czwartek, 22 sierpnia 2024



Kreml lekceważy nastroje społeczne, które nawet w obliczu przekroczenia „czerwonych linii” i zaatakowania terytorium Rosji nie rozkołysały się. Nie widać (przynajmniej na razie) przejawów masowej frustracji czy niepokoju. W kilku miastach Rosji odbyły się akcje solidarności z mieszkańcami obwodu kurskiego. Polegały one na zapaleniu świec, ułożonych w napis „Kursk. Jesteśmy z wami”. O chęci niesienia pomocy czy deklaracjach przyjmowania pod swój dach ludzi ewakuowanych z przygranicznych miejscowości nie słychać. Każdy śpi pod swoją kołderką i nie chce się nią dzielić.

Profesor Władimir Pastuchow z University College London zauważa: „Niepokoi mnie to, że widzę oszalałych ludzi, którzy czują, że są pozostawieni sami sobie, którym jest po prostu źle, chłodno, głodno, ciężko. Ale jednocześnie nie widzę w ich oczach przejawów myślenia. To, na co ich stać, to apelować: »Towarzyszu Stalin, chcemy wam opowiedzieć o naszych nieszczęściach« (…) W ich mózgach nie powstaje łańcuch przyczynowo-skutkowy. Nawet nie potrafią powiedzieć, że wojna to rzecz fatalna”.

(...)

Na jeszcze jeden ciekawy aspekt społecznej reakcji na wydarzenia w obwodzie kurskim zwraca uwagę dziennikarz i bloger Aleksandr Pluszczew: „Ani władze, ani ludzie w swojej masie nie postrzegają tego jako wkroczenia wroga, raczej traktują to jak klęskę żywiołową. Gdzie oddziały partyzanckie, gdzie masowy akces ochotników do armii, choćby z zaatakowanych terenów? Nic takiego się nie dzieje. Ewakuacja, pomoc humanitarna, tyle. Wkroczenie Sił Zbrojnych Ukrainy to coś w rodzaju powodzi. Dlaczego tak się dzieje? Czy ludzie nie identyfikują się z tą wojną? Nie uważają jej za swoją? A może nie przejawiają inicjatywy bez nakazu naczalstwa? A może uważają, że państwo ma obowiązek ich bronić? Tak powinno być, ale widać, że państwo rosyjskie nie poczuwa się do tego. Nawet jeśli odbije domy tych, którzy zostali ewakuowani, to w taki sposób, że nie zostanie kamień na kamieniu”.

tygodnikpowszechny.pl