wtorek, 18 sierpnia 2020


Ty poznałeś i Putina, i Łukaszenkę. Co to jest za polityk?

Tak. Poznałem go. Wiesz, bardzo trudno jest mówić coś o człowieku, z którym się rozmawiało 2,5–3 godziny. To jest taki kołchozowy wiejski chytrus, który jednocześnie jest chuliganem. Żulik taki. I on w związku z tym skrupułów nie ma. Opowiadano mi w Kijowie – nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale jako anegdota to jest dobre – rozmowę Łukaszenki z Poroszenką, przed wyborami: „Petro, masz jakieś kłopoty z wyborami? Przyślij do mnie na dwa tygodnie przewodniczącego komisji wyborczej. To ja mu powiem, jak to się robi”.

Problem nie jest w tym, że on to powiedział, ale że się potem nawet przez sekundę nie zaczerwienił ze wstydu. On uważa, że to jest najzupełniej normalna praktyka, a wszystko to, co się w świecie opowiada o jakichś państwach prawa, wartościach europejskich, prawach człowieka, że to jest wszystko jakiś pic na wodę, mydlenie oczu. Że prawdziwa polityka to jest ta, którą on uprawia. To jest człowiek, który miał ambicję być carem Wszechrosji i dla niego najsmutniejszy dzień to był dzień, kiedy Jelcyn ogłosił, że na jego miejsce przychodzi Putin. I od tamtego czasu oni z Putinem mają stosunek, najłagodniej mówić, chropowaty. Wielokrotnie w rosyjskich rządowych mediach oglądałem i czytałem brutalne ataki na Łukaszenkę, kpili z jego prymitywizmu i tak dalej. Ale też u niego samego słyszałem, że Putin traktuje Białorusinów gorzej niż Hitler kiedyś. To stosunki są więc raczej ostre. Łukaszenka dla Putina jest kimś takim jak był Enver Hodża dla Breżniewa czy Chruszczowa jeszcze wcześniej. To jest taki mały bąk, co bzyka nie tym bzykiem, który się podoba gospodarzowi, ale gospodarz z powodów politycznych, klimatycznych i dyplomatycznych nie może go ubić. I tak to wygląda. Mnie się wydaje, że Łukaszenka jest człowiekiem niezdolnym do dialogu, podobnie jak wszyscy tego typu liderzy, jak Kaczyński, jak Orbán, jak Putin. On się może zdobyć na dialog dopiero wtedy, gdy się topi i mu woda podejdzie pod nos, już mu się zacznie wlewać. Ale wiadomo, że wtedy na dialog będzie za późno i jedynym tematem będą wtedy warunki kapitulacji.

A kto jest lepszym graczem: on czy Putin?

Ja bym Łukaszence dał palmę pierwszeństwa. On był pierwszy. To jego zaczął naśladować Putin. W tym sensie możemy mówić, że Putin to jest uczeń Łukaszenki. Ale w ich relacjach jest tak, że to ogon macha psem. On jest bardziej prymitywny niż Putin, podobnie bez zasad, podobnie nie wierzy w siłę argumentu, wierzy tylko w argument siły. Przy czym on dość dobrze wyczuwał – nie wiem, jak teraz, to się mogło skończyć – ducha konserwatywnej, postsowieckiej, białoruskiej prowincji. I w gruncie rzeczy ona go popierała, bo uważała, że on jest nasz, on jest swój. Tożsamościowo był im bardzo bliski i w tym sensie można go oczywiście porównywać, ale jest inny niż Kaczyński, choć oczywiście są też podobieństwa. Jest inny niż Orbán. Inny niż Putin.

Jeśli jest niezdolny do dialogu, może skończyć jak Ceausescu?

No nie, Ceausescu to był tyran, zbiorowy zabójca. Jednak z Ceausescu bym go nie porównywał. Ceausescu był jeszcze ciągle uwięziony w tym języku marksizmu-leninizmu, w doktrynie. Natomiast Łukaszenka jest od tego zupełnie wolny. Żadne marksizmy go nie obchodzą.

(...)

A co Zachód powinien zrobić w sprawie Białorusi i protestów tłumionych brutalnie przez władzę?

To jest bardzo trudne pytanie. To jest pytanie, które sobie Zachód stawia od 1955 roku, spoglądając na Wschód. Jednej odpowiedzi nie było nigdy. Oczywiście w jakimś sensie wspieranie tych ruchów demokratycznych KOR-u, Solidarności – to miało znaczenie, ale to wymaga polityki elastycznej, rozumnej, a przede wszystkim cierpliwości. To się nie stanie z dnia na dzień. Sankcje raeganowskie zaczęły działać po pięciu latach. One zadziałały, pomogły opozycji, ale nie od razu. Po drugie, wspierać w mądry sposób rozmaite inicjatywy obywatelskie i demokratyczne. Rzeczywiście konieczne jest uruchomienie dla tych krajów, w których zwyciężają tendencje autorytarne, kolejnych mediów, żeby obywatele tych krajów mieli dostęp do informacji. Ważne jest wspieranie inicjatyw demokratycznych i intelektualnych, wszystkich tych tendencji, które dziś wydają się słabe i marginalne. Ale my wszyscy, i Wałęsa, Havel, i Sacharow, byliśmy słabi i marginalni, ale bez tych słabych i marginalnych perspektywa demokratyczna w ogóle by nie zaistniała. Więc dzięki tej Rewolucji Godności w Białorusi ta perspektywa istnieje dziś i ona powinna być wspierana, szanowana i pielęgnowana, opisywana. Bo tak jak Praska Wiosna, niezależnie od interwencji sowieckiej, zmieniła i Czechosłowację, i świat, jak rok ’80 i Solidarność niezależnie od stanu wojennego zmieniły Polskę i świat, jak pieriestrojka i Majdan, tak dzisiaj świat zmienia Rewolucja Godności w Białorusi.

Dlaczego 1955 rok uważasz za przełomowy?

W 1955 roku, kiedy się skończył stalinizm i się zaczęło tzw. odprężenie, na Zachodzie zaczęli sobie stawiać pytanie, jak my możemy pozytywnie wpływać na ewolucję w Europie Wschodniej i Środkowej. Jedni odpowiadali – zaostrzać kurs, a drudzy mówili – spróbujmy ich zmiękczać. Jak się patrzy z dzisiejszej perspektywy, to widać, że obie strony miały rację. Potrzebny jest i kij, i marchewka. Potrzebna była i konferencja w Helsinkach, i polityka Cartera Human Rights jako ta ideologia amerykańska, którą mu wymyślił Brzeziński.

krytykapolityczna.pl

Wśród wielu Innych w Polsce są ledwo zauważalni. Łatwo się adaptują i asymilują. Szybko się uczą języka i z łatwością mimikrują autochtonów. Białorusini to „idealni migranci” w kontekście ideologii i języka polityki w Polsce. Są akceptowalnymi Innymi, bo ich tożsamość bezboleśnie przyjmuje zasady społeczne kraju, do którego się przeprowadzili. Niemniej jakakolwiek ocena antropologiczna emigracji Białorusinów do Polski pozostaje trudnym zadaniem, także ze względu na panujący w polskiej debacie publicznej dyskurs o Białorusi. Jest on obecny w dwóch wymiarach. Pierwszy to narracja medialna uwikłana w język stereotypowych obrazów Białorusi jako (post)sowieckiego rezerwatu, autorytarnej władzy i prorosyjskiego społeczeństwa. Drugi to historyczno-lingwistyczny wymiar dyskusji akademickiej na temat Białorusi ściśle związany z post(neo)kresowym podłożem owych rozważań (Białoruś jako byłe ziemie I i II RP, nostalgia za „utraconymi” polskimi Kresami). Są to raczej treści anachroniczne. Funkcjonują nie tylko na płaszczyźnie intelektualno-akademickiej, istnieje bowiem analityczne podejście do Białorusi, niewyróżniające się merytorycznie na tle dominującego języka używanego do opisu wschodniego sąsiada Polski.

Przypadek białoruski nie jest wyjątkowy, ponieważ każde społeczeństwo tworzy stereotypy i ma „własną” wiedzę na temat Innych, sąsiadów, przekazywaną mu medialnym językiem władz. Na jej podstawie kreuje we własnej imaginacji konkretne wizerunki Innych. Wystarczy z Podlasia, Terespola czy Białej Podlaskiej przejechać nieco na zachód Polski, by zapomnieć, że Białoruś to coś więcej niż rzadkie wzmianki w mediach. W efekcie gdy mówimy o nowym fenomenie obecności imigrantów z Białorusi w Polsce, nie zauważamy, że już dawno funkcjonują w społeczeństwie poza medialnymi algorytmami opowiadań i stereotypowych narracji. Pracują, studiują, zakładają rodziny, kupują mieszkania, rozwijają własne biznesy, przyjeżdżają na zakupy albo do pracy tymczasowej. Polska z kolei wzbudza coraz większe zainteresowanie jako kraj docelowy do osiedlenia się dla coraz większej grupy Białorusinów.

W przeciwieństwie do Ukrainy i Mołdawii, gdzie emigracja zarobkowa przybrała masową skalę tuż po rozpadzie ZSRR, na Białorusi jest ona zjawiskiem stosunkowo nowym. Co więcej, aż do połowy lat dwutysięcznych Białoruś była jedynym krajem postsowieckim z nieprzerwanie dodatnim bilansem migracyjnym. To efekt natychmiastowego zaniechania raczkujących reform rynkowych pod dojściu do władzy w 1994 roku Aleksandra Łukaszenki. Za ważniejsze od efektywności rynkowej uzna- no zachowanie stabilności politycznej, a co za tym idzie – niski poziom bezrobocia.

Założenia zrealizowano najprostszym możliwym sposobem. W państwowych gospodarstwach rolnych oraz w większości państwowych zakładów molochów nie przeprowadzono żadnej restrukturyzacji ani redukcji etatów. Wszystko nadal działało jak za dawnych czasów, w myśl sowieckiej zasady „wy udajecie, że nam płacicie, a my udajemy, że pracujemy”. Na Białorusi, tak jak w ZSRR, każdy musiał mieć pracę, a więc poziom bezrobocia nigdy nie przekroczył 4 procent.

Było to możliwe dzięki wynalezionej przez Łukaszenkę oportunistycznej formule relacji z Rosją: „ropa i gaz w zamian za pocałunki”. Przez długi czas działała ona bez zarzutu – rosyjskie dotacje szerokim strumieniem płynęły na Białoruś. W kraju kwitł len, szumiało zboże, z taśm produkcyjnych zjeżdżały traktory i lodówki, budowano pałace lodowe i osiedla mieszkaniowe. Łukaszenka cieszył się popularnością w całym byłym ZSRR. Z biegiem czasu formuła ta zaczęła jednak szwankować. Hojność Rosji malała, tymczasem białoruska gospodarka pozostawała niezmiennie nieefektywna.

new.org.pl

Niestandardowy sposób na „partyzancką” walkę z koronawirusem zaproponowany społeczeństwu przez białoruskie władze, jak również brak koordynacji w zarządzaniu kryzysowym oraz konsekwencji w przekazach komunikacyjnych rządu podczas pandemii doprowadziły do niespodziewanego zjawiska ogromnej samoorganizacji społeczeństwa. Uwidoczniła się ona na wielu płaszczyznach. W reakcji na brak epidemiologicznych wytycznych państwowych instytucji przedstawiciele biznesu, jak również pojedynczy obywatele zainicjowali tak zwaną kwarantannę obywatelską. W jej ramach firmy i pracownicy wykonywali pracę z domu, ludzie zaczęli ograniczać kontakty społeczne oraz podejmowano działania mające na celu podnoszenie świadomości społeczeństwa na temat wirusa. Wspierali ich w tych wysiłkach pracownicy służby zdrowia – publikowali amatorsko zrobione filmiki rozpowszechniane szerokiej publiczności w sieci. Szkoły wyższe i władze lokalne znalazły się w sytuacji, w której po raz pierwszy zostały zmuszone do podejmowania samodzielnych decyzji w kwestii działań mających na celu walkę z wirusem. W ramach chyba największej w historii Białorusi akcji charytatywnej – Bycovid19 – szpitale otrzymały niezbędny sprzęt zakupiony ze środków pozyskanych od osób prywatnych i firm. Łącznie dzięki ich darowiznom udało się zebrać 250 tysięcy dolarów na cele medyczne. Co jednak najważniejsze,  kampania ta zjednoczyła osoby prywatne, przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, pracowników Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a także przedstawicieli białoruskiej diaspory. Według szacunków Andreja Stryżaka w Bycovid19 zaangażowało się około 1,5 tysiąca osób.

Fala solidarności w pewnym sensie połączyła pandemię z sierpniowymi wyborami prezydenckimi. Dlatego lekarz, który stracił pracę po tym, jak na spotkaniu z jednym z niezależnych kandydatów na prezydenta skrytykował politykę białoruskiego państwa wobec pandemii, mógł otrzymać – dzięki zbiórce crowdfundingowej – odpowiednik swojego rocznego wynagrodzenia (około 5,4 tysiąca dolarów). W tym samym duchu udało się zebrać ponad sto tysięcy podpisów pod kandydaturą Swiatłany Cichanouskiej, gdy odmówiono rejestracji kandydatury jej męża, znanego blogera Siarhieja Cichanouskiego. Wiele osób podpisało się pod tą kandydaturą, nawet nie wiedząc, gdzie pracuje Cichanouska. Podpisywano się w imię solidarności i wierności zasadom, a zarazem w geście protestu przeciwko Alaksandrowi Łukaszence.

(...)

Ważną częścią działań solidarnościowych i oporu politycznego Białorusinów stał się humor. W odpowiedzi na mobbingujące i obrażające wypowiedzi prezydenta, w rodzaju: „Jak może żyć osoba ważąca sto trzydzieści pięć kilogramów?” lub „Dlaczego ktoś, kto jutro skończy osiemdziesiąt lat, chodzi jeszcze po ulicach?”, Białorusini zorganizowali akcję pod znamiennym tytułem Ostatnie słowo prezydenta. W jej ramach publikowali własne klepsydry z informacją, jakoby zmarli na COVID-19.

„Sasza 3%” to obecnie najpopularniejszy mem w białoruskim internecie. Powstał w reakcji na zakaz prowadzenia internetowych sondaży. Pokazywały poparcie dla urzędującego prezydenta oscylujące pomiędzy 3 a 6 procentami. Liczby te najprawdopodobniej nie odzwierciedlają rzeczywistości, gdyż według oficjalnych danych tylko w Mińsku poziom zaufania do Łukaszenki wynosił w kwietniu 24 procent, jednak samo ich pokazanie zdecydowanie obniża oczekiwany przez Łukaszenkę poziom legitymizacji jego władzy, a równocześnie ujawnia, że znaczna część białoruskiego społeczeństwa nie szanuje obecnie prezydenta. Innym przykładem desakralizacji i odczłowieczenia Łukaszenki jest stworzony przez Siarhieja Cichanouskiego slogan „Stop karaluch”. Porównanie Łukaszenki do wzbudzającego obrzydzenie robaka zostało wyjęte z emocjonalnego przemówienia starszej pani, która 31 marca wyraziła swoją złość na bezczelność białoruskich władz. Wideo z nagraniem tego wydarzenia obejrzało na YouTubie już ponad milion osób.

new.org.pl