Problemy z rozumieniem litery i ducha traktatów podpisywanych z Kremlem pojawiły się wraz z dojściem Putina do władzy. Zaczęły się od najważniejszego z nich dla Europy: Traktatu o Ograniczeniu Zbrojeń Konwencjonalnych. Pierwszy raz podpisano go jeszcze pomiędzy NATO a Układem Warszawskim. Ponieważ ten ostatni rozleciał się jak rozbity garnek, a części byłych jego członków udało się wejść do Sojuszu i uzyskać jego gwarancje bezpieczeństwa, konieczna była renegocjacja dokumentu.
Próbowano tego dokonać w Stambule w 1999 roku, już za rządów Putina (jeszcze jako premiera). Dla Rosji zrobiono tam wyjątek i postanowienia traktatu (dokładnie wyliczające liczbę czołgów, armat etc., jakie mogą posiadać poszczególne państwa) nie obowiązywały na terenie obwodu kaliningradzkiego oraz pskowskiego. Ten ostatni też graniczy z państwami bałtyckimi, w ten sposób zostały one wzięte w cęgi niekontrolowanych, rosyjskich zbrojeń.
Litwa, Łotwa i Estonia odmówiły więc ratyfikowania dokumentu. Jednocześnie ówczesny premier Putin prowadził wojnę na Kaukazie, tzw. drugą wojnę czeczeńską. Rosyjska armia ściągnęła w ten rejon dużo oddziałów i w końcu sformował z nich normalną armię. Kreml obowiązywały jednak „ograniczenia flankowe" traktatu, ale Zachód przymknął na to oczy, uznając, że Rosja ma prawo do obrony swej integralności terytorialnej. Nikt nie zaprotestował z powodu tworzenia tej nowej armii. Nie domagano się też zbyt natarczywie, by Rosja wycofała swe wojska z Naddniestrza i Gruzji – ich obecność jawnie łamała i łamie postanowienia traktatu.
Już jako prezydent Putin za to protestował z powodu nieratyfikowania dokumentu przez państwa bałtyckie i w końcu w 2007 roku zawiesił jego działanie. Ale cały czas korzystał z jego dobrodziejstw, ponieważ państwa zachodnie przekazywały Rosji informacje o swoich armiach, próbując udobruchać Kreml. Jako pierwsza straciła cierpliwość Wielka Brytania i przerwała przepływ informacji, choć dopiero w 2011 roku.
Jednocześnie rosyjska armia zwiększała swe siły w obwodzie kaliningradzkim (oraz w pobliżu granic państw bałtyckich), przed czym od początku przestrzegali eksperci. W końcu, w 2019 roku, ówczesny amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo powiedział, że w Kaliningradzie są nawet nuklearne rakiety średniego zasięgu. Prawda, traktat ograniczający zbrojenia konwencjonalne nie obejmował broni atomowej, za to było to złamanie traktatu o ograniczeniu „pocisków rakietowych pośredniego zasięgu".
USA zaczęły tracić cierpliwość do Rosji Putina. W 2019 wyszły z traktatu o rakietach. Ale Amerykanie zauważyli też, że rosyjskie samoloty prowadzące loty zwiadowcze w ramach traktatu o otwartym niebie mają coraz więcej wyposażenia szpiegowskiego i „latają nawet nad Białym Domem". Za to Rosjanie energicznie ograniczali takie loty nad Kaliningradem, a jedno z lotnisk dla zachodnich samolotów wyznaczyli na anektowanym Krymie. Rok temu USA przestały wykonywać i ten traktat.
rp.pl