niedziela, 6 kwietnia 2025



Zdaniem Trumpa przyszłość kraju i kolejnych pokoleń Amerykanów zależy od jak najszybszego zbilansowania budżetu. Prognozy Biura Budżetowego Kongresu USA zakładają, że w roku fiskalnym 2024 deficyt wyniósł 1,83 bln dolarów (6,6% PKB), zaś dług publiczny przekroczył 35,2 bln dolarów (122% PKB). Koszt obsługi zadłużenia stanowi obecnie 8% rocznych wydatków rządu federalnego. Jeśli nie dojdzie do radykalnych zmian, dług będzie szybko rósł ze względu na koszty wynikające z zobowiązań ustawowych (przede wszystkim opieka zdrowotna, social security i inne programy socjalne), a także coraz droższą obsługę zadłużenia.

Według administracji środkiem do zmniejszenia deficytu ma być zwiększenie przychodów do budżetu, będące konsekwencją podniesienia ceł oraz, w dalszej przyszłości, wzrostu gospodarczego wynikającego z reindustrializacji USA – podwyższenie taryf ma posłużyć jako bodziec do przenoszenia produkcji na terytorium tego państwa. Dodatkową zachętę mają stanowić korzystne warunki fiskalne – pokłosie przedłużenia cięć podatkowych wprowadzonych przez ekipę Trumpa w 2017 r. – jak również deregulacja i niskie ceny energii (skutek wdrażanych przez administrację ułatwień w eksploatacji amerykańskich złóż ropy i gazu). Strategię mają uzupełniać nowe rozwiązania w postaci złotych kart (dających prawo do stałego pobytu i potencjalnie obywatelstwa osobom, które zainwestują w kraju 5 mln dolarów) czy Funduszu Suwerenności, pozwalającego na inwestowanie państwowych aktywów.

Zarazem obecne władze dążą do wprowadzenia sięgającej nawet 1 bln dolarów redukcji wydatków federalnych. Sposobem na ich zmniejszenie ma być ograniczenie zatrudnienia w administracji i cięcia budżetowe. Zadanie to prezydent powierzył Departamentowi Wydajności Rządu (DOGE) – nowo powstałej strukturze kierowanej przez Elona Muska. Mimo agresywnych działań DOGE w pierwszych tygodniach urzędowania nowej ekipy, Muskowi nie udało się zbliżyć do zakładanego poziomu obniżenia wydatków (ok. 1 bln dolarów) – według wyliczeń własnych departamentu mają one aktualnie sięgać ok. 130 mld dolarów, choć w rzeczywistości suma ta może być niższa. Aby zwiększyć ją kilkukrotnie, niezbędne będą zmiany na poziomie ustawowym, lecz ich wdrożenie może się okazać skomplikowane i kosztowne politycznie, ponieważ może oznaczać uszczuplenie nakładów na opiekę zdrowotną, programy socjalne czy obronność.

Zbilansowanie budżetu utrudni realizacja obietnicy wyborczej Trumpa o przedłużeniu wprowadzonych w czasie jego pierwszej kadencji cięć podatkowych, wygasających pod koniec tego roku. Ustawa z 2017 r. przede wszystkim obniżała podatek dochodowy od osób fizycznych i zmniejszała stawkę podatkową od osób prawnych z 35% do 21%. Prezydent chciałby dalszego zmniejszenia podatku dochodowego od osób prawnych, nawet do 15% (by uczynić inwestowanie w USA bardziej opłacalne), a także wprowadzić wyjątki dotyczące napiwków czy nadgodzin. Koszt tych propozycji szacuje się na przynajmniej 5 bln dolarów w ciągu następnej dekady.

W związku z nieuchwaleniem budżetu federalnego przed rozpoczęciem roku fiskalnego 2025 (tj. 1 października 2024 r.) w momencie obejmowania przez Trumpa urzędu obowiązywało prowizorium budżetowe (zob. Aneks 2), uchwalone pod koniec grudnia 2024 r., które wygasło 14 marca br. Republikanom udało się uchwalić nowe prowizorium, przedłużające finansowanie rządu do końca bieżącego roku fiskalnego (30 września). Jego podstawę stanowi budżet z poprzedniego roku, ale pojawiło się kilka korekt, zwiększających nakłady na obronność o ok. 6 mld dolarów przy zmniejszeniu innych o ok. 13 mld dolarów[4] (zob. Aneks 2). Dokument nie zawiera jednak radykalnych ograniczeń wydatków, które postulował wcześniej m.in. Musk, ale cięcia mogą pojawić się w nieodległej przyszłości.

Trump już wcześniej zademonstrował swoją wolę, by zakwestionować decyzje Kongresu USA i rozszerzyć uprawnienia władzy wykonawczej poprzez zamrożenie środków przyznanych przez władzę ustawodawczą na określony cel (np. pomoc zagraniczną), choć posunięcia takie zakazano w ustawie z 1974 r. Prezydent może także wykorzystać już istniejące możliwości i przedłożyć Kongresowi wniosek o uszczuplenie wydatków wynikających z już zatwierdzonych ustaw budżetowych. Musi on zostać przyjęty przez komisje apropriacyjne, a następnie obydwie izby, ale w Senacie wystarcza do tego zwykła większość – co oznacza, że republikanie mogą wprowadzić takie cięcia bez porozumienia z demokratami. Taki wariant dyskutowano podczas spotkania Muska z republikańskimi senatorami na początku marca.

(...)

Tegoroczny proces ustanawiania budżetu ma pierwszoplanowe znaczenie dla całej kadencji Trumpa. Republikanie zdają sobie sprawę, że w przyszłym roku będzie trwała kampania przed wyborami połówkowymi, zaplanowanymi na listopad 2026 r. Te często przynoszą osłabienie partii, której reprezentant zasiada w Białym Domu, więc ich sytuacja w drugiej połowie kadencji może być gorsza niż dziś. Zbliżające się wybory mogą również usztywnić stanowisko części kongresmenów i senatorów względem oczekiwań prezydenta. To zaś oznacza, że najtrudniejsze elementy programu politycznego musi on zrealizować jeszcze w 2025 r.

Niewielka przewaga w Izbie Reprezentantów i brak 60 głosów w Senacie skazują jednak republikanów na poszukiwanie alternatywnych sposobów przeprowadzenia newralgicznych zmian – takich jak rekoncyliacja. Urzeczywistnienie tego planu będzie się wiązało z koniecznością uspójnienia go pomiędzy Izbą i Senatem, a także zaspokojenia dążeń różnych frakcji w obozie władzy. Ewentualny sukces we wdrożeniu istotnych redukcji w wydatkach obowiązkowych, przede wszystkim na opiekę zdrowotną dla najuboższych Amerykanów, może nieść ze sobą polityczne koszty dla republikanów – same sugestie cięć w programie Medicaid (zapewniającym opiekę zdrowotną osobom mniej zamożnym) wywołały bardzo negatywną reakcję wyborców.

Ogromnym wyzwaniem dla administracji Trumpa będzie próba przemodelowania relacji handlowych USA, co stanowi kluczowy element programu politycznego prezydenta. 2 kwietnia ogłosił on podwyżkę ceł na produkty importowane o minimum 10%, przy czym Waszyngton kieruje się zasadą wzajemności i nakłada znacznie wyższe opłaty na państwa, które w jego przekonaniu stosują nieuczciwe bariery względem amerykańskiego eksportu. W efekcie stawka średnioważona ceł pobieranych przez Stany Zjednoczone podskoczyła z 2,5% w zeszłym roku do 23% – poziomu nienotowanego tam od drugiej dekady XX wieku. Należy się spodziewać utrzymania przez obecną ekipę protekcjonistycznego kursu, choć wysokość ceł może podlegać przyszłym negocjacjom. Za prawdopodobne można też uznać dalsze ich podnoszenie w odpowiedzi na cła odwetowe ze strony partnerów handlowych.

Konsekwencją cięć budżetowych będzie także redukcja możliwości oddziaływania USA za pomocą soft power. Pierwsze tygodnie nowej administracji przyniosły de facto likwidację Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID), odpowiedzialnej za większość dotychczasowej pomocy zagranicznej płynącej z kraju. Na początku marca sekretarz stanu Marco Rubio ogłosił, że 83% programów finansowanych poprzez ten organ zostanie anulowanych, a odpowiedzialność za pozostałe przejmie Departament Stanu. Władze podjęły również próbę drastycznego ograniczenia aktywności Agencji ds. Globalnych Mediów (USAGM), co może oznaczać koniec działalności takich podmiotów jak Głos Ameryki czy Radio Wolna Europa. Tę powstrzymał jednak sąd do czasu rozpatrzenia tej sprawy. Trump planuje też znacząco ograniczyć budżet i obsadę kadrową Departamentu Stanu. Pojawiły się doniesienia o możliwej redukcji personelu ambasad i konsulatów, a nawet zamknięciu niektórych placówek. To wynik nie tylko poszukiwania oszczędności, lecz także przeświadczenia nowej ekipy o stosowaniu w przeszłości narzędzi z obszaru soft power do promowania lewicowej agendy na świecie.

Jeśli chodzi o Departament Obrony, to w lutym sekretarz obrony Pete Hegseth zapowiedział cięcia w sięgających 8% rocznego budżetu wydatkach obronnych. Najpewniej chodzi jednak o przesunięcie zaoszczędzonych w ten sposób środków na cele odpowiadające priorytetom administracji. Hegseth anulował już programy warte łącznie ok. 800 mln dolarów, a związane m.in. z dekarbonizacją okrętów, ze zwiększeniem różnorodności w marynarce wojennej czy zbyt kosztownym oprogramowaniem do zarządzania personelem cywilnym. Zarówno ostatnie prowizorium budżetowe, jak i propozycje pojawiające się w związku z rekoncyliacją wskazują na to, że nakłady na obronność zapewne zostaną podniesione, co pozwoli na szybszą modernizację techniczną sił powietrznych, marynarki wojennej oraz arsenału nuklearnego.

(...)

W roku fiskalnym 2024 wydatki rządu federalnego wyniosły 6,75 bln dolarów, a dochody – 4,91 bln. Tym samym deficyt sięgnął 1,83 bln dolarów. Ostatni raz USA odnotowały nadwyżkę budżetową w 2001 r. Od tego czasu utrzymuje się deficyt, który rekord – 3,13 bln dolarów – zanotował w 2020 r. W latach 20. nie udało się jeszcze obniżyć go do mniej niż 1 bln dolarów.

Dług publiczny Stanów Zjednoczonych osiągnął poziom nienotowany od końca II wojny światowej (w 1946 r. wyniósł 119% PKB). Aktualny szybki wzrost zadłużenia rozpoczął się w latach 80., na co złożyły się m.in. zmniejszone wpływy z podatków oraz wydatki na obronność. Tendencja ta uległa czasowemu przełamaniu za drugiej kadencji Billa Clintona ze względu na odnotowywane wtedy nadwyżki. Dług znów zaczął rosnąć wskutek wojen prowadzonych przez USA w Afganistanie i Iraku, a zwłaszcza kryzysu finansowego i recesji po 2008 r. Sytuacja poprawiła się po 2012 r., ale konieczność stymulowania gospodarki w związku z pandemią COVID-19 ponownie przyspieszyła proces zadłużania się państwa.

Wydatki w amerykańskim budżecie dzielą się na obowiązkowe i uznaniowe. Do pierwszej grupy zaliczają się te wynikające bezpośrednio z wcześniej uchwalonych ustaw, przede wszystkim social security (emerytury i renty), opieka zdrowotna i pozostałe programy socjalne, a ich kształt nie podlega zmianom w ramach corocznego procesu budżetowego. Druga grupa stanowi nieco ponad jedną czwartą budżetu. Około połowy wydatków uznaniowych to nakłady na obronność. Druga połowa odpowiada za pozostałe obszary aktywności państwa: edukację, transport oraz ochronę środowiska.
 
osw.waw.pl


Odkrycie brytyjskiej armii: Czujniki, które najprawdopodobniej miały szpiegować brytyjskie okręty podwodne dla Rosji, znaleziono po tym, jak morze wyrzuciło część z nich na brzeg - podał "The Telegraph". Zlokalizowała je Królewska Marynarka Wojenna. Urządzenia mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Według ustaleń mediów Moskwa chciała spróbować zebrać dane wywiadowcze na temat czterech brytyjskich okrętów podwodnych Vanguard, które przenoszą pociski nuklearne. Podkreślono, że co najmniej jeden z nich jest na morzu, gdzie pełni zadanie ciągłego odstraszania od wybrzeży Wielkiej Brytanii.

Flota Rosji: Są w niej specjalistyczne okręty podwodne, które według nieoficjalnych doniesień mają być lepiej wyposażone niż jednostki państwa NATO i Wielkiej Brytanii. Dziennik cytuje wysokiego rangą urzędnika, którego zdaniem "na Atlantyku szaleje wojna". - To gra w kotka i myszkę, która trwa od zakończenia zimnej wojny, a teraz znów się rozgrzewa. Obserwujemy niespotykaną aktywność Rosji - dodał wojskowy. 

gazeta.pl


Podczas gdy prezydent Trump zawsze twierdził, że chce osłabienia dolara, inwestorzy byli zgodni, że jego polityka go wzmocni. Okazało się, że miał rację, ale być może w najgorszy możliwy sposób.

W czwartek akcje spadły w USA, Europie i Azji po tym, jak Trump ujawnił szereg karnych taryf „Dnia Wyzwolenia”. Bardziej nieoczekiwane było to, że dolar amerykański spadł w stosunku do większości głównych walut. Indeks dolara WSJ, wskaźnik oparty na koszyku walut, stracił w tym roku ponad 5,9% i jest poniżej poziomu z 5 listopada, przed swoim rajdem po wyborach.

To stawia analityków z Wall Street w złym świetle: większość mówiła inwestorom, nawet do momentu ogłoszenia taryf w środę, że polityka protekcjonistyczna podniesie wartość waluty. Pomysł był taki, że mniejsza liczba zakupów towarów zagranicznych zmniejszy deficyt handlowy i mechanicznie zmniejszy popyt USA na waluty obce. Ponadto wzrost gospodarczy w USA przewyższa wzrost w strefie euro, która historycznie była dodatnia dla dolara.

Zamiast tego spekulanci zaczęli obstawiać przeciwko dolarowi amerykańskiemu, jak pokazują dane dotyczące instrumentów pochodnych Commodity Futures Trading Commission.

wsj.com


Podstawowa idea była prosta. Najpierw wzięto nadwyżkę handlową danego kraju w wymianie z USA, a następnie podzielono ją przez jego całkowity eksport do Stanów, co pozwoliło określić, jak duży procent eksportu stanowi nadwyżka. Otrzymany w ten sposób wynik podzielono na pół – i to właśnie miała być „zdyskontowana” stawka celna.

Przykład można zobaczyć na Chinach. Państwo Środka miało nadwyżkę handlową w wysokości 295 mld USD, co oznacza, że o tyle więcej eksportowały do USA, niż z nich importowały. Ich całkowity eksport do Stanów wynosił 438 mld USD, więc po podzieleniu nadwyżki przez tę wartość otrzymano 0,68, czyli 68% – tyle stanowiła nadwyżka w relacji do eksportu. Następnie wynik ten podzielono na pół, co dało 34%. Właśnie tyle wyniosła ostateczna stawka celna.

W ten sam sposób obliczano taryfy dla Japonii, Korei Południowej i Unii Europejskiej.

bankier.pl


„Jeżeli jesteś około pięć lat przed emeryturą lub pięć lat po przejściu na nią, to jesteś najbardziej narażony na ryzyko finansowe” - wyjaśnia „NYT”. Jest za późno, by liczyć na to, że za 10 lat wyjdziesz na swoje, bo w długim okresie wartość akcji zawsze się odbija. Jeśli nadal pracujesz, istnieje też ryzyko, że recesja zlikwiduje twoje miejsce pracy. Tak czy inaczej, jest to okres, który doradcy finansowi nazywają często „strefą zagrożeń emerytury” - pisze nowojorski dziennik.

Amerykanom w takiej sytuacji doradcy zalecają odłożyć przejście na emeryturę o kilka lat, ograniczyć wydatki, a w portfelu inwestycyjnym zwiększyć udział „konserwatywnych walorów” jak obligacje czy jednostki funduszy działających na rynku pieniężnym.

Jak podaje stowarzyszenie doradców emerytalnych USA (ASPPA), inwestycje w pogramy emerytalne odpowiadają obecnie za około połowę rynków kapitałowych. W XX wieku natura rynków kapitałowych została fundamentalnie zmieniona właśnie przez plany emerytalne i oszczędnościowe Amerykanów, podczas gdy jeszcze na początku tego stulecia na giełdzie inwestowano po to, by zachować lub powiększyć prywatne majątki.

W 2021 roku wartość aktywów na rynkach kapitałowych związanych z planami emerytalnymi wynosiła blisko 35,5 bilionów dol., toteż „polityka emerytalna i polityka wobec rynków kapitałowych są ze sobą nierozerwalnie związane” - pisze ASSPA na stronach stowarzyszenie, zastrzegając, że „do niektórych polityków” informacja ta nie dotarła.

Amerykanom, którzy są w wieku zwanym „strefą zagrożeń emerytury” Michelle Singletary zaleca „nie zaglądać” na notowania akcji, ponieważ „pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć”. Dan Egan z firmy doradztwa inwestycyjnego Betterment wyjaśnia w rozmowie z „WP”, że „reakcje odruchowe na lęk wywołany spadkami (akcji) mogą wyrządzić większe długoterminowe szkody niż same spadki”. Mogą też nasilić owczy pęd do pozbywania się akcji, których wartość spada, co grozi krachem.

PAP


Naukowcy z Brown University School of Public Health porównali zamożność i wskaźniki przeżywalności 73 tys. mieszkańców USA oraz Europy, w wieku 50-85 lat. Chcieli określić, czy istnieją jakieś różnice w długości życia między tymi populacjami oraz czy na przeżywalność może wpływać stan majątkowy.

Odkryli, że w ciągu ostatniej dekady Amerykanie byli zdecydowanie bardziej narażeni na śmierć niż mieszkańcy Starego Kontynentu, a osoby bogatsze żyły tam dużo dłużej niż uboższe. W Europie dysproporcje te były znacznie mniejsze.

(...)

Jeśli chodzi o konkrety, to najbogatsze osoby z USA miały aż o 40 proc. niższy wskaźnik umieralności niż żyjące tam osoby najbiedniejsze. Taka sama różnica (40 proc.) była między mieszkańcami Europy kontynentalnej a Amerykanami (na niekorzyść tych drugich), przy czym dla osób z Europy Południowej wynosiła 30 proc., a osób z Europy Wschodniej 13-20 proc.

Najbogatsi mieszkańcy USA żyli średnio krócej niż najbogatsi Europejczycy. Co więcej - ci pierwsi mieli wskaźniki przeżywalności porównywalne do najbiedniejszych mieszkańców zachodnich części Europy, takich jak Niemcy, Francja i Holandia.

„Otrzymane wyniki są jaskrawym dowodem na to, że nawet najbogatsi Amerykanie nie są chronieni przed systemowymi problemami, przyczyniającymi się do niższej oczekiwanej długości życia, np. nierównościami ekonomicznymi, ani przed czynnikami ryzyka, takimi jak stres, dieta lub zagrożenia środowiskowe” - powiedziała jedna z autorek badania prof. Irene Papanicolas.

Ona i jej koledzy przeanalizowali też, jakie czynniki mogą powodować tak duże różnice w przeżywalności między oboma kontynentami. Na pierwszym miejscu wskazali gorzej funkcjonujące systemy ubezpieczeń społecznych i duże nierówności strukturalne w USA. „Choć z pozoru dotykają one najbiedniejszych mieszkańców USA, to ostatecznie sprawiają, że nawet ci najbogatsi są bardziej narażeni na zgon” - zauważyli badacze.

Wśród pozostałych przyczyn wymienili czynniki kulturowe i behawioralne, takie jak dieta, palenie papierosów i ograniczona mobilność społeczna. Np. wysokie wskaźniki palenia oraz mieszkanie na obszarach wiejskich - oba czynniki powiązane z gorszym stanem zdrowia - były bardziej powszechne w USA.

Naukowcy podkreślili również, że w USA bardzo widoczny jest tzw. efekt przetrwania. Chodzi o to, że osoby uboższe, w gorszym stanie zdrowia, częściej umierają wcześniej, więc wśród starszych grup społecznych dominują ludzie bogatsi. Tworzy to iluzję, że nierówności majątkowe zmniejszają się wraz z wiekiem. W rzeczywistości jest inaczej. „W USA nierówności majątkowe zmniejszają się po 65. roku życia wyłącznie dlatego, że najbiedniejsi Amerykanie umierają dużo wcześniej” - wyjaśniła prof. Papanicolas.

(...)

PAP