czwartek, 6 lutego 2020


Wszędzie działy się cuda. Na jednym ze zdjęć w partyjnych gazetach widać było zdrowe dzieci, które stały na kłosach ryżu rosnącego na polu. Łany ryżu były tak gęste, że mogły unieść dzieci bez trudu. W Shaanxi wyhodowano koguta, który zniósł jajko. W szkole rolniczej wyhodowano świnie bez uszu i ogonów, ale za to cięższe i grubsze niż kiedykolwiek. Owce zaczęły rodzić pięć młodych zamiast jednego, dwóch lub trzech. Jedna z komun ludowych wyhodowała groch, którego ziarna ważyły pięćdziesiąt gramów, i dynie wielkie jak człowiek. Na drzewach kaki zaczęły rosnąć winogrona, a na gruszach – jabłka. Króliki krzyżowano ze świniami, a świnie z krowami. Krzyżując bawełnę z pomidorem, chłopi uzyskali czerwoną bawełnę.

Zachęcony tymi cudownymi nowinami sekretarz partii z Ailing, wioski w Henanie, postawił wyhodować ziemniaka ważącego siemdziesiąt kilogramów. Ale jak to zrobić? Sekretarz wezwał „masy” na spotkanie i zapowiedział, że ten, kto wyhoduje siemdziesięciokilogramowego ziemniaka, zostanie ogłoszony bohaterem pracy. Wszyscy patrzyli po sobie z przerażeniem. Minęła jedna godzina, potem druga, nikt nie miał odwagi wziąć na siebie tego zadania. W końcu wstał Zhang Fei i oznajmił, że nie chce zawieść przewodniczącego Mao, partii i narodu! Osiemdziesięciokilogramowy ziemniak to drobnostka.

Żeby zrealizować plan, rozkazał „masom” opróżnić wiejski zbiornik z wody i wypełnić go najlepszym nawozem. Połączenie wilgotnej ziemi i nawozu miało zapewnić sukces w hodowaniu największego ziemniaka w historii ludzkości. Cała wieś jęczała przerażona. Skąd wezmą wodę, jeśli opróżnią wszystkie zbiorniki? Ale Zhang nie zważał na zastrzeżenia, redaktorzy „Dziennika Ludowego” popędzili na miejsce, żeby obserwować cud. Przez parę następnych tygodni mieszkańcy wsi dzielili się na grupy robocze, które pilnowały kartofli przez całą dobę. Zamiast osiemdziesięciokilogramowych ziemniaków wykiełkowało kilka żałosnych badyli i projekt został porzucony.

Torbjorn Faerovik - Mao. Cesarstwo cierpienia

W ostatnich latach nastawienie zachodnich społeczeństw do technologii cyfrowych pogarsza się, w miarę jak zaczęły się ujawniać złe strony wychwalanych poprzednio innowacji. Jednak podobnie jak wszystkie rewolucje technologiczne, obecna jest obosiecznym mieczem, oferującym zarówno ogromne korzyści, jak i ciężkie wyzwania – i jest tak z pewnością nie tylko na Zachodzie.

Na przykład badania pokazują, że w Chinach handel elektroniczny i cyfrowe finanse przyczyniły się do przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego i zarazem promowały wzrost sprzyjający włączeniu społecznemu. Bardzo małe przedsiębiorstwa (zatrudniające średnio trzech pracowników), które nie miały wcześniej dostępu do konwencjonalnych źródeł kredytów, obecnie mogą pozyskać finansowanie. Za pośrednictwem różnych platform internetowych mają dostęp do szerszego rynku niż do tej pory. Wiele platform zapewnia narzędzia i dane, które umożliwiają zwiększanie wydajności, poprawę jakości oferowanych produktów i czerpanie korzyści ze szkoleń.

Ogólnie rzecz biorąc, platformy handlu elektronicznego wspomagają inkluzję finansową i ekonomiczną, o ile są otwarte i nastawione na poszerzanie dostępu do cyfrowych rynków, a nie na konkurowanie z liniami produktowymi własnych użytkowników. Ale oparta na technologiach cyfrowych automatyzacja, sztuczna inteligencja (AI) i uczące się maszyny nie wspierają inkluzji – ze względu na poważne zakłócenia na rynku pracy – i należy temu przeciwdziałać.

Zarazem, podobnie jak w poprzednich okresach transformacji technologicznej, w miarę dalszego rozwoju epoki cyfrowej powinniśmy się spodziewać znacznych zmian relatywnych cen towarów, usług i aktywów. Jeśli chodzi o miejsca pracy, wzrośnie wartość umiejętności związanych z tworzeniem lub korzystaniem z nowych technologii. Jednocześnie umiejętności, które zastępują technologie cyfrowe, gdyż są lepsze, będą tracić na wartości – a w niektórych przypadkach przestaną być potrzebne. To przejście do nowej równowagi wymaga czasu, a jego koszty ponosić będą poszczególni pracownicy i branże. Rządy będą musiały odpowiedzieć na te zmiany przy pomocy nowych lub rozszerzonych usług socjalnych i regulacji. Nawet w najlepszych przypadkach ten proces nie będzie łatwy.

Chociaż automatyzacja jest tylko jednym aspektem cyfrowej rewolucji, stanowi poważne wyzwanie, szczególnie jeśli chodzi o dystrybucję dochodów. Im dłużej to przejście będzie opóźniane, tym dłużej będziemy czekać na materializację pozytywnego wpływu nowych technologii na produktywność i wzrost gospodarczy. W dzisiejszych czasach komentatorzy często pytają, dlaczego dochodzi do osłabienia tempa wzrostu produktywności, skoro jesteśmy w samym środku cyfrowej rewolucji. Częściową odpowiedzią jest to, że istnieje pewne opóźnienie, jeśli chodzi o popularyzację umiejętności niezbędnych do wdrożenia nowych technologii w poszczególnych sektorach oraz w obrębie modeli biznesowych i łańcuchów dostaw.

(...)

Ujmując sprawę nieco szerszej – obecny postęp technologiczny stanowi pewną zagadkę makroekonomiczna, jako że trendy w zakresie wzrostu i produktywności wydają się zmierzać w złym kierunku. Oprócz opóźnienia w upowszechnianiu potrzebnych umiejętności, jednym z możliwych wyjaśnień – choć na pewno nie jest to pogląd większościowy – jest to, że cyfrowa „rewolucja” nie jest aż tak rewolucyjna, jak sądzimy.

Inne wyjaśnienie jest takie, że technologie cyfrowe mają zazwyczaj dość nietypowe (choć nie całkiem unikalne) struktury kosztów, w których wysokie koszty stałe zastępowane są zerowymi lub niskimi kosztami krańcowymi. W związku z tym średnie koszty niektórych kluczowych technologii są znikome, jeśli uwzględnimy ich wykorzystanie w szerokiej gamie zastosowań i lokalizacji geograficznych. Bardzo cenne, „darmowe” usługi, z których korzystamy, zostały w rzeczywistości właściwie wycenione według ich kosztu krańcowego.

Podobnie wykładniczy wzrost mocy i użyteczności produktów cyfrowych również może być osiągnięty przy minimalnych kosztach. Dzisiejsze smartfony mają większą moc obliczeniową niż superkomputery z połowy lat 80. XX wieku i kosztują ułamek ich ceny. Jest oczywiście możliwe, że wzrost mocy obliczeniowej o 10 tysięcy razy, który nastąpił na przestrzeni ostatnich 20 lat, przy znikomych dodatkowych kosztach, mógł przynieść konsumentom jedynie minimalne korzyści. Jest to jednak mało prawdopodobne.

obserwatorfinansowy.pl

Los Angeles słynie z hołdowania narcyzmowi i cielesności, ale od zawsze było również kolebką wielu nowych wyznań. W 1906 roku jednooki pastor William Seymour stworzył nowy ruch religijny w budynku przy Azusa Street, używanym dotąd jako stajnia. Przez kolejne trzy lata trwało tak zwane „przebudzenie”, podczas którego przybywały tam setki tysięcy pielgrzymów zwabionych nową formą wiary. Choć pogardliwie nazywano ich „Holy Rollers” [tarzającymi się świętymi] i krytykowano za mieszane nabożeństwa dla białych i czarnych wyznawców, wkrótce rozpoczęty przez Seymoura ruch zielonoświątkowy rozprzestrzenił się na cały świat i wciąż stanowi potężną siłę jako znaczący odłam chrześcijaństwa. W 1912 roku tuż poniżej miejsca, gdzie obecnie stoi znak „Hollywood”, założono teozoficzną „kolonię” o nazwie Krotona (jej członkowie uważali, że wzgórza są w tym miejscu „nasączone magnetycznie”). Inna organizacja, o nazwie Moc Obecności „JAM JEST” również rozpoczęła działalność w Los Angeles, skąd rozprzestrzeniła się na całą Amerykę (w 1938 roku miała około miliona wyznawców). Jej założycielami byli Guy i Edna Ballardowie, którzy twierdzili, że potrafią się porozumiewać z „wniebowstąpionymi mistrzami”. Guy napisał cieszącą się wielką popularnością książkę zatytułowaną Unveiled Mysteries [Odsłonięte tajemnice], w której opowiada o swoich podróżach przez stratosferę, wizytach w wielkich miastach starożytności oraz wydobywaniu z ukrycia dawno pogrzebanych skarbów – co nasuwa skojarzenia z opowieściami, które kilka dekad później snuł Hubbard. Do miasta zajeżdżali też tacy pisarze jak William Butler Yeats, D. H. Lawrence, Christopher Isherwood czy Aldous Huxley – każdego z nich pociągała sława Los Angeles jako centrum skupiającego wszelkie duchowe nowości.

Jedną z najsłynniejszych osób w historii amerykańskich ruchów religijnych była Aimee Semple McPherson. W 1923 roku nieopodal Echo Parku wybudowała Świątynię Anioła Pańskiego, w której próbowała połączyć tradycje zielonoświątkowców z hollywoodzkim umiłowaniem teatralności. Swoje kazania wygłaszała ze specjalnie przygotowanych „planów” stworzonych na scenie zaprojektowanej przez samego Charliego Chaplina, który mógł zarazem być jednym z hollywoodzkich kochanków Siostry Aimee (do związku z nią przyznawał się inny znany aktor Milton Berle). Lubiła się ubierać w mundur admiralski, a jej uczniowie nosili stroje marynarskie (wyprzedzając o kilka dekad przyszłe zamiłowania Hubbarda i członków Sea Org). Nastoletni Anthony Quinn grał w jej Kościele na saksofonie i tłumaczył kazania, które wygłaszała w dzielnicach meksykańskich. Gdy już został gwiazdorem, porównywał ją do największych aktorek, z którymi miał okazję pracować, w tym Ingrid Bergman i Katharine Hepburn: „Żadnej z nich nie udało się powtórzyć tego pierwszego porażenia, jakie wywołała we mnie Aimee Semple McPherson”.

Lawrence Wright - Droga do wyzwolenia