Artūras Paulauskas w 2016 r. jest szefem parlamentarnej Komisji Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Litwy. Rosja właśnie odebrała Ukrainie Krym, w Donbasie trwa wojna. Polityk udziela głośnego wywiadu: ujawnia, że rosyjscy dywersanci rok wcześniej mogli w ramach ćwiczeń przekroczyć litewską granicę przy kurorcie Juodkrantė. Już wcześniej w raporcie litewskiego wywiadu padają oskarżenia o infiltrację Litwy przez Rosję.
Paulauskas: – Chciałem dać drugiej stronie do zrozumienia, że wiemy o ich działaniu, że nie śpimy (…) Tłumaczyłem wszystkim wokół, że odprężenie się skończyło, że musimy wzmocnić wywiad, obronę i wydawać na to więcej pieniędzy.
Według źródeł LRT, naszego litewskiego partnera, w 2015 r. w Juodkrantė mogli wylądować sabotażyści z 561 Morskiej Stacji Rozpoznawczej GRU (przemianowanej później na 390) ze wsi Parusnoje. Port w litewskiej Kłajpedzie i strategiczne obiekty na wybrzeżu Bałtyku to miejsca kluczowe dla operacji NATO – i dla rosyjskiego wywiadu oraz ataków sabotażystów.
Według źródeł w litewskim wojsku grupa płetwonurków z Parusnoje trenuje w rosyjskiej części Mierzei Kurońskiej (w miejscowościach Lesnoj, Rosity a także w Morskoje, pod granicą z Litwą). Ludzie z jednostki GRU są szkoleni do pracy na terytorium wroga – muszą umieć identyfikować punkty, które umożliwią sabotaż, monitorować logistykę i łańcuchy dostaw NATO.
Morski specnaz z Parusnoje w teorii jest w stanie wtargnąć na terytorium Litwy i np. wysadzić infrastrukturę portową. Wykorzystując okręty podwodne grupa dywersantów może niezauważona wylądować na obrzeżach portu i przejąć nad nim kontrolę.
Grupa GRU ze wsi Parusnoje jest uważana dziś przez ekspertów za jedną z najbardziej niebezpiecznych jednostek Rosji w pobliżu granic z NATO.
Królewiec to nie tylko gniazdo sabotażu, ale także baza Iskanderów, rakiet krótkiego zasięgu, które Rosjanie zainstalowali po raz pierwszy przy granicy z Polską w 2016 r.
W lutym 2024 r., dwa lata po wybuchu wojny w Ukrainie, premier Donald Tusk objeżdża Berlin i Paryż. – Kwestia zagrożenia nuklearnego nie jest abstrakcją. Po ataku na Ukrainę Putin wielokrotnie używał tego argumentu. Usiłuje wywrzeć presję na Zachód – mówi szef polskiego rządu na konferencji z kanclerzem Olafem Scholzem.
Tusk podkreśla, że Rosja niedawno zmodernizowała arsenał atomowy. – Warszawa i Berlin znajdują się w zasięgu rosyjskich Iskanderów. To jest 100 głowic nuklearnych, może więcej. Z jakiegoś powodu zostały one zmodernizowane. Z jakiegoś powodu w ostatnim czasie pojawiło się ich tam więcej – mówi.
Od jednego ze współpracowników Tuska słyszymy nieoficjalnie: – W tamtym czasie ciągle mówił o wojnie, dawno nie widziałem go tak przejętego. Wrócił właśnie ze Stanów, pesymistyczny co do rozwoju sytuacji. Na pewno dostawał szczegółowe raporty na temat tego, co dzieje się na granicach.
Kilka miesięcy później, w czerwcu 2024 r., z podobnym przekazem występuje minister Radosław Sikorski. Na konferencji Odbudowy Ukrainy mówi: – Federacja Rosyjska może przechowywać około 100 głowic nuklearnych w Kaliningradzie, co naraża Unię Europejską na realne ryzyko ataku.
Minister przypomina, że rosyjskie rakiety już kilkakrotnie naruszyły polską przestrzeń powietrzną.
(...)
Co się stanie, jeśli Rosjanie zdecydują się na atak rakietowy? Andrzej Wilk, główny specjalista ds. wojskowych aspektów bezpieczeństwa międzynarodowego Ośrodka Studiów Wschodnich: – Mamy pociski do zestrzeliwania Iskanderów i międzykontynentalnych rakiet balistycznych. To, czy przenoszą ładunek nuklearny, nie ma znaczenia. Jesteśmy w trakcie tworzenia wielowarstwowego systemu obrony powietrznej. Jeśli zdążymy z planami, w Europie nie będzie silniejszego parasola antyrakietowego niż nasz. Pytanie, czy możliwości przeciwnika będą większe niż nasze możliwości obrony? Żeby odeprzeć zmasowany atak trzeba odpowiedniej liczby przeciwrakiet.
Wilk przyznaje, że najlepsza obrona przeciwrakietowa może zawieść, gdy dystans do celu jest nieduży. – Gwarancją sukcesu, jeżeli chodzi o obronę przed Iskanderami, jest zniszczenie wyrzutni, zanim zostaną odpalone. NATO ma wystarczająco dużo sił, żeby natychmiast zlikwidować systemy w obwodzie królewieckim – uważa ekspert.
(...)
Na ile prawdopodobny jest scenariusz inwazji na kraje bałtyckie? Według Wilka Rosja nie zdecyduje się na atak na NATO dopóki NATO jest dość silne, aby go odeprzeć. Rosjanom musiałaby sprzyjać sytuacja geopolityczna, bo atak na jeden z krajów NATO oznaczałby wojnę globalną o znacznie większej skali niż konflikt w Ukrainie.
Konrad Muzyka jest spokojny o granice NATO. Według niego niemal cała rosyjska produkcja zbrojeniowa zaspokaja potrzeby wojny na Ukrainie. Większość sił lądowych z Obwodu wyjechała na front: – Tak długo jak USA jest częścią NATO i nie ma problemów w Azji, możemy spać spokojnie. Nawet jeśli Ukraina przegra i Rosja przejmie połowę jej terytorium. Rosja wyjdzie z tej wojny bardzo osłabiona. Jej zdolności, zwłaszcza lądowe, będą w dużym stopniu przetrzebione.
Mniej optymistyczne są scenariusze, w których Stany zajęte są wojną na Pacyfiku. Muzyka przypomina, że według doktryny obronnej NATO sojusznicy będą mieli przewagę powietrzną w przypadku konfliktu. – Zniszczymy obronę powietrzną Rosjan i nie będziemy potrzebować miliona pocisków artyleryjskich. Nasze samoloty są tak dokładne, że zniszczą siły naziemne wroga – mówi Muzyka.
Co jeśli amerykańskie siły powietrzne będą zaangażowane gdzie indziej, na przykład w konflikt zbrojny między Chinami a Tajwanem? Muzyka: – Wtedy znajdziemy się w bardzo ciężkiej sytuacji.
frontstory.pl