niedziela, 15 sierpnia 2021


Jak podaje "Gazeta Wyborcza", podczas składania zeznań w sądzie, ojciec Tadeusz Rydzyk zadeklarował, że "utrzymuje go zakon, nie ma żadnych dochodów i nic nie posiada". Jednym z pytań, które padło podczas przesłuchania było, czy kiedykolwiek widział wniosek fundacji Watchdog Polska o udostępnienie informacji publicznej.  

- Przepraszam, jak mam rozumieć informację publiczną? - odparł Rydzyk. - Informacji publicznej mają udzielać podmioty publiczne. My nie jesteśmy podmiotem publicznym. Poza tym informacji publicznej należy udzielać podmiotom polskim, a nie finansowanym z zagranicy. Stowarzyszenie Watchdog oficjalnie jest finansowane przez podmioty spoza Polski. Podmioty, które występują wprost przeciw przykazaniom bożym - mówił przed sądem Rydzyk.

"GW" informuje, że ojciec Rydzyk wygłosił mowę o zasługach "swojego imperium medialnego dla dobra polskiej kultury". Oznajmił też, że nie przyjmuje "żadnych pretensji", a proces jest "odbieraniem mu dobrego imienia". Na pytanie sądu, czy o udzielanie informacji publicznych, Rydzyk odparł "Ja mam wielki problem z tym określeniem "informacja publiczna". My jesteśmy podmiotem pry-wa-tnym. Nigdy żeśmy wcześniej nic takiego nie dostali z takim przymiotnikiem, żeby to było publiczne!"

Jak podkreślił ponownie podczas rozprawy redemptorysta, jego fundacja "nie ma żadnych dochodów, pensji, profitów". Ojciec Rydzyk odmówił odpowiedzi na pytanie, czy zapoznawał się z pismami sporządzanymi przez pełnomocnika w postępowaniach administracyjnych dotyczących udzielania informacji publicznej. Podczas reszty rozprawy w kwestii Lux Veritatis ojciec Rydzyk wielokrotnie zasłaniał się "niepamięcią".

Proces  formalnie jeszcze się nie rozpoczął, a sprawa ciągnie się już 5 lat. W 2016 roku stowarzyszenie Watchdog Polska wystąpiło do fundacji Lux Veritatis o. Tadeusza Rydzyka o informację na temat jej działań finansowanych z publicznych pieniędzy  - podaje portal Money.pl. Nic dziwnego, ponieważ  jak pisała "Gazeta Wyborcza", prokurator zachowywał się tak, jakby sam był obrońcą.

gazeta.pl

Rodzina królowej Wiktorii rozprzestrzeniała się po Europie, w miarę jak kuzyni i kuzynki zawierali związki małżeńskie, a królowie i cesarze, prywatnie znani jako Bercik i Jerzyk, Sasza i Nikuś, Fryc i Wiluś, wszyscy odnosili się do starej kobietki w zamku Windsor jak do „Babci”. Wszystkie jej dziewięcioro dzieci i większość wnucząt wstąpiło w związki małżeńskie, a w momencie śmierci miała już trzydzieści oro siedmioro żyjących prawnucząt. W sprawach rodzinnych od jej dictum nie było odwołania, a najdrobniejsze problemy najmłodszych wzbudzały jej żywe zainteresowanie, podczas gdy równocześnie traktowała najstarszych swych potomków prawie jak pędraków. Przy pewnej okazji czworo z jej dzieci, książę Edynburga, książę Connaught, książę Leopold i księżniczka Beatrycze, weszło po trapie na pokład królewskiego jachtu „Victoria and Albert”, aby przyłączyć się do matki, która przybyła wcześniej i udała się do swych kabin. Książę Edynburga, pełny admirał w Marynarce Królewskiej i głównodowodzący Floty Śródziemnomorskiej, poinformował dowódcę jachtu, że można odbijać, a ten wielce przepraszał i tłumaczył, że nie ma rozkazów od królowej. Dzieci, wszystkie dorosłe, spoglądały po sobie, „Czy nie zapytałeś matki”? „Nie, nie pytałem, myślałem, żeś ty to zrobił”. Książę Connaught został wysłany z misją poproszenia o zezwolenie na odcumowanie jachtu. Wiktoria, która cały przebieg wydarzeń przewidziała i tylko czekała, co się naprawdę wydarzy, skinęła głową na znak zgody.

Robert K. Massie - Drednought. Tom I

Główny inżynier Siergiej Dolid z oddziału Kleban-Byk zawdzięcza przedsiębiorstwu Woda Donbasu swoje istnienie. I do dosłownie: jego rodzice poznali się w latach pięćdziesiątych jako młodzi członkowie Komsomołu. Oboje zostali wysłani na wschodnią Ukrainę, by budować kanał, który prowadzi wodę przez 132 km. do Doniecka od rzeki Doniec na północ od miasta. Kleban-Byk leży akurat w połowie długości kanału.

Cały system – jeden, wspólny – pochodzi jeszcze z czasów radzieckich. Rurociągi o łącznej długości 12 tys. kilometrów zasilają wiele miast i miejscowości i całą infrastrukturę w regionie Donbasu.

Według Dolida, który został pracownikiem przedsiębiorstwa zaraz po studiach, system działał bez większych zakłóceń przez ponad 60 lat, dostarczając wodę do 3,7 mln konsumentów i wielu dużych zakładów przemysłowych.

Wspierani przez Rosję separatyści przejęli kontrolę nad dużymi obszarami wschodniej Ukrainy. Podczas zaciętych walk z ukraińską armią, w wyniku zniszczenia infrastruktury, zginęło dwóch pracowników przedsiębiorstwa. Woda przestała dopływać do 17 osad w części systemu zarządzanej przez Dolida.

Nie było prądu, który mógłby zasilać oświetlenie czy pompy, więc nie było też wody. – Siedzieliśmy w pracy po ciemku, nic nie robiąc – powiedział Dolid.

Po sześciu tygodniach inżynierom udało się naprawić zniszczenia. Był to jednak dopiero pierwszy z niezliczonych ataków na starzejący się system, który już wcześniej wymagał napraw. Na początku 2015 r. linia frontu przesunęła się w miejsce, w którym znajduje się obecnie, przecinając region – i jego system wodociągowy – na dwie części.

Linia frontu w wielu miejscach przecina rurociągi, stacje i zbiorniki Wody Donbasu. Źródło wody – rzeka Doniec – znajduje się na terytorium kontrolowanym przez rząd Ukrainy, ale centralna stacja kontrolna i laboratorium firmy znajdują się w Doniecku, kontrolowanym przez separatystów. Kilka kluczowych obiektów, w tym doniecka stacja filtrów, znajduje się w szarej strefie pomiędzy stronami konfliktu.

To sprawia, że obie walczące strony są od siebie wzajemnie uzależnione, jeśli chodzi o dostawy czystej wody. Oznacza to również, że niezbędna infrastruktura jest często uszkadzana w czasie walk.

(...)

Pod koniec kwietnia tego roku Rada Bezpieczeństwa ONZ po raz pierwszy jednogłośnie przyjęła rezolucję zakazującą niszczenia podstawowych struktur cywilnych podczas wojny, m.in. na Ukrainie, w Syrii i Sudanie Południowym.

W praktyce jednak wydaje się, że wielu wciąż tego nie rozumie. Ostatnie w tym roku przypadki szkód wyrządzonych przez wojsko miały miejsce w czasie walk w dniach od 5 do 8 maja i dotyczyły trzech dużych rurociągów, które – jeśli nie zostaną naprawione – nie będą mogły dostarczać wody dla 3,1 mln ludzi wokół kanału. Równolegle z tymi walkami, Rosjanie zgromadzili po swojej stronie granicy z Ukrainą ok. 100 tys. wojsk.

(...)

Ponad połowa z 10,5 tys. pracowników Wody Donbasu mieszka na terytorium kontrolowanym przez separatystów, podobnie jak dwie trzecie odbiorców.

Ukraińska spółka musi jakoś płacić swoim pracownikom i pobierać opłaty za wodę, mimo że separatyści pozwalają na operacje tylko w rosyjskich rublach, a handel i transakcje bankowe przez linię demarkacyjną są według ukraińskiego prawa nielegalne. Podobnie jak duża część terenów, na których działa, Woda Donbasu jest zmuszona do działania w szarej strefie również pod względem prawnym.

(...)

Taryfy, jakie spółka może pobierać za wodę, po stronie kontrolowanej przez rząd Ukrainy są ustalane w Kijowie i należą do najniższych w kraju. Po stronie separatystów faktyczne władze ustalają swoje taryfy, które stanowią równowartość połowy tych płaconych na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę.

W efekcie przychody firmy nie wystarczają na wynagrodzenia, sprzęt i naprawy – nie wspominając nawet o energii elektrycznej potrzebnej do zasilania rozległej sieci.

(...)

Terytoria kontrolowane przez separatystów płacą za wodę częściowo w barterze, energią elektryczną, która jest dostarczana z elektrowni, "znacjonalizowanych" po 2014 r., oraz chlorem do uzdatniania wody, który jest obecnie dostarczany z Rosji. A ponieważ chlor może być użyty jako broń chemiczna, nie może być transportowany przez linię frontu do stacji filtrów po stronie separatystów.

onet.pl

Afirmacja użycia siły w stosunkach międzynarodowych jest umacniana przez militaryzację pamięci o wojnie i demonstracje potęgi wojskowej. Tradycyjną dla nich okazję stanowią coroczne parady z okazji Dnia Zwycięstwa, organizowane 9 maja na placu Czerwonym w Moskwie. W świetle celów kremlowskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej uwagę zwraca też podsycana odgórnie karnawalizacja mitu wojennego, i to w tonie nierzadko jarmarcznym. 9 maja to już nie tyle dzień pamięci o największym konflikcie w historii i jego społecznych kosztach, ile okazja do manifestowania – niejednokrotnie w prymitywny sposób – dumy z potęgi państwa. To już nie przekaz „wojna nigdy nie powinna się powtórzyć”, lecz „skoro tamta wojna zakończyła się zwycięstwem, to kolejna – ewentualna – też się zakończy zwycięstwem”. Ostentacyjne epatowanie symboliką militarną i patriotyczną przez propagandę państwową prowadzi do banalizowania tematyki wojennej przez społeczeństwo i bezrefleksyjnego udziału w zideologizowanych rytuałach. Do coraz częstszych praktyk podczas parad i festynów 9 maja należą stylizowanie wózków dziecięcych na czołgi czy samoloty oraz przebieranie nawet kilkulatków za żołnierzy (co koresponduje z militaryzacją edukacji i wychowania dzieci i młodzieży – zob. dalej). Odbywają się też rajdy samochodów przemalowanych w barwy wojskowe. Stopniowo (w drugiej dekadzie XXI wieku) miejsce odchodzących z przyczyn naturalnych weteranów zaczęli zajmować rekonstruktorzy. W 2015 r. pojawiły się rekonstrukcje w postaci pokazowych rozpraw z wrogiem, w tym korytarzy wstydu, gdzie „niemieccy jeńcy” są ostentacyjnie poniżani.

Tego rodzaju teatralne rytuały stanowią wyraz symbolicznej agresji. Jest ona dowodem na daleko idące przeformułowanie sensów związanych z rocznicą Zwycięstwa. W pierwszych latach powojennych przeważała „wstydliwa pamięć” o jego ogromnej cenie i tragicznych błędach sowieckiego kierownictwa. Od lat sześćdziesiątych dominowała formuła „święta ze łzami w oczach”, którego bohaterami byli weterani. Godziła ona dumę z dokonań ZSRR (komponent państwowy, odgórny, symbolizowany przez paradę) i żałobę po poległych (komponent ludzki, oddolny, symbolizowany przez wspomnienia żołnierzy). W latach dziewięćdziesiątych, w ramach rozliczeń z totalitaryzmem, zwycięstwo przedstawiano przede wszystkim jako osiągnięte przez naród nie tyle przy wsparciu państwa, ile pomimo błędów władz. Pod rządami Putina zostało ono natomiast wpisane w ciągłość tradycji tysiącletniego imperium i oddzielone od negatywnej pamięci o reżimie stalinowskim.

„Żywa pamięć” uczestników wojny i ich rodzin jest przy tym coraz bardziej zawłaszczana przez władze, w miarę upływu czasu i wymierania jej nosicieli. Na szczególną uwagę zasługuje cenzurowanie dyskusji o blokadzie Leningradu – sakralizowanego symbolu męczeństwa i poświęcenia 27 mln obywateli ZSRR. Jest to jedno z nielicznych obecnych w oficjalnej propagandzie świadectw tragedii ludności cywilnej, lecz podlega ono odgórnej stylizacji i reglamentacji. Podobnie jak władze sowieckie cenzurowały wszelkie niekanoniczne wypowiedzi na temat blokady, tak i obecnie Kreml nie dopuszcza do głosu narracji odważających monolityczny mit o niezłomności i heroizmie narodu połączonego organiczną wspólnotą z totalitarną władzą. Ukazuje on pomnikowych bohaterów zamiast żywych ludzi, odrzucając trudne kwestie (jak problem kanibalizmu w oblężonym mieście). Sugerowanie, że inny scenariusz rozwoju wydarzeń (np. ocalenie mieszkańców dzięki poddaniu Leningradu) był możliwy, i rozważania o odpowiedzialności sowieckiego kierownictwa za skalę tragedii uważa się nie tylko za bluźnierstwo, lecz także de facto przestępstwo. Jednocześnie dramat ludności miasta wprost zestawiany jest z Holocaustem, co służy Kremlowi do forsowania wspomnianych wyżej inicjatyw dotyczących redefinicji porządku globalnego.

OSW - Naprzód, w przeszłość! Rosyjska polityka historyczna w służbie „wiecznego” autorytaryzmu

Uwagę zwraca powtarzana przez władze przestroga, że nieuwzględnienie postulatów geostrategicznych Rosji, uzasadnianych jej wyjątkową rolą w historii XX wieku, może doprowadzić do powtórzenia się wojennej tragedii. Ostrzeżenie to wybrzmiewa na tle mniej lub bardziej zawoalowanych sugestii i gróźb, powtarzanych rytualnie przez część społeczeństwa, że FR „może powtórzyć” działania wojenne, jeśli zostanie do tego zmuszona. Wielka wojna ojczyźniana i zimna wojna, w połączeniu z bieżącą onfrontacją geopolityczną z Zachodem, zlały się zatem w jedną narrację o cyklicznie powracającym „wiecznym zagrożeniu z Zachodu”, który pragnie zniszczyć Rosję. W ten sposób Kreml ostatecznie przezwyciężył odwołujące się do idei kooperacji dziedzictwo Gorbaczowa i Jelcyna.

Mit Zwycięstwa organizuje zatem wyobrażenia o historii jako o ruchu nie linearnym, ale kolistym, powtarzalnym. Stanowi tym samym najpełniejszą ilustrację autorytarnej „polityki wieczności” – regularnego powrotu w propagandzie państwowej tych samych zagrożeń, tych samych wrogów, tych samych „patriotycznych” odpowiedzi. Z uwagi na swój sakralny, mesjanistyczny charakter wielka wojna ojczyźniana to niejako archetyp wszystkich późniejszych wojen „obronnych” toczonych przez ZSRR i Rosję (interwencje w bloku sowieckim i Afganistanie oraz konflikty współczesne, jak zajęcie Donbasu czy kampania w Syrii). Ich celem było każdorazowo odsunięcie od państwa arbitralnie definiowanych lub sztucznie kreowanych zagrożeń, również poprzez działania na odległych terenach, w ramach logiki wysuniętej obrony.

Tendencyjny przekaz o II wojnie światowej i wielkiej wojnie ojczyźnianej stosowano w ostatnim czasie przede wszystkim w rozpoczętej na przełomie lat 2013–2014 antyukraińskiej kampanii dezinformacyjnej, stanowiącej przygotowanie i uzasadnienie dla późniejszego ataku zbrojnego na ten kraj. Zaktualizowano wówczas ładunek emocjonalny wojennego leksykonu:  proeuropejskich Ukraińców nazywano najczęściej faszystami i nazistami, a szczególną propagandową siłę rażenia na arenie międzynarodowej miał mieć argument o rzekomym odradzaniu się wśród nich antysemityzmu i o planach pogromów. Unia Europejska i Stany Zjednoczone jakoby wspierały „odradzający się ukraiński nazizm” („banderyzm”) i próbowały zdestabilizować Rosję, rozniecając u jej granic kolejną „kolorową rewolucję”, tym razem „faszystowską”, oraz – rzekomo – planując militaryzację Krymu przez NATO. Wszystkie te działania miały uzasadniać interwencję prewencyjną FR. Jej agresja prezentowana była od początku jako mająca na celu obronę ogólnoludzkich wartości humanitarnych i wyzwolenie ludności rosyjskiej i rosyjskojęzycznej od rzekomego zagrożenia ze strony „nazistów”. Schizofreniczne przesłanie towarzyszące napaści na Ukrainę miało przy tym potwierdzać mit rosyjskiej niewinności – w myśl sprzecznych przekazów propagandowych „nie toczyła się żadna wojna i była ona całkowicie usprawiedliwiona”.

Europejskie aspiracje Ukrainy zostały potraktowane przez Kreml jako poważne zagrożenie dla realizacji interesów mocarstwowych Rosji na obszarze poradzieckim. Dokonując ataku, Moskwa faktycznie reaktywowała Breżniewowską doktrynę „ograniczonej suwerenności”, mającą niegdyś usprawiedliwiać interwencje zbrojne w sowieckiej strefie wpływów koniecznością obrony przed wrogą ideologią. Od początku było jasne, że Kreml traktuje działania militarne na Ukrainie de facto jako quasi-zimnowojenną „wojnę zastępczą” (proxy war) z Zachodem o dominację w tradycyjnej strefie wpływów Rosji. Aspiracje społeczeństwa ukraińskiego nie tylko zatem ignorowano (w myśl jałtańskiej wizji polityki międzynarodowej, w której społeczeństwa są przedmiotem, a nie podmiotem procesów politycznych), lecz także wpisano w mit odwiecznego zagrożenia ze strony Zachodu. Towarzyszyło temu dezawuowanie samej idei ukraińskiej państwowości, przy czym w argumentacji pobrzmiewały echa sowieckiej propagandy z przełomu lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku, uzasadniającej aneksje sąsiednich terytoriów. Wiosną 2014 r. Putin sugerował, że złamanie rosyjskich gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy zawartych w memorandum budapeszteńskim z 1994 r. wynikało z „przerwania ciągłości państwowości ukraińskiej” w wyniku „rewolucji”, co pozwalało podać w wątpliwość wszelkie zobowiązania Moskwy wobec Kijowa.

OSW - Naprzód, w przeszłość! Rosyjska polityka historyczna w służbie „wiecznego” autorytaryzmu