poniedziałek, 9 maja 2022


Strona ukraińska potwierdziła zajęcie przez agresora Popasnej oraz utratę możliwości ewakuacji z Ługańszczyzny i dostarczenia tam pomocy humanitarnej ze względu na ostrzał trasy Popasna–Bachmut. Siły ukraińskie nadal bronią się w Lisiczańsku, Siewierodoniecku, Rubiżnem i kilku mniejszych miejscowościach obwodu ługańskiego. Na pozostałych kierunkach sytuacja nie uległa poważniejszym zmianom. 6 i 7 maja lotnictwo ukraińskie (z wykorzystaniem dronów Bayraktar TB2) przeprowadziło kolejne ataki na Wyspę Wężową. Rosjanie mieli utracić jeden kuter desantowy z przewożonym systemem obrony przeciwlotniczej Tor, dwa kutry desantowo-szturmowe z 46 żołnierzami oraz śmigłowiec. Ukraiński Sztab Generalny od kilku dni wskazuje nowy kierunek wrogiego uderzenia – na Nowopawliwkę we wschodniej części obwodu dniepropetrowskiego.

Najeźdźcy kontynuują ostrzał i bombardowania miejscowości w rejonach walk (w tym Charkowa i Mikołajowa), a także przygranicznych rejonów obwodu sumskiego. W ostatnich dniach głównym celem uderzeń rakietowych były punkty bazowania ukraińskiego lotnictwa w Odessie (po kilkukrotnych atakach pas startowy i wieża kontroli lotów miały zostać całkowicie zniszczone) oraz w miastach Arcyz w obwodzie odeskim i Wozniesieńsk w obwodzie mikołajowskim.

Minister obrony Ołeksij Reznikow poinformował o liczebności obrońców – wynosi ona łącznie 450 tys. żołnierzy wszystkich formacji. W szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy ma służyć 261 tys., Obrony Terytorialnej – 100 tys., Służby Granicznej i Gwardii Narodowej – po 45 tys. Dodatkowo służbę pełni 90 tys. funkcjonariuszy policji. Bezpośrednio na Ukrainie zaangażowanych jest ok. 100 tys. żołnierzy rosyjskich – co najmniej 92 batalionowe grupy taktyczne (BGT) Sił Zbrojnych FR i tzw. milicji ludowych separatystów oraz kilkanaście tys. żołnierzy Rosgwardii. Ponadto w obwodzie biełgorodzkim w gotowości do udziału w operacji pozostaje 19 BGT.

Departament Obrony USA powiadomił o dodatkowym pakiecie dostaw dla armii ukraińskiej – chodzi o 25 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej 155 mm, trzy radary artyleryjskie AN/TPQ-36, sprzęt radioelektroniczny i części zamienne. Stany Zjednoczone przeszkoliły dotychczas 200 artylerzystów do obsługi haubic M777, a w szkoleniach uczestniczy kolejnych 150 (do obsługi przekazanych Kijowowi 90 haubic potrzeba 630 żołnierzy). Kursy obsługi mobilnego radaru przeciwlotniczego Q-64 ukończyło 15 Ukraińców, a transporterów M-113 – 60 (w szkoleniu bierze udział jeszcze 50). O przekazaniu 15 transporterów tego typu zdecydowała Portugalia.

8 maja wizytę w Kijowie złożył premier Kanady Justin Trudeau, który zapowiedział kolejny pakiet pomocy wojskowej o wartości 40 mln dolarów (m.in. kamery dla dronów, amunicję do haubic) oraz dalsze sankcje wobec Rosji. Ottawa zdecydowała też o zniesieniu na rok ceł na ukraiński import. Wielka Brytania przekaże napadniętemu krajowi pomoc wojskową o wartości 1,3 mld funtów (1,6 mld dolarów), która będzie obejmować radary artyleryjskie, sprzęt do zagłuszania GPS i urządzenia wizyjne oraz kolejną partię mobilnych generatorów do wykorzystania w szpitalach i miejscach schronienia cywilów.

Kolejny krok Rosji mający sformalizować oderwanie zajętych terytoriów od Ukrainy to „paszportyzacja” miejscowej ludności. W obwodzie ługańskim rozpoczęło się wydawanie „paszportów Ługańskiej Republiki Ludowej” dla deportowanych z niedawno zajętych terenów. Przyjęcie nowych dokumentów jest warunkiem otrzymania pomocy finansowej, żywności i opieki medycznej. W obwodzie chersońskim zapowiedziano, że wszyscy mieszkańcy będą mieli prawo uzyskać rosyjskie obywatelstwo.

W Mariupolu zakończyła się zorganizowana pod egidą ONZ ewakuacja cywilów z obleganego kombinatu Azowstal. Dowództwo pułku Azow ogłosiło, że obrońcy wciąż dysponują zapasami amunicji i żywności umożliwiającymi kontynuowanie walki, ale ich sytuacja jest dramatyczna. Siły agresora domagają się ich bezwarunkowej kapitulacji. W toku trwających ponad dwa miesiące starć w mieście straty Rosjan miały wynieść 2,5 tys. żołnierzy i 60 czołgów. Prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził, że odblokowanie Mariupola środkami wojskowymi jest teraz niemożliwe, głównie ze względu na niedobory ciężkiej broni.

W wystąpieniu otwierającym paradę wojskową 9 maja w Moskwie Władimir Putin stwierdził, że „operacja specjalna” była dla Rosji jedynym sposobem na zapobieżenie agresji na jej terytorium. Podkreślił, że wejście na Ukrainę zostało wymuszone przygotowywaniem przez ukraińskich „neonazistów” i „banderowców” wspieranych przez USA i ich sojuszników planów uderzenia na Rosję. Prezydent nie odniósł się do aktualnej sytuacji militarnej i rosyjskich planów. Nie mogąc przekazać informacji o spektakularnym triumfie wojskowym, wezwał jedynie do dążenia do zwycięstwa, co oznacza, że Kreml nie nosi się z zamiarem przerwania walk bez osiągniecia podstawowych celów agresji – trwałego odcięcia południa Ukrainy, utrzymania połączenia z okupowanym Krymem oraz zajęcia granic administracyjnych obwodów ługańskiego, donieckiego, chersońskiego i przynajmniej części zaporoskiego.

Prezydent Zełenski podkreślił, że trwająca inwazja nie jest wojną dwóch armii, tylko dwóch światopoglądów. Zapewnił też, że Ukraina nie pozwoli na umniejszanie jej wkładu w zwycięstwo w II wojnie światowej, które kosztowało życie 8 mln Ukraińców. Minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba skrytykował niemieckie władze lokalne i organy porządkowe (m.in. w Berlinie) za odmowę eksponowania ukraińskich symboli państwowych, w tym flag, podczas uroczystości upamiętniających zakończenie II wojny światowej (władze miejskie zrównały je z symbolami Rosji i separatystów, zatrzymywano osoby usiłujące rozwinąć ukraińskie flagi).

7 maja do Użhorodu przybyła żona prezydenta Stanów Zjednoczonych Jill Biden. Spotkała się z pierwszą damą Ukrainy Ołeną Zełenską i odwiedziła osoby wewnętrznie przesiedlone, a wcześniej – ukraińskich uchodźców w Rumunii i na Słowacji. Wizytę w Kijowie złożyli już m.in.: przewodnicząca Bundestagu, przewodniczący parlamentu norweskiego i premier Chorwacji.

Od początku inwazji do Polski wjechało z Ukrainy 3,26 mln osób, z czego 8 maja – 23,6 tys. (spadek o 10% względem dnia poprzedniego). Granicę w kierunku przeciwnym przekroczyło tego dnia 17 tys. ludzi, a od wybuchu wojny – 1,12 mln. Według danych ONZ z 8 maja Ukrainę opuściło już 5,8 mln uchodźców. Najwięcej wyjechało do Polski (przeszło 3,1 mln), Rumunii (857 tys.), Rosji (739 tys.), na Węgry (557 tys.), do Mołdawii (453 tys.) i na Słowację (391 tys.).

Komentarz

Mimo że Rosja nie zwiększa swojego zaangażowania na Ukrainie, obrońcy nie są w stanie w widoczny sposób przejąć inicjatywy. Ich lokalne sukcesy na styku obwodów mikołajowskiego i chersońskiego oraz w obwodzie charkowskim nie zatrzymały dotychczas ostrzału Mikołajowa i Charkowa. Ukraina nie ma problemów z utrzymaniem wysokiego morale wojska, wciąż posiada też przewagę liczebną. Podstawową przeszkodę w jej wykorzystaniu stanowi niedostateczne i zbyt powolne doposażanie armii w ciężkie uzbrojenie i sprzęt wojskowy (przez ponad dwa miesiące wojny obrońcy utracili większość wyposażenia), zwłaszcza że kraj jest w tym względzie całkowicie uzależniony od dostaw z Zachodu. Kwestią otwartą pozostaje zmiana przez Rosję charakteru działań z tzw. specjalnej operacji wojskowej na wojnę i przeprowadzenie mobilizacji umożliwiającej zdobycie przewagi liczebnej. Najprawdopodobniej jak dotąd Kreml nie uznaje tego za niezbędne do osiągnięcia celów operacji.

Na terenach okupowanych kontynuuje się działania mające przyśpieszyć tempo ich rusyfikacji. Najeźdźcy przystąpili do akcji wydawania rosyjskich paszportów, co odbywa się pod presją – odmowa przyjęcia dokumentu uniemożliwia lub utrudnia otrzymanie pomocy finansowej, dostęp do usług medycznych i zatrudnienia. Trwa ideologizacja przestrzeni społecznej – z okazji Dnia Zwycięstwa wprowadza się do obiegu społecznego rosyjskie symbole związane z tradycjami Armii Czerwonej przy jednoczesnym wypieraniu ukraińskiej pamięci historycznej.

osw.waw.pl

9 maja w wielu miastach Rosji odbyły się defilady wojskowe i inne uroczystości z okazji 77. rocznicy zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami. Tradycyjnie centralne uroczystości miały miejsce w Moskwie, gdzie wystąpił prezydent Władimir Putin.

W krótkim przemówieniu na Placu Czerwonym Putin poruszył następujące wątki:

1. Prewencyjny charakter ataku na Ukrainę

Rosja pragnęła równoprawnego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego, ale kraje NATO nie chciały jej usłyszeć, miały inne plany. Otwarcie przygotowywano się do kolejnej pacyfikacji w Donbasie i wtargnięcia na Krym, na historyczne ziemie Rosji. NATO rozpoczęło aktywne wojskowe opanowywanie ziem bezpośrednio u jej granic. Miały miejsce regularne dostawy broni na te tereny, pojawiało się tam coraz więcej zagranicznych instruktorów. Zagrożenie narastało, Kijów ogłosił chęć posiadania broni jądrowej. Rosja uderzyła prewencyjnie.

2. Opór Rosji przed hegemonią USA

Po rozpadzie ZSRR Stany Zjednoczone ogłosiły swoją wyjątkowość, co oznaczało poniżenie całego świata, w tym ich sojuszników. Ale Rosja jest inna, jest przywiązana do swoich wartości, szanuje inne narody. Zachód cynicznie fałszuje historię II wojny światowej. Amerykańskim weteranom zabroniono przyjechać na paradę do Moskwy w 2022 r. (a byli tacy, którzy chcieli wziąć w niej udział). Rosja szanuje wszystkich, którzy w 1945 r. rozgromili nazizm i militaryzm, żołnierzy państw zachodnich i Chin.

3. Solidarna walka o słuszną sprawę

Putin bezpośrednio zwrócił się do „opołczeńców” (uczestników pospolitego ruszenia) w Donbasie. Zaakcentował, że walczą oni ze złem, z „neonazizmem”, z „karatielami” („katami”; odniesienie do nazistowskich czystek podczas II wojny światowej). Przypomniał „męczenników Odessy” z 2 maja 2014 r. (prorosyjskich demonstrantów, którzy ponieśli śmierć w pożarze podczas starć) i innych, którzy w ostatnich latach zginęli w walce z „neonazizmem”, w obronie Donbasu.

Prezydent podkreślił jedność narodu rosyjskiego w trwającej walce. Wskazał, że wrogowie od dawna chcieli rozbić kraj od środka, doprowadzić do rozłamów, ale żołnierze z różnych regionów solidarnie walczą na Ukrainie, broniąc Donbasu. Kontynuują dzieło dziadów ścierających się z nazizmem podczas wielkiej wojny ojczyźnianej. Pokolenie zwycięzców 1945 r. to wzorzec bohaterstwa, „będziemy iść w ich ślady aż do zwycięstwa”.

Komentarz

Podczas swego przemówienia Putin ograniczył się do tradycyjnej retoryki antyzachodniej i antyukraińskiej. Punkt ciężkości został jednak przesunięty na wątek walki z NATO i USA – co najpewniej miało pośrednio wyjaśniać, dlaczego Rosja do tej pory nie może się poszczycić wygraną z o wiele słabszym od niej państwem ukraińskim. Walkę tę przedstawiono jako kolejną „wojnę obronną” przeciwko „neonazizmowi”: kontynuację wielkiej wojny ojczyźnianej, która – w narracji rosyjskiej propagandy – wciąż trwa. Odniesieniom do tej spuścizny (o której pamięć jest wciąż bliska wielu obywatelom) towarzyszyło podkreślanie wspólnoty narodu rosyjskiego oraz deklaracje o pomocy dla rodzin poległych i rannych. W sferze wewnętrznej wystąpienie prezydenta było wezwaniem do powszechnej konsolidacji społecznej w obliczu zagrożenia dla bezpieczeństwa oraz tożsamości narodu i państwa, jak również przygotowania do koniecznych wyrzeczeń w oczekiwaniu na przyszłe zwycięstwo.

Zwraca uwagę, że w całym wystąpieniu ani razu nie padła nazwa „Ukraina”, wielokrotnie natomiast wymieniono Donbas. Miało to stworzyć wrażenie, że chodzi o samodzielny podmiot, niepowiązany w żaden sposób z państwem ukraińskim jako integralnym bytem, za to będący de facto częścią Rosji. W wymiarze symbolicznym stanowiło to odzwierciedlenie powtarzanej już wielokrotnie tezy, że państwo ukraińskie to sztuczny twór lub że Ukraina nie zasługuje na własną państwowość.

W przemówieniu zabrakło deklaracji dotyczących możliwych przyszłych działań Moskwy, w tym jakichkolwiek odniesień do mobilizacji, dalszej eskalacji lub zakończenia działań zbrojnych. Brak konkretnych odniesień do działań na froncie należy tłumaczyć brakiem sukcesów wojskowych, które można by przedstawić jako zwycięstwo (siły rosyjskie dotychczas nie opanowały nawet całości obwodów ługańskiego i donieckiego). Z drugiej strony historyczne porównania używane przez Putina, rozpatrywanie walki w kontekście konfliktu z Zachodem z USA na czele i końcowe odwołanie do zwycięstwa w 1945 r. mogą sugerować wolę kontynuacji wojny na Ukrainie aż do osiągnięcia celów militarno-politycznych. Te zaś należy obecnie rozumieć jako zniszczenie państwa ukraińskiego w jego dotychczasowej formie, okupację i aneksję do Rosji przynajmniej znaczących jego części (południowy wschód) oraz przetrwanie zachodniej presji sankcyjnej.

osw.waw.pl

"Przed każdą Niemką stała grupa śmiejących się mężczyzn ze spuszczonymi spodniami. Te już zakrwawione i nieprzytomne odciągano na bok. Rozlegały się salwy śmiechu, ryki, szyderstwa, wrzaski i jęki" – to relacja porucznika Leonida Rabiczewa ze stycznia 1945 roku, z okolic Królewca, dzisiejszego Kaliningradu.

Trzy miesiące później nad okrążonym Berlinem Sowieci zrzucali ulotki kierowane do kobiet: "Nie macie się czego obawiać. Nikt nie naruszy waszej godności".

Gdy sołdaci weszli do stolicy Rzeszy, krzyki bezradnych kobiet słyszano na ulicach każdej nocy – i w trakcie walk, i już po kapitulacji. Potem dwa berlińskie szpitale próbowały ustalić liczbę dokonanych w mieście gwałtów. Gdy zliczono tylko ofiary, którym trzeba było udzielić pomocy medycznej, wyszło 95-130 tys. Mniej więcej co dziesiąta ofiara gwałtu zginęła – albo śmiercią samobójczą, albo z rąk sprawców po fakcie. Jeszcze brutalniej było na wschodzie: w Prusach Wschodnich, na Mazurach, na Pomorzu i Śląsku. Gwałt, najczęściej zbiorowy, był nie odstępstwem, lecz normą.

Wiedzieli o tym zarówno dowódcy polowi, jak i Stalin i Beria. "Czy nie można zrozumieć żołnierza, który po przejściu tysięcy kilometrów przez krew i ogień zabawi się z kobietą albo zabierze jakiś drobiazg?" – tak mówił radziecki dyktator o fali gwałtów i grabieży, która w 1945 r. zalewała tereny zajmowane przez Armię Czerwoną.

Kiedy tylko Sowieci zbliżyli się do ówczesnego terytorium Rzeszy, ich propaganda wojenna zaczęła przypominać zbrodnie dokonane przez hitlerowców na terenie ZSRR. "Nie ma nic takiego, za co Niemcy nie ponosiliby winy" – pisały frontowe gazety. Propagandyści w rodzaju Ilji Erenburga wzywali: "Zabijaj Niemców – o to modli się twoja matka, do tego wzywa cię rosyjska ziemia". A prości żołnierze pisali w listach do domów: "Niemki muszą teraz zobaczyć okropności wojny".

Zapowiedzią tych okropności była masakra w Nemmersdorfie (dziś Majakowskoje w obwodzie kaliningradzkim), do której doszło jesienią 1944 roku. Czerwonoarmiści dokonali tam kilkudziesięciu gwałtów i zabójstw. Goebbels próbował wprząc to wydarzenie do nazistowskiej propagandy, by dać Niemcom nowy impuls do walki z "bolszewickimi hordami". Ale udało mu się przede wszystkim przestraszyć cywilów i nakłonić do masowej ucieczki na zachód. Kobiety, które pozostały w Prusach Wschodnich, już wkrótce miały doświadczyć koszmaru.

Scenariusz się powtarzał. Gdy niemiecki opór ustawał i cywile przestawali słyszeć strzały, odzywały się podniesione krzyki po rosyjsku i walenie w drzwi. Sołdaci w pierwszej kolejności kradli zegarki i biżuterię. Potem patrzyli na kobiety i mówili: Frau, komm. Gdy kobieta stawiała opór albo bliscy stawali w jej obronie – żołnierze bili albo strzelali. Zresztą uległość nie dawała bynajmniej gwarancji przeżycia.

Pewien rolnik płakał na progu domu: "Słyszycie? Dopadli moją 13-letnią córkę. Już piąty raz tego przedpołudnia". Sowiecka piechota morska rzucała się na ofiary jak stado: "gwałcili po dziewięciu, dziesięciu naraz – nie oglądając się na nic i na nikogo". Pewna agentka radzieckiego wywiadu została zgwałcona przez "23 żołnierzy, jednego po drugim".

"Gwałcą kobiety, piją do nieprzytomności, podpalają domy" – relacjonowali z przerażeniem obecni na miejscu niemieccy oficerowie, którzy kolaborowali z Sowietami. Pijane sołdactwo zabijało na miejscu przedstawicieli miejskich władz i ludzi w mundurach, nawet kolejarzy i strażaków. Całe Prusy Wschodnie stały się miejscem podobnych dantejskich scen.

Anonimowa kronikarka z Berlina obwiniała niemieckie wojska za to, że nie niszczyły zapasów alkoholu na trasie przemarszu wojsk radzieckich.

Podobno niemieccy dowódcy sądzili, że pijaństwo obniży zdolność bojową czerwonoarmistów. Praktyka pokazała jednak, że alkohol wyłącznie dodawał im odwagi przy zbiorowym gwałceniu. Czasem byli zbyt pijani, by zabrać się do rzeczy i kończyło się to dla kobiet bardziej tragicznie niż sam gwałt, bo sołdaci okaleczali je butelkami.

NKWD donosiło Kremlowi o narastającej fali samobójstw wśród cywilów na zagarniętych terenach – zwłaszcza wśród kobiet. Wieszały się na drzewach i strychach, podcinały żyły w nadgarstkach sobie i swoim dzieciom, próbowały się topić z całymi rodzinami. Mieszkanki pewnego miasteczka w Prusach próbowały grupowego samobójstwa, po tym, jak zostały zbiorowo zgwałcone na oczach własnych dzieci. Inne błagały, by Sowieci je zastrzelili. Usłyszały, że "radzieccy żołnierze nie zabijają kobiet – tak robią tylko Niemcy".

"Kto sieje wiatr, zbiera burzę" – głosiła radziecka propaganda. W istocie trudno twierdzić, by niemieccy cywile cierpieli bardziej niż przez poprzednie kilka lat ofiary III Rzeszy na wschodzie. Ale żądza odwetu za hitlerowskie zbrodnie w ZSRR nie tłumaczy skali ani zasięgu zjawiska masowego gwałtu. Występowało ono bowiem niemal wszędzie tam, gdzie stanęła stopa radzieckiego żołnierza.

W oswobadzanej Polsce cierpiały Polki. Na Węgrzech – Węgierki. W lutym 1945 r. mały mieszkaniec wyzwolonego Budapesztu zapisał w pamiętniku, że miejscowe kobiety "chowają się, ale są gwałcone". O opamiętanie Armii Czerwonej błagał jej dowódców nawet szef węgierskich komunistów Mátyás Rákosi – nowi namiestnicy Stalina w radzieckiej strefie wpływów doskonale wiedzieli, że tego typu zjawisko raczej odstraszy miejscową ludność od komunizmu niż ją do niego przekona.

Co szczególnie zdumiewające: Sowieci gwałcili także Ukrainki, Białorusinki czy Rosjanki, które uwalniali z niemieckich obozów i innych miejsc pracy przymusowej na terenie Rzeszy. Zgodnie z paranoicznym poglądem Stalina każdy obywatel radziecki, który dał się wziąć do niewoli, automatycznie był podejrzewany o zdradę ojczyzny – a zatem kobiety wywiezione na roboty traktowano równie podle jak niemieckie kolaborantki.

Pisarz Wasilij Grossman zapamiętał "strach i przerażenie" w oczach Rosjanek, które dopiero co wyzwolono z niemieckiej niewoli. "To nie jest wyzwolenie" – relacjonowała Kławdia Małaczenko. Maria Szapował: "Czekałam na Armię Czerwoną tyle dni i nocy. A teraz nasi żołnierze traktują nas gorzej niż Niemcy".

W Berlinie zgwałcono Żydówki, które uciekły z niemieckiego więzienia. Ten sam los spotkał również żony i córki niemieckich komunistów, którzy po upadku Rzeszy dosłownie "wyszli z podziemia" i zaproponowali, że kobiety będą prać i gotować dla Armii Czerwonej. W szpitalu położniczym i sierocińcu Haus Dahlem gwałcono zakonnice, dziewczęta, staruszki, kobiety w zaawansowanej ciąży i połogu. Czerwonoarmiści zawsze mieli jedną odpowiedź: Frau ist Frau.

Jak kobiety próbowały unikać tragicznego losu i jak sobie z nim radziły?

Na wsiach w Prusach Wschodnich, na Pomorzu i na Śląsku kobiety uciekały do lasów. W miastach wcierały w twarze popiół, okrywały się chustkami i ubierały jak najgrubiej, aby ukryć figurę. (To nie pomagało, bo szybko się okazało, że Sowieci w zbyt szczupłych kobietach nie gustują). Zasłaniały się dziećmi na rękach – na ogół nieskutecznie.

W Berlinie mieszkańcy zbierali się grupowo w piwnicach, myśląc, że kobietom zapewni to bezpieczeństwo. Ale żołnierze wdzierali się do piwnic i zabierali kobiety siłą. Wieczory i noce stały pod znakiem takich "polowań". Sołdaci świecili latarkami w twarze i w ten sposób wybierali swoje ofiary. Gwałcili na schodach, w piwnicach, w zrujnowanych mieszkaniach. Matki na oczach dzieci, córki na oczach rodziców.

Gerda Petersohn miała 19 lat. Jej koleżankę Carmen zabrali żołnierze. Gerda słyszała tylko zza ściany, jak Carmen wykrzykuje jej imię. Potem odnalazła koleżankę, bo chciała okazać jej odrobinę współczucia. Usłyszała wściekłą odpowiedź: "Dlaczego ja, a nie ty?". Nie odezwały się do siebie przez resztę życia.

Kobiety próbowały barykadować się w mieszkaniach. Rodzice próbowali ukrywać córki w schowkach, magazynach i na strychach. W jednym z bunkrów urządzono "lazaret" dla kobiet chorych na tyfus – w rzeczywistości zdrowe i młode dziewczęta, które się tam ukrywały, malowały sobie czerwone plamy na ciele, by odstraszyć żołnierzy. Po wodę do studni wysyłano starsze kobiety i to raczej rankiem, bo wtedy czerwonoarmiści jeszcze spali upojeni alkoholem.

Gwałt stał się przeżyciem powszechnym i codziennym. "Stereotypowe pytanie: ile razy? Tylko raz, pierwszego dnia" – takie rozmowy toczyły między sobą mieszkanki Berlina. Musiały o tym rozmawiać między sobą, bo na zrozumienie niemieckich mężczyzn liczyć nie mogły.

Mężczyźni najpierw byli bezradni wobec samych gwałtów – mogli stawić opór uzbrojonej dziczy i zginąć albo bezradnie zaciskać pięści. Pewna kobieta uległa dwóm pijanym oficerom, bo grozili, że zastrzelą ją i męża – po wszystkim to ona musiała się opiekować mężem, który "płakał jak dziecko". Jedno ze świadectw z Berlina mówi o 13-latku, który rzucił się z pięściami na Rosjanina gwałcącego jego matkę na jego oczach. Został zastrzelony.

W pierwszych tygodniach po wojnie kobiety, pogodzone z losem, nierzadko poszukiwały jednego "gwałciciela-opiekuna". Obecność jakiegoś Wani czy Pietii, który wracał wieczorem ze służby, paradoksalnie chroniła przed gwałtem zbiorowym. Gdy w dodatku przed kobietami stanęło widmo głodu, broń czy przemoc nie były już żołnierzom potrzebne, by je zmusić do uległości. W miarę upływu czasu zacierała się granica między gwałtem a swoistą "prostytucją przetrwania".

Najbardziej poszukiwanym lekiem w Niemczech "godziny zero" stała się penicylina. Jedną z najbardziej poszukiwanych usług – aborcja. Wiele kobiet porzucało dzieci z gwałtu w powojennym chaosie – wiedziały że mąż czy narzeczony nigdy takiego dziecka nie zaakceptuje. Mężczyźni, którzy wracali po wojnie do domów, reagowali na wszystko osłupieniem i niedowierzaniem. Zabraniali rozmów o gwałtach. Wielu odchodziło niemal tak szybko jak się pojawili. Trauma masowych gwałtów na wiele lat stała się w Niemczech tematem tabu – i to po obu stronach "żelaznej kurtyny".

(...)

Karano żołnierzy dopiero wtedy, gdy w wyniku gwałtu złapali chorobę weneryczną – a zarażali się od kobiet, które wcześniej zostały zarażone przez innych. Lawinowy wzrost takich zachorowań w 1945 roku radziecka propaganda tłumaczyła tym, że Niemcy… wszystkimi sposobami próbowali wyłączyć z walki jak największą liczbę radzieckich żołnierzy, a więc "pozostawiali na jej drodze wiele kobiet chorych wenerycznie".

Dopiero trzy miesiące po kapitulacji Berlina marszałek Żukow zaczął wydawać rozkazy w celu opanowania w mieście "rabunków, rozbojów i przemocy fizycznej". Dowódcy zaczęli karać żołnierzy za "samowolne oddalenia". W całej radzieckiej strefie okupacyjnej gwałty – choć już z mniejszą częstotliwością – powtarzały się mniej więcej do roku 1947-48. Wtedy władze radzieckie wreszcie zaczęły zamykać swoich żołnierzy w koszarach i jednostkach, a także skuteczniej egzekwować dyscyplinę.

onet.pl

Nikt nie policzył dotąd wszystkich więźniów prześladowanych przez Imperium Rosyjskie za przywiązanie do polskiej tożsamości politycznej – czyli za wrogość lub nielojalność wobec tegoż Imperium. Jeśli przez jedno, centralne co prawda, więzienie przewinęło się ich, powtórzmy, sześćdziesiąt tysięcy w ciągu połowy rosyjskiego panowania nad większością ziem dawnej Rzeczypospolitej, to łatwo przyjąć można szacunek, że takich więźniów w ciągu całego procesu podporządkowywania Rzeczypospolitej Rosji, a następnie pod rosyjskim zaborem, czyli w latach 1733–1917, musiało przejść przez wszystkie więzienia i areszty śledcze Imperium kilkaset tysięcy – średnio nie mniej niż kilka tysięcy rocznie przez blisko dwieście lat. Nikt nie policzył też dokładnie wszystkich zesłanych z terenu Rzeczypospolitej w głąb Rosji w owym okresie, choć dokonuje się w tym zakresie nieco bardziej precyzyjnych szacunków. Wiemy na przykład, że po powstaniu styczniowym, od 1863 do połowy 1866 roku kolej warszawsko-petersburska przewiozła na wschód 34 tysiące więźniów politycznych, według zaś szacunków rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1872 roku było około 40 tysięcy polskich zesłańców, z czego mniej więcej 20 tysięcy na Syberii (w tym czasie, tj. w latach 1861–1870, rocznie z Rosji europejskiej na Syberię zsyłanych było za przestępstwa polityczne przeciętnie od trzech do dwudziestu osób). Poczynając od zesłańców z konfederacji 1733 roku, pierwszego polskiego antyimperialnego ruchu zbrojnego, poprzez konfederatów barskich z lat 1768–1772, aż po ostatnią większą falę zesłańców, związaną z rewolucją lat 1905–1907 na ziemiach polskich, można przyjąć, że na zesłanie z powodów wiązanych przez władze carskie z „buntem polskiej peryferii” trafiło nie mniej niż 80 tysięcy osób. W tym samym czasie, w latach 1733–1907, w kolejnych tłumionych przez wojska carskie konfederacjach, powstaniach i spiskach, w których istotnym elementem było hasło polskiej niepodległości, zginęło lub zostało straconych po stronie powstańców i spiskujących na pewno nie mniej niż 100 tysięcy ludzi. Do tego dodać trzeba przymusowo przesiedlane z guberni litewsko-ruskich w głąb Rosji (również na Kaukaz) rodziny drobnej polskiej szlachty, a także ofiary ogromnej operacji socjotechnicznej, jaką była w latach 1831–1855 akcja pozbawienia praw szlacheckich, w tym – przede wszystkim – dostępu do edukacji ponad 300 tysięcy tzw. jednodworców w guberniach litewsko-ruskich.

Czy nie do ofiar przemocy Imperium wypadnie zaliczyć także setki tysięcy przymusowo wcielanych do wojska mieszkańców ziem polskich, wysyłanych na służbę na innych, dalekich peryferiach, by w większości nigdy już nie wrócić do swego kraju? Jak obliczył Wiesław Caban, z samego Królestwa Polskiego tylko w latach 1832–1873 wcielono do armii Imperium ponad 200 tysięcy młodych ludzi, z czego około 150 tysięcy zmarło lub zginęło, a najwyżej 20–25 tysięcy wróciło do kraju.

Gdybyśmy wszystkie te szacunki zsumowali, otrzymamy poważną, sięgającą na pewno miliona liczbę ludzi bezpośrednio dotkniętych przemocą Imperium. Chodzi o osoby dotknięte przemocą w procesie politycznej asymilacji przez Rosję ziem dawnej Rzeczypospolitej i o przemoc najprostszą: więzienia, zsyłki, egzekucje, pozbawienie praw, majątków itp. To jest wciąż wielki temat dla historiografii – nadal nie ma żadnej jego syntezy ani też żadnej systematycznej próby porównania skali, kształtu, celów i skutków tej przemocy z przemocą stosowaną przez Imperium wobec innych peryferii. Brak także próby porównania tego zjawiska do systemu przemocy stosowanego w podobnym okresie przez inne imperia wobec ich poszczególnych peryferii oraz skali i charakteru ofiar stąd wynikających.

Andrzej Nowak - Metamorfozy Imperium Rosyjskiego