Wielką zaletą książki Jamesa Barra, byłego dziennikarza po historii na Oxfordzie i pisarza (czytaj: wie, jak dobrze pisać) jest spersonalizowanie opowieści. Na łamach książki pojawia się galeria niezwykłych postaci, od przywódców po oryginałów pokroju Lawrence’a z Arabii, wymyślającego opowieść o homoseksualnym napadzie na siebie, by napędzić publicity; Orde’a Wingate’a, późniejszego słynnego partyzanta w Birmie, chodzącego nago, trzymającego w jednej ręce rewolwer, a w drugiej Biblię i mówiącego po hebrajsku do Żydów, aż poprosili go, by przeszedł na angielski. Czy też inspektora Charlesa Tegarta, który przeżył wiele zamachów na siebie, „w tym jeden zadany własną ręką”: „przez pewien czas jako przycisku do papieru używał niewielkiej żelaznej bomby, będąc przekonanym, że nie jest uzbrojona. Pewnego dnia, w formie żartu, rzucił nią w mapę po przeciwnej stronie gabinetu” i doprowadził do eksplozji komisariatu. Brzmi jakoś znajomo.
W „Linii na piasku” politykę robią ludzie z krwi i kości – z ich emocjami, wadami i zaletami. Winstona Churchilla, nakazującego podwładnym przeprowadzić ważną konferencję w Kairze samemu, bo on idzie malować piramidy, napędza chęć dorównania ojcu, do czego długo środkiem jest oszczędność budżetowa („wszystko, co się dzieje na Bliskim Wschodzie, jest kwestią drugorzędną wobec redukcji wydatków”). Z kolei Charles de Gaulle ze swojej wrodzonej arogancji czyni narzędzie polityki, co czasem działa, a czasem wręcz przeciwnie (jego brytyjski opiekun, generał Spears, z powodu niewdzięczności de Gaulle’a, staje się jego głównym wrogiem, przyrównanym do „zwierząt zjadających swoje młode”, i walnie przyczyniającym się do utraty Syrii przez Francję). Współtwórca tytułowej linii, Mark Sykes – pretensjonalny dyletant, którego dzięki poczytnemu acz płytkiemu bestsellerowi o Bliskim Wschodzie zaproszono na posiedzenie rządu i posłuchano jego rekomendacji (gdyby to było dziś, pewnie pokazywałby ministrom slajdy w powerpoincie o geopolityce) – oddaje Francuzom Mosul, bo nie lubi tego miasta. Brytyjczycy Mosul odzyskują, gdyż francuski premier Clemenceau w ogóle nie interesuje się Bliskim Wschodem, więc zrzeka się Mosulu mimochodem. Potem jednak obraża się na brytyjskiego premiera Lloyda George’a i „staje się Syryjczykiem”, zatrzymując dla Francji Syrię.
kulturaliberalna.pl