poniedziałek, 18 marca 2024



– Jak Armenia przyjęła głośny wywiad Nikola Paszyniana?

– Generalnie ten wywiad obiektywnie odzwierciedla stan spraw między Armenią a Rosją, a także wyciąga wnioski z tej sytuacji, także praktyczne. I te praktyczne wnioski widzimy w postaci wzmocnienia wojskowo-technicznych relacji. Na przykład: będziemy rozwijać współpracę z Republiką Francuską.

Po liście podpisanych porozumień widać, że współpraca będzie nosić charakter kompleksowy. To znaczy – jest tam nie tylko kupno broni, ale także szkolenie wojskowych, reformy w sferze obronnej. Będziemy to kontynuować, bo Armenia w XXI wieku powinna zabezpieczyć swoje istnienie adekwatnie do aktualnej sytuacji międzynarodowej i regionalnej.

– ODKB oficjalnie nie otrzymała żadnych pism o wstrzymaniu uczestnictwa Armenii, jednak Paszynian powiedział, że Armenia „zamroziła członkostwo” w organizacji. Czy to jakiś demonstracyjny krok?

– To nie tylko demonstracja, to faktycznie się dzieje, powiedział o tym też Paszynian. Zamroziliśmy swoje uczestnictwo w ODKB i w pełni zbliżyliśmy się do takiego etapu, by de iure sformalizować to, co już się stało de facto. Kiedy do tego dojdzie – zależy od momentu politycznego.

– Paszynian powiedział, że kwestii zachowania rosyjskiej bazy wojskowej w Giumri nie ma w planach. Co to oznacza?

– Szczerze mówiąc, z tej bazy niewiele zostało, bo według znanych informacji to, co tam było bardziej czy mniej przydatnego, zostało wysłane na wojnę na Ukrainę. Dlatego ta baza ma tylko symboliczny charakter. Ta kwestia także zostanie rozwiązana w odpowiednim momencie politycznym. Kiedy to się stanie, na razie trudno określić, bo teraz są ważniejsze sprawy.

Jest absolutnie jasne, że baza jest niepotrzebna. Rosyjscy wojskowi podobno powinni mieli bronić nas przed Turcją. Teraz prowadzimy sprawy z Turcją po oddzielnej ścieżce, w kierunku normalizacji sytuacji, co sprawia, że istnienie tej bazy na terytorium Armenii jest po prostu niepotrzebne.

– Francja obiecała Armenii dostawy rakiet do systemów obrony przeciwlotniczej jeśli Erywań będzie nimi zainteresowany. Jednocześnie lider Azerbejdżanu Ilham Alijew oskarżył Francję o zbrojenie Armenii. Czy nie doprowadzi to do kolejnej eskalacji konfliktu?

– Przede wszystkim Armenia niejednokrotnie oświadczała, że nie ma żadnych agresywnych dążeń wobec jakiegokolwiek kraju, w tym Azerbejdżanu. Armenia uznaje legalne granice, które są takimi w wyniku międzynarodowego konsensusu.

Armenia uznaje międzynarodową granicę, jaka była wytyczona podczas wojny w 1991 roku. I jednocześnie Armenia realizuje suwerenne prawo do obrony, wzmacniania zdolności obronnych, żeby bronić się w swojej międzynarodowo uznanej integralności terytorialnej przed jakimikolwiek agresywnymi działaniami sąsiadów, a także bronić niepodległości i suwerenności.

Po drugie: pan Alijew nie ma i nie może mieć prawa weta co do zagranicznej i obronnej polityki Armenii, w jakiejkolwiek formie. A Armenia również niejednokrotnie oświadczała, że dąży do zbudowania jak najszybciej długotrwałego pokoju z sąsiadami. Współpraca Armenii z Francją sprzyja właśnie temu kursowi politycznemu, dlatego że w ten sposób nie pozostawia pokusy dla tych agresywnych sąsiadów, do których należy przede wszystkim reżim Alijewa, żeby rozwiązywać problemy metodą zbrojną albo szantażu wojskowo-politycznego, tym bardziej we współpracy z faszystowskim reżimem Rosji.

(...)

– Dlaczego retoryka Paszyniana w ostatnim czasie się zmieniła?

– Ta zmiana retoryki spowodowana jest zmianą okoliczności. Armenia zauważyła konieczność zmiany swojego fundamentalnego podejścia do polityki bezpieczeństwa, polityki obronnej i zagranicznej. Ale Armenia nie była przekonana co do tego, na ile przyjaciele na Zachodzie są gotowi zrezygnować z „zaniepokojenia”, „głębokiego zaniepokojenia”, albo nawet „jeszcze głębszego zaniepokojenia”. Ten kurs wymaga określonego zabezpieczenia albo poduszek bezpieczeństwa na wypadek crash testu. Armenia zaczęła używać tej możliwości i będzie ją instytucjonalizować i formalizować pod postacią obowiązujących dokumentów prawnych. I to się dzieje – byliśmy świadkami tego podczas wizyty ministra obrony Francji w Erywaniu.

(...)

– Rosja nie dostarczyła Armenii żadnej pomocy po rozpoczęciu operacji wojskowej w Karabachu, chociaż i UE, i USA przekazały taką pomoc. Jak to jest odbierane w Armenii?

– To po prostu jest następstwo polityki Rosji. Rosja była współuczestnikiem brutalnej deportacji Ormian z Arcachu (ormiańska nazwa Górskiego Karabchu – red.). Dla nas, na przykład, nie jest zaskakujące, że Azerbejdżan też nie udzielił im żadnej pomocy. To kwestia jednej płaszczyzny.

W Armenii jest bardzo negatywne podejście do tej czarnosecinnej publiki, która jest bazą współczesnej Rosji. W Armenii jest normalne ludzkie podejście do tej części rosyjskiego społeczeństwa, która jest ofiarą tego wszystkiego. Całkiem imponująca liczba Rosjan, biorąc pod uwagę ludność Armenii, obecnie żyje i pracuje w Armenii. To praworządni, normalni ludzie. Od początku wojny minęły dwa lata. Jeśli by mieli jakiś dyskomfort, Rosjanie sami by o tym mówili.

belsat.eu


Ołeksandr Kamyszyn, minister do spraw strategicznych gałęzi przemysłu Ukrainy, siedzi w lobby luksusowego hotelu w stolicy. Ma na sobie mundur. 39-latek jest uważany za mistrza improwizacji. Na początku wojny, gdy odpowiadał za ukraińską sieć kolejową, stanął przed gigantycznym wyzwaniem. Pociągami chciały uciec miliony ludzi, w tym samym czasie musiały odbyć się dostawy dla wojska, a zagraniczni przedstawiciele mieli bezpiecznie dotrzeć do Kijowa.

Kamyszyn uczynił kolej kołem zamachowym logistyki wojennej Ukrainy. Pomimo ostrzału rakietowego ukraińskie pociągi pasażerskie osiągnęły wyższy wskaźnik punktualności niż Deutsche Bahn. W zeszłym roku Wołodymyr Zełenski mianował Ołeksandra Kamyszyna ministrem. Kiedy obejmował to stanowisko, ukraińska produkcja w sektorze obronnym była na minimalnym poziomie.

Dziś w Ukrainie istnieje ponad 300 prywatnych firm zbrojeniowych, a ok. 100 państwowych i półpaństwowych przedsiębiorstw produkuje sprzęt na pełnych obrotach — wyjaśnia z dumą Kamyszyn. — Ta wojna zmienia się tak szybko, że musimy dostosować się do zmian jeszcze szybciej — mówi minister. — Wszystkie firmy dążą do tego samego celu, a konkurencja między nimi gwarantuje wydajność i kreatywność — dodaje.

W samą produkcję dronów zaangażowanych jest 200 firm, z czego połowa produkuje samoloty, a reszta drony lądowe i morskie. Każdego roku linię produkcyjną opuszcza ponad 1 mln dronów.

Kamyszyn wyjaśnia, dlaczego zbrojąca się Ukraina koncentruje się na dronach, używając sformułowania "koszt zabicia". — Wojna to matematyczna kalkulacja — mówi. Przeciętna ukraińska broń przeciwpancerna Stugna-P kosztuje 4 tys. 613 dol. (18 tys. zł). Może ona zlikwidować od dwóch do trzech Rosjan. Ten sam cel można osiągnąć za pomocą drona, którego koszt wynosi jedyne 1 tys.650 dol. (6,5 tys. zł). Znacznie ważniejszą zaletą jest jednak to, że zastosowanie bezzałogowych statków powietrznych chroni ponadto życie ukraińskich żołnierzy.

Kijów nadal potrzebuje jednak broni konwencjonalnej i ciężkiego sprzętu. W teorii możliwe jest wykorzystanie starych fabryk z czasów sowieckich do samodzielnej produkcji uzbrojenia. Często mówi się, że Ukraina może teraz produkować własne pojazdy opancerzone. Kamyszyn, zapytany o szczegóły i liczby, tylko się uśmiecha.

— Bez komentarza — mówi.

— Budujemy własny przemysł obronny, aby mieć niezawodne dostawy w czasach politycznej niepewności — podsumowuje. Odnosi się do trwającego od miesięcy sporu w Kongresie USA o przyszłość pilnie potrzebnego pakietu zbrojeniowego o wartości 60 mld dol. (ok. 237 mld zł).

Kijów pracuje jednak nie tylko nad wznowieniem pracy starych radzieckich fabryk. W umowach o bezpieczeństwie, które zostały zawarte z siedmioma zachodnimi krajami, Ukraina ma zapewnione wsparcie w sektorze obronnym.

"Niemcy będą zachęcać swój przemysł obronny do współpracy z Ukrainą i pomogą zidentyfikować potencjalne obszary współpracy" — czytamy w umowie, którą Berlin zawarł z Kijowem w połowie lutego.

Dwa dni później niemiecki koncern zbrojeniowy Rheinmetall ogłosił budowę zakładu produkcji amunicji artyleryjskiej w Ukrainie. Plan zakłada produkcję 200 tys. sztuk rocznie. Nie jest jeszcze jasne, kiedy powstaną pierwsze pociski.

To już drugie wspólne przedsięwzięcie w Ukrainie, w które zaangażowała się niemiecka firma. W ubiegłym roku strony uzgodniły budowę zakładu konserwacji i naprawy pojazdów wojskowych. Brytyjska firma BAE Systems i turecki producent dronów Baykar również chcą otworzyć fabryki w Ukrainie.

Kamyszyn wie, że to wszystko może trochę potrwać. — Każdy wzrost zdolności produkcyjnych wymaga czasu. Obecna dynamika pokazuje jednak, że Ukraina jest atrakcyjnym rynkiem dla produkcji zachodniej broni — mówi minister. — Każdy produkt można od razu przetestować pod kątem przydatności — dodaje.

onet.pl/Die Welt


Pseudowybory prezydenckie 15–17 marca zostały zaplanowane jako jednoznaczny triumf Władimira Putina i dowód na rzekome miażdżące poparcie społeczne dla jego polityki, w tym trwającej inwazji na Ukrainę. Władze na nienotowaną wcześniej skalę stosowały metody manipulacji i fałszowania wyników, w tym przymuszały do udziału w całkowicie nieprzejrzystym głosowaniu internetowym. Rekordowy oficjalny wynik Putina (87,3%) i najwyższa w historii Federacji Rosyjskiej (FR) frekwencja (77,4%) są całkowicie niewiarygodne. Mają jednak dawać prezydentowi carte blanche do sprawowania dalszych – najpewniej dożywotnich – dyktatorskich rządów.

Rezultat „wyborów” ma również wzmacniać presję na Zachód, aby ten uległ rosyjskiemu rewanżyzmowi w sferze bezpieczeństwa europejskiego i globalnego. Mandat Putina jest wysoce wątpliwy zarówno na gruncie prawa krajowego (z uwagi na skalę łamania praw konstytucyjnych obywateli), jak i międzynarodowego (organizacja głosowania na okupowanych terytoriach Ukrainy).

Wyborczą „operację specjalną” należy uznać za doraźny sukces Kremla. Władzom udało się zmobilizować aparat administracyjny i zmarginalizować akcje protestu. Pewność siebie rządzących wzrośnie, co przełoży się na determinację w kontynuowaniu inwazji, dalsze przestawianie kraju na tory wojenne i wzrost represji.

„Konkurentami” Putina byli słabo rozpoznawalni w społeczeństwie przedstawiciele w pełni lojalnych wobec Kremla i popierających napaść na Ukrainę partii parlamentarnych: Nikołaj Charitonow (Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej), wiceprzewodniczący Dumy Państwowej Władisław Dawankow (partia Nowi Ludzie) i Leonid Słucki (Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji). Według Centralnej Komisji Wyborczej otrzymali oni odpowiednio 4,3%, 3,8% i 3,2% głosów.

Tegoroczne „wybory” należy uznać za najbardziej sfałszowane w całej historii FR. Putin startował w nich nielegalnie, gdyż reformę konstytucyjną z 2020 r., która dała mu prawo ubiegania się o dwie kolejne sześcioletnie kadencje, przeprowadzono z pogwałceniem obowiązującej wówczas konstytucji z 1993 r. Do udziału nie dopuszczono dwojga kandydatów antywojennych – Jekateriny Duncowej i Borysa Nadieżdina. Głosowanie z pogwałceniem norm prawa międzynarodowego odbyło się też na okupowanych terytoriach Ukrainy (zob. niżej).

Celami tegorocznych „wyborów” były zademonstrowanie Rosjanom i Zachodowi druzgocącego poparcia społecznego dla Putina – które miało legitymizować jego coraz bardziej neototalitarne rządy i toczącą się wojnę – a także przeprowadzenie swoistego testu sprawności aparatu administracyjnego. Miał on zapewnić pożądane przez Kreml rezultaty w warunkach dezorientacji obywateli co do celów agresji, rosnącej aprobaty dla rozmów pokojowych (lecz na rosyjskich warunkach) oraz problemów ekonomicznych.

Na użytek wewnętrzny chciano udowodnić, że oponenci reżimu stanowią margines społeczeństwa i jako „zdrajcy” lub „obcy agenci” znajdują się poza nawiasem wspólnoty. Ma to paraliżować wolę oporu i odbierać wiarę w możliwość zmian. Zdolność do mobilizacji całej machiny państwowej w imię rekordowego wyniku Putina ugruntowuje też jego dyktatorską pozycję w kręgach rządzących. Wynik „wyborów”, świadczący o monopolu Kremla na wyznaczanie kursu państwa, ma też wzmacniać jego wizerunek w krajach tzw. Globalnego Południa oraz nasilić presję na Zachód, aby ten zaakceptował rewanżystowskie żądania przywódcy Rosji odnośnie do europejskiej i globalnej architektury bezpieczeństwa.

Pełnoskalowa agresja przeciwko Ukrainie oraz „egzystencjalna” wojna z Zachodem stały się pretekstem do otwarcie totalitarnego kursu w polityce wewnętrznej. W warunkach masowej cenzury, inwigilacji, indoktrynacji i represji de facto zdelegalizowano wszelkie formy protestu przeciwko wojnie i reżimowi. Najważniejsi przeciwnicy Kremla znaleźli się w więzieniu lub na wymuszonej emigracji albo zostali zlikwidowani. Przekaz władz, że Putin pozostanie bezalternatywnym liderem, uwiarygodniła w oczach Rosjan zwłaszcza śmierć w połowie lutego więzionego Aleksieja Nawalnego – najsilniejszej figury opozycji demokratycznej.

Od społeczeństwa coraz częściej wymaga się aktywnego zaangażowania w „patriotyczne” rytuały gloryfikujące agresywny imperializm. Jednocześnie główne czynniki decydujące o wysokim deklarowanym poparciu obywateli dla Putina to poczucie braku alternatywy, świadomość zagrożenia w związku z wojną, przedstawianą jako wojna obronna o przetrwanie państwa i narodu rosyjskiego, fatalizm oraz brak innej tożsamości zbiorowej niż dyktowana przez państwo tożsamość imperialna. W przedwyborczych sondażach niezależnego Russian Field 85% respondentów zdecydowanych głosować na konkretnego kandydata wskazało urzędującego prezydenta (zarazem 41% opowiedziałoby się za „alternatywnym” pretendentem, gdyby taki się pojawił). W warunkach rosyjskich deklaracje takie w żaden sposób nie odzwierciedlają jednak realnych postaw wyborczych obywateli. Skala, na jaką zastosowano nielegalne mechanizmy mające zapewnić pożądane oficjalne wyniki plebiscytu, świadczyła raczej o niepewności władz co do jego rezultatów.

Cechą charakterystyczną tegorocznych „wyborów” był masowy, systemowy przymus uczestnictwa, stosowany zwłaszcza wobec grup uzależnionych od państwa. Należą do nich pracownicy administracji publicznej różnych szczebli, sfery budżetowej i przedsiębiorstw państwowych (ale też licznych firm prywatnych), studenci czy rodzice uczniów. W szczególności zmuszano wyborców do głosowania przez Internet, które zastosowano w wyborach prezydenckich po raz pierwszy. Objęło ono 27 z 83 regionów FR oraz okupowane terytoria Ukrainy – Krym i Sewastopol. W większości wdrożono je tam, gdzie wcześniej opozycja osiągała stosunkowo dobre wyniki, w tym w Moskwie. Ten rodzaj głosowania jest w warunkach rosyjskich całkowicie nieprzejrzysty i pozwala na dowolną „korektę” rezultatów.

Ogólną liczbę głosujących przez Internet władze oceniają na co najmniej 7,5 mln (w tym minimum 3,4 mln w stolicy). Dane te są jednak niemożliwe do weryfikacji. Wyborców na wszelkie sposoby zmuszano do głosowania online 15 marca – to dzień roboczy, co umożliwiało pracodawcom czy uczelniom kontrolowanie tego procesu. Niepewność co do tajności głosowania w Internecie mogła też skłaniać do oddania głosu na urzędującego prezydenta. Już po pierwszym dniu „wyborów” oficjalna frekwencja w głosowaniu online przekraczała w części regionów 70%, a w tradycyjnym – 60%. Stało się tak, mimo że zgodnie z sondażem państwowego WCIOM z 15 marca głosowanie w dzień roboczy uznało za wygodne jedynie 14% ankietowanych.

Szczególnie rażące są znaczne wzrosty „poparcia” dla Putina względem wyborów z 2018 r. w podmiotach federalnych uchodzących za problematyczne dla Kremla (np. w Jakucji, Kraju Nadmorskim czy Żydowskim Obwodzie Autonomicznym). Kuriozalny oficjalny wynik (98,99%) prezydent uzyskał w Czeczenii. Wysokie odnotował także w obwodach graniczących z Ukrainą, które doświadczają działań zbrojnych: biełgorodzkim, briańskim i kurskim (mimo kilkukrotnych alarmów rakietowych w pierwszym z nich ogłoszono również rekordową frekwencję – 66% po pierwszym dniu „wyborów”). Jednocześnie władze dążyły do obniżenia frekwencji wśród elektoratu opozycyjnego czy antywojennego. Zakazywano też udziału w niesankcjonowanych akcjach (zob. niżej).

Do najczęstszych nieprawidłowości zarejestrowanych przez niezależną organizację Gołos należały ponadto: anomalie dotyczące oficjalnej frekwencji (np. identyczne dane raportowane przez kilkadziesiąt komisji wyborczych w danym regionie, nagły wzrost frekwencji skorelowany z głosowaniem na jednego kandydata), brak dostępu do transmisji wideo z lokali, dorzucanie kart do urn czy łamanie zasad związanych z przechowywaniem oddanych głosów. Zgłoszono przypadki naruszania tajności głosowania przez policję. Niezależna obserwacja była praktycznie niemożliwa, komisje zostały zdominowane przez osoby w pełni lojalne wobec Kremla.

Podczas trzech dni głosowania doszło do licznych incydentów w komisjach wyborczych. Niezależne media odnotowały blisko 40 sytuacji, w których wyborcy usiłowali zniszczyć urny i arkusze do głosowania lub podpalić lokale wyborcze, a także ogłosić fałszywe alarmy bombowe. Według MSW do wieczora 17 marca wszczęto 61 spraw karnych dotyczących zakłócania przebiegu głosowania. Ogółem zatrzymano co najmniej 89 osób w 22 miastach (dane OVD-Info), część w związku z umieszczaniem antyputinowskich haseł na kartach wyborczych.

osw.waw.pl


5 marca Komisja Europejska (KE) oraz Wysoki Przedstawiciel ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa UE przedstawili Europejską strategię przemysłową w zakresie obronności (EDIS) oraz projekt rozporządzenia pod nazwą „Europejski program inwestycji w dziedzinie obronności” (EDIP). Ich cel to wzmocnienie europejskiej bazy przemysłowo-technologicznej sektora obronnego (EDTIB) poprzez zwiększenie tempa produkcji zbrojeniowej w krajach Unii, usunięcie przeszkód w dostępie do surowców, usprawnienie łańcuchów wytwórczych, a zwłaszcza skłonienie państw członkowskich do rozwijania wspólnych projektów zbrojeniowych i do wspólnych zakupów. Istotnym elementem tych zamierzeń jest też próba włączenia ukraińskiego sektora obronnego do kooperacji z firmami z UE. Z punktu widzenia instytucji unijnych dokumenty te mają charakter przełomowy – wieńczą podejmowane w obecnej kadencji KE wysiłki na rzecz kompleksowego wsparcia przez Unię produkcji zbrojeniowej od fazy badań rozwojowych aż po wspólną eksploatację sprzętu. Skuteczność EDIS i EDIP będzie jednak zależała od woli państw członkowskich do posługiwania się nowo tworzonymi instrumentami.

Polityka bezpieczeństwa i obrony pozostaje obszarem wyłącznych kompetencji krajów członkowskich, ale Komisja coraz silniej stara się na nią wpływać – zwłaszcza w obrębie przemysłu zbrojeniowego, gdzie posiada kompetencje z zakresu polityki przemysłowej. Wysiłki te wyraźnie przyspieszyły po rozpoczęciu przez Rosję pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, czego dowodem są przyjęte w 2023 r. Akt o wspieraniu produkcji amunicji (ASAP, zob. ASAP: UE wspiera produkcję amunicji w państwach członkowskich) oraz Akt na rzecz wzmocnienia europejskiego przemysłu obronnego przez wspólne zamówienia (EDIRPA). Według KE europejski przemysł zbrojeniowy dysponuje potencjałem i know-how, aby konkurować z przodującymi na świecie Amerykanami, lecz pozostaje za nimi zdecydowanie w tyle ze względu na swoje rozdrobnienie, brak koordynacji produkcji i zamówień (tylko 18% wspólnych zakupów w 2021 r.), zbyt częste sięganie przez państwa członkowskie po sprzęt wyprodukowany poza UE (78% zakupów w latach 2022–2023) oraz wciąż znacznie niższe w Unii niż w USA wydatki na cele wojskowe (w 2023 r. wszystkie państwa członkowskie przeznaczyły na obronę 270 mld euro, podczas gdy Stany Zjednoczone – 816,7 mld dolarów).

(...)

Komisja, zachęcając kraje członkowskie do zwiększenia nakładów na zbrojenia, jednocześnie tworzy instrumenty pozwalające na koordynowanie i uzgadnianie priorytetowych zakupów, zachęty finansowe dla wspólnych przedsięwzięć, a nawet źródło wiedzy o wytwarzanym w ramach UE uzbrojeniu i sprzęcie wojskowym (brak świadomości ich istnienia miał wpływać na decyzje o zakupach za granicą). Zgodnie z tą wizją europejski przemysł powinien sprawniej odpowiadać na wzrost popytu spowodowany rosyjską inwazją na Ukrainę i koncentrować się na kluczowych zdolnościach (np. drony). Strategia głosi także, że UE będzie się starała zachęcać rynek finansowy do odważniejszego wspomagania przemysłu zbrojeniowego. Działania w tym kierunku może też podjąć Europejski Bank Inwestycyjny. Strategia zakłada ponadto budowanie partnerstw, a szczególną wagę przywiązuje do stopniowego włączania Ukrainy we współpracę zbrojeniową, również za pomocą programów przewidzianych przez EDIP. Kwestia istotna, choć mogąca budzić kontrowersje z punktu widzenia komplementarności z NATO to wzmocnienie interoperacyjności i wymienialności zdolności obronnych. Dokument wskazuje na nadmierną tendencję państw członkowskich do uszczegóławiania wymagań w procesie pozyskiwania i certyfikacji sprzętu pod kątem konkretnych oferentów. Ustanowione w ramach Sojuszu porozumienia ramowe dotyczące standaryzacji (STANAG) są zdaniem autorów EDIS niewystarczające, aby temu przeciwdziałać – mają zostać uzupełnione systemem Europejskiej Agencji Obronnej (EDSTAR).

(...)

EDIS i EDIP stanowią przede wszystkim silny sygnał polityczny w kierunku państw członkowskich, firm zbrojeniowych i sektora bankowego. Wskazują na priorytet produkcji zbrojeniowej w związku z coraz trudniejszą i nieprzewidywalną sytuacją międzynarodową. Skuteczność nowych instrumentów zależeć jednak będzie w ogromnym stopniu od woli politycznej państw członkowskich i ich umiejętności współpracy między sobą. Objęcie Ukrainy większością mechanizmów EDIP ma potwierdzać determinację KE w stopniowej integracji sektorowej tego państwa z UE, a także chęć skorzystania z jego doświadczeń w niektórych dziedzinach (np. produkcji dronów). Powodzenie programu może mieć wpływ na finansowanie podobnych mechanizmów w ramach przyszłej perspektywy budżetowej. Szczególnie zainteresowane korzystaniem z EDIP mogą być małe i średnie przedsiębiorstwa, dla których tworzy to szansę nawiązania współpracy międzynarodowej.

Przewidziana projektem rozporządzenia kwota 1,5 mld euro może budzić rozczarowanie. Jest ona jednak zaplanowana na dwa lata i świadczy o pilotażowym charakterze programu. Cały akt legislacyjny będzie przedmiotem długotrwałych negocjacji w Parlamencie (kolejnej już kadencji) i Radzie UE. Należy raczej spodziewać się, że państwa członkowskie będą dążyły do ograniczenia jego budżetu i części kompetencji koordynacyjnych, jakie przyznaje sobie w nim KE.

Podstawowym ryzykiem może być wytworzenie przez instytucje unijne nadmiernych oczekiwań względem proponowanych rozwiązań. Sprzyja temu wyznaczenie w EDIS nierealistycznych celów dotyczących współpracy państw członkowskich i nabywania przez nie europejskich produktów zbrojeniowych. Choć z punktu widzenia interesów europejskich firm sektora obronnego jest to pożądane, to państwa będą kierowały się również imperatywami natury politycznej i wojskowej, takimi jak chociażby czas dostaw, interoperacyjność czy wzmocnienie sojuszu z USA czy Wielką Brytanią. W obecnej sytuacji KE powinna przede wszystkim działać na rzecz zwiększenia produkcji i ułatwienia dostępu do produktów zbrojeniowych, zaś dopiero w dalszej kolejności promować współpracę i hasło „Buy European”. Straconą szansą jest też nieuwzględnienie w EDIS kwestii podwyższania wydatków zbrojeniowych do przynajmniej 2% PKB i wprowadzenia w ramach EDIP odpowiednich bonusów dla państw, które to uczyniły.

osw.waw.pl


To raczej sam Franciszek sądzi, że się zna na wszystkim, skoro tak lekko mówi, że Ukraina ponosi klęskę w wojnie i powinna wywiesić białą flagę. I na wojnie się zna, i na zaprowadzaniu pokoju.   

Niestety, pontyfikat Franciszka z całą mocą pokazał, że ten papież nie wie, o czym mówi, gdy mówi o wojnie w Ukrainie. Jego wypowiedzi są dramatyczne.  

To naprawdę nie jest zbyt duże oczekiwanie, by papież nie wzywał ofiar do uległości, ale wzywał agresora do rezygnacji z agresji. A tak czyni Franciszek, gdy znowu mówi o tej wojnie.  

Franciszek już doskonale udowodnił, że nic nie rozumie z tej wojny. Możemy się zastanawiać, dlaczego tak jest. Dlaczego papież nie uczy się na własnych błędach i błędach własnej administracji?  

No dlaczego?  

Papież zdecydowanie nie rozumie, czym jest Rosja i kim jest Putin. Franciszek głęboko się myli i błądzi, przez co naraża na szwank autorytet Kościoła. Wcale nie mówię tu tylko o Polsce. Warto zwrócić uwagę na wypowiedź stałego synodu biskupów Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej. Ta wspólnota złożyła gigantyczną ofiarę krwi za bycie wierną papieżowi, a w tej chwili mówi: papież się myli, papież błądzi, my będziemy walczyć do końca, bo nie mamy innego wyjścia. Jej zwierzchnik abp Światosław mówi wprost, że kto nie wierzy w zwycięstwo Ukrainy, niech idzie do spowiedzi.  

Przetłumaczę z języka kościelnego na bardziej zrozumiały: papieżu, zdradziłeś. Tak?  
W języku kościelnej dyplomacji biskupi grekokatoliccy chcą powiedzieć: Ojciec Święty nie rozumie, o czym mówi. I mają rację, bo Franciszek nie rozumie Ukrainy i Rosji, kompletnie nie rozumie tej wojny. Już dość dawno odrzucił znaną w chrześcijaństwie ideę wojny sprawiedliwej, którą w Ukrainie doskonale widzimy.   

Papież chce pokoju - może należałoby się z tej prostolinijności cieszyć?  

Sam zastanawiam się, czy to jest naiwny pacyfizm, czy...  

...bycie pożytecznym idiotą Rosji? Brzmi brutalnie, ale to określenie wobec papieża już publicznie jest używane.  

Ja nie użyję tego sformułowania, natomiast niewątpliwie nie bez przyczyny Franciszek jest już tak określany. Słowa papieża, nawet jeśli wynikają ze szlachetnego i naiwnego pacyfizmu, są teraz agresywnie i brutalnie wykorzystywane przez Kreml. Rosyjska propaganda, w tym sam rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, przyjęła wypowiedzi papieża z gigantycznym entuzjazmem. Papież może i chce pokoju, ale mówienie, że Ukraina upada i musi negocjować - a to Franciszek przecież powiedział - to dokładnie tezy rosyjskich propagandystów.  

Dlaczego papież trwa w błędzie? Człowiek przecież może się zdobyć na jakąś choć minimalną refleksję. Papież tego nie potrafi?  

Nie chciałbym wyjść na rzecznika prasowego papieża ani go bronić, ale Franciszek nie jest tu żadnym wyjątkiem. Noam Chomsky, jeden z najwybitniejszych autorytetów w językoznawstwie, był przez dekady uznawany za amerykańskie sumienie, zwłaszcza lewicy.  

Dziś ma prawie 100 lat i de facto wspiera Putina.  

Właśnie. Podobnie jak Franciszek. Ale taka postawa nie wynika z samego wieku, choć oczywiście im jesteśmy starsi, tym trudniej nam zmienić poglądy. Wynika także z tego, że obaj panowie widzą w Stanach Zjednoczonych największe zagrożenie i są tak zaślepieni niechęcią do USA, a jednocześnie przywiązani do własnych ideologicznych konstrukcji, że nie są w stanie wyjść z błędu. Nie są zdolni zobaczyć prawdziwej natury Rosji i wojny w Ukrainie.  

Jürgen Habermas, słynny niemiecki filozof, podobnie. To jest tak, że wielkie umysły mylą się podobnie?  

To prawda, że Franciszek, Chomsky, Habermas podobnie się mylą. Oślepili się na geopolityczną, polityczną i społeczną rzeczywistość. Są niewolnikami własnych głęboko ideologicznych przekonań. Intelektualnie ulegli Rosji, która przez dziesięciolecia dbała o swój PR - z jednej strony Kreml cały czas mówił o świecie wielobiegunowym i o walce z kolonializmem, a z drugiej przesłaniał tym własny kolonializm. 

gazeta.pl