niedziela, 24 kwietnia 2022


W wielkich liczebnie i organizacyjnie Siłach Zbrojnych ZSRR występowały jednostki wojskowe istniejące w czasie pokoju i wojny, nowo formowane na czas wojny oraz nieliczne jednostki i instytucje wojskowe funkcjonujące tylko na czas pokoju (a w czasie wojny likwidowane). Jednostki istniejące w czasie pokoju miały różny stopień gotowości bojowej, a przede wszystkim czas osiągnięcia gotowości mobilizacyjnej. Jednostki stacjonujące za granicą były w pełni ukompletowane i gotowe do natychmiastowego przystąpienia do działań. Wynikało to z ich geograficznego oddalenia od terenu ZSRR, gdzie na czas wojny przewidywana była powszechna mobilizacja. Nieco mniejszy stopień ukompletowania miały jednostki okręgów wojskowych stacjonujących w zachodniej i południowo-zachodniej części ZSRR. W większości przypadków potrzebowały one jednego lub dwóch dni na osiągnięcie gotowości mobilizacyjnej.

Okręgi wojskowe w centralnej i wschodniej części ZSRR składały się z jednostek o zdecydowanie niższej gotowości mobilizacyjnej i na jej osiągnięcie potrzebowały kilku lub kilkunastu dni. Tak można ogólnie podzielić jednostki armii radzieckiej ze względu na teren ich stacjonowania. Innym podziałem gotowości bojowej był rodzaj jednostek. W natychmiastowej gotowości były rakietowe i radiotechniczne jednostki obrony powietrznej, lotnictwo myśliwskie, jednostki rakiet operacyjno-taktycznych i taktycznych, jednostki rozpoznawcze, specjalne i dywersyjne, wybrane okręty wojenne. Oczywiście najwyższy (natychmiastowy) stopień gotowości bojowej miał system wykrywania i ostrzegania o napadzie rakietowym oraz jednostki rakietowych wojsk strategicznego przeznaczenia. W ZSRR ze względu na duże odległości zamieszkania żołnierzy z poboru od miejsca stacjonowania, ściśle reglamentowany był procent żołnierzy na urlopach i przepustkach.

O ile kadra zamieszkiwała przeważnie w wojskowych osiedlach przy jednostkach i mogła być w trybie alarmowym ściągnięta do koszar, o tyle żołnierze służby zasadniczej często potrzebowali nawet kilku dni na powrót. W ZSRR istniał cały szereg jednostek zapasowych (skadrowanych), szkolnych oraz tyłowych. Miały one największą liczbę zadań mobilizacyjnych. Jednostki skadrowane musiały przyjąć dużą liczbę rezerwistów, aby w pełni uzupełnić swoje wojenne stany etatowe. Jednostki szkolne były przeważnie obarczone zadaniem tworzeniem nowo formowanych jednostek bojowych. Cały wielki system stacjonarnych jednostek tyłowych (dzisiaj nazywanych logistycznymi) mobilizował bardzo dużą liczbę nowych jednostek, ale polowych (ruchomych). Pokojowy system zabezpieczenia materiałowego i technicznego w większości nastawiony był na pracę stacjonarną oraz zabezpieczenie poligonowe ćwiczących wojsk.

Na czas wojny system stacjonarny musiał utworzyć szereg jednostek ruchomych podążających za jednostkami bojowymi. Stacjonarna logistyka (składnice, warsztaty, zakłady remontowe) pozostawała na miejscu, w ograniczonych stanach osobowych i tworzyła zaplecze na terytorium ZSRR dla jednostek walczących na froncie zewnętrznym. W chwili rozpadu ZSRR, państwo to dysponowało najliczniejszymi siłami zbrojnymi na świecie. Nawet armie chińska i amerykańska były liczebnie mniejsze. Ogromna liczba radzieckich żołnierzy przekładała się na bardzo skomplikowaną i złożona strukturę organizacyjną Sił Zbrojnych ZSRR. Po odłączeniu się niektórych nowo powstałych państw, duża cześć jednostek stacjonujących na ich terytoriach stała się podstawą organizacji nowych narodowych armii niepodległych państw.

Najbardziej dotyczyło to terenu Ukrainy i Białorusi, które przejęły całe masy uzbrojenia, infrastruktury i żołnierzy. Z innych nowo powstałych państw np. Litwy, Łotwy i Estonii jednostki radzieckie przenosiły się na teren Rosji. To samo dokonano z jednostkami stacjonującymi za granicą, głównie w Niemczech, Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. W wyniku zmian nowe Siły Zbrojne Rosji były zdecydowanie mniejsze niż za czasów ZSRR, ale nadal duże. W pierwszych latach istnienia Rosji pojawiły się dwa największe problemy w ich utrzymaniu. Pierwszym były ogromne problemy finansowe. Po czasach ZSRR gdy nie brakowało pieniędzy na utrzymanie armii (przynajmniej zgodnie z zasadami radzieckiej gospodarki i finansów) Rosja nie była w stanie utrzymać swoich sił Zbrojnych. Drugim był problem kadrowy. O ile w czasach ZSRR kadra zawodowa w większości wywodziła się z Rosjan, o tyle poborowymi byli przedstawiciele wszystkich republik związkowych.

W nowej sytuacji zabrakło wystarczających zasobów do przeprowadzania kolejnych wystarczających liczbowo poborów. Te i inne czynniki spowodowały, że w latach 90. XX wieku duża cześć jednostek armii rosyjskiej uległa rozformowaniu lub przeformowaniu na rożnego typu bazy chronienia uzbrojenia i techniki lub bazy chronienia i remontu uzbrojenia i techniki (...). Władze wojskowe Rosji nadal planowały na czas wojny wystawienie wielkiej armii, ale w czasie pokoju była ona już znacznie mniejsza niż za czasów ZSRR. Planowane do rozwinięcia na czas wojny brygady i pułki stały się bazami, w których praktycznie tylko przechowywano i pilnowano sprzętu wojskowego. Nieliczna kadra wojskowa i pracownicy wojska nie byli w stanie utrzymywać i remontować sprzętu w należyty sposób. Również liczba przeprowadzanych ćwiczeń rezerwistów nie była duża, ponieważ brakowało na to pieniędzy.

Wówczas wszystkie środki finansowe szły na utrzymanie jednostek, które funkcjonowały w czasie pokoju. Wraz z upływem czasu nieużywany i niekonserwowany prawidłowo sprzęt wojskowy ulegał degradacji i starzeniu się. Coraz bardziej bazy, które miały stanowić miejsca mobilizacji brygad i pułków, upodobniały się do zwykłych składnic, w których tylko przechowywano sprzęt wojskowy jako rezerwę dla istniejących jednostek lub na uzupełnienie strat bojowych. Kolejne lokalne konflikty zbrojne lub akcje antyterrorystyczne, w których brały udział Siły Zbrojne Rosji pokazywały postępującą utratę zdolności bojowych. Nadal liczebnie duża armia rosyjska coraz bardziej stawała się kolosem na glinianych nogach. Postępujący rozkład armii sprzyjał również rozkradaniu mienia wojskowego, występowaniem zjawiska „fali” („dziadowszczyny”) wśród poborowych, niszczeniu i porzucaniu sprzętu wojskowego itd. W takiej armii również zdolności mobilizacyjne stawały się coraz bardziej problematyczne. Wraz z okrzepnięciem rosyjskiej gospodarki i rosyjskich finansów oraz zmianie polityki zagranicznej na bardziej ofensywną, w pierwszych latach XXI wieku przystąpiono do stopniowej reorganizacji armii. Likwidowano głęboko skadrowane jednostki wojskowe, małe jednostki o podobnym charakterze łączono w większe jednolite centra. Stopniowo likwidowano również kolejne bazy chronienia i remontu uzbrojenia i techniki. Dotyczyło to zarówno baz ogólnowojskowych, stanowiących podstawę rozwijania jednostek pancernych i zmechanizowanych, jak i baz rodzajów wojsk, przewidzianych do formowania jednostek artyleryjskich, przeciwlotniczych, saperskich, chemicznych, kolejowych i innych.

defence24.pl

„Ze wszystkich zwięzłych i uproszczonych charakterystyk Drugiej Wojny Karabaskiej, które się upowszechniły, „wojna dronów i mobilnych grup” jest prawdopodobnie najbardziej odpowiednia. Górzysty teren pola walki wymagał niestandardowego podejścia do taktyki użycia wojsk lądowych. Biorąc to pod uwagę, przede wszystkim grupy mobilne zajmowały pozycje wojsk ormiańskich w przeważnie górzystym terenie Górnego Karabachu” – stwierdza w jednej z analiz azerski ekspert, Agil Rustamzade.

W warunkach wojny górskiej w Karabachu, jednostki pancerno-zmechanizowane i kolumny zmotoryzowane były nieuchronnie przywiązane do słabo rozwiniętej sieci drogowej i różnych przełęczy górskich - wąwozów i dolin. W tych warunkach manewry „ciężkich”, zmechanizowanych związków taktycznych, na karabaskim teatrze działań wojennych były ograniczone i przewidywalne, a drogi obserwowane i ostrzeliwane. W takiej sytuacji zdolność jednostek „ciężkich” do wykonywania niespodziewanych uderzeń i kontrataków nieuchronnie napotykała na ograniczenia. Poruszające się znanymi szlakami kolumny ormiańskie przygotowujące się do kontrataków, nierzadko docierały do linii frontu przez długi czas, w wyniku czego ujawniono zamiar przeprowadzenia kontrataku, często na długo przed momentem gotowości, co prowadziło do porażki.

Ponadto, wojska w wyniku tego stawały się bezbronne w wąskich górskich przejściach, narażone na ataki dronów, ostrzał artylerii, czy zasadzki lekkiej piechoty. Z podobnymi problemami zetknęła się, chociaż w mniejszym stopniu, także strona azerska, w trakcie przemieszczania kolumn z zaopatrzeniem, nierzadko ostrzeliwanych przez ormiańską artylerię. Przywiązanie do sieci drogowej i w efekcie kanalizacja działań ofensywnych groziło także zasadzkami, zwłaszcza w terenie lesisto-górskim, z kolei na błotnistych drogach, pojazdy poruszały się z trudem, w ekstremalnych przypadkach zsuwały się w dół, przewracały, wypadały z drogi.

Samo przygotowanie do wojny górskiej, nie było żadną nowością, ani zaskoczeniem, tym bardziej że siły specjalne w Azerbejdżanie, rozwijano od lat, ze szczególnym przeznaczeniem do operacji w terenie górzystego Karabachu. Mocno przy tym korzystano z tureckich doświadczeń operacji kontrterrorystycznych w terenie lesisto-górskim. Zaskakująca była natomiast skala wykorzystania lekkiej piechoty, w roli mobilnych oddziałów rozpoznawczo-dywersyjnych i górsko-szturmowych.

Po pierwsze do operacji w terenie górsko-leśnym strona azerska wydzieliła duże siły – większość sił specjalnych wszystkich resortów siłowych, a więc nie tylko sił specjalnych ministerstwa obrony, ale też wojsk wewnętrznych MSW, Państwowej Straży Granicznej i innych. W sumie wydzielono do operacji w Karabachu ekwiwalent kilku brygad specjalnego przeznaczenia, które uczestniczyły w walkach od pierwszego do ostatniego dnia wojny, zwłaszcza na głównych kierunkach natarcia.

Po drugie, cele jakie wyznaczono siłom specjalnym miały charakter nie tylko taktyczny, ale taktyczno-operacyjny, a w rejonie Szuszy, nawet operacyjno-strategiczny. Decydującym było niespodziewane użycie sił specjalnych na kierunku Hadrut-Szusza – operacja w niedostępnym terenie lesisto-górskim zakończyła się nieoczekiwanym zdobyciem Szuszy i zakończeniem konfliktu. Pododdziały piechoty azerskiej, maszerowały całymi dniami po bezdrożach, niosąc na plecach broń, wyposażenie i zaopatrzenie, nierzadko bez zapasów jedzenia, a nawet wody. Strona ormiańska, ze słabą świadomością sytuacyjną, opartą przede wszystkim (wyłącznie?) na obserwacji wzrokowej, z górujących w terenie przewyższeń, nie miała pojęcia o ruchach npla i nie była w stanie przeciwdziałać infiltracji (np. obejściu) kolejnych pozycji.

Zaobserwowanie lekkiej piechoty nieprzyjaciela, np. na sąsiednim wzgórzu, mogło skutkować zasadzką ogniową, czy ostrzałem artylerii (najczęściej moździerzy), ale zazwyczaj kończyło się odwrotem z zajmowanych pozycji – brakowało Ormianom środków do kontrataków, czy osłony skrzydeł. Jeszcze gorzej było w przypadku infiltracji nocnych, gdy azerska piechota miała jeszcze większe szanse na skuteczne przenikanie w terenie i obchodzenie ormiańskich punktów oporu. Lekka piechota azerska, operująca niewielkimi pododdziałami, zdolna była do przenikania na tyły przeciwnika, zmuszania go do opuszczenia zajmowanych pozycji i odwrotu, a w razie potrzeby do prowadzenia obserwacji (rozpoznania), urządzania zasadzek, odcinania linii komunikacyjnych, naprowadzania własnej artylerii i lotnictwa.

(...)

Mobilne pododdziały były niewielkie, czasami kilkunastoosobowe, rozproszone w terenie, obserwowane niezależnie, sprawiały wrażenie grup rozpoznawczo-dywersyjnych, a nie większych sił nieprzyjaciela. Tymczasem na jednym odcinku frontu operowało niezależnie kilka, czy nawet więcej, grup rozpoznawczo-dywersyjnych (mobilnych). Nie jest przypadkiem, że strona ormiańska wielokrotnie wspominała o aktywności grup rozpoznawczo-dywersyjnych przeciwnika. Z pewnością chodziło o zbagatelizowanie sukcesów strony przeciwnej i sugerowanie, że tak głębokie włamania w linie obronną wykonują jedynie niewielkie pododdziały sił specjalnych, podczas gdy siły główne nie mogą przełamać ormiańskich pozycji obronnych.

Z drugiej jednak strony pokazuje to na taktykę azerską, z masowym użyciem niedużych, mobilnych pododdziałów lekkiej piechoty. Pododdziały te były wszędzie, infiltrowały pozycje npla, a Ormianie mieli duże problemy z ich wykryciem, zwłaszcza w nocy. W terenie niezamieszkałym, lesisto-górskim, bez technicznych środków rozpoznania, było to praktycznie niemożliwe, stąd w materiałach narracyjnych przewijają się frazy, iż mimo tego, że azerscy komandosi byli blisko npla, pozostawali niewykryci. Oczywiście niektóre grupy taktyczne udało się Ormianom wykryć, a nawet zneutralizować, np. stosując zasadzkę, lub naprowadzając ogień moździerzy, ale zasadniczo inne pododdziały przenikały już wówczas na flanki i tyły obrony, a następnie, wychodząc w przestrzeń operacyjną na głębokich tyłach wroga, same przechodziły do działań ofensywnych – jak wspomniano stosowały zasadzki, np. na liniach komunikacyjnych (Hadrut, Szusza), naprowadzały ogień własnej artylerii, podświetlały cele dla amunicji precyzyjnej, opanowywały ważne obiekty (miejscowości, przewyższenia, szlaki komunikacyjne), odcinały zaopatrzenie, obchodziły pozycje umocnione itd.

Zajęcie otaczających miasto przewyższeń i kontrola sieci drogowej (w efekcie odcięcie linii zaopatrzenia) zmuszała przeciwnika do odwrotu bez długotrwałych walk (np. Tałysz, Hadrut). Infiltracja linii frontu nie kończyła się płytkim obejściem pozycji nieprzyjaciela w skali taktycznej, ale wnikaniem głęboko w pozycje przeciwnika, nawet w skali operacyjnej.

defence24.pl

Ostatnia wojna karabaska istotnie zmieniła też kontekst, w jakim konflikt i cały Kaukaz Południowy funkcjonują. Pod znakiem zapytania stanęły podstawowe mechanizmy regulujące kwestie bezpieczeństwa regionalnego, jak też rola, jaką w regionie odgrywają państwa sąsiednie, przede wszystkim Turcja, ale również Iran.

Przed 2020 r. nieformalnym pewnikiem była dominacja Rosji w sferze bezpieczeństwa regionalnego. Nawet jeżeli Moskwa nie była w stanie narzucić swojej woli, to była zdolna i gotowa zablokować działania sprzeczne z jej interesem (np. próbę odzyskania przez Gruzję kontroli nad Osetią Południową w 2008 r.). W odniesieniu do konfliktu karabaskiego dominację tę wzmacniały: sojusz militarny z Armenią; obecność wojskowa w tym kraju; wpływanie na układ sił pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem poprzez dostawy uzbrojenia do obu krajów; wreszcie efektywne instrumenty nacisku na lokalne elity i społeczeństwa (m.in. poprzez mieszkające w Rosji diaspory czy potencjał soft power). Ponadto Rosja występowała jako mediator (jako współprzewodniczący Grupy Mińskiej OBWE, ale też w formacie trójstronnym). Istotnym elementem pozwalającym zachować równowagę regionalną pozostawał Zachód, w różnym stopniu obecny w poszczególnych krajach, ale też efektywnie kształtujący cały region i tonujący napięcia o charakterze militarnym, wreszcie zaangażowany w karabaski proces pokojowy (m.in. w ramach Grupy Mińskiej). Tymczasem wojna – tocząca się przez dłuższy czas przy bierności Rosji – udowadniała wolę i zdolność Azerbejdżanu do militarnej zmiany układu sił, przy ignorowaniu przyjętych mechanizmów, uderzyła także w autorytet Moskwy jako „gwaranta” stabilności i sojusznika Armenii. Fundamentalnym czynnikiem zmiany wydaje się jednak ujawnienie pozycji i ambicji tureckich. Turcja od 30 lat wypracowała sieć intensywnych powiązań z Azerbejdżanem, i to one, wraz z bezpośrednim wsparciem politycznym i militarnym (co najmniej na poziomie sprzętu i doradców), pozwoliły Baku podjąć ryzyko relatywnie długiej kampanii i ją wygrać. Tym samym i wojna z 2020 r., i rok mijający od jej zakończenia w istotnym stopniu odzwierciedlają nowy etap w historii konfliktu karabaskiego i całego regionu, w którym rywalizacja rosyjsko-turecka odgrywa kluczową rolę.

Na obecnym etapie rozgrywki bardziej skuteczna wydaje się Rosja. Choć weszła w konflikt z opóźnieniem, to ona (bez formalnego udziału Turcji) narzuciła warunki zawieszenia broni i jest ich głównym gwarantem. Dzięki wojnie uwieńczyła sukcesem wieloletnie wysiłki na rzecz wprowadzenia sił pokojowych do Karabachu, znacząco zwiększyła kontrolę nad polityką bezpieczeństwa Armenii (niemal ubezwłasnowolniając ją w wymiarze strategicznym), uznała wreszcie wzrost znaczenia Azerbejdżanu, akceptując jego zdobycze. Jednocześnie zmarginalizowała rolę Turcji w procesie politycznym, nie antagonizując jej otwarcie, oraz wzmocniła swoją pozycję wobec Zachodu. W logice minionych 30 lat obecna sytuacja powinna zostać uznana za wzmocnienie pozycji Rosji w regionie i potwierdzenie postępującej od dekad korekty sił w konflikcie karabaskim na korzyść Azerbejdżanu. W tej perspektywie także słabość podstaw obecnego zawieszenia broni – tj. Oświadczenie, z terminem co najmniej cztery i pół roku, w którym można byłoby wypowiedzieć prawo do obecności sił rozjemczych – stawałaby się atutem dla Moskwy, zdolnej regulować dynamikę i granice procesów regionalnych wedle własnych potrzeb.

Doraźna stabilność, w tym relatywne sukcesy Rosji w zarządzaniu sytuacją, nie przesądzają jednak ani o jej sukcesie strategicznym, ani o skutecznej obronie (a tym bardziej wzmocnieniu) jej autorytetu na Kaukazie w dłuższej perspektywie, ani o trwałym powstrzymaniu ambicji tureckich. Faktem jest, że dziś polityczne efekty tureckiego zaangażowania i kalkulacji Ankary są ograniczone: Turcja nie miała żadnego wpływu na wypracowanie Oświadczenia kończącego walki, mandat tureckich sił w rejonie konfliktu jest ograniczony (do centrum obserwacyjnego), wreszcie nie doszło do udrożnienia nowych szlaków komunikacyjnych między Turcją a Azerbejdżanem. Ponadto Turcja nie wzmocniła swojej obecności w istniejących formatach pokojowych, jak też niepodjęta została turecka propozycja nowego formatu regionalnego (3+3, tj. państwa Kaukazu, Turcja, Rosja i Iran). Z drugiej jednak strony wojna urealniła i wydatnie wzmocniła często niedoceniany potencjał współpracy azerbejdżańsko-tureckiej na poziomie politycznym, instytucjonalnym, wojskowym oraz siłę związków i oddziaływania Turcji na elity i społeczeństwo Azerbejdżanu (młodsze pokolenia orientują się na Turcję, nie na Rosję). Symbolicznym potwierdzeniem tych procesów był udział prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana w roli współgospodarza w paradzie zwycięstwa 10 grudnia 2020 r. w Baku (Azerbejdżan stara się, aby jego relacje z Ankarą miały charakter partnerski i nie kojarzyły się z figurą „młodszego brata”).

Przy pozornie satysfakcjonującym zawieszeniu broni w Karabachu zwiększa się obecność wojskowa Turcji w Azerbejdżanie, zarówno w postaci trudnej do uchwycenia obecności doradców czy całych jednostek wojskowych/baz, jak i spektakularnych manewrów z udziałem sił tureckich na Morzu Kaspijskim, wspólnych manewrów turecko-pakistańsko-azerbejdżańskich czy turecko-azerbejdżańsko-gruzińskich. Mało wymierne, ale potencjalnie kluczowe pozostają mentalne aspekty tureckiego zaangażowania wokół Karabachu: Turcja jako pierwsze państwo spoza byłego ZSRR przejęła inicjatywę w konflikcie regionalnym, który zakończył się (ograniczonym) sukcesem i wydatnie wzmocnił autorytet Turcji w regionie, a szerzej – w turkofońskim i muzułmańskim otoczeniu Kaukazu. Należy przyjąć, że podstawy tureckiej obecności w regionie i procesy stymulowane przez Ankarę nie tylko nie zdezaktualizowały się i nie osłabły, ale wręcz zostały wzmocnione. Wypracowany 9–10 listopada stan zawieszenia w najmniejszym stopniu Ankary nie zadowala, a pozycja Rosji ambicji tureckich nie przekreśla (wpisując się w długą listę konfliktów rosyjsko-tureckich w Syrii, Libii, na Morzu Czarnym i in. skądinąd przeplatanych efektywną współpracą obu państw).

Skala niepewności co do dynamiki i kierunków rozwoju relacji rosyjsko-tureckich na Kaukazie jest potęgowana znaczącą redukcją czynnika zachodniego w regionie. W trakcie konfliktu oraz na wszystkich etapach sytuacji pokonfliktowej ani UE, ani USA nie odegrały istotnej roli. Oznacza to, że pomimo dorobku, potencjału, autorytetu, bogatego instrumentarium itp. Zachód (zarówno UE, jak też USA) okazał się niezdolny, lub niechętny, do zapanowania nad sytuacją. Przestał też być – przynajmniej na obecnym etapie – istotnym punktem odniesienia – poprzez utratę możliwości zablokowania niekorzystnej ze swojego punktu widzenia rewizji porządku w swoim sąsiedztwie. Z drugiej strony miarą zmian, które zaszły w regionie, i obaw o ich dalszy kierunek jest postawa Iranu. Po pierwsze zagrożony został jedyny strategiczny szlak komunikacyjny biegnący z tego kraju na północ (przez Armenię) – naciski Azerbejdżanu i Turcji na „korytarz” potęgują zaś groźbę izolacji Iranu od Armenii. Po drugie zacieśnienie współpracy Azerbejdżanu (z którym stosunki Iranu są tradycyjnie złe) i Turcji (z którą Iran tradycyjnie i wymiernie – np. w Syrii – rywalizuje), dodatkowo przy udziale Pakistanu, tworzy strategiczne zagrożenie dla Teheranu, zarówno poprzez jego możliwą izolację, jak też potencjał destabilizacji irańskiej północy, zamieszkałej przez azerbejdżańską mniejszość. Fakt ścisłej współpracy wojskowej Azerbejdżanu i Izraela tylko potęguje obawy Teheranu. W tej perspektywie Iran staje się zarówno przedmiotem, jak też potencjalnym podmiotem eskalacji sytuacji na Kaukazie Południowym.

osw.waw.pl

Teza: Merkel była orędowniczką liberalnych ideałów w obliczu autorytaryzmu, stawiając czoła autokratycznym przywódcom od Putina po chińskiego prezydenta Xi Jinpinga.

Rzeczywistość: Merkel opakowała swoją politykę zagraniczną w mglistą retorykę o prawach człowieka, ale na co dzień jej podejście przez 16 lat opierało się na prostej maksymie: Niemcy przede wszystkim.

Jeśli chodzi o Rosję, często chwali się ją za poparcie sankcji nałożonych przez społeczność międzynarodową w związku z inwazją Moskwy na Ukrainę. W rzeczywistości była spóźnioną nawróconą, opierającą się wcześniej intensywnym naciskom ze strony administracji Obamy.

Choć Berlin był zaniepokojony intencjami Putina na Ukrainie, Merkel obawiała się też, że sankcje nie będą miały większego wpływu na jego zachowanie, a jednocześnie będą kosztować niemiecki biznes miliardy i jeszcze silniej sprowokują Moskwę.

Tym, co w końcu zmieniło jej zdanie, było zestrzelenie malezyjskiego samolotu MH-17, w którym zginęło prawie 300 osób. Zachodnie mocarstwa uważały, że za atak odpowiedzialna jest Rosja, a społeczność międzynarodowa musi znaleźć zdecydowaną odpowiedź.

Ale nawet gdy pozwoliła na wprowadzenie sankcji, Merkel zgodziła się na kontynuację innej ważnej rosyjskiej inicjatywy – kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2. Podmorskie połączenie między Rosją a Niemcami, które według krytyków ma pozwolić Moskwie na ominięcie istniejących tras przez Ukrainę i pozbawić ten kraj lukratywnych opłat tranzytowych, zostało ukończone jesienią tego roku.

Podejście Merkel do Chin było podobne. Nawet gdy krytykowała postępowanie rządu wobec protestujących przeciwko ograniczaniu demokracji w Hongkongu i prześladowanie przez władze chińskie mniejszości muzułmańskiej, nigdy nie pozwoliła, by prawa człowieka wpłynęły negatywnie na relacje biznesowe. W okresie swojego urzędowania odwiedziła kraj, który jest największym partnerem handlowym Niemiec, kilkanaście razy.

Nie inaczej było bliżej domu. W obliczu pogrążania się Węgier w autorytaryzmie pod rządami Orbána, Merkel stanowczo odmawiała wyrażania gróźb, a tym bardziej stosowania jakiejkolwiek presji ekonomicznej, pomimo uzależnienia Węgier od niemieckiego handlu i inwestycji. To samo dotyczyło Polski.

Podsumowując: Merkel mówiła twardo o prawach człowieka i ideałach demokratycznych, ale kiedy przychodziło co do czego, robiła to, co było najlepsze dla niemieckiego biznesu.

onet.pl

Ciekawym przyczynkiem do tej obserwacji może być niezwykle aktywna działalność Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w krajach i przestrzeniach, w których dotąd – przynajmniej nie w takim stopniu – nie działała. Ostatnim przykładem są działania patriarchatu moskiewskiego na terenie Afryki, która tradycyjnie pozostaje pod jurysdykcją prawosławnego patriarchatu Aleksandrii. Teraz część duchownych tego starszego od moskiewskiego patriarchatu przeszła pod jurysdykcję Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, a Moskwa utworzyła dla nich specjalny egzarchat patriarchalny Afryki. Powodem ma być fakt, że patriarcha Aleksandrii Teodor przyjął decyzję patriarchatu Konstantynopola o uznaniu kanoniczności i autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. 102 duchownych z ośmiu krajów Afryki decyzję tę odrzuciło i miało zwrócić się do Moskwy o przyjęcie ich w jej jurysdykcję. Patriarchat moskiewski nie tylko to zrobił, ale także ustanowił na terenie należącym do innego patriarchatu własne struktury. Ich głową (czyli egzarchą Afryki) został mianowany arcybiskup erywański i armeński Leonid. Nowy egzarcha ma nadal pozostać na stanowisku w Erywaniu, ale podjęto decyzję o odwołaniu go z funkcji zastępcy przewodniczącego Departamentu Stosunków Zewnętrznych Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.

Cerkiew ta przekonuje, że decyzja nie oznacza „wtargnięcia" na teren kanoniczny innego patriarchatu. – Nie mówimy o jakiejś inwazji, nie mówimy o tym, że chcieliśmy osłabić patriarchat aleksandryjski. Chodzi tylko o to, by dać szansę tym prawosławnym, zarówno rosyjskojęzycznym, jak i mówiącym w językach afrykańskich, tak białym, jak i czarnym, wszystkim tym, którzy nie chcą być kojarzeni ze schizmą, na wspólnotę z kanonicznym Kościołem prawosławnym i możliwość przystępowania do komunii św. i innych sakramentów od księży kanonicznych – mówił metropolita Hilarion, drugi hierarcha w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.

rp.pl

– Jedynym dziś niezależnym dużym ośrodkiem, który bada opinię publiczną, również w zakresie polityki, jest Centrum Lewady. Wszystkie pozostałe, czy to FOM, czy WICOM, są zależne od państwa i nie prezentują w pełni wiarygodnych danych – mówi mi rosyjska politolożka, a w przeszłości analityczka Centrum Lewady, Tatiana Worożejkina.

Badaczka podkreśla, że choć nie podważa profesjonalizmu analityków Lewady, to jej zdaniem kreślony przez nich portret Rosjan też nie jest w pełni wiarygodny. Sama w swojej pracy praktycznie nie sięga po badania opinii publicznej. – W kraju autorytarnym trudno stosować metodologię badań wypracowaną w krajach demokratycznych. Czy jest w ogóle możliwe wymyślenie metodologii odpowiedniej dla takich państw jak Rosja? Nie wiem – mówi Worożejkina.

Badając polityczne poglądy swoich rodaków, rosyjscy socjolodzy mierzą się z szeregiem wyzwań. Problematyczna jest dla nich na przykład funkcjonująca od 2012 r. ustawa o obcych agentach. Centrum Lewady zostało za takiego uznane i jego analitycy teoretycznie przed każdym wywiadem muszą informować swojego rozmówcę, że zwraca się doń właśnie „obcy agent”. W uszach Rosjan brzmi to jak najgorzej i jeśli rzeczywiście ten przepis jest stosowany, nie pozostaje bez wpływu na rezultaty badań.

Na inny aspekt problemu zwraca uwagę dr Kuba Benedyczak z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Mam poczucie, że pytania nie tylko prorządowego WCIOM, ale i Lewady są tak skonstruowane, by zasugerować odpowiedź zgodną z sympatiami danego ośrodka. Z prac analityków Lewady można wyczytać ich prodemokratyczną, opozycyjną orientację. Nie jest tajemnicą, jakie poglądy ma dyrektor ośrodka, Lew Gudkow, choć jednocześnie Lewada tonuje nastroje, podkreśla, że żadnej rewolucji w Rosji prędko nie będzie – mówi Benedyczak.

Pytam go, dlaczego Kreml nie zamknie Centrum Lewady, tak jak Łukaszenka zmusił już parę lat temu ostatni niezależny ośrodek badawczy, NISEPI, do emigracji. – Putin pozwala na istnienie wewnątrzsystemowych krytyków – „Kommersanta”, Echa Moskwy czy Centrum Lewady – i to go odróżnia od satrapów spod znaku Janukowycza czy Łukaszenki. W systemie Putina, jeśli na przykład chcesz od rana do wieczora pluć na Kreml, to możesz się udać do Echa Moskwy. To kanalizuje buntownicze nastroje niektórych grup społecznych – mówi analityk.

Dodaje, że śledztwo portalu Meduza.io wykazało, że w Federalnej Służbie Ochrony istnieje wydział, który odpowiada za przygotowywanie dla prezydenta Rosji obiektywnych badań opinii społecznej. – Reżim Putina udowodnił w ciągu ostatnich 20 lat, że wsłuchuje się w nastroje społeczne i tam, gdzie może, odpowiada na nie – tłumaczy Benedyczak.

Do polskich mediów regularnie przebijają się wyniki badań popularności Putina. Z zapartym tchem komentuje się u nas wskaźniki jego poparcia, a w uwagach tych często pobrzmiewa nuta osłupienia znana z lektury Księgi rekordów Guinnessa.

Rosyjski satyryk i pisarz Wiktor Szenderowicz ostrzega jednak, aby podchodzić do tych danych ostrożnie. Mówił kiedyś w wywiadzie dla „Nowej Europy Wschodniej”: „Zaczepia mnie policjant, życzliwie, zagaja i w końcu mówi: »Bandyckie państwo!«. Spytałem go, czy będzie do mnie strzelać, jeśli dostanie taki rozkaz. A on odpowiedział: »Jeszcze się zastanowię, w którą stronę będę strzelać«. Ten policjant w statystyce też ujęty jest jako zwolennik Kremla. Drodzy – to nie tak, że wszyscy w Rosji są za Putinem. W Rumunii wszyscy byli za Nicolae Ceauescu – dwa dni, zanim go rozstrzelali”.

Przypomniałem sobie o tej wypowiedzi Szenderowicza, gdy natrafiłem na badanie Lewady sprzed paru lat wykazujące, że przeszło co czwarty Rosjanin, „obawiając się negatywnych konsekwencji”, odmawia rozmowy z ankieterami. Dane, którymi dysponujemy, opierają się więc jedynie na opiniach osób, które zdecydowały się na rozmowę, co przy tak wysokim odsetku odmów istotnie odbija się na rezultatach. Przykładowo w lutym 2021 r. Centrum Lewada spytało Rosjan: „Czy waszym zdaniem ludzie mówią dziś szczerze, jaki jest ich stosunek do władzy i do Władimira Putina, czy też kryją to, co tak naprawdę uważają?”. 42% uważa, że Rosjanie mówią szczerze, 30% – że kłamią, a 25% uznało, że „połowa mówi prawdę, a połowa kłamie”. To ciekawe dane, choć też nasuwa się tutaj paradoks kłamcy: wszak jeśli kłamca informuje, że kłamie, to czy mówi prawdę? – Badania Kiryła Rogowa pokazują, że stronnicy Putina chętnie biorą udział w sondażach, a jego przeciwnicy często w ogóle odmawiają udzielenia odpowiedzi, więc w rezultacie są niedoreprezentowani – mówi mi Worożejkina. – To odbija się na wynikach. Moi koledzy z Centrum Lewady, których profesjonalizmu nie podważam, twierdzą, że rezultaty ich badań pokrywają się z wynikami grup fokusowych. Mnie to jednak nie przekonuje. Na przykład: jeśli w danej grupie jest 10 osób, z czego 8 popiera Putina, to pozostała dwójka szybko orientuje się w sytuacji i zaczyna milczeć.

new.org.pl

Historycy i sowietolodzy od początku różnili się w ocenie wyników radzieckiej industrializacji: szacunki dotyczące stopy wzrostu gospodarki ZSRR w tamtym czasie są bardzo rozbieżne. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że wzrost był faktem. Cel został osiągnięty. W latach trzydziestych ZSRR stał się przemysłową potęgą.

Transformacja radzieckiego społeczeństwa z rolniczego w przemysłowe wyglądała też inaczej, niż wyobrażali to sobie radzieccy utopiści z lat dwudziestych. Jeszcze w 1929 roku, na progu pierwszej pięciolatki, ekonomista i wysoki urzędnik Gospłanu L. M. Sabszowicz wydał broszurkę pod tytułem ZSRR za dziesięć lat: była wydana w wielkim nakładzie i przełożona na obce języki. Związek Radziecki w 1939 roku miał być krajem, w którym „materialna i społeczna baza socjalizmu” została zbudowana: bez prywatnej własności, bez klas, bez wielkich miast, a nawet bez kataklizmów przyrodniczych. Przemysł i ludność miały być równomiernie rozmieszczone na przestrzeni ogromnego kraju w aglomeracjach liczących 50-75 tysięcy mieszkańców, które autor uważał za optymalne do życia ze względów zdrowotnych i społecznych. W tej wizji nie było już wsi w ogóle, a „mentalność chłopska” została wyeliminowana. Kołchozy i sowchozy miały otaczać rolnicze miasta, a wspólne życie w komunach zastąpiłoby prywatne gospodarstwa domowe, tę „plagę, która deformuje życia dorosłych i dzieci”. Kobiety zostałyby wyzwolone dzięki komunie z obowiązków rodzinnych i niewoli domowego życia. Wszyscy mieli mieszkać w ogromnych domach-hotelach, zautomatyzowanych sypialniach mieszczących 1,4-2 tysięcy osób każda (dzieci oddzielone od rodziców i wychowywane kolektywnie). Tydzień roboczy zostałby skrócony do trzech dni.

W 1939 roku o tych wizjach nikt już nie pamiętał. Kraj był biedny, chłodny i głodny. Pracowano bardzo często na okrągło – bez dnia odpoczynku. Zamiast utopii zbudowano Dnieprostroj i Magnitogorsk. Liczby dają słabe wyobrażenie o skali tej przemiany, ale wypada je tu przytoczyć. Pomiędzy 1928 i 1937 rokiem produkcja przemysłowa rosła rocznie o 11 procent. Udział rolnictwa w PKB spadł z 49 do 29 procent. Aż co piąty mieszkaniec ZSRR przeniósł się z pracy na roli do pracy w przemyśle, co było jedną z największych migracji do miast w historii świata. Udział konsumpcji w PKB spadł z 80 do 53 procent; udział inwestycji się podwoił – z 13 do 26 procent. Przez te dziesięć lat ceny towarów konsumpcyjnych wzrosły siedmiokrotnie: ceny skupu produktów rolnych – o 539 procent. Według współczesnych szacunków (a nie zawyżonych danych radzieckich) wzrost PKB w latach 1928-1955 wynosił średnio 5,2 procent rocznie; jeżeli uwzględnimy załamanie produkcji wywołane wojną, z którego gospodarka ZSRR pod – niosła się dopiero pod koniec lat czterdziestych, należy oszacować go jeszcze wyżej. W ciągu dwóch pierwszych pięciolatek radziecki PKB się podwoił.

Nie ma wątpliwości, że w pierwszych latach planu pięcioletniego – przynajmniej do 1932 roku – poziom życia wyraźnie się obniżył. Nie brakuje jednak specjalistów, którzy sądzą, że spożycie minimalnie wzrosło w ciągu pierwszych dwóch pięciolatek. Wówczas Feldman miałby rację – był możliwy równoległy skok inwestycji i konsumpcji, chociaż przewidziany przez niego raptowny wzrost dobrobytu w późniejszych fazach Wielkiego Skoku ziścił się późno i w najlepszym razie połowicznie w czasach Chruszczowa, które były złotym okresem gospodarki radzieckiej. Specjaliści prowadzą długą i bardzo techniczną debatę nad poziomem cen oficjalnych i czarnorynkowych, zarobków i wartością kaloryczną żywności przypadającej na głowę jednego radzieckiego obywatela. Kwestia cały czas pozostaje otwarta. Niezależnie jednak od statystycznych dyskusji, zarówno Rosjanie, jak i obcokrajowcy, wspominają lata trzydzieste w ZSRR jako czas powszechnej nędzy.

Adam Leszczyński - Skok w nowoczesność

Iwan Rassochin mieszka od prawie 16 lat w Polsce. W Rosji ma rodzinę, znajomych. Ludzi, z którymi regularnie rozmawia. Wśród nich są przeciwnicy wojny w Ukrainie, ale są i tacy, którzy popierają działania Putina. Zdarza się, że Rassochin słyszy od nich pod swoim adresem epitety w stylu "zdrajca".

Rozmawiamy o sytuacji gospodarczej w Rosji. Pytam, czy Rosjanie odczuwają nałożone na ich kraj sankcje? — Jeżeli chodzi o większość społeczeństwa, nie odczuwają. Sankcje, które zostały wprowadzone, przyniosą efekty, ale nie stanie się to szybko. Najwcześniej za kilka miesięcy — odpowiada rosyjski biznesmen.

Rassochin uważa, że mamy do czynienia z dwoma rodzajami sankcji. Jedne są niszczące. Drugie działają bardziej na zasadzie szczepionki, bo w dłuższej perspektywie wzmacniają "pacjenta". Rassochin podaje tu przykład sankcji nałożonych na Rosję w 2014 r., po tym jak z rozkazu Kremla zaanektowano Krym. — Moim zdaniem tamte sankcje Europa wprowadziła tylko dlatego, by politycy w swoich krajach mogli pokazać swoim wyborcom, że coś tam jednak zrobili po aneksji Krymu. Ale prawdą jest, że gospodarka rosyjska nauczyła się egzystować w warunkach tych ograniczeń. Przez ostatnie 8 lat widzieliśmy rozwój w Rosji. Widzieliśmy wzrost dochodów i rozwój gospodarki, rozkwit produkcji krajowej.

Nałożone w 2022 r. na Rosję sankcje są zdecydowanie ostrzejsze, ale zdaniem Rassochina, nie są one wystarczające do zatrzymania tej wojny. — Zachód nie może popełnić błędów z 2014 r. i zatrzymać się w połowie drogi. Jeżeli oczywiście zależy mu, żeby zapanował pokój. Potrzeba bardziej zdecydowanej reakcji Zachodu, jeśli ten chce zmusić Rosję do rozmów pokojowych.

— Pytanie, które Zachód musi sobie zadać brzmi: jaki jest cel tych sankcji? Co my chcemy nimi osiągnąć? Jeżeli chce w perspektywie lat zrobić z Rosji zacofaną gospodarkę, to obecne sankcje są ok. Ale jeżeli chce zatrzymać Rosję w Ukrainie i zmusić ją do prawdziwych negocjacji, musi podjąć znacznie odważniejsze działania.

Rozmówca Onetu uważa, że Zachód ma przed sobą solidarną, ale bardzo bolesną z ekonomicznego punktu widzenia decyzję: nałożenie kompletnego embargo na handel z Rosją. — W mediach mówi się głównie o ropie i gazie, ale jest np. uran do elektrowni atomowych, które masowo kupują USA i który zostało wykluczony z pakietu sankcji. Tu chodzi o cały handel, w tym drewno, zboże, węgiel, uran. Takie embargo Rosja odczuje od razu.

— Teraz nawet przy tych wszystkich wprowadzonych już sankcjach, dla Rosji wojna opłaca się bardziej niż ewentualny kompromis z Ukrainą, bo od razu się pojawiają furtki i wyjątki - mówi Rassochin, zwracając uwagę m.in. na sytuację sprzed kilku dni, gdzie Wielka Brytania zezwoliła przeprowadzać operację z Gazprombankiem na podstawie specjalnej licencji.

— Obserwuję reakcje w rosyjskim społeczeństwie na rozmowy negocjacyjne z Ukrainą. Jest wiele komentarzy Rosjan, którzy uważają, że nie powinno być żadnych rozmów z Ukraińcami. Można założyć, że dla takich Rosjan wojna jest tańsza niż kompromis, bo oni w swoim życiu jeszcze nie odczuli jakieś większej zmiany. Mimo tych wszystkich nałożonych przez Zachód sankcji.

Czy rzeczywiście większość Rosjan nie odczuwa teraz skutków sankcji? Wzrostu cen, zniknięcia z rynku zachodnich firm, wzrostu bezrobocia?

Rassochin przyznaje, że nawet w rosyjskiej prasie pisze się o dziesiątkach tysięcy ludzi, którzy w ostatnim czasie stracili w Rosji pracę. Ale przedstawia się to w dość osobliwy sposób. - O wojnie w Ukrainie mówi się, że jest to specjalna operacja. A ludzi, którzy teraz stracili pracę, opisuje się w kategoriach "uwolnionych rąk do pracy". Jednak kilkadziesiąt tysięcy bezrobotnych w skali 145-milionowego kraju to mizerna ilość.

Rozmówca Onetu mówi, że w sklepach w Rosji brakuje niektórych towarów (swego czasu np. damskich środków higienicznych), a inne (np. cukier) są niekiedy reglamentowane. Stojący na czele Centrum Współpracy Biznesowej "Polska-Rosja" nie ma wątpliwości, że takie niedobory i ograniczenia wiążą się z sankcjami, ale tylko pośrednio. — Ludzie zaczęli panicznie kupować w ogromnych ilościach niektóre produkty. Niektórzy robili to w celach spekulacyjnych, później te same towary wystawiali za dużo większe pieniądze w internecie. I już tego deficytu po pierwszych tygodniach nie ma.

W Rosji da się zauważyć wzrost cen, ale Rassochin przekonuje, że nie jest on równomiernie rozłożony na całe społeczeństwo. — Po rozmowach z wieloma znajomymi z Rosji zauważam taką prawidłowość, że im wyższy dochód ma człowiek w Rosji, tym bardziej poszły dla niego ceny w górę. Jeżeli ktoś kupował lepszą żywność, teraz musi płacić za to samo o 50 procent więcej. Jeżeli ktoś odżywiał się dość normalnie, wzrost cen jest już mniejszy. A tacy żyjący bardzo skromnie praktycznie nie odczuwają różnicy w cenach.

— Dam panu przykład, filet z kurczaka kosztuje teraz nawet dwa razy więcej niż przed wojną, ale w tym samym czasie ceny zestawów rosołowych wzrosły o jakieś 10 procent. Mam znajomych w Kaliningradzie, którzy żyją bardzo skromnie. Mówią mi, że mają praktycznie takie same paragony jak wcześniej. Nie zauważają jakieś większej różnicy w cenach.

Ale ci, którzy mają nieco większe potrzeby odczuwają większe przeciągi w portfelach. — Moja znajoma płaci teraz za soczewki o 100 procent więcej. Kolega robił niedawno remont i mówił mi, że materiały budowlane poszły o jakieś 30-50 procent w górę.

Rassochin ocenia jednak, że duża część społeczeństwa, w tym np. emeryci żyją w Rosji bardzo skromnie. A państwo robi wszystko, by pieniędzy na podstawowe socjalne potrzeby nie zabrakło.

Rozmówca Onetu opisuje też pokrótce makroekonomiczną odpowiedź Rosji na sankcje i na potencjalny odpływ zagranicznej waluty z kraju. - Gdy wprowadzono sankcje, większość Rosjan była w szoku. Ludzie rzucili się do bankomatów wypłacać pieniądze. Rząd Federacji Rosyjskiej podjął jednak kilka kroków, żeby wywołać iluzję, że wszystko jest pod kontrolą. I by powstrzymać odpływ walut z rynku.

Najpierw na miesiąc została zawieszona sesja giełdowa. Wprowadzono też (z niewielkimi wyjątkami) zakaz sprzedawania obcej waluty. - Do połowy kwietnia banki nie wypłacały już gotówki w walucie: euro, frankach, czy tak jak kiedyś niektóre banki w Kaliningradzie, w złotówkach — zwraca uwagę rosyjski biznesmen.

Kolejnym ruchem było wprowadzenie 30 procentowej prowizji (później 12. procentowej) przy zakupie waluty. Nagle kupno większej ilości obcej waluty (której i tak później nie można było wypłacić) okazało się nieopłacalne.

Rosyjski rząd podniósł też stopę procentową - Do 20 procent. W ten sposób banki robią atrakcyjne produkty krótko i długoterminowe w rublach. Kuszą klientami wysokim oprocentowaniem. To doprowadziło do tego, że ludzie, którzy wcześniej wypłacali pieniądze z banków, teraz zaczęli je masowo do nich wpłacać - zauważa Rosjanin.

Po kilku tygodniach rubel umocnił się na tyle, że wrócił do swojej wartości sprzed wojny. - To może wyglądać dobrze, ale to iluzja. Bardzo dużo uczestników rynku w Rosji zostało odciętych od operacji walutowych. Przypominam, że 1 marca Rosja zakazała rezydentom wypłacania przelewów zagranicznych. W ten sposób zakręciła kurek dla ucieczki kapitału z Rosji. Również ze względu na sankcje bardzo skurczył się import towarów i usług, więc waluta zostaje w kraju, bo nie ma co nią zrobić w obecnej sytuacji.

W rosyjskim budżecie wciąż więc nie brakuje pieniędzy na wojnę w Ukrainie i na socjalne wspieranie Rosjan. — Tak jak mówiłem wcześniej, dla rządu rosyjskiego kłopot pojawi się dopiero wtedy, kiedy Zachód (w tym USA) odetnie się całkowicie od handlu z Rosją – puentuje rozmówca Onetu.

onet.pl


Klaudia Kolasa: Co się wydarzyło, kiedy pierwszy raz ukryliście się w podziemiach?

Alisa Szmarowa: Usłyszeliśmy serię wybuchów. Jesteśmy z Czernihowa, to miasto znajduje się na północy, i graniczy zarówno z Rosją, jak i Białorusią. Gdy w 2014 roku wybuchła wojna na wschodzie Ukrainy, moi rodzice wyremontowali piwnicę. Tak na wszelki wypadek. Jak widać – nie na próżno. Zbiegliśmy na dół. W tamtym momencie nie mieliśmy tam nic: nie było gdzie usiąść, nie było światła, wokół nas stało mnóstwo słoików i innych rzeczy, które trzyma się w piwnicy. Staliśmy tak w ciemności i nasłuchiwaliśmy. 

- Jak długo to trwało? 

Pierwsza seria wybuchów skończyła się po około 5-10 minutach, ale byliśmy przerażeni i zdezorientowani. Nie mogliśmy uwierzyć, że to prawda. Czekaliśmy tam przynajmniej przez godzinę. 

- Eksplozje były daleko od waszego domu? 

Dość daleko, ale syreny alarmowe bardzo głośno wyły i to potęgowało niepokój. 

- Co się działo później? Jak wyglądało wasze życie? 

Kupiliśmy jedzenie na co najmniej tydzień, więc nie musieliśmy wychodzić z domu. Każdy nowy dzień był podobny do poprzedniego: syreny, bieganie do piwnicy, oglądanie i czytanie wiadomości.  Dzwoniliśmy do naszych przyjaciół i krewnych, aby upewnić się, że żyją i są w bezpiecznym miejscu.

Później syreny wyły coraz częściej, więc nie mogliśmy spać więcej niż 3-4 godziny dziennie. Kładliśmy się w ubraniach, żeby nie tracić czasu na przebieranie. Wieczorami w ciemności wieszaliśmy na telewizorze szmatkę, żeby posłuchać wiadomości. Światło z ekranu nie było wtedy widoczne przez zasłony. 

- Opublikowałaś na TikToku nagranie, na którym pokazujesz, że podczas tych godzin w piwnicy, twoja mama uczyła się polskiego. Skąd ten pomysł?
 
Przed wojną moi rodzice byli właścicielami czterech szkół językowych w Czernihowie. Obecnie są częściowo zniszczone. Od 2013 roku setki uczniów uczęszczały tam na lekcje polskiego. Mieliśmy podręczniki, ja sama się z nich uczyłam i dzięki temu później dostałam się na studia w Warszawie. Moja mama zna sześć języków obcych, jest poliglotką. Pomyślałam, że ucząc ją polskiego, odwrócę jej uwagę od wojny i stresu. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, czy opuścimy miasto. Chcieliśmy zostać, ale mimo to zaczęłyśmy naukę, na wypadek gdybyśmy uciekły do polskich znajomych.

- Wyobrażam sobie, że w takiej sytuacji trudno skupić się na czymkolwiek. Jak wyglądała ta nauka? 

Na początku po prostu znalazłam i zaniosłam podręczniki do piwnicy. Wstawiliśmy tam lampę. Kiedy mama próbowała czytać i robić ćwiczenia na kolanie, przypomniało mi się, że mamy w garażu mały stolik kawowy. Znieśliśmy go razem z tatą, żeby mamie było wygodnie. Jestem nauczycielką języków obcych, więc wiedziałam, jak uczyć mamę. Za każdym razem, gdy zbiegaliśmy do piwnicy, mama pisała i czytała dialogi, robiła ćwiczenia. 

- W którym momencie zdecydowaliście się jednak opuścić miasto? 

Byliśmy w naszym mieście przez dwa tygodnie. Nie mieliśmy prądu, bombardowania były bardzo silne i psychicznie nie mogliśmy tego znieść. W pewnym momencie skończył się dostęp do wiadomości. Telewizor przestał działać, musieliśmy oszczędzać baterie w komórkach. Wiedzieliśmy, że wielu znajomych wyjeżdża z miasta. To była szybka i spontaniczna decyzja. Przeczytaliśmy, że wojska rosyjskie są bardzo blisko Czernihowa i mogą zablokować ostatnie wyjście z naszego miasta.

Kiedy mój szkolny znajomy próbował wyjechać z miasta samochodem, Rosjanie zastrzelili jego matkę. On został ranny. Jak się o tym dowiedziałam, wiedziałam, że zostało niewiele czasu i musimy uciekać. Dzień, w którym wyjechałyśmy, był najstraszniejszym dniem w moim życiu. 

- Co się działo? 

Czernihów jest jednym z nielicznych miast, w których nie było pociągów ewakuacyjnych. Mogłyśmy czekać na wolontariuszy, albo wyjechać prywatnym samochodem. Wzięłyśmy z mamą jeszcze trzy inne osoby, kota i ruszyłyśmy. Musiałyśmy przejechać przez most, który teraz jest już zniszczony. Był korek. Czekałyśmy na sygnał od żołnierzy, że droga jest bezpieczna i można jechać. Kiedy go dostałyśmy, moja mama nacisnęła gaz. Jechała bardzo szybko. Bałyśmy się, że na drodze będą miny. Wiedziałyśmy, że dużo osób zostało rozstrzelanych w czasie ucieczki. Bałyśmy się snajperów. Jechałyśmy przez wsie i pola od punktu kontrolnego do punktu kontrolnego, gdzie nasi żołnierze wskazywali nam najbezpieczniejszą drogę. Informacje zmieniały się co godzinę. 

Przed wojną podróż do Kijowa z mojego miasta zajmowała nam 1,5 godziny, wtedy jechałyśmy cztery godziny. Moja mama prowadziła przez 13 godzin i dowiozła nas do bezpiecznego miejsca w centralnej części Ukrainy. Jest moją bohaterką! 

edziecko.pl