poniedziałek, 17 czerwca 2024



Paulina Siegień: Pisze Pan w książce, że reżim traktuje ludzi jako zasób naturalny. Jest takie powszechnie używane rosyjskie słowo „nasielenije”, którego najbliższym polskim tłumaczeniem jest „populacja”. Ale w Polsce nikt nie będzie mówić np. o populacji Warszawy albo województwa mazowieckiego.

Siergiej Miedwiediew: Dla reżimu rosyjskiego ludzie to statystyczna masa. W Rosji nie ma jednostki i nie ma obywatela. Jest „nasieleniec” (najbliższe polskie tłumaczenie to „osadnik”). To jednostka statystyczna, człowiek żywotnie zależny od państwa. A dla państwa to zasób biologiczny, nabierany teraz czerpakiem i wrzucany do maszynki do mielenia mięsa. I za sprawą tej mielonki Rosja na razie ma przewagę w Ukrainie.

Czy ten zasób jest w takim razie wyczerpywalny?

Jeśli dojdzie do wojny z NATO, to być może tak. Ale na wojnę w Ukrainie Rosja z łatwością wyśle kolejny milion i straci kolejny. Milion ludzi umarło w czasie pandemii, ale przeszło to zupełnie bez echa. Bo kto ma umrzeć, to i tak umrze. To zabójczy rosyjski fatalizm.

Pewna znajoma z Kaliningradu powiedziała mi jakiś czas temu, że choć zawsze była daleka od teorii spiskowych, to teraz byłaby gotowa uwierzyć, że wirus COVID-19 został spreparowany w laboratorium – ale nie chińskim, a rosyjskim. Bo pandemia doskonale przygotowała w Rosji grunt pod wojnę.

Bardzo dobrze to ujęła. Pandemia stworzyła warunki dla putinowskiej reformy politycznej, czyli zmian w konstytucji. Wprowadziła też nowe metody głosowania, tzw. wybory na pieńkach, czyli głosowanie poza lokalami wyborczymi, wybory wielodniowe. Ale przede wszystkim pandemia wprowadziła kraj w stan wyjątkowy, który płynnie przeszedł w wojnę 24 lutego 2022.

Czy sądzi Pan, że gdyby nie było pandemii, to nie byłoby tej wojny?

Nie, wojna i tak by była. Może rok później, może rok wcześniej. COVID-19 przyspieszył przygotowania, przekonał Putina, że ma kraj pod kontrolą, że wszystkie procesy zarządzania przebiegają sprawnie w sytuacji nadzwyczajnej. I że ludzie są gotowi pogodzić się ze śmiercią. Pandemia pokazała mu, że Rosjanie są gotowi umierać, nie zadając przy tym żadnych niewygodnych pytań. Pandemia była jak próba generalna, a realizacją scenariusza stała się wojna 2022 roku.

(...)

Mówi Pan, że po pierwszym szoku, że Rosja otwarcie zaatakowała Ukrainę, nastąpił drugi – że Rosjanie tę wojnę zaakceptowali. Zapowiada Pan narodzenie nowego rosyjskiego człowieka. Jaki on jest?

Spodziewałem się, że jeśli Rosjanie zajrzą w otchłań, to się przestraszą. Ale oni zajrzeli i skoczyli w nią. Twierdzą, że tak trzeba, że to jest to, czego chcą. Więc wojna nie była momentem otrzeźwienia, stała się momentem prawdy. Obnażyła prawdziwy stan rosyjskiego społeczeństwa.

W tym kontekście pisze Pan o dobrowolnym samozniszczeniu. To jest coś, co tutaj, w Europie, bardzo trudno nam zrozumieć.

Samozniszczenie nie zawsze musi być aktem fizycznym. Życie w Moskwie nie ma teraz nic wspólnego z autodestrukcją. Ludzie żyją cudownie, zarabiają dużo pieniędzy, teatry działają, miasto kwitnie, otwierają się nowe stacje metra. Prognoza PKB Rosji wzrosła dwukrotnie. Rosyjska gospodarka rośnie na krwi jak na drożdżach.

To przerażające, że wojna może stać się modelem rozwoju.

Im więcej krwi, tym bardziej wszystko w Rosji rozkwita, rozwija się. O śmierci nikt nie chce pamiętać. To dla mnie druzgocąca konstatacja. Kraj utożsamił się z tą wojną i absolutnie nie ma zamiaru się jej przeciwstawiać. Rzeczywiście, na naszych oczach rodzi się nowy człowiek. Uważam, że obecna sytuacja jest porównywalna do tej z 1917 roku. Po rewolucji wielu wyjechało, a tam, w ZSRR, rodził się nowy człowiek. Podobne jest teraz i przyglądam się temu procesowi ze strachem, ale i z pewną fascynacją. Co będą mieć w głowie rosyjskie dzieci, które z każdych stron słyszą wojenną propagandę, słuchają o banderowcach, żydobanderowcach, faszystowskiej gejropie itd.? Nie mają możliwości filtrowania tego przekazu. W społeczeństwie panuje strach porównywalny do okresu stalinowskiego terroru, kiedy ludzie boją się rozmawiać ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi, a rodzice ze swoimi dziećmi. Nie można pozwolić na żadne nieostrożne słowo wypowiedziane w obecności niewłaściwej osoby.

Bardzo mnie zaciekawiła w Pana książce teza, że wśród rosyjskich kobiet zamiast feminizmu rozwinęła się mizandria, nienawiść do mężczyzn.

Badacze zwracają uwagę na fenomen rosyjskich kobiet, które bardzo chętnie wysyłają mężczyzn na front. Bo jeśli mąż pije, bije, nie zarabia, a za paręnaście lat ma umrzeć na marskość wątroby, to lepiej niech jedzie na wojnę. Przy dobrym obrocie sprawy jest szansa, że taki mąż nie wróci, a żona dostanie 7 milionów rubli, spłaci kredyt, kupi mieszkanie w większym mieście, zabezpieczy dzieci na przyszłość. Dla niej to początek nowego życia. Czytałem badanie socjologów z Nowosybirska, którzy mówią, że w prowincjonalnych, depresyjnych regionach Rosji taka mizandria jest bardzo rozwinięta w niższych warstwach społecznych. Rosyjski mężczyzna po trzydziestce jest tam nikomu do niczego niepotrzebny.

A więc to kobiety są siłą napędową tego nowego rosyjskiego faszyzmu? A mężczyźni okazują się ofiarami struktury społecznej i państwowej ideologii?

To bardzo ciekawa myśl. Na pewno kobiety to społeczne spoiwo. Rosyjskie społeczeństwo trzyma się na „babach”. Nie na kobietach, a właśnie na takich babach, które dyscyplinują wszystkich dokoła, są strażniczkami porządku społecznego. Bo mąż jest zawsze nieobecny. Albo w pracy, albo łowi ryby, albo z kolegami pije. Albo w ogóle gdzieś wyjechał, zaginął. Dzieci wychowują jednopłciowe rodziny, składające się matek i babć. Mnie wychowała taka jednopłciowa rodzina. Putin rzeczywiście stoi na plecach ruskiej baby. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych było zapotrzebowanie na nowy typ lidera, przeciwieństwo zapitego, pozbawionego samokontroli Jelcyna. Stał się nim młody, niepijący funkcjonariusz służb. Proszę zauważyć, że Putina od początku kreowano na figurę naseksualizowanego samca alfa. Rosyjskim kobietom ta figura się spodobała. A te kobiety, czy też baby, jak mówiłem, to klej, którzy trzyma razem państwo i społeczeństwo. Pracownice budżetówki, urzędniczki, nauczycielki, lekarki. One czekały na „takiego jak Putin” [nawiązanie do słów popularnej piosenki – red.], fantazjowały o nim. Bo ten mężczyzna, który jest w domu, do niczego się nie nadaje. To taki wykoślawiony rosyjski feminizm. Najlepszy mąż to ten, który wraca w czarnym worku z Donbasu.

W książce można znaleźć takie zdanie: „Cała Rosja to nasza Bucza”. Co Pan chciał przez to powiedzieć?

To parafraza słów Czechowa „Cała Rosja jest naszym ogrodem”. Zdanie „Cała Rosja to nasza Bucza” to tak, jakby Tomasz Mann powiedział w 1945 roku: „Całe Niemcy to nasz Auschwitz” – że to jedna wielka przestrzeń moralnej katastrofy. Rosja stoi przemocą, trzyma się na kodeksie przemocy. To, co Rosja pokazała w Buczy, to jej immanentna cecha, która została przeniesiona na zewnątrz. Bucza to nie jest wydarzenie zewnętrzne dla Rosji. To nie tak, że ktoś gdzieś popełnił zbrodnię wojenną. Cała Rosja jest jedną wielką zbrodnią wojenną.

new.org.pl