środa, 11 sierpnia 2021


Osiedle Jeziorna leży w granicach administracyjnych Siewierza, ale sprawia wrażenie nowej miejscowości tworzonej od podstaw. Przyglądając się budowie z bliska, można odnieść wrażenie, że to eksperyment, który szalony naukowiec postanowił wcielić w życie.

Powstało w szczerym polu, w pobliżu zalewu, z dala od innych zabudowań. Choć w linii prostej to zaledwie 3 km od centrum urokliwego Siewierza i 30 minut samochodem od centrum Katowic prowadzi do niego tylko jedna dziurawa droga.

Zaprojektowano je jako spokojne i przyjazne dla jego mieszkańców. Przewidziano sporo zieleni, skwerów, placyków, miejsca wypoczynku dla mieszkańców. Jest sklep, kawiarenka, gdzie można zamówić domowe racuchy, naprzeciw żłobka powstał plac zabaw, a rzut kamieniem dalej boisko do piłki nożnej i wybieg dla czworonogów. Nowa infrastruktura wciąż powstaje.

O tym, że w tym miejscu potrzebny jest samochód, przypomina tylko ogromny parking, który szczelnie wypełnia się pojazdami każdego popołudnia i pustoszeje dopiero rano dnia następnego. Jednak to, co miało być wielką zaletą tej lokalizacji, okazuje się teraz być jej przekleństwem.

Osiedle nie ma drogi rowerowej ani bezpiecznej przeprawy pieszej do centrum Siewierza. Dojazd na rynek autobusem, który kursuje co godzinę i objeżdża wszystkie okoliczne wioski, zajmuje ponad 40 minut, choć samochodem to pięć minut drogi.

Nie ma też bezpośredniego autobusu do większych miast - do Będzina i Katowic. Mieszkańcy, aby dotrzeć do pracy, szkoły, kina czy na większe zakupy skazani są na samochód.

onet.pl

Rada Unii Europejskiej zatwierdziła w czwartek sankcje sektorowe. Dotkną one takich gałęzi białoruskiej gospodarki, jak przemysł naftowy, tytoniowy i produkcja potażu, ale też systemu bankowości i obrony Białorusi. Eksport produktów z wymienionych sektorów gospodarki do UE ma zostać "ograniczony".

Nowe sankcje zakazują państwom członkowskim UE sprzedaży, dostarczania, przekazywania lub eksportu sprzętu, technologii lub oprogramowania, które mogą zostać wykorzystywane przez białoruskie władze w celu monitorowania sieci telefonicznych oraz internetu lub ich blokowania.

Analogiczny zakaz dotyczy też towarów podwójnego zastosowania, które władze Białorusi mogłyby wykorzystać do celów wojskowych, oraz produktów wykorzystywanych przez Białorusinów do produkcji towarów tytoniowych.

Białorusi ograniczono w czwartek także dostęp do rynków kapitałowych UE, a na terenie UE wprowadzono zakaz ubezpieczania i reasekuracji rządu białoruskiego oraz białoruskich organów i agencji państwowych. Europejski Bank Inwestycyjny zatrzymał też "wszelkie płatności lub transfery jakichkolwiek środków" w projektach sektora publicznego.

W tym tygodniu to już drugi zestaw sankcji nałożonych przez UE na Białoruś. W poniedziałek Bruksela zdecydowała o wpisaniu na listę osób objętych sankcjami 86 podmiotów, prawnych i fizycznych. Wygląda więc na to, że wyniesienie przez Aleksandra Łukaszenkę terroru na poziom międzynarodowy przez porwanie samolotu linii lotniczych Ryanair, do którego doszło 23 maja, poruszyło Unię Europejską na tyle, by po niemal sześciu miesiącach ciszy znów zacząć działać w sprawie reżimu Białorusi.

Samozwańczy - od czasu sfałszowanych wyborów w sierpniu ub.r. - prezydent Aleksander Łukaszenka jest tym dotknięty. W czwartek rano na propagandowym kanale w komunikatorze Telegram prowadzonym przez osobę z bliskiego otoczenia prezydenta ukazało się nagranie, z którego wynika, że Łukaszenka gotów jest na kolejne, radykalne kroki. Z wypowiedzi prezydenta skierowanej do Władimira Karanika, gubernatora Grodna, wynika, że bierze on pod uwagę wprowadzenie w kraju stanu wojennego. Miałaby to być odpowiedź na kolejne sankcje Zachodu. „Niech Karajew (asystent prezydenta ds. obwodu grodzieńskiego, dawniej szef MSW) zakłada generalski mundur. Ty też masz stopień generała. I do przodu. Będzie stan wojenny, jeśli to konieczne", grzmiał Łukaszenka.

O wadze sankcji i o tym, że dla reżimu są one bolesne, mówił dzisiaj doradca Swiatłany Cichanouskiej ds. międzynarodowych Franak Wiaczorka. Z jego wpisu w komunikatorze Telegram wynika, że Łukaszenka próbował zapobiec wprowadzeniu czwartego pakietu sankcji, posuwając się nawet do próby targów i negocjacji z UE.

„W zeszłym tygodniu szef MSZ Władimir Makiej spotkał się z dyplomatami i osobiście zadzwonił do ministra spraw zagranicznych UE. Obiecał uwolnienie, a właściwie przeniesienie do aresztu domowego Romana Protasiewicza i Sofii Sapiegi, dziennikarzy i jeszcze części innych więźniów politycznych w zamian za 'niespieszenie się z sankcjami'. Minął tydzień, ale widzimy, że nikt nie został zwolniony", podsumowuje Wiaczorka.

wyborcza.pl

Zakładając, że za atakiem na skrzynkę Dworczyka w istocie stały rosyjskie służby, łatwo sobie wyobrazić kilka scenariuszy tego, czemu uzyskawszy dostęp do korespondencji postanowiły to ujawnić, odcinając sobie możliwość dalszej inwigilacji rządzących Polską, zamiast dyskretnie nadal śledzić konto ministra.

Śmiało można bowiem założyć, że po tym co się stało nikt z władz RP nie będzie już korzystał z niezabezpieczonych kanałów komunikacji.

Już sam ten fakt podpowiada, że wrogie służby, które stały za atakiem hakerskim musiały ocenić, że korzyści płynące ze stopniowego ujawniania posiadanych informacji będą większe od pozbawienia się możliwości dalszego ich pozyskiwania.

Świadczyć to może albo o tym, że służby te doszły do wniosku, iż niczego istotnego tak naprawdę nie pozyskują (to nie znaczy jednak, że nie zyskałyby czegoś w przyszłości), albo też uznały, że posiadane materiały są w stanie jeszcze bardziej rozpalić - będącą obiektywnie w interesach Rosji - polsko-polską zimną wojnę domową. I w imię rozpalenia tej wojny warto spalić źródła.

Zważywszy jednak na fakt, iż wojna polsko-polska trwa w najlepsze bez dodatkowego jej rozniecania, to ujawnienie posiadanych aktywów nie wpisuje się w logikę działania rosyjskich służb. Chyba że oczywiście ujawnienie informacji uzyskanych w wyniku ataku hakerskiego ma zupełnie inny cel niż ten, który suflowany jest opinii publicznej jako podstawowy.

W języku rosyjskich służb specjalnych istnieje pojęcie operacji prikrytia, czyli takiej operacji służb specjalnych, której celem jest odwrócenie uwagi od innych bardziej istotnych działań tychże służb.

(...)

W wypadku rosyjskich służb trudno nie odnieść wrażenia, że czymś zdecydowanie poniżej ich możliwości i ambicji jest to, by głównym celem działania było publikowanie trzeciorzędnych plotek, które w sensie geostrategicznym nie mają żadnego znaczenia. Rzekomy wielki atak hakerski to więc na logikę nic innego jak operacja prikrytia. Skoro tak, to pytanie brzmi: co Rosjanie "przykrywają"?

Jeśli spojrzeć na polską politykę zagraniczną ostatnich lat to przykładów działań, które sprawiają wrażenie, jakby były realizowane jeśli nie wprost na rosyjskie zlecenie, to z korzyścią dla Rosji jest aż nadto.

W odniesieniu do Ukrainy Rosja wygrała na tym, że Polska w pewnym momencie uczyniła całość naszych relacji z Kijowem zakładnikiem kwestii wołyńskiej. Absolutna klęska polskiej polityki na kierunku białoruskim również sprawia wrażenie, jakby nasze błędy, zaniechania oraz całkowicie chybione analizy powstawały w Moskwie.

(...)

W stosunkach z Zachodem najpierw popsuliśmy sobie wizerunek wojną o nowelizację ustawy o IPN z Izraelem, skłóceniem się z Berlinem i Komisją Europejską, a teraz jeszcze równoczesną - ostentacyjną wręcz - wrogością w stosunku do nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Wszystko to blednie jednak w porównaniu z tym, co pojawiło się w ostatnich tygodniach, czyli narracją o Zachodzie, który rzekomo nas już zdradził lub lada dzień zdradzi, z czego logicznie płynącym wnioskiem jest to, że można się od tegoż Zachodu odwrócić.

Tezy takie pobrzmiewały do niedawna wyłącznie w ustach rodzimych obsesjonatów, którzy zakochali się w geopolityce. Ostatnio jednak taka narracja przebiła się już do jądra rządzącej formacji, czego zupełnie już nieodpowiedzialnymi przejawami były niedawne awanse w stosunku do skłóconej z Waszyngtonem Ankary oraz - a to już objaw jawnej aberracji - Pekinu.

Państwo, którego bezpieczeństwo zależy od Stanów Zjednoczonych, a które zaczyna wysyłać dwuznaczne sygnały pod adresem głównego konkurenta swojego sojusznika albo cierpi na schizofrenię, albo jest zinfiltrowane przez obcą - w tym wypadku rosyjską - agenturę. O tym wszystkim jednak z jakiegoś powodu się w Polsce nie mówi, bo opinia publiczna zajmuje się trzeciorzędnymi plotkami pochodzącymi z konta ministra Dworczyka. I to właśnie jest pierwsza, większa operacja prikrytia.

Ile w wyżej wymienionych wypadkach było zwykłej głupoty, a ile czegoś znacznie groźniejszego nie da się oczywiście ocenić, nie mając dostępu do najbardziej tajnych informacji.

Symptomatyczne jest jednak jedno. We wszystkich tych sprawach ci, którzy zadawali pytania, wyrażali niepokój lub choćby tylko apelowali o ostrożność i rozwagę byli wyzywani od "ruskich agentów". Trudno nie odnieść wrażenia, że to druga, wbudowana w pierwszą, operacja prikrytia.

onet.pl