piątek, 3 czerwca 2022


Sto dni rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie wciąż nie przyniosło odpowiedzi na podstawowe pytanie: kto wygra? Pierwsza faza starcia – trwająca do końca marca wojna manewrowa o szeroko zakreślonych przez najeźdźcę celach operacyjnych – zakończyła się dla Rosji porażką i skutkowała wycofaniem z jednego z dwóch głównych teatrów działań oraz ograniczeniem aspiracji na pozostałych kierunkach. Trwająca od końca marca wojna pozycyjna nie przyniosła przełomu, długotrwałe działania wyczerpały jednak armię ukraińską w stopniu umożliwiającym przeciwnikowi powolny, acz konsekwentny postęp w realizacji założonego planu minimum – opanowania całego Donbasu i pomostu lądowego do Krymu. Cel ten Moskwa w większości już osiągnęła, opanowując po 24 lutego 80 tys. km2 powierzchni państwa ukraińskiego. Utrzymanie status quo w zakresie zewnętrznego wsparcia dla Ukrainy, bez którego nie jest już ona w stanie odpierać agresora, jest niewystarczające. Szansę na powstrzymanie rosyjskiej inwazji daje kompleksowe przezbrojenie armii ukraińskiej w zachodnie uzbrojenie i sprzęt wojskowy. Ponadto do militarnego pokonania Rosji konieczna jest konsekwentna i solidarna postawa Zachodu.

Próba szczegółowej oceny wojny rosyjsko-ukraińskiej niesie za sobą duże ryzyko popełnienia błędu. Do mediów dociera bowiem nie opis zmagań militarnych, a świadomie zniekształcony przekaz stron, służący w obu przypadkach prowadzonej przez nie wojnie informacyjnej. Jej głównymi celami – tak jak we wszystkich konfliktach – są zdyskredytowanie przeciwnika na wszystkich możliwych polach i przedstawienie jak najkorzystniejszych dla siebie obrazów sytuacji militarnej i kondycji wojsk własnych.

Doniesienia ukraińskie i rosyjskie są niemal całkowicie sprzeczne. Najmniej rozbieżności występuje w opisie położenia walczących stron, którego przy obecnych systemach obserwacji satelitarnej nie da się długo ukrywać. Kwestią otwartą pozostaje skala zawyżenia podawanych codziennie przez obie strony danych o stratach przeciwnika, których rzetelna ocena jest obecnie niemożliwa. Według ukraińskiego Sztabu Generalnego od 24 lutego do 31 maja Siły Zbrojne FR miały utracić 30 700 żołnierzy, 1361 czołgów, 3343 bojowe wozy opancerzone, 659 systemów artylerii lufowej, 207 wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych, 94 systemy obrony powietrznej, 208 samolotów, 175 śmigłowców, 519 bezzałogowych statków powietrznych, 120 rakiet, 13 jednostek pływających, 2290 samochodów różnych kategorii oraz 49 jednostek specjalistycznego sprzętu wojskowego (stacji radiolokacyjnych etc.). Sztab Generalny armii rosyjskiej ocenia straty ukraińskie za ten sam okres na 3363 czołgi i bojowe wozy opancerzone, 1744 systemy artylerii lufowej, 457 wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych, 326 systemów obrony powietrznej, 185 samolotów, 129 śmigłowców, 1077 bezzałogowych statków powietrznych oraz 3329 samochodów różnych kategorii (w tym platform dla specjalistycznego sprzętu wojskowego). Rosjanie nie podają liczby zabitych żołnierzy ukraińskich.

Informowanie o stratach własnych zdarza się obu stronom sporadycznie. Począwszy od połowy maja, prezydent Wołodymyr Zełenski w wywiadach dla zachodnich mediów parokrotnie oznajmiał, że codziennie ginie od 50 do 100 ukraińskich żołnierzy, a ok. 500 zostaje rannych.

Dodatkowym utrudnieniem w ocenie sytuacji militarnej są nieścisłości i sprzeczności w przekazie ukraińskim. Mimo podjętych przez władze w Kijowie działań na rzecz zmonopolizowania komunikatów o sytuacji w rejonach walk często występuje brak zgodności w opisie bieżących wydarzeń pomiędzy zwierzchnictwem cywilnym a wojskowym, a także centrum a strukturami lokalnymi. Moskwa utrzymuje jeden spójny przekaz, jednakże przyzwala na propagowanie treści przeciwstawnych, gdy ich głównym odbiorcą jest ukraińska i zachodnia opinia publiczna. Osoby rozpowszechniające w przekazie wewnętrznym wiadomości niezgodne z linią Kremla trafiają do aresztów. Ukraińskie sądy skazują za informowanie o sytuacji militarnej (głównie o atakach rakietowych przeciwnika i aktywności wojsk ukraińskich), uzasadniając swoje decyzje tym, że jej publiczne przedstawienie służy wrogowi.

Rozpoczynając 24 lutego agresję, Rosja zlekceważyła armię ukraińską. Uderzyła równocześnie na kilku kierunkach siłami nawet trzykrotnie słabszymi liczebnie od obrońców (choć znacznie lepiej wyposażonymi), nie zapewniła swoim jednostkom należytego parasola powietrznego i w ograniczonym stopniu atakowała infrastrukturę wojskową w głębi terytorium Ukrainy. Równocześnie działaniami o charakterze rajdowym starała się jak najszybciej osiągnąć główne cele – najważniejsze miasta w południowej i wschodniej części Ukrainy oraz Kijów. Po stosunkowo szybkim (w ciągu pierwszych dni wojny) podejściu pod nie jednostki rosyjskie zostały powstrzymane przez dobrze przygotowaną i zdeterminowaną obronę ukraińską, a próby jej przełamania przyniosły w zdecydowanej większości przypadków jedynie straty po stronie agresora. Wyjątek stanowiło przełamanie obrony ukraińskiej u ujścia Dniepru, a następnie zajęcie Chersonia. Siłom rosyjskim udało się zdobyć główny most na Dnieprze, którego obrońcy nie zdążyli wysadzić. Jednostki ukraińskie nie były także w stanie dostatecznie szybko przygotować umocnionej linii obrony.

Moskwa nie doceniła również zaangażowania Stanów Zjednoczonych, które od początku wojny przekazują armii ukraińskiej informacje wywiadowcze w czasie rzeczywistym, angażując do tego obecnych na Ukrainie w charakterze ochotników amerykańskich wojskowych. Pomogły one obrońcom uniknąć części rosyjskich uderzeń, a także zadać przeciwnikowi straty niemożliwe do osiągnięcia przy wykorzystaniu technicznych środków rozpoznania armii ukraińskiej. Część operacji przeprowadzonych we współdziałaniu z Amerykanami, w wyniku których na stanowiskach dowodzenia zginęli najwyżsi rangą oficerowie, miała charakter dyskredytujący agresora. Straty na szczeblu dowódców pułków i brygad, którzy przystępowali do walki, sprawując bezpośrednią komendę nad delegowanymi przez podległe im jednostki batalionowymi grupami taktycznymi (zamiast scedować komendę na dowódców batalionów, na bazie których były one formowane), wskazują, że w początkowym okresie Rosjanie zachowywali się podczas operacji przeciwko Ukrainie jak w trakcie ćwiczeń.

Dopiero w połowie marca, kiedy linia styczności wojsk była od około tygodnia względnie ustabilizowana, atakujący znacząco zwiększyli użycie lotnictwa (przeciętnie ok. 200 samolotolotów na dobę według danych Pentagonu), a także rozpoczęli konsekwentne niszczenie infrastruktury wojskowej oraz wykorzystywanej na potrzeby obronne części infrastruktury krytycznej w głębi terytorium Ukrainy (celem ataków były zbiorniki z paliwem, rafineria w Krzemieńczuku, lotniska cywilne oraz węzły kolejowe, przez które przechodziły transporty wojskowe). W rejonach walk Rosjanie przystąpili również do mordów i gwałtów na ludności, niszczenia obiektów cywilnych i rabunków (wcześniej miały one charakter sporadyczny i – w przypadku ostrzału i bombardowań obiektów cywilnych – przypadkowy). Agresorzy nadal jednak nie zdecydowali się na działania mogące w zdecydowany sposób utrudnić ruchy wojsk ukraińskich (np. niszczenie mostów kolejowych i drogowych na Dnieprze), a także – poza rejonami walk – prowadzące do katastrof naturalnej, technologicznej i humanitarnej (np. niszczenie obiektów przemysłowych w celu wywołania skażenia, zapory na Dnieprze, przepompowni i kanałów dostarczających wodę do dużych miast, elektrowni i elektrociepłowni).

Niemożność pokonania armii ukraińskiej dostępnymi siłami spowodowała weryfikację wcześniejszych planów i – na przełomie marca i kwietnia – wycofanie jednostek rosyjskich z północnej Ukrainy (obwodów kijowskiego, czernihowskiego, sumskiego), a także ograniczenie operacji na południu (nastąpiło wycofanie wojsk z rejonów na zachód i północ od Mikołajowa) oraz zahamowanie ofensywy w rejonie Charkowa. Od działań o charakterze manewrowym Rosjanie przeszli do wojny pozycyjnej, gromadząc siły na południu pomiędzy pograniczem obwodów chersońskiego i mikołajowskiego a wschodnią częścią obwodu charkowskiego i skupiając się na zajęciu Donbasu.

Przyczyn porażki Rosji w pierwszym okresie wojny należy upatrywać w koncepcji strategicznej Władimira Putina (trudno wskazać innego autora), w której polityczne wymogi odnośnie do kształtu operacji militarnej zyskały niekwestionowany priorytet nad rzeczywistymi potrzebami w zakresie jej prowadzenia, wynikającymi z zasad sztuki wojennej. Władze na Kremlu mniej lub bardziej świadomie postanowiły osiągnąć zamierzone cele polityczne w ramach tzw. specjalnej operacji wojskowej, mającej stwarzać pozory, że nie jest to wojna rosyjsko-ukraińska, a interwencja wspierająca tzw. Doniecką i Ługańską Republiki Ludowe w starciu z rzekomą agresją ukraińską. W rezultacie przeciwko zdeterminowanym obrońcom, którzy oprócz liczących 250 tys. żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy i 45 tys. Gwardii Narodowej, zmobilizowali naprędce 100 tys. obrony terytorialnej, a do działań mogli wykorzystać także 45-tysięczną Państwową Służbę Graniczną, Rosja wystawiła ok. 150 tys. żołnierzy (w tym 100–120 tys. na terytorium Ukrainy) i nie podjęła żadnych poważniejszych działań na rzecz wzmocnienia potencjału poza prowadzeniem rotacji oraz uzupełnianiem strat. Potwierdzenie przyjętego założenia propagandowego Moskwa starała się uzyskać, maksymalizując wysiłek mobilizacyjny okupowanej część Donbasu (jak również na nowo zajętych terytoriach).

Kwestią otwartą pozostają powody, dla których Rosja nie zdecydowała się na pełnoskalowe uderzenie na Ukrainę (w rozumieniu maksymalnego zaangażowania sił i środków niezbędnych do zniszczenia armii ukraińskiej już w momencie rozpoczęcia działań) w miejsce ograniczonej w zakresie użytych sił i środków specjalnej operacji wojskowej. Za nieprawdopodobne należy uznać, by rosyjscy dowódcy – szczególnie po nauczce, jaką otrzymali w pierwszych tygodniach wojny – z własnej woli nie korzystali z posiadanych możliwości, zwłaszcza w zestawieniu z zadaniami, które przyszło im realizować. Niemniej Kreml nie zdecydował się na zmianę przyjętego założenia i liczył na osiągnięcie celów kosztem zwielokrotnienia strat ludzkich i materiałowych, a także całkowitej katastrofy wizerunkowej armii (przynajmniej w zachodnim przekazie informacyjnym), będącej dotychczas dla Rosjan powodem do dumy i swoistym wzorcem. Mając do wyboru ogłoszenie powszechnej mobilizacji i wojny, Moskwa zdecydowała o ograniczeniu celów operacji.

Ograniczenie celów operacji i modyfikacja jej charakteru przez ponad miesiąc nie przyniosły znaczących zmian. Armia ukraińska konsekwentnie realizowała założenia planu obrony, nie wdając się w wojnę manewrową, w której jako strona niedysponująca należytym wsparciem powietrznym byłaby – mimo przewagi liczebnej – zdecydowanie słabsza. Sprzyjało jej stworzenie umocnionych ośrodków obrony wokół największych lub najważniejszych pod względem komunikacyjnym miast. Negatywnym kosztem tak prowadzonych działań były jednak zniszczenia, których nie dało się uniknąć. Mimo to w ramach przygotowań do obrony miast w możliwie największym stopniu przeprowadzano ewakuację ich mieszkańców. Do walki w terenie zabudowanym zmuszały także armię ukraińską rosnące dysproporcje w wyposażeniu – początkowo nie miała żadnych możliwości uzupełnienia strat w ciężkim uzbrojeniu, za to za sprawą dostaw z Zachodu dysponowała dużą ilością broni lekkiej (w tym rakiet przeciwpancernych i przeciwlotniczych). Mury budynków musiały zatem zastąpić Siłom Zbrojnym Ukrainy pancerz wozów bojowych.

Zachęcone lokalnym brakiem aktywności agresora siły ukraińskie już w kwietniu podjęły działania zaczepne na kierunku Chersonia, a w maju na kierunku Charkowa, dzięki którym najczęściej poszerzały swój stan posiadania o miejscowości w pasie ziemi niczyjej lub wcześniej opuszczone. Apogeum tak prowadzonych walk nastąpiło w pierwszej połowie maja w obwodzie charkowskim – do momentu napotkania zdecydowanego oporu ze strony rosyjskiej obrońcy przesunęli swoje pozycje przeciętnie o kilkanaście kilometrów od granic Charkowa, a na północ od miasta dotarli aż do granicy z Rosją. Konsekwentnie prowadzone przez najeźdźcę ostrzały i bombardowania, a także ponawiane praktycznie codziennie szturmy na pozycje ukraińskie, doprowadziły jednak do osłabienia siły obrońców w Donbasie, a w konsekwencji do obserwowanych od połowy maja – a symbolicznie od kapitulacji obrońców Mariupola – postępów agresora.

Siły rosyjskie wciąż prowadzą operację siłami liczebnie mniejszymi od obrońców i jedynie w rejonach najcięższych walk zgrupowania obu przeciwnych stron można uznać za porównywalne. Rosjanie wypracowują postępy głównie poprzez przewagę ogniową i techniczną – w rejonach walk panują w powietrzu, dysponują zmasowanym wsparciem artyleryjskim oraz otrzymują stałe uzupełnienia (zwłaszcza w zakresie ciężkiego uzbrojenia). Agresor wyciągnął wnioski z pierwszej fazy wojny i działa zdecydowanie ostrożniej – skupia się na jednym kierunku operacyjnym (Donbas), a na pozostałych utrzymuje pozycje i okresowo sonduje obronę.

Siły ukraińskie utraciły najprawdopodobniej zdecydowaną większość ciężkiego uzbrojenia i sprzętu wojskowego, z którym rozpoczynały wojnę, a zaangażowanie ich lotnictwa ma wymiar symboliczny. Choć nie ma wiarygodnych danych o utraconym przez obrońców wyposażeniu, to o jego deficycie świadczy brak działań ofensywnych, w których siły ukraińskie byłyby zmuszone do przełamywania obrony rosyjskiej, zwłaszcza w sytuacji nadzwyczaj silnej presji wewnętrznej na ich przeprowadzenie. Ukraińcy nie byli w stanie nie tylko zorganizować i przeprowadzić deblokady Mariupola, lecz nawet kilkakrotnie sygnalizowanej przez Kijów operacji na kierunku dużo łatwiejszym, która w przekazie medialnym mogłaby zrównoważyć kapitulację zakładów Azowstal, czyli uderzenia na Chersoń.

Mimo niepowodzenia, a momentami wręcz blamażu, w pierwszej fazie wojny siły rosyjskie nieprzerwanie od jej rozpoczęcia posiadają inicjatywę. Dysponują znaczącą przewagą ogniową i techniczną, nie ustępują też obrońcom pod względem poziomu wyszkolenia i sztuki wojennej, a ich motywacja (choć wyraźnie niższa niż strony ukraińskiej) pozostaje wystarczająca do konsekwentnego podejmowania i prowadzenia akcji zaczepnych. Rosjanie mają większą swobodę i szersze możliwości rotacji jednostek, uzupełnienia utraconego wyposażenia i dostaw zaopatrzenia do rejonów walk. Podstawowym ograniczeniem pozostaje ich liczebność, która nie pozwala nie tylko na osiągnięcie pierwotnie założonych przez Moskwę celów, lecz także – po ich ograniczeniu – na szybkie rozstrzygnięcie militarne. Nawet uwzględniwszy fakt, że znacząca część z obecnych na terytorium Ukrainy 110 rosyjskich batalionowych grup taktycznych nie jest obecnie zaangażowana w walkach, należy ocenić, że zgromadzone siły nie gwarantują powodzenia ofensywy na więcej niż jednym kierunku jednocześnie. Na całej linii styczności Ukraińcy dysponują bowiem głęboko urzutowaną obroną.

Armia ukraińska jest obecnie w pełni uzależniona od zewnętrznych dostaw uzbrojenia i sprzętu wojskowego, a także wszelkich innych materiałów potrzebnych do prowadzenia działań wojennych. Jej głębię operacyjną stanowią Polska i – częściowo – Rumunia. Po zniszczeniu istotnych elementów infrastruktury wojskowej i krytycznej (głównie magazynów paliw) obrońcy dysponują obecnie jedynie dobrze wyszkolonymi żołnierzami o wysokim morale, którego utrzymanie w dłużej perspektywie pozostaje kwestią otwartą (zależy przede wszystkim od rozwoju sytuacji militarnej). Przy utrzymaniu obecnego poziomu wsparcia (w zakresie liczby i rodzaju dostarczanego przez Zachód uzbrojenia i sprzętu wojskowego) Ukraińcy nie mają szans na wyrównanie dysproporcji w wyposażeniu i przejęcie inicjatywy, a w konsekwencji na powstrzymanie i wyparcie przeciwnika ze swojego terytorium. W dalszym ciągu będą stroną mogącą jedynie odpowiadać na działania podejmowane przez siły rosyjskie.

Przy utrzymaniu aktualnego status quo opanowanie przez agresora pozostałych pod kontrolą ukraińską części obwodów ługańskiego, a następnie donieckiego, należy uznać za kwestię czasu (zależnie od stopnia determinacji stron – od kilku tygodni do kilku miesięcy). Jeśli do tego dojdzie, Rosjanie będą dysponować pełną swobodą rozpoczęcia ofensywy na kolejnym kierunku. Trwanie przez Moskwę przy przyjętych pierwotnie założeniach tzw. specjalnej operacji wojskowej nie przyniesie jej rezultatów w postaci zniszczenia armii ukraińskiej i zajęcia całego terytorium Ukrainy. Osiągnięcie takiego celu wymagałoby bowiem mobilizacji całego potencjału militarnego, jednak jak dotąd nic nie wskazuje na to, by Rosja była skłonna do takiego kroku, głównie z powodu ewentualnych kosztów politycznych w wymiarze wewnętrznym. Dokonanie kompleksowej oceny kondycji i możliwości armii rosyjskiej należałoby zatem w obecnej sytuacji uznać za przedwczesne (abstrahując od niedostatku wiarygodnych informacji), podobnie jak niewłaściwe od strony wojskowej bywa ocenianie armii amerykańskiej przez pryzmat wojny w Wietnamie.

Zmiana sytuacji militarnej na korzyść Ukrainy wymaga znaczącego zwiększenia dostaw ciężkiego uzbrojenia (w tym ofensywnego), co pozwoliłoby zniwelować rosyjską przewagę w wyposażeniu. Przy obecnym stopniu intensywności działań oznaczałoby to konieczność przekazywania Ukrainie co miesiąc kilkuset czołgów, bojowych wozów opancerzonych oraz systemów artyleryjskich (lufowych i rakietowych) oraz kilkudziesięciu samolotów i śmigłowców bojowych. Wobec faktu wyczerpywania się zasobów posowieckiego uzbrojenia – w armii ukraińskiej i pozostającego w dyspozycji państw NATO – docelowym rozwiązaniem byłoby zatem całkowite przejście na uzbrojenie zachodnie. Zależy to jednak nie tylko od decyzji państw Sojuszu (musiałyby przekroczyć wyznaczone przez siebie „czerwone linie”, motywowane nieeskalowaniem konfliktu), lecz także od zdolności ukraińskich żołnierzy (w jak największej liczbie) do szybkiego opanowania nowego wyposażenia, często bardzo różniącego się pod względem konstrukcji i zakresu zastosowania od uzbrojenia sowieckiego.

Dozbrojenie, a de facto przezbrojenie Sił Zbrojnych Ukrainy nie gwarantuje sukcesu kontrofensywy, ale stwarza realne perspektywy na jej przeprowadzenie. Należy przyjąć, że zmusiłaby ona Rosję do mobilizacji i przestawienia gospodarki na tory wojenne, a wówczas ukraińsko-rosyjskie starcie militarne mogłoby się przekształcić w pojedynek potencjałów ekonomicznych Rosji i Zachodu. Przy utrzymaniu konsekwentnego, długotrwałego wsparcia wojskowego wspólnoty euroatlantyckiej dla Ukrainy i jednoczesnym nakładaniu kolejnych sankcji przeciwko Rosji Moskwa nie miałaby szans tej batalii wygrać.

osw.waw.pl

Siły rosyjskie atakują pozycje ukraińskie na kierunku Słowiańska od strony Iziumu (zostały powstrzymane w rejonie Bohorodyczne–Dolina) i Łymanu. Trwają walki w Siewierodoniecku (obrońcy poinformowali, że podczas kontrataku wzięli jeńców) i na jego południowo-wschodnich obrzeżach (Metiołkine). Rosjanie podjęli kolejną próbę zamknięcia zgrupowania ukraińskiego w obwodzie ługańskim wzdłuż granicy z obwodem donieckim, atakując z obu kierunków (ponownie w rejonie m. Biłohoriwka nad Dońcem oraz na linii Mykołajiwka–Wrubiwka). Nie rezygnują również z przejęcia kontroli nad drogą Lisiczańsk–Bachmut (w pobliżu m. Berestowe i Biłohoriwka w obwodzie donieckim). Próby przełamania pozycji ukraińskich miały też miejsce na zachód od Doniecka (Krasnohoriwka), w północno-wschodniej części obwodu zaporoskiego (Połtawka) oraz na pograniczu obwodów chersońskiego i dniepropetrowskiego (na kierunku Krzywego Rogu). Rosyjskie artyleria i lotnictwo kontynuują uderzenia na pozycje i zaplecze obrońców na całej linii styczności oraz w przygranicznych rejonach obwodów czernihowskiego i charkowskiego. W dalszym ciągu ostrzeliwane i bombardowane są także Charków i Mikołajów. Obrońcy mieli zestrzelić rakietę skrzydlatą w okolicy Obuchowa w obwodzie kijowskim.

Ukraiński Sztab Generalny ponownie informuje o problemach kadrowych nieprzyjaciela, w tym o przypadkach odmowy udziału w walkach. Do demoralizacji w jego szeregach mają się przyczyniać zmiany terminów rotacji pododdziałów. Szczególnie wysokie straty miały w ostatnim czasie ponieść 1. Korpus Armijny (tzw. Milicja Ludowa Donieckiej Republiki Ludowej), podporządkowany dowództwu rosyjskiej 8. Armii Ogólnowojskowej (AO) Południowego Okręgu Wojskowego, oraz walczące w rejonie Popasnej pododdziały 150. Dywizji Zmechanizowanej 8. AO (miały one utracić ponad 50% personelu i wyposażenia).

Reprezentujący Główny Zarząd Operacyjny Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy gen. Ołeksij Hromow poinformował, że w najbliższym czasie Rosja rozpocznie działania oparte na tzw. doświadczeniach syryjskich. Obrońcy oczekują zwiększenia intensywności uderzeń rakietowo-powietrznych na pozycje armii ukraińskiej oraz obiekty infrastruktury krytycznej i cywilnej. Według wiceminister obrony Hanny Malar przeciwnik intensyfikuje produkcję rakiet i broni strzeleckiej.

Szef resortu spraw wewnętrznych Ukrainy Denys Monastyrski poparł ideę powszechnego dostępu do broni palnej w celu samoobrony. Przypomniał, że w ramach przygotowywania kraju do obrony władze rozdały dziesiątki tysięcy sztuk broni ochotniczym oddziałom obrony terytorialnej i nie stwierdzono, że przyczyniło się to do pogorszenia bezpieczeństwa wewnętrznego państwa. Wypowiedź Monastyrskiego jest wsparciem dla inicjatywy parlamentarnej związanej z szybkim uchwaleniem ustawy regulującej obrót bronią palną wśród ludności cywilnej i ułatwiającą jej pozyskanie. W sondażu przeprowadzonym od 25 maja do 1 czerwca za pośrednictwem rządowego portalu internetowego Dija 59% ankietowanych z ponad 1,7 mln głosujących opowiedziało się za swobodnym obrotem bronią palną wśród ludności cywilnej przeznaczoną do samoobrony.

Nieprzejednane stanowisko władz Ukrainy odrzucające możliwość rozpoczęcia rozmów pokojowych na rosyjskich warunkach powoduje wzrost irytacji Kremla. Zastępca sekretarza Rady Bezpieczeństwa FR Dmitrij Miedwiediew w wywiadzie dla telewizji Al-Jazeera powiedział, że odmowa Ukrainy negocjowania z Rosją prowadzi do zmniejszenia szans na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu i grozi Ukrainie całkowitą utratą suwerenności. Zdaniem reprezentanta Kremla władze w Kijowie początkowo zgodziły się „przeprowadzić częściową demilitaryzację”, jednak wkrótce pod naciskiem Waszyngtonu zerwały negocjacje. Zapowiedział również, że w przypadku ukraińskich uderzeń rakietowych na terytorium Rosji w odpowiedzi zostaną zniszczone „ośrodki decyzyjne” na Ukrainie.

Władze kolaboranckie w obwodzie zaporoskim wydały dekret o nacjonalizacji „opuszczonego” mienia ukraińskiego. W uzasadnieniu decyzji podkreślono, że jest ona przeprowadzana w celu zaspokojenia potrzeb obszarów znajdujących się poza kontrolą Ukrainy.

Służby specjalne tzw. Ługańskiej i Donieckiej Republik Ludowych (DRL i ŁRL) oraz funkcjonariusze Komitetu Śledczego FR prowadzą na terenie częściowo zajętego obwodu zaporoskiego działania operacyjne związane z poszukiwaniem „ukraińskich zbrodniarzy” i dowodów na popełnione przez nich przestępstwa. Zebrane materiały mają posłużyć do przeprowadzenia pokazowych procesów sądowych mających pokazać „nazistowski” charakter działań sił ukraińskich. W Doniecku zapowiedziano powołanie „międzynarodowego” trybunału mającego osądzić członków ukraińskich grup zbrojnych prowadzących aktywność w Donbasie. Władze tzw. DRL spodziewają się, że do końca lata przed trybunałem staną członkowie – uznawanych przez Rosjan za nacjonalistyczne – jednostek Azow i Ajdar.

Z sondażu opinii publicznej opublikowanego przez grupę Gradus wynika, że coraz więcej Ukraińców wraca do pracy. Zgodnie z rezultatami badania 59% mieszkańców Ukrainy ma zatrudnienie, niemniej 23% osób w tej grupie deklaruje, że mimo to nie pracuje z powodu tymczasowego przerwania działalności przez pracodawcę. Z kolei minister finansów Ukrainy Serhij Marczenko poinformował, że 17% firm, które funkcjonowały do rozpoczęcia wojny z Rosją, zostało zmuszonych do zawieszenia swojej aktywności, a 30% do zmniejszenia jej zakresu. Marczenko stwierdził jednocześnie, że sytuacja uległa znacznej poprawie w porównaniu z tą, jaka miała miejsce w marcu. Wezwał też właścicieli przedsiębiorstw do jak najszybszego wznowienia działalności oraz płacenia podatków, gdyż w pierwszej kolejności są one przeznaczane na potrzeby armii, a to warunkuje odniesienie zwycięstwa w wojnie z Rosją.

Prezydent Wołodymyr Zełenski wyraził oczekiwanie, iż Ukraina uzyska status kandydata na członka UE na zaplanowanym pod koniec czerwca unijnym szczycie. Jego zdaniem decyzja ta będzie demonstracją jedności Europy w obliczu rosyjskiego zagrożenia, a zarazem stanie się dodatkową motywacją dla Kijowa w obronie demokratycznych wartości. Postulat ten poparła szefowa niemieckiego MSZ Annalena Baerbock, która oświadczyła, że kraje europejskie powinny porozumieć się nie tylko w sprawie przynależności Ukrainy do Europy, lecz także jej prawa do wstąpienia do Unii. Szefowa niemieckiej dyplomacji podkreśliła, że RFN nie zamknie drzwi do UE w tym historycznym momencie. Jednocześnie Baerbock dała do zrozumienia, że Niemcy nie zgodzą się na zastosowanie tzw. przyspieszonej ścieżki członkostwa dla Ukrainy, o którą zabiegają władze w Kijowie od początku rosyjskiej agresji.

Komentarz

Informacje strony ukraińskiej o planach intensyfikacji uderzeń rakietowo-powietrznych i zwiększeniu produkcji zbrojeniowej mogą wskazywać, że Moskwa przygotowuje się do długotrwałej operacji. Wobec faktu kontynuacji dostaw zachodniego uzbrojenia i sprzętu wojskowego na Ukrainę oznacza to, że w coraz większym stopniu wojna rosyjsko-ukraińska będzie się przekształcała w starcie potencjałów zbrojeniowych Rosji i Zachodu. W tym kontekście należy postrzegać doniesienia o szerokim zastosowaniu w jej wyposażeniu zachodnich podzespołów elektronicznych, a także o odcięciu Rosji od dostaw, utrudniającym lub wręcz uniemożliwiającym jej produkcję nowego uzbrojenia. Wprowadzone dotychczas sankcje zachodnie, do których w ostatnich dniach dołączył Tajwan, miały ograniczyć sprzedaż importowanych podzespołów elektronicznych rosyjskim przedsiębiorstwom o 90%. Rosja stara się pozyskać zamienniki m.in. w Chinach, dysponuje również własną produkcją. Rosyjska elektronika (głównie mikroprocesory) oceniana jest jednak jako niedorównująca importowanej bądź – przy utrzymaniu podobnych parametrów – zdecydowanie droższa w produkcji. Można więc przyjąć, że w miarę przedłużania konfliktu armia ukraińska – o ile rzeczywiście będzie systematycznie doposażana w coraz nowocześniejsze uzbrojenie zachodnie – zacznie zyskiwać nad agresorem przewagę technologiczną.

Wzrasta poparcie rządu Ukrainy dla parlamentarnej inicjatywy ułatwienia dostępu do broni palnej. Warunki wojenne zwiększyły znaczenie prawa ludności cywilnej do samoobrony. Władze wskazują, że rozdanie w pierwszych dnia agresji dużej ilości broni nie wpłynęło na pogorszenie stanu bezpieczeństwa wewnętrznego i nie odnotowano wzrostu liczby przestępstw z użyciem broni palnej. Wypowiedź ministra spraw wewnętrznych zapowiada, że prawo „samoobrony” będzie częścią obowiązującej na Ukrainie koncepcji narodowego sprzeciwu, zakładającej organizację powszechnego oporu zbrojnego przeciw agresorowi na terytoriach okupowanych.

osw.waw.pl

Rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu stwierdził, że siły rosyjskie „przyspieszą” „specjalną operację wojskową” na Ukrainie podczas spotkania z czeczeńskim przywódcą Ramzanem Kadyrowem 3 czerwca, chociaż siły rosyjskie raczej nie będą w stanie tego zrobić. Kadyrow powiedział, że Szojgu „zidentyfikował nowe zadania”, które poprawią skuteczność rosyjskich manewrów ofensywnych i poprawią rosyjską taktykę. Kadyrow nie sprecyzował, jakie zadania podejmą się siły rosyjskie, aby przyspieszyć swoje tempo. Shoigu wcześniej twierdził 24 maja, że ​​siły rosyjskie poczyniły powolne postępy we wschodniej Ukrainie, aby uniknąć ofiar wśród ludności cywilnej. W retrospekcji z setnego dnia wojny brytyjskie Ministerstwo Obrony stwierdziło, że siły rosyjskie prawdopodobnie przejmą kontrolę nad obwodem ługańskim w ciągu najbliższych dwóch tygodni, choć tylko po znacznych dodatkowych kosztach. Ministerstwo Obrony Wielkiej Brytanii zauważyło ponadto, że siły rosyjskie na wszystkich innych osiach przeszły do ​​operacji obronnych, aby skoncentrować wszystkie dostępne siły w Siewierodoniecku, i stwierdziło, że Rosja będzie musiała dokonać znacznych inwestycji w siłę roboczą i sprzęt – że nie będzie w stanie generować szybko, jeśli w ogóle, aby wyjść poza obwód ługański.

Rosyjski milblogger opublikował 3 czerwca obszerną wiadomość, w której twierdzi, że prawie cała 35 Armia Połączonych Sił Zbrojnych została zniszczona w Izyum z powodu niekompetentnych rosyjskich dowódców. Rosyjski milblogger pod pseudonimem Bojcowyj Kot Murz powiedział, że rosyjscy dowódcy nie uwzględnili wyzwań bojowych w lasach Izjum, co doprowadziło do znacznych strat w 64. i 38. Oddzielnej Gwardii Brygadach Strzelców Zmotoryzowanych, które według niego mają obecnie łącznie mniej niż 100 żołnierzy. Boytsovyi Kot Murz twierdził, że rosyjscy dowódcy nie dostarczyli niezbędnego sprzętu jednostkom walczącym w zalesionym terenie i nie naprawili na czas rosyjskiej ciężkiej artylerii. Siły rosyjskie podobno również nie miały skutecznej komunikacji z centrami dowodzenia i polegały na komunikatorach z powodu braku szyfrowanych telefonów. Boytsovyi Kot Murz zauważył, że brak łączności między rosyjskimi jednostkami a dowódcami pozwolił siłom ukraińskim na atakowanie rosyjskich wysuniętych pozycji za pomocą dronów. Wojsko rosyjskiej prywatnej kompanii wojskowej z Wagnera również odmówiło udziału w walce, co doprowadziło do znacznego braku postępów na osi Izyum. Chociaż ISW nie może samodzielnie potwierdzić tych doniesień, są one zgodne z wcześniejszymi doniesieniami o rosyjskich operacjach i wysokich stratach na osi Izyum.

Według doniesień siły rosyjskie i zastępcze nie przygotowały dostatecznie jednostek frontowych z zaopatrzeniem medycznym, co prowadzi do fatalnej opieki medycznej. Bojcowyj Kot Murz skrytykował rosyjskie Ministerstwo Obrony za nieprzygotowanie sprzętu medycznego i szpitali polowych dla rannych żołnierzy. Dowódcy rosyjscy podobno nie wyciągnęli wniosków z braku sprzętu medycznego podczas bitwy pod Debalcewe w 2015 roku i powtarzają podobne błędy. Boytsovyi Kot Murz twierdził, że siły rosyjskie nie dostarczają oddziałom frontowym bandaży wysokociśnieniowych i innych środków niezbędnych do leczenia urazów kończyn na czas. Boytsovyi Kot Murz porównał przeterminowane i nieprzygotowane rosyjskie apteczki z dostawami ukraińskimi wyższej jakości i stwierdził, że siły rosyjskie nie mają wsparcia wolontariuszy, które mogłyby rozwiązać problem niedoborów sprzętu wojskowego. Boytsovyi Kot Murz zauważył, że tylko rosyjska piechota, która, jak twierdził, została pokonana, miała niezbędne przeszkolenie medyczne, podczas gdy nowo zwerbowani rezerwiści nie są w stanie udzielić pierwszej pomocy. Boytsovyi Kot Murz powiedział, że rosyjscy medycy przeprowadzają niepotrzebną liczbę amputacji kończyn z powodu braku sprzętu medycznego dostarczonego przez rosyjskie Ministerstwo Obrony. Twierdzenia te są zgodne z wcześniejszymi doniesieniami o słabej rosyjskiej opiece medycznej w jednostkach frontowych, a te warunki są prawdopodobnie głównym czynnikiem przyczyniającym się do rosyjskiej demoralizacji i rosnącej odmowy powrotu żołnierzy do jednostek frontowych.

understandingwar.org

Przywódcom państw Unii Europejskiej udało się dojść do porozumienia w kwestii szóstego pakietu sankcji. Jest zgoda na europejskie embargo na rosyjską ropę. Do końca 2022 r. wstrzymany zostanie import ponad 90 proc. rosyjskiej ropy.

– Oznacza to, że kraje nakładające embargo przestaną odbierać 174 mln baryłek ropy rocznie, z którą Rosja zostanie – mówi w rozmowie z money.pl dr Przemysław Zaleski, ekspert z Fundacji Pułaskiego.

– Możliwości magazynowania ropy nigdy nie były zakładane. Produkcja szła bezpośrednio do odbiorców, przewożona pociągami do tłoczni i dalej była transportowana ropociągami na Zachód. Rosja nie jest do tego przygotowana – dodaje nasz rozmówca.

Jak tłumaczy, największy rosyjski terminal naftowy w Petersburgu ma 37 zbiorników o pojemności 400 tys. ton. – To daje zaledwie 14,8 mln ton zmagazynowanego surowca – mówi Zaleski.

– Według doniesień agencji Reutera możliwości składowania ropy w Rosji przez spółkę Transnieft kończyły się już marcu. Mowa była wówczas o 97 mln baryłek, czyli około 13 mln ton czystej ropy. Po serii pożarów magazynów w kwietniu tego roku skurczyły się one jeszcze bardziej – mówi w rozmowie z money.pl Maciej Miniszewski, starszy analityk z zespołu klimatu i energii w Polskim Instytucie Ekonomicznym.

Rosjanie, przygotowując się do zapowiadanego odcięcia się Europy od ich surowca, szukają również możliwości ulokowania swojej ropy za granicą. Jak tłumaczy Grzegorz Kuczyński, dyrektor Programu Eurazja w Warsaw Institute, Rosja nie chce i specjalnie nie może sobie pozwolić na cięcia w wydobyciu. Oznacza to bowiem poważne koszty.

– Znaczna część rosyjskiej ropy wydobywana jest z głębokich pokładów syberyjskich szybów. To często przestarzała infrastruktura, a surowiec jest silnie zawodniony. Wydobycie musi być ciągłe. Wszelkie wstrzymanie prac oznacza ryzyko zanieczyszczenia surowca, a nawet zamarznięcia szybów wiertni - wyjaśnia Kuczyński. – Ponowne uruchomienie, jeśli w ogóle będzie możliwe, będzie łączyć się z poważnymi kosztami – dodaje.

A kilkumiesięczne wstrzymanie prac wydobywczych zwiększa ryzyko awarii urządzeń. – Rosja polega na technologiach zachodnich, a te obarczone są obecnie zakazem sprzedaży. To może oznaczać paraliż konkretnych złóż – mówi Przemysław Zaleski.

Dlatego też Putin nie wstrzyma produkcji. Już prędzej będzie wylewał wydobytą ropę, ryzykując katastrofę ekologiczną, niż narazi się na wyłączenie pól wydobywczych.

To już się rzekomo dzieje. Część ropy zwyczajnie trafiać ma do tajgi zamiast do rafinerii – mówi Maciej Miniszewski z PIE.

– Stąd też pewnym rozwiązaniem, choć niezwykle ograniczonym, jest skorzystanie z magazynów udostępnianych przez inne kraje – zaznacza Grzegorz Kuczyński.

Już w tej chwili Rosja korzystać ma z magazynów ropy w RPA, gdzie do portu Saldanha Bay surowiec został przetransportowany drogą morską w maju. Jak wynika z informacji platformy frachtowej FreightWaves, to niejedyna "skrytka", którą Putin mógłby wykorzystać do "upchnięcia" niechcianego surowca. Podobną rolę mogłyby spełniać na przykład magazyny portowe na Karaibach, jak choćby wielki wenezuelski port naftowy Maracaibo.

(...)

Jednak podstawowym problemem jest skala i możliwości składowania ropy. – W stosunku do wielkości produkcji liczonej na 3,65 mld baryłek rocznie, więc około 470 mln ton surowca, magazyny to kropla w morzu. Aby zmagazynować całą nadprodukcję, trzeba by pokryć magazynami np. całą Dominikanę, a i to mogłoby się okazać za mało – tłumaczy money.pl Przemysław Zaleski.

Jego zdaniem Putin do magazynowania ropy mógłby wykorzystać jeszcze ropociągi, infrastrukturę przy polach wydobywczych oraz 65 własnych tankowców, tym jednak – jak podkreśla Zaleski – zupełnie zabiłby możliwości handlu.

Najlepszą opcją dla Rosji byłaby sprzedaż surowca innym krajom. W tym kontekście wymienia się najczęściej Chiny oraz Indie.

Chiny już kupują rosyjską ropę za bezcen. Mówi się nawet o 45-procentowej przecenie. – Chiny chcą zwiększyć swoje rezerwy, ale nawet jeśli podwoiłyby import z Rosji, to maksymalnie przyjęłyby połowę tego, co szło do Europy. Poza tym większość surowca musiałaby być dostarczana drogą morską. Wysokie koszty frachtu, lockdowny i mniejsze zużycie, a co za tym idzie ograniczone możliwości magazynowe, a także dyskontowa cena powodują, że nie będzie to wielki interes dla Rosji – ocenia Miniszewski.

Poza tym Państwo Środka dba o dywersyfikację dostaw i pilnuje, aby specjalnie nie narazić się na sankcje wtórne. Coraz bardziej zwiększa dostawy z Arabii Saudyjskiej kosztem Moskwy.

Indie z kolei to trzeci największy importer ropy naftowej na świecie. Jest niemal w całości zależny od zewnętrznych dostawców – sprowadza do kraju aż 85 proc. tego surowca. Jak pisaliśmy w money.pl, korzystna umowa na dostawy z desperacko poszukującej rynku zbytu Rosji jest na rękę Indiom, które sukcesywnie zwiększają import rosyjskiej ropy, mimo że – jak podawał Bloomberg – w 2021 r. zakupiły zaledwie ok. 12 mln baryłek ropy z Rosji.

Tymczasem indyjski "The Economic Times" donosi, że państwowe rafinerie tylko od początku inwazji na Ukrainę kupiły 15 mln baryłek rosyjskiej ropy. Za dostawy płacą w dolarach.

Mimo szumnych zapowiedzi Kremla o przekierowaniu całego wolumenu odrzuconego przez UE surowca na kierunek wschodni, eksperci, z którymi rozmawiał money.pl, wprost mówią, że Rosja nie ma możliwości szybkiego "przełożenia wajchy".

Na przeszkodzie staje bowiem brak rozwiniętej infrastruktury rurociągowej ze złóż zaopatrujących Zachód, jak również możliwości konsumpcji tego surowca przez kraje Azji.

– Chiny i południowo-wschodnia Azja to około 84 mln baryłek i raczej już więcej nie kupią – mówi Przemysław Zaleski. – Moim zdaniem będzie im ciężko zmagazynować tę ropę do Indii, Pakistanu, Wenezueli czy Chin. Te rynki mają też swoją pojemność – podkreśla.

Jednak kluczowym elementem jest czas.

Im późniejsze decyzje o sankcjach, tym Rosja ma więcej czasu na znalezienie rozwiązania impasu – zaznacza Miniszewski.

A Moskwa nie próżnuje. Jak pisaliśmy w money.pl, toczą się rozmowy z kolejnymi krajami, chętnymi na tańszą ropę z Rosji. Zainteresowani ropą i gazem Putina są Talibowie, tankowiec zamówiła ostatnio Sri Lanka, a wiele krajów, także sojuszniczych wobec Zachodu, Putin wciąż ma w portfelu.

money.pl

Czas gra na niekorzyść Ukrainy. Im dalej na zachód od jej granic, tym gorzej. W Niemczech już można zauważyć zmęczenie tematem wojny; to trzeci miesiąc jej trwania. Wiadomości z ukraińskich miast i wsi nieuchronnie zaczynają ustępować miejsca innym newsom, takim które bezpośrednio dotykają niemieckiego obywatela. Choćby inflacja, która w Niemczech jest najwyższa od czterdziestu lat, a ceny będą nadal rosnąć. Odchodzenie od tanich rosyjskich nośników energii kosztuje krocie i już wszyscy wiedzą, że dodatkowo odbije się to na budżetach obywateli, zwłaszcza tych na niższych szczeblach drabiny społecznej.

To jest perspektywa, którą w najbliższym czasie będzie żył statystyczny Schmidt, a z nim media i politycy. Dlatego Lars Klingbeil szef socjaldemokratów po bolesnej przegranej SPD w wyborach lokalnych w Nadrenii Północnej - Westfalii zapowiedział korektę kursu partii. Korektę na niekorzyść Ukrainy. Diagnoza wiodącej w niemieckim rządzie partii jest taka, że SPD „za dużo zajmowała się dostawami  broni, a za mało mówiła o rosnących kosztach życia”. Oznacza to powrót partii do, sprawdzonego w zwycięskiej kampanii wyborczej 2021 r., modus operandi, czyli skupienia na sprawach socjalnych. Komunikacja z wyborcami ma się koncentrować na płacy minimalnej, pakietach osłonowych i zwalczaniu inflacji. Czyli na kwestiach, w których kanclerz Olaf Scholz znacznie lepiej się odnajduje, niż w reagowaniu na największy od dziesięcioleci kryzys w Europie, jakim jest rosyjska wojna.

Zarówno upływający czas, jak i koncentracja opinii publicznej na konsekwencjach kryzysu gospodarczego (popandemicznego, jak i wojennego) sprzyjają polityce Olafa Scholza w wojnie Rosji z Ukrainą. Strategia ta, często kunktatorska, klucząca i niejasna, nie jest bowiem jedynie kwestią błędnej, czy niedostatecznej komunikacji szefa niemieckiego rządu, jak się ją często tłumaczy. To polityka świadoma, oparta na konstatacji, że w końcu nastąpi „zmęczenie materiału”, wojna się opatrzy, kryzys będzie bolesny, a Rosja nadal będzie największym sąsiadem Unii Europejskiej, z którym „trzeba się będzie jakoś ułożyć”.

Celem strategicznym Olafa Scholza jest pokój i stabilizacja w Europie. W ocenie kanclerza – dla przypomnienia, według niemieckiej Ustawy zasadniczej, wyznaczającego kierunki polityki zagranicznej RFN  - aby ten cel  osiągnąć wojna musi się zakończyć jak najszybciej, a Rosja nie może zostać formą jej zakończenia upokorzona. Konsekwencji takiej niemieckiej taktyki jest kilka.

Po pierwsze, Niemcy na czele z kanclerzem są w tej wojnie nadal głównie na misji humanitarnej, stąd i duże sumy wydawane na ten cel, i ciągłe zapowiedzi starań o jak najszybsze zawarcie pokoju lub przynajmniej zawieszenie broni. Chodzi o to, by uniknąć kolejnych ofiar, by nie ginęli ludzie. Pokój jest najważniejszy, choć szef niemieckiego rządu zaznacza, że nikt Ukraińców do jego zawarcia zmuszać nie będzie.

Po drugie, ani ten rząd ani opinia publiczna w Niemczech nie uważają, że konsekwencją wojny ma być takie „osłabienie Rosji by nie mogła więcej robić tego, co robi obecnie na Ukrainie", jak to określili Amerykanie. To dlatego Scholz używa kolejnych semantycznych wybiegów i kluczy znajdując wciąż nowe sformułowania opisu pożądanej formy zakończenia konfliktu  („Ukraina musi przetrwać”, „Putin nie może wygrać” itp.), zamiast jasno ogłosić, że celem Niemiec jest by Ukraina wygrała a Rosja przegrała tę wojnę.

Po trzecie niemieckiemu społeczeństwu przedstawiana jest przez część klasy politycznej i elit fałszywa alternatywa: przegrana Ukrainy albo eskalacja wojny. Jedynie część polityków (najczęściej to przedstawiciele Zielonych, czasem FDP i chadecji) rozumie i komunikuje , że właśnie klęska militarna Ukrainy oznacza eskalację. Nawet jeśli odwleczoną w czasie. Bo Rosja nie odpuści, a jej celem długookresowym jest rewizja architektury bezpieczeństwa w Europie.

I wreszcie po czwarte nieproporcjonalnie dużo uwagi poświęca się w debacie niemieckiej Putinowi i jego percepcji zagrożeń. W przeświadczeniu, że ich rekonstrukcja i ewentualne ustępstwa mogą doprowadzić do deeskalacji. Niemcy wierzą, że stawką jest, w najgorszym scenariuszu, sprowokowanie (sic!) Putina do rozpętania wojny nuklearnej. A co najmniej destabilizacja i rozruchy na terenach byłego Związku Radzieckiego. Ta ostatnia konsekwencja postępowania socjaldemokratów oznacza de facto, że Scholz stosuje strategię samoodstraszania. A tych, którzy strachowi nie ulegają, obraża, postponując  ich zachowanie jako nieodpowiedzialnie i dziecinne („chłopcy i dziewczęta”, tak mówił m.in. o szefach komisji parlamentarnych Bundestagu naciskających na dostawy broni dla Ukrainy i szybsze decyzje). Albo odrzucając i dezawuując ekspertyzy uznanych niemieckich naukowców podważające jego opinię o katastrofalnych skutkach wprowadzenia natychmiastowego embarga na węglowodory z Rosji.

Z definicji celów strategicznych Olafa Scholza wynika bezpośrednio jego decyzja o odwlekaniu i/lub utrudnianiu dostaw broni na Ukrainę. Kierowane przez niego Niemcy nie chcą dostarczać Ukrainie broni w takim zakresie, w jakim mogłyby jako jeden z największych jej producentów i eksporterów. I w jakim powinni, jako moralne (a w rzeczywistości moralizatorskie) mocarstwo, za jakie się mają. Oraz  jako lider Unii Europejskiej broniący jej wartości, o których wciąż piszą i mówią.  Brak woli politycznej do podjęcia takiej decyzji tłumaczony jest uzusem, kulturą polityczną, trudnymi procedurami i formalnościami. Takich problemów nie ma, gdy chodzi o realizację innego aspektu z zapowiedzianej „nowej ery”(Zeitenwende) w niemieckiej polityce; energetycznego zwrotu.

Wicekanclerz z ramienia Zielonych Robert Habeck i jego ludzie wykonują tytaniczną pracę, a państwo niemieckie wydaje nieprawdopodobne pieniądze, by w krótkim czasie wyplątać się z zależności energetycznej od Rosji. W trybie awaryjnym to właśnie państwo (a nie gloryfikowany do tej pory „rynek”) buduje lub wspiera budowę stacjonarnych terminali LNG i sprowadza pływające gazoporty. Zmieniane jest prawo, a Habeck jeździ po całym świecie podpisując kontrakty na dostawy gazu. Niemcy realizują to, co mają wolę przeprowadzić i gdzie zdefiniowali potrzebę naniesienia korekty dotychczasowej polityki.

(...)

Aby jednak doszło do realnej rewizji dotychczasowej niemieckiej polityki, priorytetowe powinno być samorozlicznie się Niemców ze strategicznej ignorancji ich postępowania wobec Rosji. Takie rozliczenie włączające pociągnięcie do odpowiedzialności winnych za błędy polityczne będzie bardzo trudne ponieważ w ich popełnianiu aktywna była prawie cała klasa polityczna a nie tylko SPD, którą obarcza się nimi w największym stopniu. Niemcy musieliby przyznać i uznać, że mylili się fundamentalnie co do kilku kluczowych aspektów swoich polityk; obronnej i bezpieczeństwa, energetycznej, wobec Rosji oraz w ogóle w polityce wschodnioeuropejskiej. To tak trudne, że można założyć, że prawdziwej rozprawy z niemiecką polityką wschodnią, czyli Russlandpolitikbewältigung, czegoś na miarę rozliczenia z historią Niemiec dwudziestego wieku, nie będzie.

Po pierwszym szoku, obudzeniu się w „innych świecie”, jak powiedziała minister Annalena Baerbock i chwilowym pokajaniu się za błędy, Niemcy już próbują przejść do ofensywy w odzyskaniu pola interpretacyjnego. W niemieckim dyskursie pojawia się już narracja, która zacznie z czasem dominować, iż polityka zagraniczna i gospodarcza opierająca się na imporcie tanich surowców z Rosji była w gruncie rzeczy poprawna i miała kluczowe znaczenie dla zdobycia dominującej pozycji gospodarczej Niemiec. Jedynym jej błędem i wypaczeniem, nota bene naprawianym obecnie, była zbytnia ufność wobec Putina i niezabezpieczenie innych źródeł i tras dostaw. W takiej interpretacji decyzja o budowie obu nitek gazociągu Nord Stream okaże się słuszna, jedyne czego zabrakło, to jednoczesna budowa gazoportów do sprowadzania LNG. Ergo, po uspokojeniu sytuacji gazociąg będzie mógł być nadal używany, tym bardziej , że niezależne energetycznie Niemcy będą odporne na rosyjskie szantaże. Podobnie zarzut o nieprzygotowanie państwa na agresywną politykę dyktatur takich jak Rosja i Chiny będzie zbijany argumentem o aktywnym udziale Niemiec w wieloletnich już przygotowaniach do uzyskania przez Unię Europejską „autonomii strategicznej” w celu uczynienia z niej gracza zdolnego do globalnej rywalizacji. Dyskusja będzie przekierowywana z uzależnienia od Rosji i Chin na newralgiczny argument o potrzebie zmian traktatów i np. wprowadzeniu głosowania większościowego w sprawach polityki bezpieczeństwa i zagranicznej. Na koniec rychło pojawią się wywody, że zarzuty USA a zwłaszcza państw wschodniej flanki wobec Niemiec oraz ich polityka wobec Rosji nie były tak przemyślane i rozsądne, jak się to (chwilowo) przedstawia. I będzie można wrócić na bezpieczne, bo znane, stare tory.

rp.pl

1 czerwca Gazprom poinformował, że w okresie styczeń–maj br. eksport gazu do państw tzw. dalekiej zagranicy (Europa bez państw bałtyckich oraz Turcja i Chiny) wyniósł 61 mld m3, co oznacza spadek o 23,2 mld m3, czyli o 27,6% w stosunku do analogicznego okresu w roku ubiegłym.

Zarazem Gazprom wstrzymał dostawy gazu do kolejnych odbiorców w Unii Europejskiej: 31 maja częściowo do Holandii i 1 czerwca do Danii. Oficjalnym powodem był brak zgody duńskiej spółki Ørsted Salg & Service A/S oraz holenderskiej GasTerra B.V. na regulowanie płatności w rublach za dostawy surowca sprowadzanego z Rosji. W przypadku Holandii wstrzymanie dostaw dotyczy wolumenów rzędu 2 mld m3. Jednocześnie, według doniesień medialnych, na holenderski rynek wciąż trafia rosyjski gaz zakontraktowany przez holenderskie spółki Essent i Eneco oraz niemieckie firmy Uniper i RWE. 1 czerwca Gazprom wstrzymał dostawy dla brytyjskiej spółki Shell Energy Europe Limited (firma związana jest ze stroną rosyjską kontraktem na dostawy do 1,2 mld m3 gazu rocznie do Niemiec).

2 czerwca w ramach wideokonferencji przedstawicieli państw OPEC+ (zrzeszenie obejmujące kartel naftowy OPEC oraz innych ważnych producentów ropy, w tym Rosję) podjęto decyzję o większym, niż pierwotnie zakładano, wzroście wydobycia ropy w lipcu i sierpniu. Zgodnie z uzgodnionym wcześniej harmonogramem produkcja surowca w ramach OPEC+ miała wzrosnąć w miesiącach letnich o 0,432 mln baryłek dziennie. Ostatecznie państwa zrzeszone zdecydowały o wzroście produkcji w lipcu i sierpniu o 0,648 mln baryłek dziennie.

Systematycznie rosną ceny ropy naftowej. 2 czerwca na koniec dnia baryłka Brent w kontraktach terminowych na sierpień kosztowała 117,6 dolara. (...)

Na relatywnie niezmienionym poziomie utrzymują się natomiast ceny gazu ziemnego. 2 czerwca na koniec dnia cena surowca na giełdzie TTF osiągnęła poziom 940 dolarów za 1000 m3.

Komentarz

Wstrzymanie przez Gazprom dostaw gazu do Danii oraz częściowo do Holandii i Niemiec wpisuje się w ciąg podobnych decyzji podjętych wcześniej wobec innych firm z państw UE, odmawiających płatności za dostawy surowca w rublach. 27 kwietnia wstrzymany został eksport gazu do Polski i Bułgarii, a 21 maja do Finlandii. Grupa unijnych krajów, którym Gazprom wstrzymał dostawy surowca, jest jednak relatywnie niewielka (według danych publikowanych przez TASS za 2021 r. wstrzymane dostawy stanowią ok. 9,5% całkowitego eksportu Gazpromu), co wskazuje na to, że zdecydowana większość kontrahentów koncernu porozumiała się ze stroną rosyjską w kwestii mechanizmów rozliczeniowych. Jednocześnie nie jest jasne, ilu z nich zaakceptowało nowe zasady płatności w pełnym kształcie (otwarcie kont walutowych i rublowych w Gazprombanku), a w ilu przypadkach stosowany jest mechanizm kompromisowy (regulowanie płatności poprzez przelewy na walutowe konta w Gazprombanku i dalsza konwersja na ruble realizowana przez stronę rosyjską). Nie można też wykluczyć, że wobec części klientów Rosja mogła zastosować wyłączenie spod nowych zasad rozliczeniowych. Podpisany przez Władimira Putina dekret przewiduje bowiem taką możliwość. Choć z doniesień agencji Interfax wynika, że w najbliższych dniach i tygodniach Gazprom nie planuje wstrzymania eksportu do kolejnych odbiorców rosyjskiego gazu, to nie można wykluczyć, że Moskwa zdecyduje się na taki krok wobec wybranych państw i firm, traktując to jako formę kontrsankcji wobec UE (np. w związku z wejściem w życie szóstego pakietu unijnych restrykcji wobec Rosji).

Opublikowane przez Gazprom dane dotyczące spadku eksportu do państw tzw. dalekiej zagranicy są z jednej strony ilustracją trendu obserwowanego od jesieni ubiegłego roku. Choć rosyjski koncern realizował zobowiązania wynikające z kontraktów długoterminowych, to konsekwentnie rezygnował ze sprzedaży gazu poprzez europejskie giełdy oraz elektroniczną platformę handlową w Petersburgu. Gazprom znacząco ograniczył też dostawy do własnych lub wynajmowanych magazynów gazowych w UE. Z drugiej strony na spadek wolumenów eksportu mają również wpływ decyzje o wstrzymaniu dostaw surowca do Polski i Bułgarii (27 kwietnia br.) oraz Finlandii (21 maja).

Zapowiedź wprowadzenia przez UE embarga na rosyjską ropę wpłynęła na wzrost cen surowca typu Brent w kontraktach terminowych na lipiec i sierpień br. Znalazło to również przełożenie na ceny rosyjskiej ropy marki Urals. Według agencji Argus 25 maja cena baryłki Urals wynosiła w portach w Primorsku, Rotterdamie i Auguście odpowiednio 79 dolarów, 80,9 dolara i 83,8 dolara. Z kolei 31 maja wyniosła odpowiednio 87,7 dolara, 89,7 dolara i 92,6 dolara.

Choć polityczne porozumienie co do szóstego pakietu sankcji wobec Rosji należy uznać za sukces UE, to jego ostateczna ocena będzie możliwa po ujawnieniu wszystkich szczegółów, które będą znane po opublikowaniu przyjętych dokumentów. W szczególności dotyczy to kwestii ewentualnych okresów przejściowych na wdrażanie embarga na import ropy czy produktów naftowych przez poszczególne państwa członkowskie UE. Jednocześnie problemy z finalizacją prac nad szóstym pakietem unijnych sankcji pokazują, że przyjmowanie na forum UE kolejnych restrykcji wobec Rosji będzie coraz trudniejsze. Nierealne wydaje się zwłaszcza osiągnięcie jakiegokolwiek porozumienia co do ewentualnych sankcji na import rosyjskiego gazu.

osw.waw.pl

A Rosja i Chiny? Czy oni już są blokiem, czy jeszcze nie? Powinniśmy zacząć traktować te kraje jako monolit?

Na stosunki Rosji i Chin można patrzeć na dwa sposoby. Powszechnie - i moim zdaniem błędnie - patrzy się na to, jak na relację dwóch państw. I wtedy opisuje się to z punktu widzenia geopolityki, interesów państwowych, a kończy się konstatacją, że prędzej czy później ten sojusz musi się rozpaść, bo interesy Rosji będą sprzeczne z chińskimi, a Putin nie zgodzi się zostać wasalem.

Zgodzi się?

Nie wiem. Może już się zgodził. Na relację Chin i Rosji trzeba spojrzeć nie jak na relację dwóch państw, tylko dwóch autorytarnych elit, które rządzą dwoma zamordystycznymi krajami. Interesy tych elit częściowo pokrywają się z interesami państw, którymi zarządzają, a częściowo nie. I tam, gdzie się nie pokrywają, to zawsze górę weźmie interes elity. Jeśli w ten sposób na to spojrzysz, to zobaczysz ogromną zbieżność między elitą chińską i rosyjską. Elita rosyjska mogłaby się dogadać z Zachodem, ale to by im nie gwarantowało zachowania władzy i wpływów. A Chińczycy zawsze im pomogą zachować władzę, bo nic ich nie będzie obchodzić, co oni wyrabiają na Białorusi, Ukrainie czy na Kaukazie Południowym. Z punktu widzenia autorytarnej elity - podkreślam, że nie chodzi mi o konkretne państwo, tylko właśnie o elitę - samo istnienie Zachodu jest egzystencjalnym zagrożeniem. I dlatego chińska partia komunistyczna razem z elitami kremlowskimi postrzegają Zachód jako wspólnego wroga. Jakkolwiek by się z Zachodu nie wyśmiewali, opowiadali, że jest zramolały i zdychający, to ich społeczeństwa mogą pewnego dnia powiedzieć: ale tam jest inaczej! To nie jest sojusz dwóch państw, tylko dwóch elit mających głębokie poczucie zagrożenia swojej władzy.

Czyli nie ma sensu tego racjonalnie analizować, że Rosji opłaca się to, a Chinom tamto, i że te rzeczy są sprzeczne? Nie o to tu chodzi?

Obydwie elity wiedzą, że utrata władzy będzie im grozić utratą majątków, a może i życia. Nie wyobrażam sobie silniejszego spoiwa. Wszystkie kwestie abstrakcyjnych interesów państwowych są przy tym mniej ważne.

Na razie to Chiny wykorzystują Rosję: zróbcie jakąś zadymę na Ukrainie, żeby odwrócić uwagę Stanów od rywalizacji z nami, im więcej niepokoju na Zachodzie, tym lepiej. Tak to działa?

Na początku tak ten sojusz działał, a dzisiaj to jest bardziej złożone. Poziom koordynacji między Chinami i Rosją jest wysoki, pozostają w ciągłym kontakcie na różnych szczeblach, konsultują się rozmaite sztaby, ministerstwa, nawet departamenty, bo to schodzi coraz niżej w strukturach biurokratycznych. Nie jest tak, że tylko Chiny wykorzystują Rosję, raczej obydwie strony wykorzystują siebie nawzajem i to konsultują.

Ale ogólnie o co chodzi? Żeby Zachód musiał działać na dwa fronty? Martwić się o wschodnią flankę NATO, a jednocześnie o Tajwan i Morze Południowochińskie?

No tak. Rosja i Chiny są zainteresowane, żeby Zachód nie mógł się skoncentrować na jednym problemie.

Po sankcjach za inwazję na Ukrainę w 2014 roku, Chiny rzuciły koło ratunkowe rosyjskiej gospodarce. To była dobra inwestycja, bo potencjalnie rosyjskie zasoby surowcowe są kołem ratunkowym dla Chin na wypadek wojny z USA, nie są oczywiście wystarczające, żeby utrzymywać chińską gospodarkę w dłuższym okresie, ale jako wojenne zaplecze surowcowe mogą spełniać swoje zadanie. Z kolei wypadki na Białorusi pokazały, że Chińczycy bardzo respektują rosyjską strefę wpływów i ostentacyjnie to okazują. Nic ich to nie kosztuje, bo chińskie biznesy na Białorusi w żaden sposób nie są zagrożone, więc mówią Putinowi: "Rób sobie razem z Łukaszenką, co chcesz, poprzemy was w każdy możliwy sposób".

gazeta.pl

Elity ChRL i Rosji uznają aktualnie UE za projekt pogrążony w głębokim kryzysie politycznym i tożsamościowym, niezdolny do prowadzenia samodzielnej aktywności międzynarodowej. U progu XXI wieku w chińskim dyskursie oceniano, że może ona – jako spójny blok – stać się sojusznikiem Pekinu w wielobiegunowym świecie i przeciwwagą dla USA. Diagnozę tę zrewidowano po szeroko komentowanej w krajowej prasie i ośrodkach analitycznych serii kryzysów: finansowym w 2008 r., strefy euro, migracyjnym czy brexicie. Obecny punkt widzenia ChRL skutkuje ewolucją jej polityki względem Unii – staje się ona coraz bardziej asertywna i oparta na argumentach siłowych, a także stara się wyzyskiwać istniejące podziały we wspólnocie.

Jest uderzające, że zmiana postrzegania UE przez Pekin powtarza, z pewnym opóźnieniem, ewolucję optyki Moskwy. Jeszcze na początku XXI wieku Kreml traktował poważnie decyzje Unii (m.in. zapisy Traktatu z Amsterdamu o Europejskiej Polityce Bezpieczeństwa i Obrony; postanowienie Rady Europejskiej z Helsinek z 1999 r.) o stworzeniu instrumentarium wojskowego niezależnego od NATO i Waszyngtonu oraz liczył na strategiczną „emancypację” Europy Zachodniej od Stanów Zjednoczonych. Obecnie w Moskwie dominuje przekonanie, że UE zaprzepaściła szanse na przekształcenie się w aktora zdolnego do włączenia się do rywalizacji między wielkimi mocarstwami w charakterze samodzielnego gracza. W opinii Kremla projekt europejski okres swego największego powodzenia ma już za sobą i przeżywa głęboki, wręcz egzystencjalny kryzys. Nie oznacza to jednak, że Rosja zrezygnuje z dalszej gry ideą „strategicznej autonomii” czy „niezależności” UE w Berlinie czy Paryżu.

Jak wspomniano, dla Pekinu dalsze istnienie Unii jako wspólnego rynku i strefy walutowej, a także jej gospodarcza stabilność mają znaczenie fundamentalne. Jest ona największym rynkiem zbytu dla chińskich towarów (395 mld dolarów) oraz najważniejszym źródłem zaawansowanych technologii. Od 2000 r. ChRL ulokowała tam również ponad 100 mld euro w formie inwestycji bezpośrednich, a w posiadaniu chińskiego banku centralnego znajduje się ok. 600 mld euro obligacji państw członkowskich. Pekin nie podejmuje działań zmierzających wprost do rozbicia UE, lecz nie na rękę mu jej dalsza integracja. Z jego perspektywy podstawowym zagrożeniem ze strony Unii jest wzrost jej politycznej spójności, dający możliwość skoordynowanej odpowiedzi na wyzwania stawiane przez ChRL. Obecnie Chiny, stosujące szeroką paletę narzędzi protekcjonistycznych, korzystają z asymetrycznej otwartości wspólnoty na ich handel i kapitał. Nasilone wyraźnie w 2020 r. debaty w sprawie zwiększenia ochrony unijnego rynku przed nieuczciwymi praktykami biznesowymi rodem z ChRL, a także wdrożenia wspólnych działań politycznych wymierzonych w łamanie przez nią praw człowieka, to dla Pekinu istotne zagrożenia. Rosja również nie jest zainteresowana formalnym rozpadem Unii, a zwłaszcza dezintegracją jednolitej przestrzeni gospodarczej – w końcu UE to nadal największy partner handlowy FR i najistotniejsze źródło inwestycji zagranicznych: jej udział w obrotach handlowych Rosji wyniósł w 2020 r. 38,5% (Chin – 18,3%)157, a w inwestycjach zagranicznych – ok. 50% (w latach 2009–2017). Moskwa chce natomiast, aby jej dostęp do zasobów ekonomicznych Europy nie był ograniczany z przyczyn politycznych (sankcje) czy ideologicznych (prawa człowieka, polityka klimatyczna). W związku z tym dąży do maksymalnego oddzielenia współpracy ekonomicznej od ewentualnych konfliktów politycznych i sporów światopoglądowych.

Raport OSW - Oś Pekin-Moskwa