwie swoich sołdatów i powstanie nowa legenda.

o2.pl

- Kolejne pytanie to trochę political fiction. Czy wyobraża pan sobie, że Rosja mogłaby porozumieć się z Rumunią i podzielić się Mołdawią?

Rumunia na pewno nie będzie układać się z Rosją, ponieważ Rumuni są w takim samym stopniu rusofobicznym społeczeństwem jak Polacy. Ale takie postulaty na poziomie folkloru politycznego o ustanowieniu twardej granicy na Dniestrze, przyłączeniu Republiki Mołdawii do Rumunii i pozostawieniu Naddniestrza w strefie rosyjskich wpływów już były. Głosili je politycy związani ze skrajną opcją prorosyjską lub skrajną opcją prorumuńską w Mołdawii czy Rumunii. Takie pomysły się pojawiały. Rosja niech bierze lewobrzeże, a Rumunia prawobrzeże.

Takie poglądy były bliskie również pewnej części mołdawskiej, narodowej, prorumuńskiej elity w latach 90., kiedy poważnie rozważano zjednoczenie się z Rumunią. I co ważne, mówiło się o zjednoczeniu bez Naddniestrza.

Gdyby zadała mi pani to pytanie dwa miesiące temu, powiedziałbym, że to zupełna abstrakcja. Teraz te granice możliwości, jak widzimy, przesunęły się. Z tym że Rosja tak łatwo nie odpuści Mołdawii.

- Dlaczego?

Mołdawia nie ma dla Rosji fundamentalnego znaczenia. Co nie znaczy, że nie jest ważna. O wiele większe znaczenie ma Naddniestrze. Poprzez utrzymanie wojsk w tym regionie, Rosja może szachować Ukrainę i Mołdawię, jest też kolejną kartą przetargową w rozmowach z Zachodem.

Rosyjskie elity są w swojej mentalności przywiązane do wizji imperialnych, w których to każda piędź ziemi, która należała do imperium, powinna do niego wrócić albo mieć tę możliwość. I choćby dlatego, że Mołdawia należała do imperium rosyjskiego, później do Związku Radzieckiego, jest częścią tych imperialnych wyobrażeń, marzeń i ambicji tamtejszej elity. Wynika to z przyczyn historyczno-kulturowych. Z przyczyn strategicznych natomiast Mołdawia jest ważna dla Rosji jako wysunięta forpoczta w stronę Rumunii i Bałkanów. W przypadku konfliktu na skalę światową czy europejską Federacji Rosyjskiej bliżej będzie na południowy zachód z jednej strony, a z drugiej strony region ten może pełnić funkcję buforu.

Trzeba zwrócić uwagę, że gdy w 1945 roku Związek Radziecki przejął kontrolę nad tymi ziemiami, to tworząc Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką, ulokował wojsko radzieckie na lewym brzegu Dniestru. Również tam został ulokowany cały ciężki przemysł o znaczeniu strategicznym. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że w razie poważnego konfliktu Mołdawia miała być potencjalnym polem bitwy, a granicą do utrzymania miał być Dniestr. Taki może być cel utrzymywania tego kraju w strefie rosyjskich wpływów czy też utrzymywania statusu Mołdawii jako państwa neutralnego, żeby wojska NATO nadal stacjonowały w Rumunii i nie przekraczały granicy rzeki Prut.

Ciężko powiedzieć, czy ma to uzasadnienie strategiczne, wojskowe czy raczej jest to wynik pewnej tradycji myślenia imperialnego. Imperium rosyjskie sięgało do Prutu i tam przebiega granica, która ma być dla Zachodu nieprzekraczalna.

gazeta.pl

Jacek Gądek: - We Francji będzie powtórka z 2017 r., gdy Emmanuel Macron wygrał z Marine Le Pen?

Andrzej Byrt: - Miejmy taką nadzieję.

Pewności nie ma. Różnice między obecnymi wyborami a 2017 r. są bowiem istotne. Kampanię zdominowały dwie sprawy: wojna w Ukrainie i rosnące ceny. Za Macronem [jeden z ostatnich sondaży daje mu 26 proc. - red.] i Le Pen [22 proc.] jest Jean-Luc Mélenchon [17 proc.], a dopiero czwarta jest Valérie Pécresse - z o wiele słabszymi notowaniami niż kandydat Republikanów w 2017 r.

- Z pierwszej trójki tylko jeden Macron nie jest prorosyjski. Nie dziwi to pana?

Faktycznie wszyscy, oprócz Macrona, są prorosyjscy. Także czwarta w stawce kandydatka prawicy, Pécresse, choć z innych powodów i w mniejszym stopniu, ma prorosyjski komponent. Prawicowi Republikanie reprezentują bowiem duży biznes, a ten jest związany interesami z Rosją. Gdy byłem ambasadorem we Francji, kilkukrotnie zapraszały mnie francuskie korporacje, by wpłynąć na przekaz, który słałem do Polski. Chcieli kontynuować prace nad Nord Stream 2 i podejmowali wysiłki, by wschodnia Europa zaakceptowała ten gazociąg.

(...)

- Niemal połowa Francuzów jest gotowych na Le Pen jednak głosować. Czyli są za rozwaleniem UE, za wyjściem ze struktur wojskowych NATO i chcą wspierać Putina. Jakim cudem?

Francuzi nie mają takiego spojrzenia na Rosję jak narody, które Rosja w przeszłości zgnębiła i zajęła ich terytoria. Wynika to z historii. Niektórzy mogą nie przywiązywać do tego wagi czy wręcz się naśmiewać, ale Francuzi wciąż pamiętają przegraną Napoleona pod Moskwą ponad 200 lat temu. We Francuzach pozostało też wspomnienie o tym, jak w 1814 r. ówczesne wojsko rosyjskie - kierowane wówczas przez mówiących po francusku oficerów, arystokratów - maszerowało paryskimi bulwarami, zachowując się w sumie nieagresywnie. Najpiękniejszy most nad Sekwaną imienia cara Aleksandra III łączy dotąd oba brzegi rzeki.

Wielu Francuzów było zafascynowanych zwycięską rewolucją bolszewików ponad 100 lat temu. W 1945 roku zwycięscy Sowieci doszli aż do linii Łaby, a we Francji skutecznie infiltrowali jej klasę polityczną, wspierali silny ruch komunistyczny oraz kolportowali wśród Francuzów sowiecką propagandę. Związek Radziecki rozpadł się w 1991 r., ale wcześniej ZSRR udało się zasiać we Francji słabość do Rosji. Prorosyjskość zdążyła zapuścić we Francji swoje korzenie.

- Teraz jednak wszyscy widzą barbarzyńskość wojny, którą Rosja rozpętała w Ukrainie. To zmienia francuską optykę?

Dramat Ukrainy robi we Francji wielkie wrażenie, choć nieporównywalnie mniejsze niż w Polsce. Francja nie ma w historii swych rodzin dramatycznych wspomnień podobnych do polskich z naszych kontaktów z sowietami czy Rosjanami o postsowieckim nastawieniu.

Teraz mamy obrazy z ukraińskiej Buczy, a wcześniej mieliśmy z syryjskiego Aleppo, gdzie ci sami Rosjanie zrzucali bomby i postępowali bardzo okrutnie. Obrazy wtedy i teraz powinny wstrząsać - zwłaszcza że Syria po I wojnie jako protektorat Francji była istotna dla Francji i jej polityków. Jednak dla większości tzw. zwykłych Francuzów, ale również dla wielu innych nacji też, wśród nich i nas, Polaków, filozofia dnia codziennego jest jednak prostsza: nasza chata z kraja. Mielibyśmy umierać za innych?

- Cena foie gras jest ważniejsza niż życie Ukraińców?

Mówię to z przykrością, ale tak jest, tyle tylko, że tak jest też i wśród wielu innych narodów. Moje liczne rozmowy - w roli ambasadora, ale i teraz, bo mam przyjacielskie stosunki i kontakty biznesowe z Francuzami - to potwierdzają. Jako prezes Międzynarodowych Targów Poznańskich miałem sympatyczne relacje z francuskimi wystawcami. Rozmawialiśmy o sprawach politycznych i gospodarczych. Wniosek był i jest taki: wyrozumiałe spojrzenie na Rosję jest głęboko zakorzenione we francuskiej psychice.

- Mateusz Morawiecki ganił Macrona za zbyt ostrożne podejście do Rosji i za to, że zamiast zwalczać Putina, to ten ciągle do niego dzwoni. Potem prezydent Francji zarzucił Morawieckiemu ingerowanie w kampanię wyborczą i wspieranie Le Pen. Ten polski wątek ma jakieś znaczenie?

Macron był zirytowany i dał temu wyraz. Można przypuszczać, że gdyby Morawiecki był bardziej dyplomatyczny wobec Macrona, to ten by nawet nie reagował. Polski premier jednak wypowiada się w stosunku do Macrona, ale także kanclerza Niemiec Olafa Scholza, w tonie, który jest dyskredytujący dla niego samego. Morawiecki ma w tym własny cel: stara się polskim wyborcom prezentować jako twardy europejski lider w walce o niepodległość Ukrainy. To są wypowiedzi adresowane również do własnego, polskiego elektoratu.

Macron w odpowiedzi sięgnął do Jacquesa Chiraca, który w 2003 r. stwierdził, że Polacy zmarnowali okazję, by siedzieć cicho. W wersji Macrona brzmiało to bardziej kulturalnie, ale poczucie wyższości okazało się być podobne.

- Macron poszedł dalej. Stwierdził, że Morawiecki to „skrajnie prawicowy antysemita, który wyklucza osoby LGBT". Czemu służy aż tak ciężki zarzut?

To, co powiedział prezydent Macron, jest półprawdą. Premier Morawiecki nie jest antysemitą, nie mógłbym znaleźć na to dowodu. Prawdą natomiast jest, że jak wielu innych czołowych polityków PiS ma premier negatywne nastawienie do osób LGBT+. Ciężki zarzut urażonego Macrona był jednak następstwem jego zaskoczenia postawą polskiego premiera, którego rząd niszcząc zasady demokracji w jego własnym kraju, ale domagając się pieniędzy od Unii Europejskiej, udziela poparcia antyeuropejskim politykom zarówno rządzącym, jak Orban, jak i aspirującym do władzy, jak Marine Le Pen, która zmniejszyła w ostatnim czasie dystans do Macrona. Jej zwycięstwo byłoby zapowiedzią wielkiej destabilizacji dotychczasowego funkcjonowania Unii i jej bezpieczeństwa jak również wbrew dobrze pojętym długofalowym interesom Polski.                                                                                                                             
- A po co Macron tak usilnie dzwoni do Putina? On sam tłumaczy, że ma poczucie obowiązku i to przygotowywania przyszłego pokoju.

Ważne są tu trzy rzeczy. Po pierwsze: Macron ma nadzieję, że Putin na przykład zgodzi się na korytarze humanitarne, więc Macron miałby swój sukces, który byłby mu pomocny w kampanii wyborczej.

- Ale to byłoby płaszczenie się przez Putinem. Poza tym Putinowi zależy na wygranej Le Pen.

I dlatego Putin tego sukcesu Macronowi nie zaofiarował.

Ale jest też drugi powód tych telefonów. Otóż związany z komunistami Jean-Luc Mélenchon i skrajnie prawicowa Marine Le Pen mają elektoraty zafascynowane Rosją. Dla tych elektoratów już sam fakt, że Macron dzwoni do Putina, może oznaczać, że poważnie traktuje rosyjskiego prezydenta, a to by służyło obecnemu prezydentowi w ich oczach. Macron by oczywiście powiedział, że wcale go nie ceni, ale skoro Putin jest liderem państwa, to musi z nim rozmawiać. Bez względu na tłumaczenia każda taka rozmowa jest potem omawiana we francuskich mediach.

Zwłaszcza wyborcy Mélenchona - który pewnie nie wejdzie do II tury - mogą te rozmowy interpretować na swój sposób i stwierdzić: "dobrze, ostatecznie w II turze zagłosuję na Macrona, bo on jednak szanuje Putina i z nim rozmawia". Częste rozmowy Macrona z Putinem są bardziej motywowane kampanią wyborczą we Francji niż wiarą w to, że Putin da się przekonać do rozwiązań proponowanych mu przez prezydenta Francji. Macron po prostu pamięta o prorosyjskich wyborcach Mélenchona i Le Pen.

Po trzecie wreszcie Macron chce pokazać, że Francja jest mocarstwem i po cichu wesprzeć francuski biznes, którego wielu przedstawicieli pozostało w Rosji, a prezydent nie chciałby, by padli ofiarą jakichś represji Putina w odpowiedzi na sankcje zachodnich demokracji. Prezydent ubezpiecza tym sposobem swoich.

gazeta.pl