sobota, 21 stycznia 2023


belsat.eu: – Kiedy pracował Pan biurze Prigożyna? Co Pan tam robił?

Marat Gabidullin: – Od września 2017 do stycznia 2018 roku. Stanowisko to nazywało się zwyczajowo „asystent do spraw taktycznych”. Przyjmowałem raporty od szefa sztabu grupy najemników w Syrii, wtedy jeszcze w końcowej fazie operacji wyzwolenia Deir ez-Zor. Nanosiłem sytuację taktyczną na mapę topograficzną. Z tą mapą jeździłem do Prigożyna zdawać raport… Potem wracałem do siebie i zajmowałem się pewnym zakresem obowiązków. Ogólnie rzecz biorąc, praca nie była zbyt intensywna. Przez większość czasu się nudziłem. Czytałem, szukałem informacji w internecie.

– Jak wyglądała praca z Prigożynem?

– To jest skomplikowany człowiek. Biuro Prigożyna to królestwo strachu. Tamtejszy personel cywilny stale znajdował się w stanie oczekiwania na „chłostę” za niepopełnione jeszcze przewinienia. Ale dotyczyło to tylko personelu cywilnego. Najemników, żołnierzy, traktował z pewnym szacunkiem. Nigdy nie byłem atakowany czy obrażany, jeśli o niego chodzi. Mógł przy mnie poprzeklinać, ale to było takie żołnierskie, akceptowalne zachowanie.

W biurze panowała niezdrowa atmosfera. I to było bardzo przytłaczające. Po czterech miesiącach odszedłem stamtąd. Czułem, że w końcu doszedłem do siebie po kontuzji. Siedzenie w biurze nie było dla mnie. Zrobili mnie starszym doradcą batalionu „Łowców ISIS” i odesłali do Syrii.  To właśnie ten okres zainspirował mnie do napisania drugiej części książki, która obecnie jest w trakcie tworzenia.

– Pojawi się druga część?

– Tak, prawie skończyliśmy przygotowywać ją do publikacji tutaj, we Francji. Pierwsza książka to jeszcze romantyczne wyobrażenia, nadzieja, że będzie lepiej. Tak, jakby wszystko było w porządku, jakbyśmy po prostu działali w ramach jakiegoś racjonalnego projektu biznesowego. W drugiej części pojawia się już zrozumienie, że nie ma racjonalnego projektu biznesowego. Jest realizacja ambicji imperialnych, które przynoszą szkodę dla naszego własnego narodu i kraju.

Prigożyn zarabia nie na realizacji projektu biznesowego. Zarabia na samym procesie. Otrzymuje i odbiera pieniądze z budżetu – i rozporządza nimi według własnego uznania.

– Jego prywatną armię finansuje rosyjski budżet?

– Tak, to od dawna nie jest tajemnicą: to wszystko są pieniądze z budżetu. Zawsze mówiłem, że Prigożyn nie jest ani właścicielem, ani sponsorem: jest nadzorcą projektu. To wszystko są pieniądze podatników. To oczywiste.

– Prigożyn pojawia się ostatnio w wiadomościach o Ukrainie niemal codziennie. Dlaczego nie piszą o Dmitriju Utkinie “Wagnerze”– założycielu grupy?

– Bo wydaje mi się, że nastąpił podział ról. Prigożyn nie zamierza nikomu oddawać swoich zdobyczy w Afryce. A nad tym regionem czuwa sam Utkin – „Wagner”. Chociaż miałem niepotwierdzone informacje, że na jakiś czas został przeniesiony do Donbasu.

Myślę jednak, że w Donbasie wszystko odbywa się bez niego. Był i pozostaje on kuratorem projektów w Afryce. Teraz bardzo trudna sytuacja panuje w Mali, gdzie oddziały Al-Kaidy przeorganizowały swoją taktykę i metody działania – wyrządzają ogromne szkody w oddziale. Ale w Mali wagnerowcy spadli do roli jakiś podrzędnych wykonawców – do odwalania najcięższej roboty.

– Czyli Utkin „Wagner” zarządza w Afryce, a Prigożyn na Ukrainie?

– Tak, Prigożyn przejął projekt na Ukrainie. To wszystko ma sens: on potrzebuje Ukrainy, potrzebuje Donbasu. Z całym jego potencjałem przemysłowym. Musi sam się tym zajmować, aby ugruntować swoją obecność w tym regionie.

– Pisał Pan, że niektóre terytoria w Syrii, bogate w złoża gazu, zostały zajęte przez najemników i upaństwowione pod warunkiem, że Grupa Wagnera otrzyma procent od wydobycia. Czy jednostki Grupy Wagnera są w pobliżu Bachmutu i Sołedaru z tych samych powodów?

– Niewątpliwie. Tym przede wszystkim interesuje się kurator projektu, Prigożyn. Pretenduje do miana „króla Donbasu”. Chce dostać w swoje ręce potencjał przemysłowy regionu. Posługuje się inteligentną taktyką na przeczekanie: wszyscy jego rywale, cała ta horda tak zwanych „bohaterów Donbasu” już się nawzajem powykańczała. Teraz nikt nie może mu się przeciwstawić, to on odgrywa największą rolę i ma najszersze możliwości.

Kim jest dla niego Puszylin (Denis Puszylin, szef władz tzw. Donieckiej Republiki Ludowej – Belsat.eu)? Jest jak okruch. Prigożyn zadepcze go i pójdzie dalej.

– Król Donbasu… Jak Pan myśli, dlaczego Grupa Wagnera od kilku miesięcy nie jest w stanie zająć Bachmutu? Co jest nie tak?

– Rzecz w bardzo silnie zmotywowanych ukraińskich siłach zbrojnych: bronią oni swojej ojczyzny. Ukraińska armia jest na znacznie wyższym poziomie, jeśli porównamy go z rokiem 2014. Mają przewagę jakościową w uzbrojeniu. Systemy artyleryjskie używane przez ukraińską armię przewyższają wszystkie krajowe (rosyjskie) modele. Dało się we znaki techniczne zacofanie rosyjskich sił zbrojnych. Okazali się niegotowi do wojny. Bo oni zawsze przygotowywali się nie do wojny, ale do kontroli. Nawet wtedy, gdy mieli możliwość zdobycia doświadczenia bojowego w Syrii, woleli najpierw wysłać tam najemników.

I jeszcze jedno: pomimo tego, że tzw. poziom profesjonalny wagnerowskich jednostek jest wychwalany pod niebiosa, w rzeczywistości w strukturze Grupy Wagnera jest bardzo mało osób, które można naprawdę uznać za profesjonalistów.

– Ich główną motywacją jest zarabianie pieniędzy?

– Tak, to jest główna motywacja, za którą stoi również wewnętrzny system dyscypliny. Jest to sprzeczne ze wszystkimi ustawami i konstytucją. Bo ta struktura zawsze działała poza normami prawnymi. Sami ustalali dla siebie własne zasady. Jeszcze w 2018 roku. I był to jeden z powodów, dla których opuściłem tę strukturę – zdałem sobie sprawę, że Grupa Wagnera zamienia się w oddział bojowych niewolników.

Jeśli rosyjskim wojskowym ustawa daje nieograniczone prawa do działania, to on odrzuca prawo i konstytucję, ogłaszając, że to wszystko liberalne bzdury. Aż do tego momentu, aż ten młot represji spadnie na niego osobiście… Tak było przez cały czas. Nawet Michaił Tuchaczewski (Marszałek Związku Radzieckiego stracony w czasie wielkiego terroru – Belsat.eu), siedząc w celi i czekając na karę śmierci, łapał się za głowę i zastanawiał się, co zrobił źle. Pewnie zapomniał jak zagazował powstańców w tambowskiej guberni… (Tuchaczewski stłumił w brutalny sposób antysowieckie powstanie w latach 1920-21 – Belsat.eu)

– Ile zarabiają „wagnerowcy”?

– Mieliśmy następujące stawki: żołnierz podczas działań bojowych zarabiał 8 tys. rubli dziennie (ok. 500 zł – belsat.eu). Czyli w miesiącu byłoby to 240 tysięcy rubli (ok. 15 tys. zł – belsat.eu), plus premie i inne wypłaty. Zakładam, że teraz na Ukrainie stawki są wyższe.

– Jakie zadania stawia przed najemnikami rosyjskie dowództwo?

– Myślę, że teraz obowiązki są tam już raczej nakreślone. Zadaniem tych wszystkich struktur – Grupy Wagnera i sił tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych jest właśnie przeforsowanie linii frontu. Mają się poświęcać, doprowadzić do wyczerpania zasobów Sił Zbrojnych Ukrainy. Myślę, że ta taktyka jest przyjęta po to, aby po osiągnięciu, jak im się wydaje, tego wyczerpania, rozpocząć nową pełnowymiarową ofensywę regularnej armii, która gromadzi siły i stoi praktycznie na drugiej linii obrony.

Nikomu ich nie żal. A komu miałoby być? Biorąc pod uwagę treści pojawiające się na kanale Telegramu Prigożyna można odnieść wrażenie, że w zasadzie nie ma tam już normalnych ochotników. Wszyscy zniknęli. Tam są sami skazańcy. On mówi tylko o skazańcach. Komu ich będzie żal?

– Czy w Grupie Wagnera i w rosyjskiej armii brakuje żywej siły?

– Tak, siły i możliwości. W tej chwili czynnik psychologiczny rosyjskiej armii nie jest na takim poziomie, by mogli oni doprowadzić tę wojnę do zwycięskiego końca. Sami już niemal otwarcie przyznali, że niewielu wojskowych chce walczyć.

– Mówił Pan, że brakuje „normalnych profesjonalistów”. Czy to znaczy, że sami zrezygnowali? Czy też zostali zabici?

– Trzy lata temu zastanawiałem się, ilu weteranów zostało. Cóż, z tych, których znam osobiście, większość odeszła do innych struktur. Z moich znajomych pozostały dwie lub trzy osoby. Kiedy mówią, że mają oddział złożony z weteranów, myślę że zaczynają określać „weteranami” tych, którzy są tam od około roku.

belsat.eu

W Bachmucie, gdzie Czajkowskiego przechodzi w Horbatowa i dalej krzyżuje się z Kosmonautów, tuż za wiaduktem kolejowym - jest niewielki skwer. Niedaleko tego miejsca Rosjanie poważnie uszkodzili linię energetyczną. Jej kable leżą na ulicy. Jak w setkach podobnych miast i przysiółków, które ostrzałami zamęczali żołnierze Władimira Putina.

W tym miejscu było bezpiecznie. Nie uderzano stale. Może dlatego elektrycy zdecydowali się na naprawę tego, co zniszczyli stacjonujący mniej więcej 2 km dalej wagnerowcy z prywatnej firmy wojskowej Jewgienija Prigożyna. Obserwacja ich poczynań była mieszaniną surrealizmu oraz podglądactwa - w scenerii apokalipsy dwóch mężczyzn na podnośniku próbowało uporządkować plątaninę kabli, jakby to miało jakikolwiek sens. W Bachmucie i tak od tygodni nie ma prądu, wody i ciepła. Ludzie ścinają pozostałe drzewa i palą nimi w nieoświetlonych mieszkaniach. Wodę czerpią z kałuż, bo pomoc humanitarna nie dociera codziennie. - Żyjemy jak zwierzęta - mówi DGP jeden z mieszkańców. Nie lepiej i nie gorzej od ukraińskich żołnierzy, którzy od tygodni budują w mieście sieć okopów i umocnień pozwalających ukryć się w błocie przed atakami artyleryjskimi.

- Gdy mocniej popada, to do naszych okopów położonych poniżej wysypiska śmieci spływają zużyte podpaski i inne brudy. Jakby próba przeżycia w błocie była zbyt mało wymagająca - mówi DGP Jurij Łucenko, były szef MSW, prokurator generalny i jeden z głównych bohaterów pomarańczowej rewolucji w 2004 r. Dziś służy w Bachmucie. Jest oficerem w stopniu starszego lejtnanta. Mówi, że mamy szczęście, bo trafiliśmy na dość spokojny dzień. W rozmowie co chwilę wtrąca jakieś zwroty po polsku. Jest zadowolony, że może porozmawiać z posłami z Polski, którzy przyjechali do Bachmutu jako pierwsi politycy z Zachodu. Zaraz po Wołodymyrze Zełenskim i Witaliju Kłyczce.

Łucenko opowiada o Rosjanach. Mówi, że każdego dnia rano do Bachmutu marszrutkami dowożą czmobików z ostatniej fali mobilizacji - gówniarzy wyrwanych z zapadłych wiosek i miast. Państwo wkłada ich do maszynki do mięsa. I miele. Z 20 wysłanych do natarcia o własnych siłach wraca kilku. O zmroku zaczynają swoją robotę wagnerowcy Prigożyna. Tu też jest podział na role. Jak w dobrze wyreżyserowanym przedstawieniu. Najpierw idą zeki (kryminaliści, którzy za półroczną służbę w CzWK Wagnera zyskują wolność - red.). Po trupach czmobików. Mają przesunąć front o kilka metrów. Dopiero później do naszych okopów próbują się wedrzeć zawodowi szturmowcy z Wagnera - opowiada Łucenko.

Jeden z żołnierzy towarzyszących Łucence opowiada o nastrojach w mieście. Niedawno ktoś doniósł o naszych pozycjach. Próbowali nas namierzać, aż w końcu ostrzelali - opowiada. Nie każdy kocha tu Ukrainę - dodaje.

Jego oddział uderza w Rosjan z czołgów T-72. Ale nie tych, które przekazała Polska, ani nie z ukraińskich, tylko z tych, które porzucili Rosjanie podczas chaotycznej ewakuacji z Charkowszczyzny we wrześniu ubiegłego roku. Ukraińcy traktują je na Donbasie jako mobilne zestawy artyleryjskie.

W bazie w jednym z miast w okolicy, na monitorze żołnierze pokazują zwiad, który prowadzą nad położonym kilka kilometrów od Bachmutu Sołedarze. Ministerstwo obrony podaje, że nasze oddziały jeszcze się tam bronią. Widzisz gdzieś tych żołnierzy? Bo ja nie - opowiada. Na monitorze Sołedar to morze gruzów. W niektórych miejscach widać dym. Przypomina to Suchą Kamjankę na granicy obwodów donieckiego i charkowskiego. Wieś została zrównana z ziemią jeszcze przed ofensywą we wrześniu. Nikt tam nie wrócił do dziś.

Do niedawna Bachmut traktowano jako miejsce do przezimowania. Wagnerowcom nie udaje się jednak zdobyć miasta, to je niszczą - opowiada jeden z żołnierzy. Poza tym chcą związać tutaj nasze siły, a uderzyć najpewniej gdzie indziej - dodaje.

Z informacji na miejscu wynika, że oprócz Sołedaru Rosjanie weszli także do położonej na południe Kliszczijiwki. Zyskali tym samym możliwość ostrzeliwania drogi dojazdowej do Bachmutu, od strony Konstantynówki, jedynego szlaku, którym można zaopatrywać miasto. Ostatnie 5 km przed pomnikiem, na którym ustawiono sowieckiego miga, to dziś ryzykowna przeprawa. Jeśli usłyszycie ostrzał, gaz do dechy i jedziecie przed siebie. Żadnego zastanawiania się - mówi nam Swiatosław Bojko, który przed wojną był wokalistą zespołu Szyrokyj Łan.

Opowiada o dronach, za pomocą których jego oddział atakuje Rosjan. Podczepiamy pod nie ładunki. Czasami to ładunek kumulacyjny, który służy do niszczenia wozów opancerzonych. Łączymy je uchwytami drukowanymi na drukarkach 3D. Wypuszczamy dwa drony. Jeden robi zwiad, drugi uderza. Dziennie zabijamy w ten sposób ok. 40 Rosjan - opowiada. Niestety w ostatnim czasie podobną taktykę pod Bachmatem stosują również wagnerowcy, którzy dostali też sprzęt do zagłuszania ukraińskich bezzałogowców. Bojko pokazuje na monitorze, jak rwie się obraz z urządzenia nad Sołedarem.

Według zastępcy gubernatora obwodu charkowskiego Romana Semenuchy od początku mobilizacji Rosjanie podwoili siły na całej linii frontu wschodniego i południowego, obejmującego część Donbasu i Zaporoża. Spodziewamy się, że na przełomie zimy i wiosny mogą być zdolni do rzucenia na front nawet 800 tys. żołnierzy. W sumie szacujemy ich zdolności mobilizacyjne na 1,5 mln - mówi DGP. Szykujemy się na najgorsze. Potrzebujemy broni i amunicji - dodaje. Mer położonego niecałe 60 km od Bachmutu Kramatorska Ołeksandr Honczarenko powtarza w zasadzie to samo. Doceniamy gest Polski i jej zaangażowanie w pomoc dla nas. Ale powiedzmy sobie szczerze, 10 leopardów sytuacji na froncie nie zmieni. Potrzebujemy ich 300, aby przechylić szalę zwycięstwa - mówi.

Ukraińcy robią wiele, aby spowolnić przygotowania Rosjan do dogrywki. Kupują czas. Ostrzeliwują Biełgorod, miasto po drugiej stronie granicy na północ od Charkowa, które jest ważnym węzłem kolejowym, dozbrajają Donbas, budują umocnienia. Rosjanie za to próbują wciągnąć Ukraińców w swoją grę, czyli jak największe wyczerpanie zasobów amunicji i żołnierzy. W Bachmucie odpowiada za to Prigożyn i jego wagnerowcy. Przy okazji biznesmen buduje wokół siebie legendę. Jeździ pod Bachmut i kilka kilometrów od skweru przy Kosmonautów nagrywa apele do Wołodymyra Zełenskiego. Jego żołnierze ostrzeliwują miasto, a on w tym czasie wygłasza tyrady o odwadze i wzywa prezydenta Ukrainy, by przyjechał na miejsce i ustalił, co jest czyje. Prigożyn w mediach społecznościowych powoli osiąga mistrzostwo. Jest rozpoznawalny, ale jest też wabikiem, który skupia tu uwagę Ukraińców. Tymczasem ofensywa może rozpocząć się zupełnie gdzie indziej.

Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow mówi o trwających przygotowaniach do „przełomowego zrywu”. Mobilizacja i zmiany kadrowe w rosyjskim dowództwie świadczą o prawdopodobieństwie kolejnej szerokiej ofensywy w lutym lub marcu - komentował niedawno. (Putin - red.) wykorzystał już siły czeczeńskich oddziałów Kadyrowa i Grupy Wagnera, a teraz czas na regularną rosyjską armię - dodawał.

O to, skąd mogą uderzyć Rosjanie - z Donbasu czy z Białorusi - zapytałem wysokiego rangą urzędnika na Charkowszczyźnie. Nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi. Jednoznacznie dał za to do zrozumienia, że obawia się uderzenie z obydwu kierunków. Dla odwrócenia uwagi od północy i ze wschodu, aby głębiej wejść na Donbas. Nie jesteśmy nawet w połowie wojny - mówił. Dodawał, że Rosja ma zasoby, by prowadzić ją jeszcze przez długie miesiące. Nawet jeśli miałaby zdobywać jedynie całkowicie zrujnowane miasta, takie jak Sołedar czy Bachmut. Dla nich nawet to jest zyskiem - komentował.

(...)

dziennik.pl