czwartek, 7 kwietnia 2022


Wczoraj niemiecki wywiad poinformował o swoich ustaleniach odpowiednie służby parlamentarne w Berlinie. „Nagrania z podsłuchów najwyraźniej całkowicie obalają rosyjskie zaprzeczenia – taką wiadomość służby przekazały rządowi niemieckiemu – pisze SPIEGEL.

– Mają to być wiadomości radiowe odpowiadające lokalizacji ciał znalezionych wzdłuż głównej drogi. Na przykład w jednym z komunikatów radiowych żołnierz miał opisać innemu, że on i jego koledzy zastrzelili osobę na rowerze. Zdjęcie zwłok człowieka z rowerem obiegło cały świat – czytamy na portalu.

W innej przechwyconej rozmowie radiowej mężczyzna mówi: „najpierw przesłuchaj żołnierzy, a potem ich zastrzel”. Materiały wskazują również, że w okrucieństwach brali udział członkowie rosyjskich jednostek najemnych, takich jak Grupa Wagnera.

Według materiałów BND nie były to ani przypadkowe działania, ani działania pojedynczych żołnierzy, którzy wymknęli się spod kontroli. Wynika z nich, że żołnierze mówili o okrucieństwach tak, jakby opowiadali o swoim codziennym życiu – pisze SPIEGEL.

Po wycofaniu się wojsk rosyjskich na ulicach Buczy odkryto masowy grób i dziesiątki ciał cywilów leżących na ulicach. Niektórzy z nich mieli związane ręce, a na innych ciałach widać było ślady tortur. Rząd rosyjski stanowczo zaprzeczył, jakoby rosyjskie siły zbrojne były odpowiedzialne za te zbrodnie wojenne. Rosja oskarżyła Ukrainę i Zachód o „zainscenizowanie” masakry. Argumenty strony rosyjskiej zostały jednak całkowicie obalone przez zdjęcia satelitarne wykonane w połowie marca. Już wtedy na ulicach Buczy widać było ciała cywilów zabitych przez wojska rosyjskie.

belsat.eu

W celu identyfikacji zwłok i ustalenia okoliczności śmierci mieszkańców Buczy planowana jest ekshumacja z masowego grobu w tym podkijowskim mieście; prokuratura przygotowuje decyzję – poinformowała ukraińska rzeczniczka praw człowieka Ludmyła Denisowa w Telegramie. 

Po wizycie w Buczy Denisowa oświadczyła we wtorek 5 kwietnia, że oprócz masowego grobu przy cerkwi św. Andrzeja widziała również izbę tortur, którą zorganizowali czeczeńscy bojownicy, tzw. kadyrowcy: "Ciała zostały już zabrane na ekspertyzę, jednak na ścianach i na podłodze zostały kałuże krwi. Pomieszczenie, które w pośpiechu opuszczali bojownicy, jest pełne pustych butelek po alkoholu i resztek jedzenia, odebranego mieszkańcom."

fakt.pl

Ukraiński wywiad opublikował już listę 1600 żołnierzy, którzy służyli w 64. Brygadzie. Na ich czele stoi wyjątkowo religijny i wierzący podpułkownik Azatbek Omurbekov, którego już ochrzczono przydomkiem „Rzeźnika z Buczy”.

Jak wyśledzili wolontariusze z ukraińskiej agencji InforNapalm, w listopadzie ubiegłego roku wojskowy ten w Chabarowsku został pobłogosławiony przez prawosławnego duchownego. Po nabożeństwie miał przyznać, jak ważna w jego życiu i pracy wojskowego jest religia.

– Historia pokazuje, że większość naszych bitew toczymy duszami. Broń nie jest najważniejsza. Kościół jest miejscem, w którym możemy przyjąć komunię i przygotować się na nadchodzące wydarzenia – przytacza wypowiedź pułkownika Omburekova „New York Post”.

Jak donosi ukraiński wywiad, 64. Brygada, po wycofaniu z Buczy i podkijowskich miejscowości, przetransportowana została na wschodni odcinek frontu. Tam teraz planowana jest główna rosyjska ofensywa i próba zdobycia przez Rosjan obwodów donieckiego i ługańskiego, a może nawet całej lewobrzeżnej Ukrainy. Zdaniem generała Skrzypczaka, po Buczy życie rosyjskich żołnierzy na Ukrainie zmieni się nie do poznania.

– Te informacje już dotarły do wojska ukraińskiego i już nie będzie "zmiłuj się". Ja, jako żołnierz, gdybym zobaczył, co zrobili Rosjanie z moimi współobywatelami, to bym nie brał jeńców – mówi Faktowi Skrzypczak.

Społeczność międzynarodowa nie tylko wyraziła oburzenie ludobójstwem, ale też coraz głośniej wspomina się o konieczności ścigania odpowiedzialnych za tę zbrodnię ludobójstwa. Przemawiając na forum ONZ prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski zaapelował do społeczności międzynarodowej, by stworzyć trybunał karny dla rosyjskich morderców, przypominający Trybunał Norymberski, powołany do osądzenia zbrodniarzy hitlerowskich.

Zdaniem generała Skrzypczaka, niedługo może już nie być kogo karać.

– Osądzić trzeba by przede wszystkim dowódców. Jeżeli chodzi o szeregowych tej jednostki, to nie będzie po tej wojnie kogo sądzić, bo wszystkich Ukraińcy wybiją – przewiduje generał Skrzypczak.

fakt.pl

Jak Rosjanie zachowywali się po wejściu do wsi?

Z tego, co opowiada mój tato, trochę strzelali. Zniszczyli kilka domów, zginęli nasi sąsiedzi. Podpalili też zabytkową cerkiew. Myślę, że zrobili to specjalnie, bo dzwonnica cerkwi jest dość wysoka i służyła mieszkańcom do obserwowania okolicy. Spalenie jej nie było przypadkiem. Dziadkowie mają dom tuż obok, od wybuchu wyleciały im wszystkie okna. Na szczęście dom ojca nie ucierpiał, nie stoi w centrum wsi.

Mieszkańcy opowiadają, że rosyjscy żołnierze to przeważnie młodzi mężczyźni, 19 i 20-letni. Są głodni, włamują się do sklepów i kradną, co wpadnie im w ręce. Wyważyli drzwi w przedszkolu, zabrali stamtąd materace i poduszki. Kilku przyszło przenocować, wyrzucili właścicieli z domu, ale nie zrobili im krzywdy. Po prostu chcieli się wykąpać i przespać w normalnych warunkach. Z domu zniknęły bokserki i skarpety. Żartujemy sobie, że druga najsilniejsza armia świata walczy w majtkach z mojej wsi. To oczywiście bardzo śmieszne, gdyby nie było takie straszne. Bo ludzie giną.

noizz.pl

Eksperci uważają, że z około 120 Batalionowych Grup Taktycznych (BTG), które Rosjanie rozmieścili na terytorium Ukrainy, ponad 20 zostało całkowicie zniszczonych. Inne utraciły tak wiele sprzętu wojennego, pojazdów i żołnierzy, że bez zastępstwa dla poległych lub rannych oraz bez wymiany lub długotrwałej konserwacji uszkodzonego sprzętu nie nadają się do rozmieszczenia, tzn. nie są natychmiast dostępne. — Siły rosyjskie poniosły straty przekraczające wyobraźnię, niektóre szacunki mówią o 10-15 proc., ja stawiałbym to bliżej 30-50 proc. oddziałów bojowych z pierwszej linii frontu — mówi na przykład Mark Hertling, były głównodowodzący armii USA w Europie.

Według szacunków NATO z zeszłego tygodnia, Rosja straciła do 40 tys. żołnierzy, którzy zginęli, zostali ranni, wzięci do niewoli lub zdezerterowali. A tych, którzy pozostali, nie da się łatwo zebrać w nowe jednostki bojowe. — To nie jest gra komputerowa czy strategiczna typu Stratego — te siły nie opuszczają jednego obszaru, by walczyć w innym" — pisze Hertling. Zwraca uwagę, że wojska rosyjskie już wcześniej spędziły miesiące na terenie Białorusi na ćwiczeniach oddziałów "w terenie", a następnie przeżyły 6 tygodni intensywnych walk. "Czynniki fizyczne, psychiczne i emocjonalne odcisnęły swoje piętno.

— Wielu z nich dopuściło się zbrodni wojennych. Te oddziały, moim zdaniem, są skończone — powiedział Hertling. Podobnego zdania jest czołowy brytyjski strateg wojskowy Lawrence Freedman. — Spośród jednostek biorących udział w pierwszej fali inwazji, często elitarnych, niektóre zostały zdziesiątkowane o połowę, a inne nawet bardziej — pisze Freedman. — Niektóre jednostki zostały zużyte do tego stopnia, że nie można ich przesunąć; inne nie są sprawne, przynajmniej w przyszłości.

Ponadto, zdaniem Hertlinga, mamy do czynienia z niekorzystnym czynnikiem odległości: Rosja ma do pokonania znacznie dłuższe drogi z północy na front wschodni niż Ukraina, co nie jest bez znaczenia, biorąc pod uwagę i tak już poważne problemy logistyczne, z którymi boryka się rosyjskie wojsko.

Strateg wojskowy i ekspert ds. Rosji Michael Kofman z wojskowego ośrodka analitycznego CNA w Arlington zwraca uwagę, że Moskwa straciła już w tej wojnie sprzęt wojenny dla co najmniej 30 batalionów, a obecnie osiąga granice możliwości kadrowych i sprzętowych. — Rosyjskie wojsko zebrało wszystko, co mogło z pozostałych oddziałów, w tym z zagranicznych baz wojskowych i Kaliningradu — powiedział Kofman. — Obecnie nie ma już prawie nic, co można by tam wysłać, poza batalionami, które niedawno przybyły, by wesprzeć ofensywę w Donbasie.

Rosja nadal może dysponować znacznymi siłami na wschodzie, ale są one obecnie znacznie mniejsze niż na początku wojny. Ekspert ds. rosyjskiego wojska ocenia, że Moskwa dysponuje obecnie jedynie około 80 batalionowymi grupami bojowymi (BTG), jeśli chodzi o liczbę żołnierzy biorących udział w wojnie z Ukrainą. Ponadto wielu poborowym, którzy dwa razy w roku są zastępowani, wygasają kontrakty, a nowi poborowi, którzy zostali powołani do wojska 1 kwietnia, nie nadają się do służby, ponieważ nie ukończyli nawet szkolenia podstawowego. Według Kofmana, krążą pogłoski, że rekruci, którym kończy się okres służby wojskowej, są obecnie nakłaniani za pomocą dużych pieniędzy lub nawet gróźb do podpisania kontraktów jako żołnierze tymczasowi.

Krótko mówiąc, po ciężkich stratach w ostatnich tygodniach Rosja ma problem ze znalezieniem wystarczającej liczby żołnierzy do przeprowadzenia dużej ofensywy na wschodniej Ukrainie. Przynajmniej jeśli prezydent Władimir Putin nie zarządzi powszechnej mobilizacji. W końcu za nazwanie rosyjskiej wojny w Ukrainie wojną, a nie "operacją specjalną", jak przedstawia ją Kreml, grozi teraz kara wieloletniego więzienia.

Powszechna mobilizacja, która pozwoliłaby na przedłużenie służby wojskowej i aktywizację rezerwistów, byłaby równoznaczna z przyznaniem, że na Ukrainie toczy się prawdziwa wojna. W ten sposób Putin politycznie zapędził się do narożnika, który uniemożliwia mu zmobilizowanie sił zbrojnych, jakich według zachodnich ekspertów wojskowych Rosja potrzebowałaby do zajęcia znacznej części wschodniej Ukrainy.

Rosyjska doktryna wojskowa jest również przeznaczona do obrony, a nie do prowadzenia długotrwałej wojny lądowej — powiedział Kofman. — Rosji brakuje logistyki i siły roboczej, aby utrzymać tego rodzaju walkę w największym kraju Europy. Prowadzi to obecnie do paradoksu związanego z kontynuacją wojny na wschodzie Ukrainy: z jednej strony mamy armię rosyjską, która nadal wyraźnie przeważa pod względem wyposażenia wojskowego, ale nie ma wystarczającej liczby ludzi.

Po drugiej stronie znajduje się armia ukraińska, która ma wystarczającą liczbę personelu, ale nie ma wystarczających środków na jego wyposażenie. Mogłoby to doprowadzić do wojny na wyniszczenie między obiema stronami, w której, w sumie, Ukraina może być w lepszej sytuacji — uważa Kofman. Zwłaszcza że — jak zauważa były głównodowodzący Hertling — Rosji nie uda się wyeliminować ogromnych braków w logistyce, koordynacji ataków i morale wojsk, jakie wykazywała do tej pory.

Ukraińcy również ponieśli straty, ale nie tak duże jak Rosjanie i mogli nadal liczyć na wsparcie ludności i krótkie drogi zaopatrzenia. Hertling jest więc nawet nieco bardziej optymistyczny co do szans Ukrainy na sukces niż rosyjski ekspert Kofman. — Nadal wierzę, że Ukraińcy muszą — i pokonają — armię rosyjską, a może nawet ją zniszczą — mówi Hertling.

onet.pl

— W pierwszych dniach, może nawet dwóch tygodniach od rozpoczęcia wojny było ciężko. Ludzie z Braniewa zadawali sobie pytania, czy nie uciekać? Ja również miałam takie myśli, czy nie oddalić się gdzieś w bezpieczne miejsce. Baliśmy się bardzo. Żyjemy przecież tuż przy granicy z Rosjanami — mówi Onetowi Anna Kowalczyk, dyrektor Braniewskiego Centrum Kultury.

Później do Braniewa, jak i kolejnych miast i miasteczek w Polsce zaczęli napływać uchodźcy wojenni z Ukrainy.

— To zmieniło nasze nastroje. Ludzie przychodzą do nas po pomoc. Można powiedzieć, że w Braniewie jesteśmy na pierwszej linii frontu z pomocą humanitarną. Nie jest łatwo. Czasem musimy wychodzić, popłakujemy sobie gdzieś na osobności. Widzimy cierpienie Ukraińców. Niektórzy przyjechali do Polski dosłownie z jedną walizką. Ich historie są przerażające – opowiada Anna Kowalczyk.

Braniewo leży kilka kilometrów od granicy z Federacją Rosyjską, nieopodal obwodu kaliningradzkiego. To niewielkie miasteczko, które liczy sobie kilkanaście tysięcy mieszkańców.

Jeszcze kilka lat temu przyjeżdżało do niego wielu Rosjan. Ludzie nawiązywali znajomości, kwitł handel.

— Jak Rosjanin do nas przyjeżdżał, to zostawiał dużo pieniędzy. Ale i nam się opłacało do nich jeździć. Pamiętam czasy, jak płaciłam u nich dużo mniej za benzynę. Tańsze były też papierosy i dobra wódeczka. Handel kwitł. To wszystko zaczęło się urywać, gdy — uwaga będę polityczna – PiS doszedł do władzy. Ograniczenie małego ruchu granicznego uderzyło w nas wszystkich – zaznacza.

W 2016 r. rząd zdecydował o zawieszeniu umowy o zasadach małego ruchu granicznego z Federacją Rosyjską. Była ona wówczas podyktowana względami bezpieczeństwa narodowego w związku z organizacją przez Polskę Szczytu NATO oraz Światowych Dni Młodzieży.

Później do biurokratycznych kwestii i regulacji doszła jeszcze pandemia i utrudnienia dla firm, co uderzyło po kieszeniach wszystkich, którzy żyli z handlu w strefie przygranicznej.

Przed wojną w Braniewie i okolicach sporo mówiło się o lockdownach, inflacji, zamykaniu biznesów, bezrobociu i tym, że czasy kwitnącego polsko-rosyjskiego handlu odeszły do lamusa. Ludzie martwili się o swoją przyszłość.

W 2022 r. optyka się zmieniła. Doszedł czynnik, którego wcześniej praktycznie tu nie było. To strach przed sąsiadem z drugiej strony granicy i nienawiść do Rosjan. — Czuję ogromną pogardę do tych ludzi. Jestem tylko kierownikiem hotelu, ale gdyby ode mnie to zależało, żaden Rosjanin już tutaj by nie zanocował. Za to, że dają zezwolenie na wojnę i nie potrafią poradzić sobie ze swoim prezydentem. Za te wszystkie zdjęcia z Buczy. Za te pomordowane dzieci, za te wiązane z tyłu ręce. Za strzały w tył głowy. Ja przeżyłam Katyń z lekcji historii. Jak zobaczyłam zdjęcia z Buczy, od razu miałam to przerażające skojarzenie — mówi kierownik hotelu Warmia-Spa Sylwia Dombrowska.

— Nie wiem, czy nawet pokolenie moich dzieci będzie w stanie zapomnieć, co zrobili Rosjanie — dopowiada.

Od mieszkańców Braniewa słyszę, że Rosjan jest teraz w okolicy bardzo mało. I że jak nawet jakiś się pojawi, to są Polacy, którzy – niekiedy w wulgarny sposób — pokazują "sąsiadowi", co myślą o ich przywódcy i wojnie, którą rozpętał.

Dombrowska uważa, że od czasów wojny "stosunek wielu braniewian do Rosjan zmienił się o 180 stopni". Przyznaje jednak, że wynika to również ze strachu. — Boję się, że mogą wejść Rosjanie. Ktoś się może z tego śmiać, ale zapewniam, że inaczej się patrzy, jak się mieszka rzut beretem od granicy z Rosją. Te wszystkie rakiety z Kaliningradu pewnie nie będą skierowane na Braniewo, a na większe miasta. Nas rozjadą czołgami. Pytanie, czy zdążymy uciec.

— Od czasu tej wojny, patrzę częściej w niebo. Pan, nie patrzy? Widzę więcej samolotów. Wcześniej, kto o tym myślał?

Kierownik hotelu w Braniewie mówi, że od czasu rozpoczęcia wojny ucięła kontakty z wszystkimi Rosjanami. — Miałam znajomych po tamtej stronie granicy. Dzień czy dwa po ataku Rosjan dzwonię do Nataszy i pytam jej, co to ma być? A ona mi odpowiada, że nic, że to żadna wojna, że Rosjanie pojechali tam w zamiarach pokojowych. Nie chciałam z nią dalej gadać. Numer już wykasowałam.

W pobliżu Braniewa są dwa przejścia graniczne. Jedno w Gronowie, które od lat pozostaje zamknięte. Drugie w Grzechotkach.

Do przejścia w Grzechotkach wiedzie kilkupasmowa droga. Po południu praktycznie nie widać tu żadnych aut.

W Gronowie, tuż przy samej granicy, stoją opuszczone od lat sklepy. Teren wokół nich jest zarośnięty, parkingi pełne kolein i dziur. Ma się wrażenie, że nikt o to nie dba. Do dzisiaj można zobaczyć tu wielkie tablice z rosyjskimi napisami, które witały ludzi wjeżdżających od strony Kaliningradu.

Niecały kilometr od rosyjskiej granicy wychował się Andrzej Demko, Ukrainiec, który w Braniewie prowadzi dużą firmę Meble Okmed. — Pracuję i mam kontakt z Rosjanami. Jako do ludzi, osobiście, nic do nich nie mam. Ci, których znam, mają inne zdanie o tej wojnie. Tylko nie mogą o tym mówić głośno, bo się boją — mówi Onetowi.

— Mam dobrego znajomego, Rosjanina. Ma żonę Ukrainkę. Ta sytuacja wszystkich przerasta. Retoryka po stronie Rosjan jest niewyobrażalna, ale dla niego jest to jednak szara rzeczywistość. W Rosji mają tak bardzo prane mózgi, że są w stanie uwierzyć w to, co dyktuje im chory człowiek.

Po rozpoczęciu wojny Demko skrzyknął kilku lokalnych przedsiębiorców i wspólnie zorganizowali pomoc dla Ukraińców. Zatacza ona szersze kręgi, a kolejne dary transportowane są teraz na Ukrainę.

Demko podkreśla, że w tej całej sytuacji bardzo ważne jest spojrzenie na relację "człowiek z człowiekiem".

— Każdy z nas pamięta z czasów wojny napięte sytuacje między Polakami a Ukraińcami. Ja wychowałem się 800 metrów od rosyjskiej granicy. Tam jest takie społeczeństwo, które po akcji "Wisła" zostało przez władzę ludową zapomniane, czyli nierozdzielone. Dlatego do dziś wychowujemy się w tej kulturze, rozmawiamy po ukraińsku. Wszyscy się temu dziwią, że było to możliwe. Ale to było możliwe dzięki Polakom, którzy praktycznie do tego podchodzili. Bo oceniali nasz naród normalnie. Nie pozwolili, by przeszłość wojenna zabiła te relacje. A relacje człowieka z człowiekiem pozwoliły to wszystko utrzymać.

onet.pl

— Izium ryglował od północy pozycje ukraińskie. To była wyraźna linia obronna na rzece, która teraz została pokonana. Rosjanie próbują wyjść na tyły zgrupowania ukraińskiego, ale w tym miejscu Ukraińcy przygotowywali się osiem lat do obrony i mają całkiem spore siły, a na dodatek przerzucają jeszcze dodatkowe oddziały z zachodu Ukrainy — opisuje sytuację na froncie południowym w Ukrainie analityk.

Podkreśla, że patrząc na ten obszar Ukrainy, należy szczególnie zwrócić uwagę na miejscowość położoną około 80 km na zachód Kramatorska, miejscowość Dowhenke. — Od trzech dni toczy się tam wielka bitwa pancerno-zmechanizowana. Może "Łukiem Kurskim" tego nazwać nie można, ale to jest tam duża bitwa wojsk pancernych i zmechanizowanych — uważa Wolski.

Sytuacja wziętej od północy i częściowo także ze wschodu armii ukraińskiej może wydawać się trudna. Wolski ocenia jednak, że na tym odcinku doszło do pata. — Obie strony ponoszą straty. Do weekendu powinniśmy wiedzieć, czy Rosjanie wejdą w przestrzeń operacyjną Ukraińców, czy też nie. Moim zdaniem, nie wygląda na to, żeby obrona ukraińska miała pęknąć.

— To jest niebezpieczna sytuacja dla Rosjan, bo oni zużywają teraz ostatnie rezerwy, które mają przerzucone z innych odcinków. One zostały rzucone na południowy wschód Ukrainy. Jeżeli jednak teraz Rosjanie nie odniosą na tym odcinku zdecydowanego powodzenia, to albo dojdzie do rozmów pokojowych, albo Rosjanie będą potrzebowali około miesiąca przerwy, żeby zebrać świeże siły – ocenia Wolski.

Teoretycznie Rosjanie mają jeszcze w odwodzie siły, które wycofali z rejonu Kijowa. — Ale one potrzebują jeszcze dwóch, trzech tygodni, by się przegrupować — zauważa Wolski.

Zdaniem analityka, armia rosyjska jest wyczerpana, a to ma wpływ nie tylko na obecne działania wojenne w Ukrainie. — Moim zdaniem, to jest ostatnia duża operacja ataku na poziomie strategicznym ze strony Rosjan w najbliższych 5-10 latach. Rosjanie będą jeszcze w stanie jakoś dokończyć tę wojnę w Ukrainie, ale potem – ze względu na straty i zniszczenia w sprzęcie – będą musieli się zatrzymać. Na wiele lat.

onet.pl